Na zewnątrz wciąż lało, nawet bardziej niż wcześniej. Cicho westchnęłam i zaczęłam skakać na prawej nodze na plac obok Gryf Areny, gdzie znajdowała się mała altanka. Gdy organizowane były jakieś festiwale, bądź imprezy to właśnie tam goście, którzy zazwyczaj byli główną atrakcją zabawy rozkładali swój sprzęt i spędzali czas. Z jednej strony to było dobre rozwiązanie, bo byli cały czas w centrum uwagi, z drugiej to wschodzącym gwiazdom nie zawsze to pasowało.
W tamtej chwili altanka miała mi posłużyć jedynie jako schronienie przed okropnym deszczem. Po kilku minutach żmudnego skakania dałam radę w końcu dostać się do mojego celu. Mała, skromna, drewniana altanka z małym stolikiem na samym środku, wokół którego były ustawione drewniane krzesełka. Wskoczyłam do środka po trzech schodkach i padłam pod ścianą.
Mimo że starałam się nie wybuchnąć płaczem, to i tak na nic się to zdało. Nie chciałam przez niego płakać, bo nie był tego warty. Ktoś, kogo nie interesują uczucia innych nie jest wart ani jednej łzy. Mimo to jego zachowanie w stosunku do mnie przypomniało mi rzeczy, o których staram się nie myśleć.
Zawsze mi się wydawało, że Bóg może ranić innych, odbierając im bliskich jedynie po osiągnięciu przez nich odpowiedniego wieku. Moja teoria może i nie została obalona, ale wydarzenia, które mi się przytrafiły wywołały u mnie wątpliwości. Jeśli Bóg uważa, że wiek jedenastu lat był dla mnie odpowiedni by zacząć ten terror i horror to chyba nie mam nic do gadania. W wieku jedenastu lat zginęła moja babcia przez raka trzustki, rok później moja ciocia przez raka płuc, a w jeszcze następnym roku niespodziewanie w wypadku samochodowym życie straciła moja druga babcia. Ich śmierci znacznie przyspieszyły mój proces dojrzewania, sprawiły, że zaczęłam zastanawiać się nad wieloma sprawami, zmieniły mnie. Jednak mimo upływu czasu rozmowa o tym wciąż wzbudza we mnie ból, którego nie jestem w stanie opisać. Sama myśl o nich przypominała mi chwile, w których dowiedziałam się o ich śmierci i ten szalony płacz, którym się zanosiłam przez następne kilka dni. Ten ból potrafi zrozumieć jedynie osoba, która sama tego doświadczyła. Tylko i wyłącznie bardzo bliskie mi osoby wiedziały o tym, dlaczego zmiana mojego charakteru w przeciągu zaledwie kilku lat była tak znaczna.
Nienawidziłam tego uczucia, gdy łzy odbierały mi dech i walczyłam o to by móc w ogóle oddychać. Zdjęłam okulary i położyłam je obok a twarz skryłam w dłonie. Tak dzikim szlochem wybuchałam bardzo rzadko, jedynie w momentach, w których przytrafiło mi się naprawdę coś strasznego co wywoływało albo przypominało mi traumę.
Nagle w dźwiękach kropel deszczu rozbijających się o dach altanki, lub ziemię i mojego płaczu usłyszałam czyjeś kroki. Podciągnęłam kolana pod brodę i szczelnie je objęłam ramionami. Pozwoliłam moim brązowym włosom ponownie tego dnia zakryć moją twarz, która była cała mokra od deszcze i łez. Od razu wiedziałam, kto wszedł do altanki. W końcu prawie dwu metrowego chłopaka można rozpoznać w każdych warunkach, nawet jeśli obraz przedstawiany przez oczy jest tak zamazany, że widać w nim jedynie czyjąś niewyraźną posturę. Gdy go zobaczyłam szybko schowałam głowę między kolana i starałam się opanować szloch, który od kilku minut bezlitośnie rozrywał mi gardło.
Usiadł obok mnie i milczał. Pewnie chciał zobaczyć moją reakcję na jego zachowanie. Powiedziałam mu to, co chciałam od kilku dni w przypływie emocji, ale nie żałowałam tego. Nawet jeśli miałabym mieć przez to problemy to ktoś musiał mu powiedzieć prawdę. Może w końcu otworzyłoby mu to oczy na krzywdę innych. Kątem oka widziałam, że cały czas na mnie patrzył. Jego twarz nie wyrażała ani grama współczucia. Mogłam się tego spodziewać, poza tym i tak go nie oczekiwałam. Nie lubiłam słuchać ludzi, którzy mówili, że im przykro, bo tak wypada naprawdę nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak kogoś tym bardziej ranili. Bo co dadzą zwykłe słowa współczucia? Życia kogoś bliskiego z pewnością nie przywrócą. Wydaje mi się, że czasem jedyną możliwością słów jest ranienie innych i rozdrapywanie w nich wcześniej powstałych blizn. I na co? Te blizny i tak nigdy się nie zagoją, i w umyśle będą cały czas dawać o sobie znać.
Bartek odwrócił wzrok ode mnie, zamknął oczy i ułożył podbródek na kolanie. Zacisnął mocniej oczy, usta i dłoń w pięść. Nie wiem jak to zrobił, ale jego obecność jakoś mnie uspokajała i dodawała w pewnym sensie otuchy. Nie musiał nic robić, oprócz siedzenia obok mnie i milczenia. Powinnam być twardsza i bardziej stanowcza w swoich postanowieniach. Jednak byłam osobą, która słowa rzucała na wiat i jeśli naprawdę nie była ich pewne to wichura porywała je w dal, sprawiając, że o nich zapominałam. Taka już byłam i nawet jakbym się postarała, nijak bym tego nie zmieniła. To była już po prostu część mnie, ta, którą musiałam zaakceptować.
Spojrzałam na niego smutno, nie starałam się już kryć mojego wzroku skierowanego w jego stronę, z którego pewnie cały czas zdawał sobie sprawę. Był zdecydowanie za bystry, nie dało się go oszukać i to był jeden z tych powodów, przez które jest tak doceniany wśród innych. Chciałam być na niego zła za to, co powiedział, ale działał na mnie uspokajająco. O moich złościach na niego zapomniałam w chwili, gdy wszedł do altanki i usiadł obok mnie. Kilka razy otwierał delikatnie usta. Przedstawiałam go sobie jako osobę pewną siebie, nie mającą żadnych wątpliwości, co do swoich działań i nie obawiającą się kogoś innego. Zdecydowanie z tym przesadziłam. On też był człowiekiem i też miał chwile, w których nie mógł zrobić za wiele. I nawet jego kamienne serce miało pęknięcia.
Gdy wreszcie spojrzał na mnie cicho westchnął, widząc, że od jakiegoś czasu patrzę wprost na niego. Odwrócił wzrok i głośno przełknął ślinę.
- Nie znam cię, tak? - spytał bardziej retorycznie, ale i tak w odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową. - Ty o mnie przecież też za wiele nie wiesz.
Nie dałam rady ukryć zdziwienia tym, co powiedział. Nie takich słów się spodziewałam. Myślałam raczej, że powie coś zupełnie innego, bardziej pasującego do niego. I wtedy dotarło do mnie w stu procentach to, co do mnie powiedział. Nie znałam go, wypominałam mu błędy porównywania mnie do innych, a sama również to robiłam. Nie mogłam pojąć, jak celnie trafił w samo sedno sprawy. Zatkało mnie i nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Każdy możliwy scenariusz zabrzmiałby źle, dlatego milczałam, a ciszę między nami niszczył jedynie deszcz, który powoli ustawał.
Nagle w głowie zaświtał mi dość dziwny, jak na tamtą sytuację pomysł. Powinnam po prostu z nim pójść do auta i jechać tam, gdzie on planuje. Tam wciąż było ryzykowną opcją, bo to była jedna wielka niewiadoma. Było chyba na tyle ryzykowne, że zdecydowałam się na bardzo lekkomyślny i nieprzemyślany ruch.
- To może czegoś się nawzajem dowiemy? - spytałam, spoglądając ukradkiem na niego. Spojrzał na mnie z deka zdziwiony. - Przed nami już prawie trzy tygodnie. Wolałabym uniknąć takich sytuacji, jak dzisiaj.
Chwilę milczał. Z początku myślałam, że nie odpowie i puści to mimo uszu. Znowu się, co do niego pomyliłam. Cicho westchnął i spojrzał na mnie.
- W pewnym stopniu masz rację - powiedział. - Powinniśmy się lepiej poznać, przynajmniej na tyle by uniknąć nieprzyjemnych sytuacji przez następne trzy tygodni. Zaczynaj.
Milczałam przez moment. Musiałam ułożyć w głowie sensowny plan tego, co mam mu wyjawić. Kilka słów za dużo i mogłam tego pożałować. Wiem, że oceniałam go pod tym względem z góry, ale ostrożności nigdy za wiele. Wiedziałam, co mam mu powiedzieć po minucie, może dwóch.
- Do niektórych spraw dorosłam szybciej, niż inni - zaczęłam smutno półszeptem. Jednak wiedziałam, że usłyszał, on wszystko słyszał. - Gdy moi rówieśnicy biegali szczęśliwi po boiskach i bawili się w różne zabawy ja przechodziłam przez traumę. Nie chcę się rozwijać nad tym tematem. Po prostu w mojej rodzinie straciłam, ktoś mógłby powiedzieć: tylko trzy osoby. Dla mnie to było o trzy osoby za dużo. Doświadczenie, czym jest śmierć, która odbiera ci bliskich na własnej skórze w niektórych przypadkach może całkowicie zmienić czyjeś podejście do świata. W moim przypadku, gdyby nie Iza, Fabian i moja rodzina, głównie bracia, stoczyłabym się na samo dno. - po raz kolejny zaczęły mi napływać łzy do oczu. - Ich śmierć zmieniła moje podejście do świata przez co do niektórych spraw podchodzę inaczej niż inni. Nie chcę wychodzić przed innymi na osobę użalającą się nad sobą, więc informuję kogoś o tym bardzo rzadko. W końcu ktoś, kto czyjejś śmierci nie doświadczył na własnej skórze nie jest w stanie pojąć tego uczucia. Czasem zazdroszczę tym osobom, które nie musiały wypłakiwać litrów łez za osobami, które kochały - na chwilę przerwałam. - Błąd - kochają - zrobiłam kolejną przerwę. - Jestem egoistyczna, co rzadko ujawniam, ale taka jest prawda. Czasami po prostu bardziej interesuję się sobą niż innymi.
To było według mnie najważniejsze. Wiedział to, co powinien i to miało mu starczyć. Miałam cichą nadzieję, że teraz łatwiej będzie mu mnie zrozumieć. Nie chciałam wzbudzić jego współczucia, tylko zrozumienie.
- Wolisz przedstawiać same wady, żebym nie pomyślał, że próbujesz mi zaimponować? - spytał opierając głowę o ścianę altanki. - Jeśli tak - to ci nie wyszło. Jeśli nie - powiedz coś więcej, bo zaczynam myśleć, że naprawdę nie masz żadnych zalet.
Cicho prychnęłam w odpowiedzi. Zawsze musiał się doszukać gdzieś drugiego dna? Nawet tam, gdzie go nie było. Nie starałam się mu imponować, ani nic w tym rodzaju. Ja po prostu chciałam mu powiedzieć prawdę, żebyśmy mogli się łatwiej zrozumieć. Postanowiłam zrezygnować z wywoływania niepotrzebnych kłótni i dostosować się do jego polecenia.
- Wymienianie zalet nie jest łatwe - westchnęłam cicho. - Bo co mam powiedzieć? - nastąpiła chwila przerwy, w której oczekiwałam od niego, że jakoś mi pomoże z tym wyzwaniem. Westchnęłam cicho, gdy on wciąż spoglądał przed siebie. - Kreatywna. Jestem bardzo kreatywna, mam bujną wyobraźnię - zgromił mnie swoim spojrzeniem. - Czasem nawet za bardzo... - parsknęłam cicho śmiechem, by choć trochę rozładować atmosferę. - Więcej nie dam rady.
Spojrzał na mnie wyraźnie wytrącony z zamyślenia. Zlustrował mnie wzrokiem i głośno wypuścił powietrze z ust. Tym razem nie odwrócił spojrzenia, pozostał z opartą głową o drewnianą ściankę i zaczął mnie uważnie obserwować. Wydawało mi się, że analizuje każdy element mojego ciała, co natychmiast wywołało u mnie panikę. Natychmiast chwyciłam kilka kosmyków włosów i zakryłam nimi twarz. Jakby to cokolwiek mogło pomóc, pomyślałam.
- Możesz mnie tak nie obserwować? - spytałam szybko, omal nie krzycząc. - Może dalej będziesz oglądać deszcz poza altanką, co? Zdecydowanie lepszy widok ode mnie - powiedziałam łamiącym się głosem, co wywołało u niego parsknięcie śmiechem.
- Zapomniałaś o innych, nie chcesz ich mówić czy po prostu uważasz, że ich nie masz? - spytał, posłusznie odwracając wzrok. Odetchnęłam cicho z ulgą, bo naprawdę jego wzrok zaczynał mi wiercić dziurę w brzuchu.
- Wszystkie trzy propozycje są trafne - powiedziałam, po czym stało się coś czego się nie spodziewałabym kilka dni temu.
Zaśmiał się. Naprawdę to zrobił i się nie przesłyszałam. Natychmiast na niego spojrzałam. Musiałam być naprawdę oszołomiona, bo z mojej krtani nie mogło wypłynąć ani jedno słowo. Jego twarz skutecznie zakrywało umięśnione lewe ramię, którego rysy mięśni były widoczne nawet przez skórzaną kurtkę. Na chwilę dźwięk kropel deszczu stał się dla mnie stłumiony przez jego śmiech. Nie zdawałam sobie sprawy, że on w ogóle wiedział jak się śmiać, myślałam obserwując go z lekko rozchylonymi ustami. Trwało to kilka sekund, ale dla mnie to było jak godziny w czasie których w mojej głowie odbijało się echo jego śmiechu.
Gdy skończył zapanowała między nami cisza, ale nie taka głucha i krępująca. Atmosfera między naszą dwójką nie była nigdy tak spokojna i rozładowana. Nie przyznam, że to mi się nie podobało, ale to było coś nowego, co w przypadku znajomości z Bartkiem mogło różnie poskutkować. Wiedział, że mnie tym zdziwił i wprawił w zakłopotanie. Może i mi tego nie mówił, ale łatwo było to rozpoznać. Kilka dni temu nie byłabym w stanie odczytać aż tyle, jak wtedy.
- To może teraz ty? - spytałam, starając się przerwać tą ciszę, która z każdą sekundą zaczynała mnie wprowadzać w coraz większe zakłopotanie.
- Tylko pod warunkiem, że dokończysz opisywać siebie - powiedział, kończąc głośnym westchnięciem na co ja odpowiedziałam od razu prychnięciem. - Czy chcesz, żebym ja się tego podjął?
- Opisywania mnie? - spytałam, na co on pokiwał twierdząco głową. Trochę zdziwił mnie tą propozycją i wywołał nią u mnie mieszane uczucia. - Z jednej strony nie chcę tego słyszeć, bo obawiam się, że twoje zdanie zdecydowanie będzie odbiegać od prawdy...
- To najwyżej mnie poprawisz - urwał mi w ciągu zdania.
- Ale z drugiej - nie zwróciłam na niego uwagi. - ciekawi mnie, czy jesteś aż tak przenikliwy jak myślałam - powiedziałam, na co on cicho parsknął.
- Która strona przeważa? - spytał na chwilę odwracając wzrok na mnie.
- A niech stracę - powiedziałam, przewracając teatralnie oczami. - Spróbuj.
- Pod warunkiem, że ty też spróbujesz mnie opisać - powiedział, na co ja się wyraźnie poddenerwowałam. - Lepiej się poznamy, jeśli przedstawimy wzajemne zdanie o sobie i wskażemy, co powiedzieliśmy źle.
- To dlaczego ja musiałam opowiadać swoją historię dorastania i trudów w moim życiu? - spytałam go z wyrzutem.
- A kazałem ci coś takiego zrobić? - spytał. Cwaniak, przemknęło mi przez myśl. Nie szło z nim w ogóle wchodzić w tego rodzaju kłótnie, bo przeważnie wychodził z nich zwycięsko. - To ty wyszłaś z propozycją, żebyśmy się lepiej poznali.
Cicho westchnęłam i złapałam się za głowę. Wydawało mi się, że prawie każdą sytuację potrafi obrócić na swoją korzyść. Co prawda rzadko trafia się możliwość rozmowy z kimś tak w pewien sposób interesujący, ale dla mnie był również irytujący. Nie dałoby się ukryć, że nie jestem osoby, która lubi być stawiana pod ścianą i w pewien sposób podporządkowana jemu. Nie lubiłam mówić tego, co on po mnie oczekiwał.
- Dobra, zaczynaj - ponaglałam go. Niby ciekawość jest przysłowiowym pierwszym stopniem do piekła, ale po części chciałam wiedzieć jak on mnie widział. Nawet, jeśli mogłam tego pożałować.
- Nie pospieszaj aż tak. I tak nie wyjdziemy stąd za szybko - Wiedziałam, że miał na myśli szalejący poza altanką. - Strasznie uparta - powiedział, czym wywołał u mnie lekki uśmiech. Nie mylił się. - Czasem lekkomyślna - pokiwałam lekko głową na znak, że póki co wszystko trafił. - Zdecydowanie zbyt wrażliwa - powiedział, czym lekko zakuł mnie w serce, ale wiedziałam, że w stu procentach miał w tym również rację. - Dosyć śmiała...
- Pierwszy błąd - powiedziałam bez zawahania.
- Gdybyś była nieśmiała rozmawiałabyś teraz ze mną i próbowała się ze mną kłócić, na przykład tak jak wcześniej? - spytał równie szybko, jak ja mu przerwałam wypowiedź.
- Gdybyś wiedział ile mi to trudu sprawiło, nie twierdziłbyś tak - powiedziałam, spuszczając wzrok na moje czarne czubki butów.
Na chwilę zamilczał. Nie chciałam przed nim udawać kogoś innego, bo później mogłoby to wyjść w najmniej oczekiwanym momencie. Z drugiej strony zdziwił mnie tym, jak o mnie myślał. Czy naprawdę sprawiałam wrażenie osoby śmiałej? Ja? Śmiechu warte, pomyślałam, bo to w żadnym stopniu nie miało potwierdzenia w rzeczywistości. Nie byłam nawet na tyle odważna by pójść do kogoś z prośbą o pomoc, bo się bałam odrzucenia jej.
- Tyle? - spytałam, wyraźnie dając po sobie znać, że tyle informacji mogło mi wystarczyć. W większej mierze miał rację, zaliczył jedynie drobną pomyłkę.
- Wypadałoby jeszcze powiedzieć o jednej rzeczy - powiedział, spoglądając ukradkiem na mnie. - W sumie bardzo ważnej.
- Co to jest? - spytałam prosto z mostu. Oczekiwałam najgorszego, wytknięcia jakiejś wady, o której nawet ja nie miałam pojęcia. Gdyby tak się stało nie zdziwiłabym się za nadto. Był w stanie dostrzec we mnie to czego nawet ja nie potrafiłam. Zresztą, z pewnością nie tylko we mnie.
- Jesteś bardzo mądrą osobą - powiedział, czym wprawił mnie w osłupienie. Dosłownie siedziałam znieruchomiała i tępo wpatrywałam się w niego, chcąc uzyskać odpowiedź czy aby się nie pomylił. - Nie wiem, czy nie potrafisz tego dostrzec skoro tak na mnie patrzysz.
Natychmiast się opanowałam i odwróciłam jak oparzona wzrok od niego.
- Oceny nie są w stanie odzwierciedlić poziomu mądrości danej osoby - powiedziałam cicho, ale zarówno na tyle głośno by dał radę usłyszeć mój głos. - One jedynie pokazują, że dana osoba jest w stanie nauczyć się kilku definicji by zaliczyć dobrze egzamin. Tak naprawdę nawet uczeń gorszy od innych, mający złe oceny może okazać się geniuszem.
- I to właśnie odróżnia tych naprawdę mądrych ludzi od tych, którzy sprawiają jedynie takie wrażenie - powiedział, na co delikatnie pokiwałam głową na znak mojej aprobaty. - Mądra osoba potrafi wykorzystać swoją wiedzę w codziennym życiu. Ktoś sprawiający wrażenie kogoś inteligentnego zapomni o tym, czego się uczył i będzie wkuwał dalej kolejne pojęcia, które później znów odejdą w zapomnienie - mówił, na co ja kiwałam głową. Nie spodziewałam się tego po nim, że kiedykolwiek usłyszę od niego coś tak mądrego i dającego do myślenia. To tylko potwierdzało jego teorię, która zresztą i tak była prawdziwa. - Może tego nie zauważasz, ale twoje oceny nie znaczą za wiele. Jedynie mogą dać ci satysfakcję, że udało ci się coś zaliczyć. A na świadectwie wysokie stopnie mogą cię uszczęśliwić po roku ciężkiej pracy. Nie są w stanie określić poziomu twojej wiedzy - na chwilę przerwał swoją wypowiedź. - Bo nie ma skali ocen, która może to określić. Nie uważasz?
Spojrzałam na niego. Wpatrywał się po raz kolejny w ścianę altanki wybudowanej naprzeciw nas. Miał rację. Oceny nie zawsze wskazywały samych geniuszy, jedynie wprowadzały błędny tok myślenia. Bo czy szóstkowy uczeń, który wygrywa wszystkie konkursy nie może zostać pokonany w którymś przez osobę z o wiele niższego rzędu, gdzie dwójka jest szczytem marzeń? To brzmi niemożliwie i coś takiego praktycznie się nie zdarza, ale to nie oznacza, że może zostać wykluczone.
- Teraz moja kolej? - spytałam retorycznie, na co odpowiedział mi jedynie milczeniem przerywanym przez coraz słabszy już deszcz. - Nie wiem od czego zacząć - powiedziałam, by dać mu do zrozumienia, że będę potrzebować dość dłuższej chwili zastanowienia. - Oprócz tego, co sądzi o tobie chyba każdy chyba nie powiem za wiele - zaczęłam dosyć nieśmiało. - Chodzi mi o to, że sprawiasz wrażenie osoby, która nie interesuje się krzywdą innych albo takiej, która ranienie ludzi uważa za dobrą rozrywkę - powiedziałam i od razu zauważyłam, że zbiera się by coś powiedzieć. - Nie jesteś taki, prawda?
Wprawiłam go w widoczne osłupienie, jak on mnie kilka razy wcześniej. Nie spodziewał się czegoś takiego z mojej strony, co po części dodało mi wiatru w żagle. Jednak ja też potrafiłam choć w nieznacznym stopniu go kontrolować.
- Co ci powiedziała moja matka? - spytał szybko, wyraźnie poddenerwowany.
- Nie odwołuję się do tego - westchnęłam cicho. - Można powiedzieć, że jestem po prostu naiwna, albo wierzę w rzeczy, które nie mają pokrycia w rzeczywistości - mówiłam, na co on nie starał się ukryć swojego szoku. - Słuchaj, to, co sprawiło, że stałeś się taki jaki się stałeś mnie nie interesuje. Bo co to zmieni? Nieważne, co wywiera na nas wpływ, ale ważne jest to, jaki ten wpływ jest duży i czy możemy się jeszcze od niego uwolnić.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał.
- Twój wizerunek na co dzień jest wykreowany przez to wydarzenie - powiedziałam mu prosto w twarz. - Nie zgadzaj się ze mną, jeśli chcesz, bo możliwe, że się mylę. Jednak skoro sprawiło, że stałeś się taki to musiało mieć silny wpływ również na twoją psychikę - na chwilę przerwałam, by pozbierać myśli i nie palnąć nic głupiego, i nieprzemyślanego. - To prawda, że cię wcześniej nie znałam, ale ciężko mi uwierzyć, że od zawsze taki byłeś.
- I to wszystko wnioskujesz po tych głupotach jakich nagadała ci moja matka? - spytał, omal nie krzycząc ze złości. Wiedziałam, że go nieźle tym wkurzyłam, zresztą, byłabym zdziwiona gdyby było inaczej.
Poddenerwowany wstał natychmiast i zaczął kręcić się wokół stolika i ławek na środku. Zapewne chciał mi tym dać do zrozumienia, że powinnam uważać na słowa i zakończyć temat. Igrałam z ogniem, ale zachowałabym się źle gdybym nie dokończyła tego, co chciałam mu powiedzieć.
- Mówiłam ci, że to nie ma nic do znaczenia - powiedział, wzruszając ramionami.
- To w takim razie dlaczego uważasz, że taki nie byłem zawsze? - spytał, wyraźnie starając się zaraz nie wybuchnąć.
- Siatkówka, Bartek - powiedziałam, również starając się z nim nie wdawać w zbędne kłótnie. - Siatkówka...
wtorek, 14 czerwca 2016
czwartek, 9 czerwca 2016
10. Jedyny w swoim rodzaju.
Spotkanie trwało dłużej niż myślałam i było bardzo zacięte. Prawdą było, że nie znałam drużyny przeciwników i w ocenie możliwości moich znajomych kierowałam się plotkami, głównie na temat Bartka. Znałam większość z nich, a na pewno wyjściową szóstkę. Kojarzyłam większość z zajęć, które mieli zaraz po mnie. Z tym, że ja trenowałam w zupełnie innym miejscu a ich poznałam podczas zajęć dodatkowych. Ale skład znałam dobrze. Fabian na rozegraniu, Bartek w ataku, Igor i Maciek na przyjęciu, Konrad jako środkowy, no i oczywiście Marcin na libero. Zdziwiłam się, gdy po kilku treningach Fabian oznajmił nam, że trafił do podstawowego składu siatkarskiej drużyny. W piłce nożnej tak dobrze mu nie szło i wciąż był góra rezerwowym.
Pierwszy set był zdecydowaną porażką naszych. Na początku wydawało się, że kontrolują spotkanie i mają je w garści, ale po tym zaczęło się pod górkę. Trzebiatowscy nagle się przebudzili i zaczęli zdobywać kolejne punkty jak burza. Oglądałam całe starcie z uwagą, analizując ich grę. Nie byłam jakimś specjalistą, ale swoje wiedziałam na temat siatkówki. Uważałam, że na boisku nie tylko powinno się grać, ale również myśleć i przewidywać ruch przeciwnika. Siatkówka była dynamicznym sportem, więc nie oczekiwałam tego po chłopakach, ale bardzo chciałam im w jakiś sposób pomóc. Wiedziałam nawet w jaki.
Zaraz po tym jak Gryficzanie zeszli na przerwę postanowiłam go zrealizować. Co jak co, ale jedyną ich nadzieją był Bartek, który był w formie i to było widoczne, ale jego problemem było to, że nie do końca potrafił myśleć na boisku. Poza tym drużyna z Trzebiatowa przygotowała się szczególnie na niego. Zapewne obmyślili tysiące możliwości jak zablokować Bartka by nie mógł pomóc swojej drużynie. Trener naszej drużyny zauważył to i na przerwie próbował Bartkowi przemówić do rozsądku i wytłumaczyć jak ma atakować by za każdym razem nie nadziać się na blok, który wybije piłkę albo w out, albo skutecznie uniemożliwi dalszą grę. Ale ten nic sobie z tego nie robił i po prostu usiadł na ławce. W trakcie tego meczu chyba każdy bez wyjątku w głównej mierze obserwował jego. Podziwiałam go za to jak wytrzymuje presję tych dziesiątek par oczu na niego skierowanych i to w jaki sposób może bez stresu grać, choć zdawałam sobie sprawę, że to mogła być jedynie przykrywka, gdy w środku się gotuje i denerwuje przez nadzwyczajne zainteresowanie nim. Ale raczej do tego przywyknął. Na pewno niepierwszy raz gra w turnieju.
Bartek usiadł na ławce i popijał zmrożoną wodę. Też bym chciała mieć zapewnione schłodzone picie, przemknęło mi przez myśl, ale natychmiast się ocknęłam. Zawołałam go cicho. Udał, że nie usłyszał, ale wiem, że było inaczej. Odwrócił głowę w innym kierunku z dziwnym grymasem na twarzy. Z jednej strony nie chciałam go jeszcze bardziej denerwować po przegranej partii, bo nerwy nic nie dadzą oprócz straty kolejnych cennych punktów. Z drugiej zaś ktoś musiał mu przemówić do rozsądku i na moje nieszczęście musiałam to być ja. Choć stuprocentowej pewności, że mnie posłucha nie miałam.
- Chodź tu, bo zawołam głośniej na tyle , że nie tylko ty usłyszysz. - warknęłam na jego plecy, aby w końcu zwrócił na mnie uwagę.
Udało się. Z dziwnym grymasem na twarzy odwrócił się w moją stroną i podszedł do mnie wyraźnie zdenerwowany. Trudno, wkurzę go bardziej, bo z pewnością moją pomoc uzna za głupie wymądrzanie. Będę mile zaskoczona, jeśli choć trochę z niej skorzysta. Sama do końca nie wiedziałam, co mnie w ogóle podkusiło by mu cokolwiek doradzać.
Ale gdy już podszedł do mnie i w odległości mniej więcej metra obserwował mnie nie było odwrotu. Nienawidziłam jak patrzył tak na mnie tym surowym spojrzeniem z ustami zaciśniętymi w charakterystyczną kreskę, jakbym zmuszała go do nie wiadomo jakiego poświęcenia.
- Spytam prosto z mostu. Czy ty myślisz w ogóle na tym boisku? - powiedziałam odruchowo wskazując na pole gry, na którym rozgrzewali się rezerwowi a w niektórych miejscach były porozrzucane piłki.
- Tyle? - kiwnęłam głową. - To nie zawracaj mi głowy. - prychnął.
To było do przewidzenia, że ktoś z tak wielkim ego jak on nie posłucha się jakiejś dziewczyny, która według niego nie ma za grosz pojęcia o siatkówce. Nawet nie wiedział, jak bardzo był w błędzie. Poza tym nie odpuszczałam łatwo. Skoro zdecydowałam się mu coś doradzić i przemówić do rozsądku to nie zamierzałam dać mu spokoju, dopóki mnie nie wysłucha. Odwrócił się powoli i zaczął stopniowo się ode mnie oddalać. Gwałtownie zerwałam się z miejsca i odwróciłam go w moją stronę, łapiąc za jego łokieć.
Nigdy się nie spodziewałam, że dotykając kogoś tyle uczuć mnie przeszyje. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek wcześniej zrobiła coś tak gwałtownego, odruchowego i przede wszystkim - głupiego. Po pierwsze : to był Bartek, który na domiar złego miał prawie dwa metry wysokości, a po drugie : mimo tego, że gips skutecznie ograniczał mi ruchy to ciągle zapominałam, że go mam. W zwyczaju miałam, że do nowych rzeczy, które zakładałam przyzwyczajałam się w zaskakująco szybkim tempie i później zapominałam, że je w ogóle noszę. Ale zapomnienie o kuli u nogi jest za wielkim wykroczeniem, szczególnie w sytuacjach gdy gwałtownie zrywam się z miejsca.
Łatwo domyślić się, że straciłam równowagę i po chwili zaczęłam po prostu opadać. Wydawało mi się, że po prostu poczuję tą nawierzchnię po raz kolejny tamtego dnia. Przecież to nic nowego, że czasem jestem niezdarna i zwyczajnie lekkomyślna. Ale nie poczułam twardej nawierzchni sali gimnastycznej, a jedynie czyjeś ramiona, które od razu rozpoznałam. W końcu to one miały mnie nosić i to one też kilka dni temu przycisnęły mnie do ściany. Obejmowały mnie delikatnie w pasie żebym się nie udusiła, ale jednocześnie na tyle mocno bym się z nich nie wyślizgnęła. Znając mnie, byłabym pewnie nawet do tego zdolna.
Bartek szybko podniósł mnie do pionu i posadził z powrotem na krześle. Tak naprawdę sam mną pokierował, bo ja była zbyt oszołomiona by w ogóle gdziekolwiek się ruszyć. To wszystko wydarzyło się bardzo szybko i zanim właściwie uświadomiłam sobie, co się ze mną działo to już siedziałam na ławce a obok mnie przykucał Bartek. Nie patrzył na mnie. Wbijał wzrok w siatkę do gry i rozgrzewających się zawodników, którzy powoli schodzili by zająć miejsce w wyznaczonym dla nich kwadracie między ławkami zawodników a trybunami. Nawet lepiej, że patrzył na coś innego, bo jego wzrok spaliłby mnie ze wstydu. Schowałam twarz w dłonie, żeby ukryć moją całą czerwoną i ciepłą twarz.
Długo się nie kryłam, bo Bartek wyciągnął swoją rękę delikatnie odsłonił moją twarz, nawet na mnie nie patrząc. Gdy mnie dotknął poczułam coś dziwnego. Czułam jakby jego dłoń nagle wzdrygnęła pod moim wpływem albo tego wstydu, który ze mnie wyciekał. Poza tym pod wpływem jego dotyku czułam się naprawdę dziwnie i nieswojo. Szczególnie, gdy robi to w tak delikatny sposób, żeby mnie nie skrzywdzić. Pamiętałam o karze i zawsze jego zachowanie tłumaczyłam nią. Jednak nieodłączną cechą mojego charakteru jest to, że często robię sobie daremne nadzieje. W tamtym przypadku myślałam, a nawet chciałam by w tym wszystkim kryło się gdzieś drugie dno, gdzie kara jest rzeczą drugorzędną, bo na pierwszym miejscu jestem ja. Tekst z typu, których po prostu nie znoszę, bo aż taką fanką romansów nie jestem, ale taka była prawda odnośnie moich nadziei.
Bartek cały czas kucał, ale nawet mimo tego, że drastycznie się obniżył to i tak był prawie równy ze mną. Siedziałam obok niego mimowolnie go obserwowałam. Nic sobie z tego nie robił i cały czas oglądał siatkę. Może po prostu chciał zostać bym znów nie zrobiła czegoś głupiego, stwierdziłam w myślach. Chciałam wykorzystać okazję i poruszyć poprzedni temat, ale gdy już otwierałam usta Bartek nagle się odezwał:
- Wróć do tego, co chciałaś mi powiedzieć.
Cudem powstrzymałam się od niestosownej docinki. Nie miałam zamiaru się z nim droczyć a jedynie wykorzystać okazję, że dał mi prawo głosu, bym wyraziła swoje zdanie na temat jego gry. Natychmiast się ożywiłam i ze speszonej dziewczyny przeobraziłam się w energiczną, która miała naprawdę wiele do powiedzenia. Odruchowo spojrzałam jeszcze w górę by zobaczyć na elektronicznej tablicy czas do końca przerwy i rozpoczęcia drugiego seta. Minuta i trzydzieści siedem sekund, pomyślałam i szybko zaczęłam układać plan mojej wypowiedzi, żeby Bartek cokolwiek z tego zrozumiał w razie gdyby chciał te informacje wykorzystać.
Przybliżyłam się trochę do niego i pochyliłam się aby nikt oprócz nas nie usłyszał tego co mam do przekazania, a tym bardziej przeciwna drużyna.
- Zawodnik z siódemką zawsze ustawia ręce do bloku ataku po prostej. Spróbuj zaatakować wtedy do skosu. Jestem prawie pewna, że tego nie zablokuje. - Dopiero, gdy zaczęłam wypowiadać kolejne słowa zdałam sobie sprawę jak żałośnie to brzmi. Naprawdę się nie znałam i mogłam dać sobie spokój z udzielaniem rad. - Do asekuracji ustawiają się zdecydowanie za blisko siebie i odsłaniają część boiska. Jeden mocniejszy atak i po nich. W razie próby potrójnego bloku spróbuj zaatakować po ciasnym skosie. - parsknął śmiechem. - Dałbyś radę?
Nic nie odpowiedział, podniósł się i akurat wtedy sędzia zażądał koniec przerwy a trenerzy wypuścili zawodników na boisko.
Mecz oglądałam z jeszcze większą uwagą i nie mogłam ukryć zdziwienia, gdy zobaczyłam ataki Bartka. Nie wierzyłam, że naprawdę stosował się do moich rad. Zaraz po tym jak w niesamowitym stylu zaatakował po ciasnym skosie i minął potrójny blok przeciwników z trybun dobiegł głośny dźwięk oklasków. Chłopacy z drużyny słysząc doping gryfickich kibiców grali jeszcze lepiej. Zdobywali kolejne punkty w zaskakująco szybkim tempie. Bartek robił na boisku co chciał. Nie wiem, czy to do końca była moja zasługa. Wydawało mi się, że przełamał coś w sobie, co ostatecznie skończyło się dobrze dla wszystkich. Kończył większość ataków, bo niektóre udało się przeciwnikom szczęśliwie obronić, ale potem w kontrze Bartek nie dawał im już żadnych złudzeń. Przegrali drugą partię zdecydowanie. Gryf Arena miała wszystko pod kontrolą przez cały set. Grali tak jak tego od nich oczekiwałam.
W przerwie po drugim secie postanowiłam, jak typowa nastolatka, skorzystać z telefonu. Miałam nadzieję, że Iza coś mi napisała. Oczekiwałam każdej wiadomości, byle tylko wskazywało to na to, że jakoś się trzyma. Było mi trochę wstyd, że gdy ona potrzebowała wsparcia ja sobie pojechałam na mecz. Nie miałam na to wpływu i musiałam się zgodzić, ale to tłumaczenie wypadało dość blado na tle tego, co się wydarzyło. Od razu, gdy zobaczyłam powiadomienie o esemesie szybko odblokowałam telefon i sprawdziłam wiadomość. Zwykła reklama, pomyślałam gdy przeczytałam treść. Miałam ochotę rzucić komórkę przed siebie ze złości, ale powstrzymała mnie myśl, że mogłabym tak kogoś znokautować.
Moje tępe wpatrywanie się w ekran telefonu przerwał Bartek, który usiadł obok mnie na wolnym miejscu po mojej prawej stronie. Od razu wyłączyłam telefon i schowałam go do przedniej kieszeni plecaka. Spojrzałam pytająco na niego, gdy wygodnie się rozsiadł.
- No co? - spytał zdziwiony, gdy zauważył, że lustruję go wzrokiem.
- Dostosowałeś się do moich rad? - spytałam cicho i retorycznie. Przecież zobaczyłam odpowiedź na boisku, gdy przeciwnicy patrzyli zrezygnowani po sobie, bo jeden zawodnik robił z nimi co chciał.
- Inaczej bym to określił. - powiedział, na co odruchowo parsknęłam śmiechem. Nawet w takich sytuacjach nie chciał przyznać, że mu pomogłam. - Masz jakieś inne polecenia, pani trener?
Gdy na niego spojrzałam zdziwiona zauważyłam, że jego dziwny grymas na twarzy trochę przypominał uśmiech. Lekko krzywy i teoretycznie sarkastyczny, ale na swój sposób dodawał mu uroku. Nie patrzył na mnie, znów przyglądał się siatce i zawodnikom. Siedział w dość dziwnej pozycji. Na siedzeniu trzymał kolano, na którym opierał swobodnie prawą rękę. Wyglądał komicznie ze względu na swój wzrost, który niewątpliwie był jednym z jego atutów w czasie gry. Mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc ten obraz. Szybko uświadomiłam sobie, że moje uczucia do niego nie były wynikiem przypadku. Może to wszystko potoczyłoby się inaczej gdybym poznała najpierw jego oblicze w szkole, a dopiero później jego podejście do siatkówki. Nie mogłam sobie odpowiedzieć na pytanie, co dokładnie sprawiło, że to akurat jego wybrało moje głupie serce. Może to był wygląd, choć za powierzchowną osobę się nie uważałam, może po prostu pozór jego ideału w czasie gry.
- Pytałem cię o... - odwrócił głowę w moją stronę i urwał swoją wypowiedź, widząc, że się mu przyglądam z lekkim uśmiechem pod nosem.
Speszona odwróciłam czym prędzej wzrok i zasłoniłam usta dłonią, mając nadzieję, że zapomni widoku mojego uśmiechu. Postanowiłam jak najszybciej zmienić temat, żeby ta sytuacja odeszła choć na chwilę w niepamięć.
- Nie wstrzymuj ręki podczas serwisu. Mają bardzo słabe przyjęcie, a w szczególności libero. Postaraj się w niego celować. - zaczęłam na jednym wdechu, bardziej mrucząc niezrozumiałe słowa pod nosem. Cudem będzie, jeśli to zrozumie. - Siła to nie wszystko. - przerwałam na chwilę. - Nawet siła w końcu nie wystarczy, jeśli nie będziesz myślał. Zaczęli się ustawiać przy twoich atakach na mocne piłki do skosu. Jeśli chcesz ten mecz całkowicie zdominować nie możesz atakować w jeden sposób, polegając cały czas na sile. - znów na chwilę przerwałam. - Może zaczniesz stosować kiwki albo plasować piłki?
Trzecia partia skończyła się jeszcze szybciej niż poprzednia, a czwarta była jedynie koniecznością do potwierdzenia, że tego dnia to Gryficzanie okazali się lepsi. W międzyczasie na dworze lunął deszcz, który bezlitośnie nękał szyby okien sali gimnastycznej. Krople notorycznie uderzały o szkło. MVP był znany od samego początku. Sędzia jedynie wręczył mu nagrodę, po czym na trybunach rozbrzmiały oklaski i jakieś dzikie krzyki. Bardzo cieszyłam się w dodatku z tego, że w pewien sposób przyczyniłam się do tego zwycięstwa.
Kiedy Bartek szedł się przebrać powiedział coś swojej mamie i nas zostawił. Kobieta pomogła mi dostać się na korytarz, podczas gdy młodszy brat Bartka biegał wokół nas szczęśliwy z występu swojego brata.
Gdy doszłyśmy na korytarz podszedł do nas trener gryfickiej drużyny. Domyśliłam się, że pewnie chce pochwalić Bartka i to w jaki sposób pomógł drużynie wygrać w zdecydowanym stylu.Tym bardziej zdziwiłam się, gdy mężczyzna przytulił mamę Bartka. Szybko wyciągnęłam z kieszeni telefon, żeby zamaskować moje skryte przyglądanie się im. Zasłoniłam twarz kilkoma kosmykami włosów, myśląc, że podziałają jak kurtyna, która skutecznie mnie przed nimi ukryje.
Jednak gdy wysoki, bardzo wysoki mężczyzna mnie zauważył od razu się do mnie uśmiechnął. Miał niebieskie oczy i brązowe włosy ułożone na żelu. Ubrał lekki czarny dres, białą koszulkę i bluzę z nadrukowaną nazwą klubu na plecach. Podszedł do mnie i wyciągnął olbrzymią dłoń, którą niepewnie uścisnęłam. Odwzajemniłam delikatnie uśmiech, odsłaniając lekko rząd moich białych zębów.
- Dzień dobry. - powiedziałam niepewnie, lekko speszona.
- Och, zapomniałem się przedstawić. - zaśmiał się. Miał bardzo głęboki i donośny głos. - Jestem Adrian Rosek, ojciec Bartka. Miło mi cię poznać. Ty pewnie jesteś Weronika.
Pokiwałam delikatnie głową. Wszystko zaczęło mi się mieszać, ale za razem niektóre fakty układały mi się w logiczną całość. Znajomość dyrektora z ojcem Bartka, jego wpływ na wyrzucenie go z drużyny po paru telefonach. To wszystko powoli nabierało sensu.
- Jak się domyśliłaś ja jestem jego matką. - wskazała na siebie uśmiechnięta kobieta. - Nazywam się Milena i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, że mogłam cię poznać. Nie spodziewałam się ciebie na meczu.
- Nie miałam wyboru, dyrektor jednoznacznie stwierdził, że powinnam udać się z Bartkiem. - westchnęłam. - Ale z drugiej strony nie żałuję, bo bardzo lubię oglądać siatkówkę.
- Zauważyłam, gdy próbowałaś się dostać do bliższych miejsc mimo swojej nogi. - zaśmiała się pani Milena, po czym zawtórował jej mężczyzna. - Mogłaś sobie zrobić jeszcze większą krzywdę.
- No czasem jestem za bardzo lekkomyślna. - uśmiechnęłam się głupio.
Na pierwszy rzut oka jego rodzice byli bardzo mili i sympatyczni. Ponadto byli bardzo żartobliwi. Nie wiem czego oczekiwałam, ale na pewno nie czegoś takiego. Myślałam, że Bartek musiał mieć z kogo brać przykład, może odziedziczył swój trudny charakter w genach? Jego rodzice byli kompletnym przeciwieństwem jego.
- Dlaczego państwo chciało mnie tak bardzo poznać? - spytałam nieśmiało z lekko spuszczoną głową. Wyglądałam jak mała przestraszona dziewczynka. - Chodzi mi o to, skąd państwo w ogóle o mnie wiedziało?
- Nie przesadzaj z tą kulturą, kochanie. - powiedziała uśmiechnięta kobieta. - Dyrektor zadzwonił do nas by powiadomić o karze dla Bartka. Z początku myśleliśmy, że to kolejna nagana i znów wzywa nas do szkoły, ale powiedział coś zupełnie innego. - zatrzymała się na chwilę. - Powiedział, że kazał mu się opiekować jedną z najlepszych, jak nie najlepszą licealistką. Przedstawił nam ciebie mniej więcej i bardzo chcieliśmy cię poznać.
- Jakich bzdur pan dyrektor o mnie nagadał? - powiedziałam odruchowo, na co rodzice Bartka wybuchli szczerym śmiechem.
- Przede wszystkim powiedział, że będziesz mieć dobry wpływ na Bartka. I to nas bardzo cieszy. - powiedział mężczyzna. - Bartek od kilku lat jest zupełnie inny. Próbowaliśmy wielu sposobów, ale żaden nie wychodził.
- Czyli on kiedyś był inny? - spytałam. Tak naprawdę moja uwaga skupiła się tylko wokół tej wiadomości, że Bartek nie zawsze był takim aroganckim kolesiem z ego większym od niego. Nie umiałam sobie wyobrazić jego w innej odsłonie, pod kurtyną sympatycznego miłego chłopaka, który nikogo nie śmiałby wykorzystać, podobnie jak jego rodzice. Przynajmniej z pozorów.
- Tak, kiedyś był zupełnie inny. - powiedziała smutno kobieta. - Wydarzyło się w jego życiu coś, co wywarło na nim duży wpływ. Jednak nie możemy ci o tym powiedzieć, co to dokładnie było. Bartek byłby zły. Lepiej, żeby on ci przekazał tą informację.
Usłyszeliśmy zamykanie drzwi. Bartek kierował się powoli w naszą stronę. Ubrany był w to, co w samochodzie z tym, że przewiesił przez ramię granatową torbę sportową. Patrzył w ekran telefonu, więc jeszcze nie zauważył z kim prowadzę rozmowę. I dobrze, pomyślałam. Był od nas jeszcze jakieś kilka metrów, gdy jego mama postanowiła mi coś jeszcze przekazać na odchodne.
- Jeżeli dobrowolnie powie ci, co się wydarzyło to znaczy, że tobie zaufał na dostatecznym poziomie. - wyszeptała.
Zdziwiłam się słysząc to. Przede wszystkim dlatego, że nie widziałam szans, żeby Bartek mi zaufał. Nie ukrywam, że tajemnicy bym dotrzymała i nikt oprócz mnie by o niej nie wiedział, ale tu nie chodziło o to. Sam sposób bycia Bartka wykluczał jakiekolwiek opcje zaufania przypadkowej dziewczynie. Chociaż po tym czego się dowiedziałam zaczęłam mieć wątpliwości, czy aby na pewno byłam przypadkowa. Dyrektor najwyraźniej wybrał mnie, bo mogłam wywrzeć wpływ na Bartka. Jedyną niewiadomą w tym całym równaniu był powód zainteresowania Bartka moją osobą. Nie było godziny, w której skrycie nie zastanawiałabym się, co takiego Michał mu naopowiadał. Nie dość, że nikt nie chciał mi o tym powiedzieć, to jeszcze nie miałam żadnego pomysłu, co to akurat mogło być.
Gdy Bartek do nas podszedł schował z głośnym westchnięciem telefon do kieszeni i spojrzał pytająco na rodziców. Wydawało mi się, że w jego spojrzeniu przemykał cień złości. Nie musiał nic mówić, bo jego rodzice od razu zrozumieli, co chciałby powiedzieć. Najpierw odezwała się jego matka:
- Nie mogłam się powstrzymać. - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Jak zwykle u ciebie. - powiedział szorstko Bartek.
Zero kultury, nic oprócz jego własnego świata, w którym to on był najważniejszy. O ile w trakcie trwania meczu mogłam sobie przypomnieć powód, dla którego zakochałam się w nim, tak w tamtej chwili znów odszedł w niepamięć, w pustkę, z której po raz kolejny musiałam go wygrzebać. Albo raczej nie musiałam, mogłam go zostawić w tej głębi by tam gnił i odszedł w zapomnienie. Dlaczego tego nie robiłam? Świadomość, że Bartek był inny, ale pod wpływem wydarzeń się zmienił dodawała mi chęci bym to właśnie ja sprowadziła go z powrotem na poprawną ścieżkę. Podjęłam się misji niemożliwej na pierwszy rzut oka, ale to był ten moment, w którym ryzyko powinno zostać podjęte. Ale jedną z moich cech był niezwykle słomiany zapał, więc teoretycznie nie powinien zdziwić mnie fakt, że po kilku dniach sobie po prostu odpuszczę.
Cała rozmowa odbywała się w napiętej atmosferze, do której wolałam się nie wtrącać. Co jakiś czas chciałam dorzucić swoje trzy grosze, ale cudem się powstrzymywałam.
- Bartek, ja jadę do pracy, a tata musi pozałatwiać jeszcze kilka spraw w Gryf Arenie. - powiedziała pani Milena spokojnie. - Weź Kubę i pojedźcie do Madzi.
- Nie zapomniałaś o dość istotnym szczególe? - spytał Bartek. Już nie musiał się tak wysilać i mógł po prostu powiedzieć, że nie chce jechać tam ze mną. O ile tam znaczy w ogóle coś dobrego, bo w innym wypadku sama wyskoczyłabym prędzej z pędzącego dwusetką auta w obliczu mojego strachu.
- Weronika, masz podejście do dzieci? - spytała mnie kobieta, gdy ja chciałam udawać całkowicie nieobecną, żeby nie zwracali na mnie zbędnej uwagi. Nici z mojego planu, przeszło mi przez myśl.
- Nie byle jakich dzieci. - dodał Bartek lekko poddenerwowany. - Madzia jest chora na raka.
- I uważasz, że powiem coś w stylu: Wszystko będzie dobrze, nie masz się czym martwić ? - spytałam równie zdenerwowana, co on. Nienawidziłam, gdy oceniano mnie tak powierzchownie.
- A nie zrobiłabyś czegoś w tym stylu? - prawie krzyknął. Przegiął. Wszystko ma swoje granice, nawet moja cierpliwość do jego humorów w końcu mogła się skończyć. I się skończyła w najmniej odpowiednim momencie.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że nie jestem taka jak inne?! - krzyknęłam zła. Wybuch mojej złości zdziwił nie tylko jego, ale również jego rodziców, brata i przypadkowych ludzi na korytarzu. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo źle mnie oceniasz! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że straciłam już osobę przez raka?! Oczywiście, że nie wiesz, ale mimo to uważasz, że pozjadałeś wszystkie rozumy! Skończ już z tym i przestań ranić tym innych!
Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że w moich oczach pojawiły się łzy. Nie, nie przy nim, myślałam. Nie mogłam już dłużej stać obok niego i patrzeć na jego osobę. Postępowałam lekkomyślnie i byłam tego świadoma, ale po prostu o własnych siłach zaczęłam się kierować do wyjścia. Kątem oka zauważyłam, że Bartek cały czas stał w miejscu. Nie ruszył się nawet o milimetr. Może to i lepiej. Przynajmniej nie zrobiłabym większego cyrku w przypadku gdyby za mną poszedł.
Pierwszy set był zdecydowaną porażką naszych. Na początku wydawało się, że kontrolują spotkanie i mają je w garści, ale po tym zaczęło się pod górkę. Trzebiatowscy nagle się przebudzili i zaczęli zdobywać kolejne punkty jak burza. Oglądałam całe starcie z uwagą, analizując ich grę. Nie byłam jakimś specjalistą, ale swoje wiedziałam na temat siatkówki. Uważałam, że na boisku nie tylko powinno się grać, ale również myśleć i przewidywać ruch przeciwnika. Siatkówka była dynamicznym sportem, więc nie oczekiwałam tego po chłopakach, ale bardzo chciałam im w jakiś sposób pomóc. Wiedziałam nawet w jaki.
Zaraz po tym jak Gryficzanie zeszli na przerwę postanowiłam go zrealizować. Co jak co, ale jedyną ich nadzieją był Bartek, który był w formie i to było widoczne, ale jego problemem było to, że nie do końca potrafił myśleć na boisku. Poza tym drużyna z Trzebiatowa przygotowała się szczególnie na niego. Zapewne obmyślili tysiące możliwości jak zablokować Bartka by nie mógł pomóc swojej drużynie. Trener naszej drużyny zauważył to i na przerwie próbował Bartkowi przemówić do rozsądku i wytłumaczyć jak ma atakować by za każdym razem nie nadziać się na blok, który wybije piłkę albo w out, albo skutecznie uniemożliwi dalszą grę. Ale ten nic sobie z tego nie robił i po prostu usiadł na ławce. W trakcie tego meczu chyba każdy bez wyjątku w głównej mierze obserwował jego. Podziwiałam go za to jak wytrzymuje presję tych dziesiątek par oczu na niego skierowanych i to w jaki sposób może bez stresu grać, choć zdawałam sobie sprawę, że to mogła być jedynie przykrywka, gdy w środku się gotuje i denerwuje przez nadzwyczajne zainteresowanie nim. Ale raczej do tego przywyknął. Na pewno niepierwszy raz gra w turnieju.
Bartek usiadł na ławce i popijał zmrożoną wodę. Też bym chciała mieć zapewnione schłodzone picie, przemknęło mi przez myśl, ale natychmiast się ocknęłam. Zawołałam go cicho. Udał, że nie usłyszał, ale wiem, że było inaczej. Odwrócił głowę w innym kierunku z dziwnym grymasem na twarzy. Z jednej strony nie chciałam go jeszcze bardziej denerwować po przegranej partii, bo nerwy nic nie dadzą oprócz straty kolejnych cennych punktów. Z drugiej zaś ktoś musiał mu przemówić do rozsądku i na moje nieszczęście musiałam to być ja. Choć stuprocentowej pewności, że mnie posłucha nie miałam.
- Chodź tu, bo zawołam głośniej na tyle , że nie tylko ty usłyszysz. - warknęłam na jego plecy, aby w końcu zwrócił na mnie uwagę.
Udało się. Z dziwnym grymasem na twarzy odwrócił się w moją stroną i podszedł do mnie wyraźnie zdenerwowany. Trudno, wkurzę go bardziej, bo z pewnością moją pomoc uzna za głupie wymądrzanie. Będę mile zaskoczona, jeśli choć trochę z niej skorzysta. Sama do końca nie wiedziałam, co mnie w ogóle podkusiło by mu cokolwiek doradzać.
Ale gdy już podszedł do mnie i w odległości mniej więcej metra obserwował mnie nie było odwrotu. Nienawidziłam jak patrzył tak na mnie tym surowym spojrzeniem z ustami zaciśniętymi w charakterystyczną kreskę, jakbym zmuszała go do nie wiadomo jakiego poświęcenia.
- Spytam prosto z mostu. Czy ty myślisz w ogóle na tym boisku? - powiedziałam odruchowo wskazując na pole gry, na którym rozgrzewali się rezerwowi a w niektórych miejscach były porozrzucane piłki.
- Tyle? - kiwnęłam głową. - To nie zawracaj mi głowy. - prychnął.
To było do przewidzenia, że ktoś z tak wielkim ego jak on nie posłucha się jakiejś dziewczyny, która według niego nie ma za grosz pojęcia o siatkówce. Nawet nie wiedział, jak bardzo był w błędzie. Poza tym nie odpuszczałam łatwo. Skoro zdecydowałam się mu coś doradzić i przemówić do rozsądku to nie zamierzałam dać mu spokoju, dopóki mnie nie wysłucha. Odwrócił się powoli i zaczął stopniowo się ode mnie oddalać. Gwałtownie zerwałam się z miejsca i odwróciłam go w moją stronę, łapiąc za jego łokieć.
Nigdy się nie spodziewałam, że dotykając kogoś tyle uczuć mnie przeszyje. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek wcześniej zrobiła coś tak gwałtownego, odruchowego i przede wszystkim - głupiego. Po pierwsze : to był Bartek, który na domiar złego miał prawie dwa metry wysokości, a po drugie : mimo tego, że gips skutecznie ograniczał mi ruchy to ciągle zapominałam, że go mam. W zwyczaju miałam, że do nowych rzeczy, które zakładałam przyzwyczajałam się w zaskakująco szybkim tempie i później zapominałam, że je w ogóle noszę. Ale zapomnienie o kuli u nogi jest za wielkim wykroczeniem, szczególnie w sytuacjach gdy gwałtownie zrywam się z miejsca.
Łatwo domyślić się, że straciłam równowagę i po chwili zaczęłam po prostu opadać. Wydawało mi się, że po prostu poczuję tą nawierzchnię po raz kolejny tamtego dnia. Przecież to nic nowego, że czasem jestem niezdarna i zwyczajnie lekkomyślna. Ale nie poczułam twardej nawierzchni sali gimnastycznej, a jedynie czyjeś ramiona, które od razu rozpoznałam. W końcu to one miały mnie nosić i to one też kilka dni temu przycisnęły mnie do ściany. Obejmowały mnie delikatnie w pasie żebym się nie udusiła, ale jednocześnie na tyle mocno bym się z nich nie wyślizgnęła. Znając mnie, byłabym pewnie nawet do tego zdolna.
Bartek szybko podniósł mnie do pionu i posadził z powrotem na krześle. Tak naprawdę sam mną pokierował, bo ja była zbyt oszołomiona by w ogóle gdziekolwiek się ruszyć. To wszystko wydarzyło się bardzo szybko i zanim właściwie uświadomiłam sobie, co się ze mną działo to już siedziałam na ławce a obok mnie przykucał Bartek. Nie patrzył na mnie. Wbijał wzrok w siatkę do gry i rozgrzewających się zawodników, którzy powoli schodzili by zająć miejsce w wyznaczonym dla nich kwadracie między ławkami zawodników a trybunami. Nawet lepiej, że patrzył na coś innego, bo jego wzrok spaliłby mnie ze wstydu. Schowałam twarz w dłonie, żeby ukryć moją całą czerwoną i ciepłą twarz.
Długo się nie kryłam, bo Bartek wyciągnął swoją rękę delikatnie odsłonił moją twarz, nawet na mnie nie patrząc. Gdy mnie dotknął poczułam coś dziwnego. Czułam jakby jego dłoń nagle wzdrygnęła pod moim wpływem albo tego wstydu, który ze mnie wyciekał. Poza tym pod wpływem jego dotyku czułam się naprawdę dziwnie i nieswojo. Szczególnie, gdy robi to w tak delikatny sposób, żeby mnie nie skrzywdzić. Pamiętałam o karze i zawsze jego zachowanie tłumaczyłam nią. Jednak nieodłączną cechą mojego charakteru jest to, że często robię sobie daremne nadzieje. W tamtym przypadku myślałam, a nawet chciałam by w tym wszystkim kryło się gdzieś drugie dno, gdzie kara jest rzeczą drugorzędną, bo na pierwszym miejscu jestem ja. Tekst z typu, których po prostu nie znoszę, bo aż taką fanką romansów nie jestem, ale taka była prawda odnośnie moich nadziei.
Bartek cały czas kucał, ale nawet mimo tego, że drastycznie się obniżył to i tak był prawie równy ze mną. Siedziałam obok niego mimowolnie go obserwowałam. Nic sobie z tego nie robił i cały czas oglądał siatkę. Może po prostu chciał zostać bym znów nie zrobiła czegoś głupiego, stwierdziłam w myślach. Chciałam wykorzystać okazję i poruszyć poprzedni temat, ale gdy już otwierałam usta Bartek nagle się odezwał:
- Wróć do tego, co chciałaś mi powiedzieć.
Cudem powstrzymałam się od niestosownej docinki. Nie miałam zamiaru się z nim droczyć a jedynie wykorzystać okazję, że dał mi prawo głosu, bym wyraziła swoje zdanie na temat jego gry. Natychmiast się ożywiłam i ze speszonej dziewczyny przeobraziłam się w energiczną, która miała naprawdę wiele do powiedzenia. Odruchowo spojrzałam jeszcze w górę by zobaczyć na elektronicznej tablicy czas do końca przerwy i rozpoczęcia drugiego seta. Minuta i trzydzieści siedem sekund, pomyślałam i szybko zaczęłam układać plan mojej wypowiedzi, żeby Bartek cokolwiek z tego zrozumiał w razie gdyby chciał te informacje wykorzystać.
Przybliżyłam się trochę do niego i pochyliłam się aby nikt oprócz nas nie usłyszał tego co mam do przekazania, a tym bardziej przeciwna drużyna.
- Zawodnik z siódemką zawsze ustawia ręce do bloku ataku po prostej. Spróbuj zaatakować wtedy do skosu. Jestem prawie pewna, że tego nie zablokuje. - Dopiero, gdy zaczęłam wypowiadać kolejne słowa zdałam sobie sprawę jak żałośnie to brzmi. Naprawdę się nie znałam i mogłam dać sobie spokój z udzielaniem rad. - Do asekuracji ustawiają się zdecydowanie za blisko siebie i odsłaniają część boiska. Jeden mocniejszy atak i po nich. W razie próby potrójnego bloku spróbuj zaatakować po ciasnym skosie. - parsknął śmiechem. - Dałbyś radę?
Nic nie odpowiedział, podniósł się i akurat wtedy sędzia zażądał koniec przerwy a trenerzy wypuścili zawodników na boisko.
Mecz oglądałam z jeszcze większą uwagą i nie mogłam ukryć zdziwienia, gdy zobaczyłam ataki Bartka. Nie wierzyłam, że naprawdę stosował się do moich rad. Zaraz po tym jak w niesamowitym stylu zaatakował po ciasnym skosie i minął potrójny blok przeciwników z trybun dobiegł głośny dźwięk oklasków. Chłopacy z drużyny słysząc doping gryfickich kibiców grali jeszcze lepiej. Zdobywali kolejne punkty w zaskakująco szybkim tempie. Bartek robił na boisku co chciał. Nie wiem, czy to do końca była moja zasługa. Wydawało mi się, że przełamał coś w sobie, co ostatecznie skończyło się dobrze dla wszystkich. Kończył większość ataków, bo niektóre udało się przeciwnikom szczęśliwie obronić, ale potem w kontrze Bartek nie dawał im już żadnych złudzeń. Przegrali drugą partię zdecydowanie. Gryf Arena miała wszystko pod kontrolą przez cały set. Grali tak jak tego od nich oczekiwałam.
W przerwie po drugim secie postanowiłam, jak typowa nastolatka, skorzystać z telefonu. Miałam nadzieję, że Iza coś mi napisała. Oczekiwałam każdej wiadomości, byle tylko wskazywało to na to, że jakoś się trzyma. Było mi trochę wstyd, że gdy ona potrzebowała wsparcia ja sobie pojechałam na mecz. Nie miałam na to wpływu i musiałam się zgodzić, ale to tłumaczenie wypadało dość blado na tle tego, co się wydarzyło. Od razu, gdy zobaczyłam powiadomienie o esemesie szybko odblokowałam telefon i sprawdziłam wiadomość. Zwykła reklama, pomyślałam gdy przeczytałam treść. Miałam ochotę rzucić komórkę przed siebie ze złości, ale powstrzymała mnie myśl, że mogłabym tak kogoś znokautować.
Moje tępe wpatrywanie się w ekran telefonu przerwał Bartek, który usiadł obok mnie na wolnym miejscu po mojej prawej stronie. Od razu wyłączyłam telefon i schowałam go do przedniej kieszeni plecaka. Spojrzałam pytająco na niego, gdy wygodnie się rozsiadł.
- No co? - spytał zdziwiony, gdy zauważył, że lustruję go wzrokiem.
- Dostosowałeś się do moich rad? - spytałam cicho i retorycznie. Przecież zobaczyłam odpowiedź na boisku, gdy przeciwnicy patrzyli zrezygnowani po sobie, bo jeden zawodnik robił z nimi co chciał.
- Inaczej bym to określił. - powiedział, na co odruchowo parsknęłam śmiechem. Nawet w takich sytuacjach nie chciał przyznać, że mu pomogłam. - Masz jakieś inne polecenia, pani trener?
Gdy na niego spojrzałam zdziwiona zauważyłam, że jego dziwny grymas na twarzy trochę przypominał uśmiech. Lekko krzywy i teoretycznie sarkastyczny, ale na swój sposób dodawał mu uroku. Nie patrzył na mnie, znów przyglądał się siatce i zawodnikom. Siedział w dość dziwnej pozycji. Na siedzeniu trzymał kolano, na którym opierał swobodnie prawą rękę. Wyglądał komicznie ze względu na swój wzrost, który niewątpliwie był jednym z jego atutów w czasie gry. Mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc ten obraz. Szybko uświadomiłam sobie, że moje uczucia do niego nie były wynikiem przypadku. Może to wszystko potoczyłoby się inaczej gdybym poznała najpierw jego oblicze w szkole, a dopiero później jego podejście do siatkówki. Nie mogłam sobie odpowiedzieć na pytanie, co dokładnie sprawiło, że to akurat jego wybrało moje głupie serce. Może to był wygląd, choć za powierzchowną osobę się nie uważałam, może po prostu pozór jego ideału w czasie gry.
- Pytałem cię o... - odwrócił głowę w moją stronę i urwał swoją wypowiedź, widząc, że się mu przyglądam z lekkim uśmiechem pod nosem.
Speszona odwróciłam czym prędzej wzrok i zasłoniłam usta dłonią, mając nadzieję, że zapomni widoku mojego uśmiechu. Postanowiłam jak najszybciej zmienić temat, żeby ta sytuacja odeszła choć na chwilę w niepamięć.
- Nie wstrzymuj ręki podczas serwisu. Mają bardzo słabe przyjęcie, a w szczególności libero. Postaraj się w niego celować. - zaczęłam na jednym wdechu, bardziej mrucząc niezrozumiałe słowa pod nosem. Cudem będzie, jeśli to zrozumie. - Siła to nie wszystko. - przerwałam na chwilę. - Nawet siła w końcu nie wystarczy, jeśli nie będziesz myślał. Zaczęli się ustawiać przy twoich atakach na mocne piłki do skosu. Jeśli chcesz ten mecz całkowicie zdominować nie możesz atakować w jeden sposób, polegając cały czas na sile. - znów na chwilę przerwałam. - Może zaczniesz stosować kiwki albo plasować piłki?
Trzecia partia skończyła się jeszcze szybciej niż poprzednia, a czwarta była jedynie koniecznością do potwierdzenia, że tego dnia to Gryficzanie okazali się lepsi. W międzyczasie na dworze lunął deszcz, który bezlitośnie nękał szyby okien sali gimnastycznej. Krople notorycznie uderzały o szkło. MVP był znany od samego początku. Sędzia jedynie wręczył mu nagrodę, po czym na trybunach rozbrzmiały oklaski i jakieś dzikie krzyki. Bardzo cieszyłam się w dodatku z tego, że w pewien sposób przyczyniłam się do tego zwycięstwa.
Kiedy Bartek szedł się przebrać powiedział coś swojej mamie i nas zostawił. Kobieta pomogła mi dostać się na korytarz, podczas gdy młodszy brat Bartka biegał wokół nas szczęśliwy z występu swojego brata.
Gdy doszłyśmy na korytarz podszedł do nas trener gryfickiej drużyny. Domyśliłam się, że pewnie chce pochwalić Bartka i to w jaki sposób pomógł drużynie wygrać w zdecydowanym stylu.Tym bardziej zdziwiłam się, gdy mężczyzna przytulił mamę Bartka. Szybko wyciągnęłam z kieszeni telefon, żeby zamaskować moje skryte przyglądanie się im. Zasłoniłam twarz kilkoma kosmykami włosów, myśląc, że podziałają jak kurtyna, która skutecznie mnie przed nimi ukryje.
Jednak gdy wysoki, bardzo wysoki mężczyzna mnie zauważył od razu się do mnie uśmiechnął. Miał niebieskie oczy i brązowe włosy ułożone na żelu. Ubrał lekki czarny dres, białą koszulkę i bluzę z nadrukowaną nazwą klubu na plecach. Podszedł do mnie i wyciągnął olbrzymią dłoń, którą niepewnie uścisnęłam. Odwzajemniłam delikatnie uśmiech, odsłaniając lekko rząd moich białych zębów.
- Dzień dobry. - powiedziałam niepewnie, lekko speszona.
- Och, zapomniałem się przedstawić. - zaśmiał się. Miał bardzo głęboki i donośny głos. - Jestem Adrian Rosek, ojciec Bartka. Miło mi cię poznać. Ty pewnie jesteś Weronika.
Pokiwałam delikatnie głową. Wszystko zaczęło mi się mieszać, ale za razem niektóre fakty układały mi się w logiczną całość. Znajomość dyrektora z ojcem Bartka, jego wpływ na wyrzucenie go z drużyny po paru telefonach. To wszystko powoli nabierało sensu.
- Jak się domyśliłaś ja jestem jego matką. - wskazała na siebie uśmiechnięta kobieta. - Nazywam się Milena i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, że mogłam cię poznać. Nie spodziewałam się ciebie na meczu.
- Nie miałam wyboru, dyrektor jednoznacznie stwierdził, że powinnam udać się z Bartkiem. - westchnęłam. - Ale z drugiej strony nie żałuję, bo bardzo lubię oglądać siatkówkę.
- Zauważyłam, gdy próbowałaś się dostać do bliższych miejsc mimo swojej nogi. - zaśmiała się pani Milena, po czym zawtórował jej mężczyzna. - Mogłaś sobie zrobić jeszcze większą krzywdę.
- No czasem jestem za bardzo lekkomyślna. - uśmiechnęłam się głupio.
Na pierwszy rzut oka jego rodzice byli bardzo mili i sympatyczni. Ponadto byli bardzo żartobliwi. Nie wiem czego oczekiwałam, ale na pewno nie czegoś takiego. Myślałam, że Bartek musiał mieć z kogo brać przykład, może odziedziczył swój trudny charakter w genach? Jego rodzice byli kompletnym przeciwieństwem jego.
- Dlaczego państwo chciało mnie tak bardzo poznać? - spytałam nieśmiało z lekko spuszczoną głową. Wyglądałam jak mała przestraszona dziewczynka. - Chodzi mi o to, skąd państwo w ogóle o mnie wiedziało?
- Nie przesadzaj z tą kulturą, kochanie. - powiedziała uśmiechnięta kobieta. - Dyrektor zadzwonił do nas by powiadomić o karze dla Bartka. Z początku myśleliśmy, że to kolejna nagana i znów wzywa nas do szkoły, ale powiedział coś zupełnie innego. - zatrzymała się na chwilę. - Powiedział, że kazał mu się opiekować jedną z najlepszych, jak nie najlepszą licealistką. Przedstawił nam ciebie mniej więcej i bardzo chcieliśmy cię poznać.
- Jakich bzdur pan dyrektor o mnie nagadał? - powiedziałam odruchowo, na co rodzice Bartka wybuchli szczerym śmiechem.
- Przede wszystkim powiedział, że będziesz mieć dobry wpływ na Bartka. I to nas bardzo cieszy. - powiedział mężczyzna. - Bartek od kilku lat jest zupełnie inny. Próbowaliśmy wielu sposobów, ale żaden nie wychodził.
- Czyli on kiedyś był inny? - spytałam. Tak naprawdę moja uwaga skupiła się tylko wokół tej wiadomości, że Bartek nie zawsze był takim aroganckim kolesiem z ego większym od niego. Nie umiałam sobie wyobrazić jego w innej odsłonie, pod kurtyną sympatycznego miłego chłopaka, który nikogo nie śmiałby wykorzystać, podobnie jak jego rodzice. Przynajmniej z pozorów.
- Tak, kiedyś był zupełnie inny. - powiedziała smutno kobieta. - Wydarzyło się w jego życiu coś, co wywarło na nim duży wpływ. Jednak nie możemy ci o tym powiedzieć, co to dokładnie było. Bartek byłby zły. Lepiej, żeby on ci przekazał tą informację.
Usłyszeliśmy zamykanie drzwi. Bartek kierował się powoli w naszą stronę. Ubrany był w to, co w samochodzie z tym, że przewiesił przez ramię granatową torbę sportową. Patrzył w ekran telefonu, więc jeszcze nie zauważył z kim prowadzę rozmowę. I dobrze, pomyślałam. Był od nas jeszcze jakieś kilka metrów, gdy jego mama postanowiła mi coś jeszcze przekazać na odchodne.
- Jeżeli dobrowolnie powie ci, co się wydarzyło to znaczy, że tobie zaufał na dostatecznym poziomie. - wyszeptała.
Zdziwiłam się słysząc to. Przede wszystkim dlatego, że nie widziałam szans, żeby Bartek mi zaufał. Nie ukrywam, że tajemnicy bym dotrzymała i nikt oprócz mnie by o niej nie wiedział, ale tu nie chodziło o to. Sam sposób bycia Bartka wykluczał jakiekolwiek opcje zaufania przypadkowej dziewczynie. Chociaż po tym czego się dowiedziałam zaczęłam mieć wątpliwości, czy aby na pewno byłam przypadkowa. Dyrektor najwyraźniej wybrał mnie, bo mogłam wywrzeć wpływ na Bartka. Jedyną niewiadomą w tym całym równaniu był powód zainteresowania Bartka moją osobą. Nie było godziny, w której skrycie nie zastanawiałabym się, co takiego Michał mu naopowiadał. Nie dość, że nikt nie chciał mi o tym powiedzieć, to jeszcze nie miałam żadnego pomysłu, co to akurat mogło być.
Gdy Bartek do nas podszedł schował z głośnym westchnięciem telefon do kieszeni i spojrzał pytająco na rodziców. Wydawało mi się, że w jego spojrzeniu przemykał cień złości. Nie musiał nic mówić, bo jego rodzice od razu zrozumieli, co chciałby powiedzieć. Najpierw odezwała się jego matka:
- Nie mogłam się powstrzymać. - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Jak zwykle u ciebie. - powiedział szorstko Bartek.
Zero kultury, nic oprócz jego własnego świata, w którym to on był najważniejszy. O ile w trakcie trwania meczu mogłam sobie przypomnieć powód, dla którego zakochałam się w nim, tak w tamtej chwili znów odszedł w niepamięć, w pustkę, z której po raz kolejny musiałam go wygrzebać. Albo raczej nie musiałam, mogłam go zostawić w tej głębi by tam gnił i odszedł w zapomnienie. Dlaczego tego nie robiłam? Świadomość, że Bartek był inny, ale pod wpływem wydarzeń się zmienił dodawała mi chęci bym to właśnie ja sprowadziła go z powrotem na poprawną ścieżkę. Podjęłam się misji niemożliwej na pierwszy rzut oka, ale to był ten moment, w którym ryzyko powinno zostać podjęte. Ale jedną z moich cech był niezwykle słomiany zapał, więc teoretycznie nie powinien zdziwić mnie fakt, że po kilku dniach sobie po prostu odpuszczę.
Cała rozmowa odbywała się w napiętej atmosferze, do której wolałam się nie wtrącać. Co jakiś czas chciałam dorzucić swoje trzy grosze, ale cudem się powstrzymywałam.
- Bartek, ja jadę do pracy, a tata musi pozałatwiać jeszcze kilka spraw w Gryf Arenie. - powiedziała pani Milena spokojnie. - Weź Kubę i pojedźcie do Madzi.
- Nie zapomniałaś o dość istotnym szczególe? - spytał Bartek. Już nie musiał się tak wysilać i mógł po prostu powiedzieć, że nie chce jechać tam ze mną. O ile tam znaczy w ogóle coś dobrego, bo w innym wypadku sama wyskoczyłabym prędzej z pędzącego dwusetką auta w obliczu mojego strachu.
- Weronika, masz podejście do dzieci? - spytała mnie kobieta, gdy ja chciałam udawać całkowicie nieobecną, żeby nie zwracali na mnie zbędnej uwagi. Nici z mojego planu, przeszło mi przez myśl.
- Nie byle jakich dzieci. - dodał Bartek lekko poddenerwowany. - Madzia jest chora na raka.
- I uważasz, że powiem coś w stylu: Wszystko będzie dobrze, nie masz się czym martwić ? - spytałam równie zdenerwowana, co on. Nienawidziłam, gdy oceniano mnie tak powierzchownie.
- A nie zrobiłabyś czegoś w tym stylu? - prawie krzyknął. Przegiął. Wszystko ma swoje granice, nawet moja cierpliwość do jego humorów w końcu mogła się skończyć. I się skończyła w najmniej odpowiednim momencie.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że nie jestem taka jak inne?! - krzyknęłam zła. Wybuch mojej złości zdziwił nie tylko jego, ale również jego rodziców, brata i przypadkowych ludzi na korytarzu. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo źle mnie oceniasz! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że straciłam już osobę przez raka?! Oczywiście, że nie wiesz, ale mimo to uważasz, że pozjadałeś wszystkie rozumy! Skończ już z tym i przestań ranić tym innych!
Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że w moich oczach pojawiły się łzy. Nie, nie przy nim, myślałam. Nie mogłam już dłużej stać obok niego i patrzeć na jego osobę. Postępowałam lekkomyślnie i byłam tego świadoma, ale po prostu o własnych siłach zaczęłam się kierować do wyjścia. Kątem oka zauważyłam, że Bartek cały czas stał w miejscu. Nie ruszył się nawet o milimetr. Może to i lepiej. Przynajmniej nie zrobiłabym większego cyrku w przypadku gdyby za mną poszedł.
niedziela, 5 czerwca 2016
9. Prawda bywa bolesna.
Wiedziałam, że uznała to za żart. Roześmiała się zaraz po tym jak to usłyszała, bez namysłu. Powiedziała, że naprawdę nie umiem żartować i powinnam nad tym popracować. Przerwała, gdy zobaczyła moją poważną twarz.
- Ty nie żartujesz? - spytała. Naprawdę nie chciałam jej ranić, naprawdę nie chciałam tego robić, ale musiałam. Pokiwałam lekko głową.
Iza od razu wyskoczyła jak torpeda i wybiegła z sali. Nawet nie próbowałam za nią iść, po prostu siedziałam grzecznie pod drabinkami i obserwowałam swoje trochę brudne już beżowe trampki. Zacisnęłam usta i schowałam głowę między kolana. Siedziałam tak przez całą przerwę. Nie chciałam przeszkadzać Izie. Wiem, że powinnam tam była być i słuchać jej płaczu, ale wolałam dać jej samej się z tym uporać. Znając mnie powiedziałabym coś głupiego, niepasującego do sytuacji i Iza byłaby na mnie zła. W końcu nie miałam doświadczenia w sprawach sercowych. Odejście Fabiana do innej klasy też wywołało u mnie ból, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie co czuje moja przyjaciółka.
Na salę wszedł pan Glik. Natychmiast podniosłam głowę, gdy tylko go usłyszałam. Spojrzał na mnie i głośno westchnął. No nie, zacznie się wykład na temat mojej niewydolności do ćwiczeń, pomyślałam. Ale on tylko pokręcił głową z dziwnym grymasem twarzy i podszedł do innych dziewczyn, które miały miesiączkę po raz czwarty w tym miesiącu.
Na szczęście nie należałam do tego typu osób, które chwytają się wszystkiego aby nie ćwiczyć. Posuwają się nawet do tak głupiego kłamstwa, które na szczęście jest srogo karane u nas w szkole. Pan Glik nienawidzi kłamstwa i gdy tylko je wyhaczy natychmiast karze oszustów ocenami niedostatecznymi. Nie zdziwiłabym się jakby w tym roku z wychowania fizycznego padła rekordowa ilość ocen niedostatecznych na koniec semestru, a nawet na koniec roku. Wuefista praktycznie na każdej lekcji oceniał naszą aktywność, wkład w zajęcia i sposób wykonywania ćwiczeń. A o jakichś testach sprawnościowych nie mogę nie wspomnieć. Zawsze zanim coś zaliczymy musimy wziąć udział w nieodłącznym elemencie tego typu zajęć z takim nauczycielem. Najpierw zaczyna marudzić, że nasze pokolenie jest strasznie leniwe i najchętniej nie wychylałoby nosa poza swój własny pokój i nie odchodziło od komputera. Potem robi ekspresową rozgrzewkę i do tego bardzo wyczerpującą. Zazwyczaj kończy się tym, że po pięciu minutach intensywnych ćwiczeń dziewczyny czują się jakby przebiegły maraton na trzydzieści kilometrów.
Nie należę do osób, które uwielbiają zajęcia wychowania fizycznego, a nawet mogę stwierdzić, że ich po prostu nienawidzę. Owszem, zdarzają się zajęcia, na których robimy coś interesującego i mi to pasuje, ale to jest niespotykana rzadkość. Poza tym nie należę do osób, które osiągają jakieś dobre wyniki w testach sprawnościowych. To, że trenuję tenisa ziemnego nie ma w tym nic do rzeczy. Siłę ramion mam beznadziejną jak na tenisistkę od siedmiu boleści. Na drążku nie umiem się utrzymać nawet przez dwadzieścia sekund, co przy moich warunkach fizycznych powinno być normą.
Jestem pewna, że gdyby nie moje treningi i to, że poza zajęciami w szkole uprawiam regularnie sport i chodzę na siłownię, byłabym skończona w oczach wuefisty. A za to teraz może nie jestem jego ulubienicą, ale traktuje mnie nadzwyczaj ulgowo, co nie ukrywam - mi bardzo pasuje. Czasem odpuszcza mi trudne do wykonania testy, bo tłumaczę się złapaniem niepotrzebnej kontuzji. Nabrałam go już na to kilka razy i o dziwo za każdym podejściem kiwał ze zrozumieniem głową i wskazywał na ławkę a w miejsce oceny za wykonanie zadania wstawiał mi kropkę. To nie zmienia jednak faktu, że niećwiczenie na jego zajęciach jest równe z jego złością, więc lepiej mieć dobry powód do siedzenia na ławce i przede wszystkim lepszy od miesiączki czwarty raz w ciągu ostatnich trzech tygodni, lub zapomnienia stroju.
Swoją drogą Iza mogła coś powiedzieć na temat zawziętości i upartości pana Glika. Moja przyjaciółka ma chore kolano, dokładniej prawe. Zbyt duży wysiłek fizyczny sprawia jej ból, na który bardzo narzeka. A raczej miał sprawiać do grudnia, bo tuż przed świętami Bożego Narodzenia i rozpoczęciem ferii zimowych Iza miała wyjechać na jakiś czas do szpitala by przejść operację. Później miała zostać na kilkudniowej, teoretycznie niepotrzebnej obserwacji Wracając do jej relacji z wuefistą to były one dość napięte. Ilekroć pan Glik widział Izę siedzącą w tej samej pozycji, czyli po turecku pod drabinkami wyskakiwała mu na czole śmiesznie pulsująca żyłka.
Pan Glik jak przystało na nauczyciela zajęć wychowania fizycznego był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Może wydawałby się milszy gdyby jego twarz choć raz na jakiś czas odwiedzał pogodny i stary uśmiech. Tak to zajęcia z łysym pakerem nie były zbyt przyjemne dla uczniów. Czasem rozumiałam niećwiczące oszustki. Pięć minut rozgrzewki u pana Glika jest równe z zakwasami przez następny tydzień, cała lekcja dla niektórych jest niczym śmierć z wyczerpania, dlatego żeby uchronić się od takiego losu uczniowie posuwają się do kłamstwa.
Izy nie było od ponad pół godziny, gdy lekcja zaczęła się na dobre. Pan Glik od razu wpisał jej nieobecność nie zważywszy na moje tłumaczenia, które w żadnym stopniu nie były wiarygodne. Nie wiedziałam jak wyjaśnić jej brak na zajęciach, więc chwyciłam się standardu - złego samopoczucia, w które większość nauczycieli przestała wierzyć po zakończeniu pierwszego miesiąca nauki a tym bardziej pan Glik przestał się na to nabierać. W drodze wyjątku wierzył jedynie najbardziej aktywnym uczennicom, które wykorzystywały go aż za bardzo. Zaczynałam się powoli martwić o moją przyjaciółkę, ale nawet jakbym bardzo chciała pójść jej szukać miałam skuteczną przeszkodę na mojej lewej nodze, dlatego starałam się cierpliwie na nią czekać.
Minęły dwie lekcje zajęć na sali gimnastycznej, gdy wreszcie się pojawiła. Przyszła wziąć jedynie telefon, który pod wpływem impulsu zostawiła pod drabinkami. Obserwowałam go jak zahipnotyzowana, zastanawiając się czy go nie odblokować. Znałam hasło - urodziny Fabiana. Czasem naprawdę było mi żal Izy a jej smutek udzielał się również mi, bo moja wrażliwość była zdecydowanie zbyt natarczywa w niektórych momentach.
Gdy weszła na salę od razu zwróciła na siebie uwagę dziewczyn. Nic dziwnego, Iza miała całe opuchnięte oczy i czerwone policzki, po których cały czas spływały łzy. Chciałam jej pomóc, przytulić, ale zanim cokolwiek zrobiłam jej już nie było a w moich uszach rozbrzmiał dzwonek na przerwę. Opuściła salę tak samo szybko, jak dwie godziny temu. Nie zamieniła ze mną nawet słowa, więc oznaczało to, że naprawdę jest z nią źle. Nie spodziewałam się aż takiej reakcji z jej strony. Oczekiwałam czegoś raczej łagodniejszego, bo przecież Fabian zmieniał jedynie klasę. Cały czas byliśmy w tej samej szkole, na tym samym piętrze i niektóre zajęcia mieliśmy łączone, np. wychowanie fizyczne we wtorek. W środę rano chłopacy zawsze chodzili z drugim wuefistą, panem Kozłowskim na Gryf Arenę.
Gryf Arena, czyli jeden wielki ośrodek sportu mieszczący się w samym środku Gryfic - tak określana przeze mnie. Był to duży budynek podzielony na dwie części. Nigdy tam nie byłam, jedynie czasem mijałam jadąc na treningi, ale wnętrze znałam mniej więcej ze zdjęć. Z zewnątrz ogromny budynek był podzielony na dwie części. Pierwsza część zbudowana była w całości z czerwonej cegły, druga prezentowała się bardziej nowocześnie. Szare ściany i duże okna obok, które je zastępowały - coś niesamowitego. Widać było siłownię i kilka innych pomieszczeń takich jak na przykład hol. Oprócz tego z zewnątrz było widać szklany dach podpierany przez siwo pomalowane wysokie kolumny. Poza tym był jeszcze niebieski napis: Gryf Arena z czerwoną głową gryfa. Słyszałam, że w środku jest siłownia i sala do siatkówki. Tak, jedynie tyle wiedziałam, bo nigdy tam nie byłam, ale chłopacy często rozmawiali o tym jak świetnie się tam ćwiczy, więc jakość tego budynku powinna być na wysokim poziomie, tak samo zresztą jak sprzętu.
Bartek przyszedł po mnie zaledwie minutę po dzwonku, czym mnie szczerze zdziwił. Oczekiwałam czekania na niego przez następne kilka minut przerwy a tu nagle zjawił się w miarę punktualnie i co ważniejsze - przyszedł przed tym jak nauczyciel wyszedł. Coś niespotykanego. Zarzucił mnie na ramiona i zaczął iść w kierunku holu. Nawet nie spytał gdzie mam lekcje i najwyraźniej nie oczekiwał aż mu powiem. Kierował się przed siebie zdecydowanym krokiem, był pewny dokąd chce iść, co mnie nie zainteresowało szczególnie.
Zaczęło mnie to interesować w momencie, gdy zauważyłam, że kieruje się do wyjścia ze szkoły. Nie ukrywam, że w mojej głowie zaczęłam pisać same czarne scenariusze tego, co się wydarzy. Odruchowo pokręciłam głową by się choć w najmniejszym stopniu uspokoić. Zauważył to. Z początku myślałam, że jak zwykle zignoruje to, co robię, ale tym razem postanowił wreszcie zareagować i wytłumaczyć mi gdzie mnie niesie.
- Jedziemy na Gryf Arenę. - powiedział wyraźnie zły.
- Po co? - nie chciałam go wkurzać, ale również chciałam wiedzieć w jakim celu bierze tam również mnie i po co w ogóle tam jedzie.
Podejrzewałam, że przełożyli jakiś mecz na dzisiaj i ma wcześniejszy trening aby się rozgrzać. Coś takiego było bardzo potrzebne przed rozpoczęciem meczu. Niektórzy mają problemy i potrafią bardzo długo wchodzić w mecz, czyli rozgrywać się na tyle by później szalenie zdobywać kolejne punkty. Czasem może to potrwać zdecydowanie za długo i w skutku można przegrać mecz bez jakiejkolwiek walki.
- Gram mecz za pół godziny. - powiedział w chwili, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Odruchowo wzdrygnęłam. Na dworze było zimno, a przy sobie nie miałam żadnej kurtki.
- Dyrektor ci kazał mnie wziąć i się mną zajmować, prawda? - spytałam bardziej retorycznie, bo znałam odpowiedź.
- Z własnej woli raczej ciebie bym nie wziął ze sobą, co? - warknął poddenerwowany. - Pewnie w ogóle nie znasz zasad siatkówki, więc siedź na trybunach zaszyta w kącie...
- Wypraszam sobie. - ucięłam mu wypowiedź. Jego złość udzieliła się również mi, ale z innego powodu. Jak on śmiał mnie tak powierzchownie oceniać? Nie znał mnie w ogóle i nie wiedział o mnie nic więcej oprócz tego, co mu naopowiadał Michał. - Nie oceniaj mnie jak każdą inną dziewczynę, która chcąc przypodobać się chłopakom udaje wielkiego geniusza sportu, tworząc tym samym nowe zasady takie jak: serwowanie w środku boiska jest jak najbardziej dozwolone. - powiedziałam równie wściekła co on. - Mów sobie o mnie, co chcesz, ale zważaj na to, że nie jestem taka jak inne.
Udało się. Zamknął się i już się nie odzywał do momentu, w którym doszliśmy do jego auta. Czarne BMW, w sumie trochę podobne do tego, które ma mój brat, Piotrek. Otworzył drzwi od strony pasażera z tyłu i dosłownie wrzucił mnie do środka. Omal nie uderzyłam głową w drugie drzwi. Na szczęście w porę wyciągnęłam do przodu rękę i podniosłam się do pozycji siedzącej. Nim zdążyłam zapiąć pasy do samochodu wszedł Bartek z głośnym trzaskiem drzwi. Jego irytacja zaczynała mi powoli działać na nerwy. Mógł chociaż trochę zapanować nad sobą, bo w końcu zabranie mnie ze sobą nie było końcem świata. Nagle przerzucił mi mój plecak na tylne siedzenie i moją skórzaną kurtkę. Natychmiast odpięłam pasy i założyłam ją by choć trochę się ocieplić. Bartkowi wyraźnie zimno nie było, bo miał na sobie jedynie czarne dżinsy i rozpiętą czarną skórzaną kurtkę, pod którą miał szarą bluzę z kapturem, i czarną koszulkę.
Nie zamierzałam go nawet pytać o to skąd ma moje rzeczy i dlaczego w ogóle je wziął. Z jednej strony te pytania wydawały mi się głupie, bo mogłam sama na nie odpowiedzieć albo chociaż się domyślić a z drugiej nie chciałam go bardziej wkurzać. Dodatkowe wkurzanie wyraźnie złego Bartka jest jak dolewanie oliwy do ognia. Na początku mały płomień, który po chwili może przeistoczyć się w pożar. Na samą myśl o tym poczułam strach.
Zdecydowanie za późno uświadomiłam sobie, że jestem w samochodzie Bartka z nim za kierownicą. Teoretycznie nic nie miało prawa się stać, bo w końcu jechaliśmy na jego mecz, więc powinien uważać. Mimo to jak zwykle zaczęłam skrycie panikować na myśl o tym, że właśnie weszłam do samochodu pirata drogowego, który otrzymał kilka mandatów za przekroczenie dozwolonej prędkości. Przez chwilę rozważałam opcję wyskoczenia z auta, ale z powodu mojej złamanej nogi stałam się przewrażliwiona w sprawach wypadków, których teoretycznie mogłam uniknąć.
Pod Gryf Arenę dojechaliśmy po kilku minutach, jak nie sekundach. Zazwyczaj w obliczu strachu czas zwalnia, więc nie wiem dlaczego zdawało mi się, że nagle przyspieszył. Wolałam wyrzucić z głowy pomysł, że Bartek jechał dwusetką na godzinę. Gdy wyszedł z samochodu chciałam nawet zaproponować, żeby zostawił mnie tutaj a sam poszedł grać, ale nie poprosiłam go o to. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie oglądałam jego gry w turnieju na żywo. Jedynie słyszałam pogłoski, że rozłożył przeciwników na łopatki. Inni mówili, że drużyna poddała się zanim w ogóle wyszła na boisko, bo Bartek był po prostu zbyt dobry. Bardzo chciałam zobaczyć to na żywo, dlatego postanowiłam nic nie mówić.
Wnętrze Gryf Areny było takie jak się spodziewałam. Nieskazitelnie biały i czysty hol z kilkoma kontrastującymi roślinami, jak z tropików. Jedynie sztuczne oświetlenie psuło efekt. Prawdopodobnie gdyby nie światło z lamp byłoby całkowicie ciemno, bo na dworze nie było zbyt jasno przez deszczowe chmury zbierające się na niebie. Wiadomo było, że za kilkanaście minut na Gryfice lunie ulewa. Gdzieniegdzie w holu ustawione były białe kanapy, a w kącie umiejscowiono szatnię. Nie weszliśmy jednak tam, ale byłam w stanie zobaczyć wieszaki zapełnione po brzegi. Były dwie możliwości: gdzieś tu na jakiejś sali odbywał się trening drużyny, zapewne nie jednej, bo ilość kurtek wskazywało znacznie więcej osób, albo - bardziej możliwa opcja - juniorska siatkówka cieszyła się tu dużym powodzeniem.
Do sali doszliśmy po kilku minutach chodzenia białymi korytarzami, gdzie co kilka metrów wywieszano dyplomy i gabloty z pucharami. Bartek wszedł na trybuny i posadził mnie z boku w najwyższym rzędzie, gdzieś pomiędzy wysokimi gośćmi. Zirytował mnie tym, bo wychodziło na to, że z mojego oglądania nici. Nie pozwolę sobie na to, pomyślałam.
Zaraz po tym jak Bartek wyszedł zapewne się przebrać zaczęłam szukać wśród dziesiątek głów kogoś znajomego by mógł mi pomóc dostać się gdzieś bliżej. Zauważyłam, że były wolne miejsca zaraz obok ławek zawodników. Idealne dla mnie, pomyślałam. Czysty widok, zero wysokich osób, które swoją głową zasłaniają mi cały mecz i wolność od przykrego zapachu spoconych ciał po godzinach pracy. Nie, tam gdzie mnie usadził Bartek zdecydowanie nie było moje miejsce. Chyba, że chciał przez resztę dnia nosić osobę przesiąkniętą smrodem innych. Ta wizja, mimo iż była kusząca by dopiec mu za jego dzisiejsze humory nie była korzystna dla mnie. W końcu nie tylko on umie wyczuć przykry odór.
Zauważyłam Fabiana. Nie zdziwił mnie jego widok, bo od tygodni wiedziałam, że jest w drużynie siatkarskiej i piłkarskiej. Był niezwykłym miłośnikiem tych sportów, więc zdecydował się na trenowanie ich jednocześnie. Moja szansa na wydostanie się stąd, pomyślałam i najgłośniej jak mogłam zawołam:
- Fabian!
Spojrzał w moją stronę i po chwili odwrócił wzrok. Myślałam, że wyjdę z siebie. Wołałam go jeszcze kilka razy, zanim gryficcy kibice kazali mi się zamknąć i nie rozpraszać mojego chłopaka, bo zaraz gra i nie może być rozkojarzony. Jeszcze bardziej się wkurzyłam i chciałam się odsunąć od nich, ale przeszkodziła mi ściana i jak zwykle - noga.
Pomijając fakt, że byłam strasznie wściekła na Fabiana, Bartka, tych kibiców i wszystko inne, co mi się tego dnia przydarzyło postanowiłam, że będę działać sama i za wszelką cenę wyjdę z tego meczu zadowolona i będę szczęśliwa dopóki nie przyjdzie mi znowu mierzyć się z Bartkiem, co w sumie brzmi komicznie. Chciałam chociaż jeden raz mieć rozrywkę tego dnia, a obserwowanie jak Bartek niszczy przeciwników było bardzo przyjemną propozycją ze względu na to, że kochałam oglądać siatkówkę, a tym bardziej na żywo i lubiłam oglądać grę Bartka, bo zawsze się do niej przykładał.
Z trudem zaczęłam się przeciskać między ludźmi. Nie sądziłam, że można być tak bezmyślnym. Dziewczyna ze złamaną nogą próbuje się przecisnąć przez kibiców i dojść do miejsca bliżej by móc oglądać mecz w spokoju a oni nawet nie zwracają na mnie uwagi. Już nie chodzi mi o pomoc, bo pewnie ich próby pogorszyłyby jedynie mój stan, ale chociaż mogli się posunąć i zrobić mi miejsce bym mogła przejść dalej. A oni nic, jak stali tak stali dalej.
Gdy doszłam do wąskich schodków prowadzących do mojego upatrzonego miejsca omal nie spadłam i nie wybiłam sobie wszystkich zębów, gdyby nie pomoc jakiejś pani. Miała długie brązowe włosy spięte w wysokiego kucyka. Wyglądało na oko na kobietę czterdziestoletnią, ale i tak trzymała się dosyć dobrze jak na swój wiek. Miała założoną czarne spodnie i fioletową bluzkę z koronką na dekolcie. Poza tym zauważyłam, że miała zielone oczy i bardzo ładny uśmiech, gdy zauważyła jak bez kul staram się dostać do miejsc bliżej boiska. Mimowolnie również się uśmiechnęłam i skorzystałam z jej pomocy. Zaprowadziła mnie w miejsce, w którym tak bardzo chciałam się znaleźć.
Odetchnęłam z ulgą. Nie zwróciłam nawet uwagi, że kobieta usiadła obok mnie i uśmiechała się pod nosem. Mogłam w końcu w spokoju zobaczyć całą salę. Niebiesko - różowe boisko, w którym różowe pole odznaczało pole gry. Białe linie wymalowane w odpowiednich miejscach odznaczały linię trzeciego metra, końcową oraz te, które odznaczały auty. Po bokach były bramki do piłki nożnej a nad nimi kosze do gry w koszykówkę. Boisko do siatkówki było w centralnym miejscu na sali, więc mecz można było podziwiać z każdej strony trybun. Od wejścia na salę na lewo znajdował się ciąg trybun dla kibiców, rodzin i przyjaciół zawodników. Po prawej stronie były okna, które teoretycznie miały oświetlać salę w sposób naturalny. Ze względu na złą pogodę na zewnątrz salę oświetlał szereg lamp na suficie. Niedaleko trybun ustawiono ławeczki dla zawodników. Na ścianie zaraz nad wejściem była elektryczna tablica wyświetlająca wynik.
Po chwili na salę weszli wszyscy zawodnicy. Nasi, czyli Gryf Arena Gryfice byli ubrani w czarne koszulki z granatowymi krótkimi rękawami, a na ich klatce piersiowej było logo drużyny, takie samo jakie widniało obok wejścia na arenę. W górnej części pleców, pod karkiem widniał napis klubu i pod tym symboliczny numer, którego nigdy nie rozumiałam. Do kompletu założyli krótkie czarne spodenki. Oczywiście ubrali również sportowe buty, każdy miał inne. Niektórzy ubrali adidasy w rażących oczy kolorach.
Koszulki przeciwników wyglądały podobnie. Mieli zielone spodnie i tego samego koloru koszulki z żółtymi rękawami, na ich klatce piersiowej widniało logo sponsora - Inter Marche. Na plecach również mieli nazwę swojego klubu - Trzebiatów Pomorski. Nie wiem skąd oni brali pomysły na nazwy klubów. Słyszałam gdzieś, że to kwestia zarządu klubu, drużyny i spraw tego typu. Cóż, nie mi to do tego. Niech nazywają swoje kluby, jak chcą. Ja miałam ważniejsze zadanie w tamtej chwili - kibicowanie Gryf Arenie Gryfice. Nie orientowałam się w jakim turnieju grali, ale to było najmniej ważne. Najpierw zwycięstwo, później sytuacja w tabeli czy drabince z ćwierćfinałami, półfinałami i finałami. W każdym razie takie powinno być podejście zawodników.
Bartek od razu zauważył moją zmianę siedzenia i ignorując przestrzeganie ustalonego z góry planu wychodzenia na parkiet podszedł szybkim ruchem do mnie. Był wyraźnie poddenerwowany, nie rozumiałam dlaczego.
- Co ty tu robisz? - powiedział szybko i dość cicho, jakby bał się, że ktoś usłyszy za dużo, za wiele niż powinien.
- Siedzę, jeśli nie zauważyłeś. - powiedziałam wściekła. - Nie interesują mnie twoje polecenia. Nie wiem za kogo ty się masz, każąc mi siedzieć w tym tłoku wśród przepracowanych kibiców. Poza tym nie zabraniaj mi obejrzeć mecz siatkówki, okej? Skoro już mam tu siedzieć to chcę zaczerpnąć z tego jakąś rozrywkę.
Możliwe, że powiedziałam to za głośno, bo w części trybun zapanowała krępująca cisza. Nieźle wpadłam, pomyślałam, gdy uspokajał się cały tłum a my staliśmy się głównym obiektem zainteresowań. Od kiedy w ogóle dorosłych interesują kłótnie nastolatków? Przecież zazwyczaj uważają to za dziecinne i niewarte uwagi. To dlaczego muszą na to reagować akurat, gdy ja jestem tego uczestnikiem? Wyjaśnieniem jest chyba to, że mam pecha do takich rzeczy.
Nagle obok nas znalazł się mały chłopiec, na oko cztero- może trzylatek i przytulił się do Bartka. Zapanowała naprawdę dziwna atmosfera. Nie rozumiałam o co chodziło. Kilka chwil zajęło mi domyślenie się o co w tym chodzi. Wypuściłam zrezygnowana powietrze na samą myśl o tym, że właśnie siedziałam obok mamy Bartka. Cóż, planowałam, a raczej w ogóle nie planowałam poznawać jego rodziców. A jak już to zdecydowanie później, gdy będzie można powiedzieć, że jestem przynajmniej jego koleżanką.
Bartek odsunął od siebie chłopaka i powiedział mu coś na ucho. Odszedł od nas i ruszył z powrotem do drużyny. Tłum wrócił do normalności, czyli zdarcia swego gardła na krzyczeniu słów dopingu. Zawodnicy zaczęli się ustawiać po dwóch stronach siatki. Wyszedł mężczyzna , prawdopodobnie sędzia, bo ubrany był w czarne dresy, białą koszulę i na to założył siwą kamizelkę, a na szyi wisiał mu sznurek z gwizdkiem. Przedstawił publiczności drużyny, pewnie aby przestrzegać planu rozpoczęcia, który i tak został naruszony przez Bartka. W końcu każdy z obecnych powinien wiedzieć z kim gramy, albo chociaż kojarzyć. Chyba, że mowa tu jest o typowych pseudokibicach, którzy są na każdym meczu, bo tak wypada i nawet nie pofatygują się by dowiedzieć się czegoś więcej na temat przeciwnika. A potem słychać marudzenie, że nasza drużyna zagrała jak w jakimś cyrku a nie na boisku. Mówią o nich jakby byli już profesjonalnymi sportowcami przestrzegającymi ułożonego planu dnia i treningów, które mają im pomóc osiągnąć jak najlepsze wyniki na turniejach międzynarodowych i ligowych.
W pewnym sensie ja też byłam dziwnym i nietypowym kibicem, bo przyszłam na salę ni stąd ni zowąd ze złamaną nogą w dodatku na początku wbrew mojej woli. Ostatecznie jednak mimo okoliczności w jakich się znalazłam w postaci siedzenia obok rodzicielki Bartka i prawdopodobnie jego młodszego brata, a raczej jego młodszej kopii, bo chłopiec miał tą samą fryzurę i te same oczy. Jedynie we wzroście trochę mu brakowało do starszego brata.
Nim się obejrzałam mecz się rozpoczął.
- Ty nie żartujesz? - spytała. Naprawdę nie chciałam jej ranić, naprawdę nie chciałam tego robić, ale musiałam. Pokiwałam lekko głową.
Iza od razu wyskoczyła jak torpeda i wybiegła z sali. Nawet nie próbowałam za nią iść, po prostu siedziałam grzecznie pod drabinkami i obserwowałam swoje trochę brudne już beżowe trampki. Zacisnęłam usta i schowałam głowę między kolana. Siedziałam tak przez całą przerwę. Nie chciałam przeszkadzać Izie. Wiem, że powinnam tam była być i słuchać jej płaczu, ale wolałam dać jej samej się z tym uporać. Znając mnie powiedziałabym coś głupiego, niepasującego do sytuacji i Iza byłaby na mnie zła. W końcu nie miałam doświadczenia w sprawach sercowych. Odejście Fabiana do innej klasy też wywołało u mnie ból, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie co czuje moja przyjaciółka.
Na salę wszedł pan Glik. Natychmiast podniosłam głowę, gdy tylko go usłyszałam. Spojrzał na mnie i głośno westchnął. No nie, zacznie się wykład na temat mojej niewydolności do ćwiczeń, pomyślałam. Ale on tylko pokręcił głową z dziwnym grymasem twarzy i podszedł do innych dziewczyn, które miały miesiączkę po raz czwarty w tym miesiącu.
Na szczęście nie należałam do tego typu osób, które chwytają się wszystkiego aby nie ćwiczyć. Posuwają się nawet do tak głupiego kłamstwa, które na szczęście jest srogo karane u nas w szkole. Pan Glik nienawidzi kłamstwa i gdy tylko je wyhaczy natychmiast karze oszustów ocenami niedostatecznymi. Nie zdziwiłabym się jakby w tym roku z wychowania fizycznego padła rekordowa ilość ocen niedostatecznych na koniec semestru, a nawet na koniec roku. Wuefista praktycznie na każdej lekcji oceniał naszą aktywność, wkład w zajęcia i sposób wykonywania ćwiczeń. A o jakichś testach sprawnościowych nie mogę nie wspomnieć. Zawsze zanim coś zaliczymy musimy wziąć udział w nieodłącznym elemencie tego typu zajęć z takim nauczycielem. Najpierw zaczyna marudzić, że nasze pokolenie jest strasznie leniwe i najchętniej nie wychylałoby nosa poza swój własny pokój i nie odchodziło od komputera. Potem robi ekspresową rozgrzewkę i do tego bardzo wyczerpującą. Zazwyczaj kończy się tym, że po pięciu minutach intensywnych ćwiczeń dziewczyny czują się jakby przebiegły maraton na trzydzieści kilometrów.
Nie należę do osób, które uwielbiają zajęcia wychowania fizycznego, a nawet mogę stwierdzić, że ich po prostu nienawidzę. Owszem, zdarzają się zajęcia, na których robimy coś interesującego i mi to pasuje, ale to jest niespotykana rzadkość. Poza tym nie należę do osób, które osiągają jakieś dobre wyniki w testach sprawnościowych. To, że trenuję tenisa ziemnego nie ma w tym nic do rzeczy. Siłę ramion mam beznadziejną jak na tenisistkę od siedmiu boleści. Na drążku nie umiem się utrzymać nawet przez dwadzieścia sekund, co przy moich warunkach fizycznych powinno być normą.
Jestem pewna, że gdyby nie moje treningi i to, że poza zajęciami w szkole uprawiam regularnie sport i chodzę na siłownię, byłabym skończona w oczach wuefisty. A za to teraz może nie jestem jego ulubienicą, ale traktuje mnie nadzwyczaj ulgowo, co nie ukrywam - mi bardzo pasuje. Czasem odpuszcza mi trudne do wykonania testy, bo tłumaczę się złapaniem niepotrzebnej kontuzji. Nabrałam go już na to kilka razy i o dziwo za każdym podejściem kiwał ze zrozumieniem głową i wskazywał na ławkę a w miejsce oceny za wykonanie zadania wstawiał mi kropkę. To nie zmienia jednak faktu, że niećwiczenie na jego zajęciach jest równe z jego złością, więc lepiej mieć dobry powód do siedzenia na ławce i przede wszystkim lepszy od miesiączki czwarty raz w ciągu ostatnich trzech tygodni, lub zapomnienia stroju.
Swoją drogą Iza mogła coś powiedzieć na temat zawziętości i upartości pana Glika. Moja przyjaciółka ma chore kolano, dokładniej prawe. Zbyt duży wysiłek fizyczny sprawia jej ból, na który bardzo narzeka. A raczej miał sprawiać do grudnia, bo tuż przed świętami Bożego Narodzenia i rozpoczęciem ferii zimowych Iza miała wyjechać na jakiś czas do szpitala by przejść operację. Później miała zostać na kilkudniowej, teoretycznie niepotrzebnej obserwacji Wracając do jej relacji z wuefistą to były one dość napięte. Ilekroć pan Glik widział Izę siedzącą w tej samej pozycji, czyli po turecku pod drabinkami wyskakiwała mu na czole śmiesznie pulsująca żyłka.
Pan Glik jak przystało na nauczyciela zajęć wychowania fizycznego był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Może wydawałby się milszy gdyby jego twarz choć raz na jakiś czas odwiedzał pogodny i stary uśmiech. Tak to zajęcia z łysym pakerem nie były zbyt przyjemne dla uczniów. Czasem rozumiałam niećwiczące oszustki. Pięć minut rozgrzewki u pana Glika jest równe z zakwasami przez następny tydzień, cała lekcja dla niektórych jest niczym śmierć z wyczerpania, dlatego żeby uchronić się od takiego losu uczniowie posuwają się do kłamstwa.
Izy nie było od ponad pół godziny, gdy lekcja zaczęła się na dobre. Pan Glik od razu wpisał jej nieobecność nie zważywszy na moje tłumaczenia, które w żadnym stopniu nie były wiarygodne. Nie wiedziałam jak wyjaśnić jej brak na zajęciach, więc chwyciłam się standardu - złego samopoczucia, w które większość nauczycieli przestała wierzyć po zakończeniu pierwszego miesiąca nauki a tym bardziej pan Glik przestał się na to nabierać. W drodze wyjątku wierzył jedynie najbardziej aktywnym uczennicom, które wykorzystywały go aż za bardzo. Zaczynałam się powoli martwić o moją przyjaciółkę, ale nawet jakbym bardzo chciała pójść jej szukać miałam skuteczną przeszkodę na mojej lewej nodze, dlatego starałam się cierpliwie na nią czekać.
Minęły dwie lekcje zajęć na sali gimnastycznej, gdy wreszcie się pojawiła. Przyszła wziąć jedynie telefon, który pod wpływem impulsu zostawiła pod drabinkami. Obserwowałam go jak zahipnotyzowana, zastanawiając się czy go nie odblokować. Znałam hasło - urodziny Fabiana. Czasem naprawdę było mi żal Izy a jej smutek udzielał się również mi, bo moja wrażliwość była zdecydowanie zbyt natarczywa w niektórych momentach.
Gdy weszła na salę od razu zwróciła na siebie uwagę dziewczyn. Nic dziwnego, Iza miała całe opuchnięte oczy i czerwone policzki, po których cały czas spływały łzy. Chciałam jej pomóc, przytulić, ale zanim cokolwiek zrobiłam jej już nie było a w moich uszach rozbrzmiał dzwonek na przerwę. Opuściła salę tak samo szybko, jak dwie godziny temu. Nie zamieniła ze mną nawet słowa, więc oznaczało to, że naprawdę jest z nią źle. Nie spodziewałam się aż takiej reakcji z jej strony. Oczekiwałam czegoś raczej łagodniejszego, bo przecież Fabian zmieniał jedynie klasę. Cały czas byliśmy w tej samej szkole, na tym samym piętrze i niektóre zajęcia mieliśmy łączone, np. wychowanie fizyczne we wtorek. W środę rano chłopacy zawsze chodzili z drugim wuefistą, panem Kozłowskim na Gryf Arenę.
Gryf Arena, czyli jeden wielki ośrodek sportu mieszczący się w samym środku Gryfic - tak określana przeze mnie. Był to duży budynek podzielony na dwie części. Nigdy tam nie byłam, jedynie czasem mijałam jadąc na treningi, ale wnętrze znałam mniej więcej ze zdjęć. Z zewnątrz ogromny budynek był podzielony na dwie części. Pierwsza część zbudowana była w całości z czerwonej cegły, druga prezentowała się bardziej nowocześnie. Szare ściany i duże okna obok, które je zastępowały - coś niesamowitego. Widać było siłownię i kilka innych pomieszczeń takich jak na przykład hol. Oprócz tego z zewnątrz było widać szklany dach podpierany przez siwo pomalowane wysokie kolumny. Poza tym był jeszcze niebieski napis: Gryf Arena z czerwoną głową gryfa. Słyszałam, że w środku jest siłownia i sala do siatkówki. Tak, jedynie tyle wiedziałam, bo nigdy tam nie byłam, ale chłopacy często rozmawiali o tym jak świetnie się tam ćwiczy, więc jakość tego budynku powinna być na wysokim poziomie, tak samo zresztą jak sprzętu.
Bartek przyszedł po mnie zaledwie minutę po dzwonku, czym mnie szczerze zdziwił. Oczekiwałam czekania na niego przez następne kilka minut przerwy a tu nagle zjawił się w miarę punktualnie i co ważniejsze - przyszedł przed tym jak nauczyciel wyszedł. Coś niespotykanego. Zarzucił mnie na ramiona i zaczął iść w kierunku holu. Nawet nie spytał gdzie mam lekcje i najwyraźniej nie oczekiwał aż mu powiem. Kierował się przed siebie zdecydowanym krokiem, był pewny dokąd chce iść, co mnie nie zainteresowało szczególnie.
Zaczęło mnie to interesować w momencie, gdy zauważyłam, że kieruje się do wyjścia ze szkoły. Nie ukrywam, że w mojej głowie zaczęłam pisać same czarne scenariusze tego, co się wydarzy. Odruchowo pokręciłam głową by się choć w najmniejszym stopniu uspokoić. Zauważył to. Z początku myślałam, że jak zwykle zignoruje to, co robię, ale tym razem postanowił wreszcie zareagować i wytłumaczyć mi gdzie mnie niesie.
- Jedziemy na Gryf Arenę. - powiedział wyraźnie zły.
- Po co? - nie chciałam go wkurzać, ale również chciałam wiedzieć w jakim celu bierze tam również mnie i po co w ogóle tam jedzie.
Podejrzewałam, że przełożyli jakiś mecz na dzisiaj i ma wcześniejszy trening aby się rozgrzać. Coś takiego było bardzo potrzebne przed rozpoczęciem meczu. Niektórzy mają problemy i potrafią bardzo długo wchodzić w mecz, czyli rozgrywać się na tyle by później szalenie zdobywać kolejne punkty. Czasem może to potrwać zdecydowanie za długo i w skutku można przegrać mecz bez jakiejkolwiek walki.
- Gram mecz za pół godziny. - powiedział w chwili, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Odruchowo wzdrygnęłam. Na dworze było zimno, a przy sobie nie miałam żadnej kurtki.
- Dyrektor ci kazał mnie wziąć i się mną zajmować, prawda? - spytałam bardziej retorycznie, bo znałam odpowiedź.
- Z własnej woli raczej ciebie bym nie wziął ze sobą, co? - warknął poddenerwowany. - Pewnie w ogóle nie znasz zasad siatkówki, więc siedź na trybunach zaszyta w kącie...
- Wypraszam sobie. - ucięłam mu wypowiedź. Jego złość udzieliła się również mi, ale z innego powodu. Jak on śmiał mnie tak powierzchownie oceniać? Nie znał mnie w ogóle i nie wiedział o mnie nic więcej oprócz tego, co mu naopowiadał Michał. - Nie oceniaj mnie jak każdą inną dziewczynę, która chcąc przypodobać się chłopakom udaje wielkiego geniusza sportu, tworząc tym samym nowe zasady takie jak: serwowanie w środku boiska jest jak najbardziej dozwolone. - powiedziałam równie wściekła co on. - Mów sobie o mnie, co chcesz, ale zważaj na to, że nie jestem taka jak inne.
Udało się. Zamknął się i już się nie odzywał do momentu, w którym doszliśmy do jego auta. Czarne BMW, w sumie trochę podobne do tego, które ma mój brat, Piotrek. Otworzył drzwi od strony pasażera z tyłu i dosłownie wrzucił mnie do środka. Omal nie uderzyłam głową w drugie drzwi. Na szczęście w porę wyciągnęłam do przodu rękę i podniosłam się do pozycji siedzącej. Nim zdążyłam zapiąć pasy do samochodu wszedł Bartek z głośnym trzaskiem drzwi. Jego irytacja zaczynała mi powoli działać na nerwy. Mógł chociaż trochę zapanować nad sobą, bo w końcu zabranie mnie ze sobą nie było końcem świata. Nagle przerzucił mi mój plecak na tylne siedzenie i moją skórzaną kurtkę. Natychmiast odpięłam pasy i założyłam ją by choć trochę się ocieplić. Bartkowi wyraźnie zimno nie było, bo miał na sobie jedynie czarne dżinsy i rozpiętą czarną skórzaną kurtkę, pod którą miał szarą bluzę z kapturem, i czarną koszulkę.
Nie zamierzałam go nawet pytać o to skąd ma moje rzeczy i dlaczego w ogóle je wziął. Z jednej strony te pytania wydawały mi się głupie, bo mogłam sama na nie odpowiedzieć albo chociaż się domyślić a z drugiej nie chciałam go bardziej wkurzać. Dodatkowe wkurzanie wyraźnie złego Bartka jest jak dolewanie oliwy do ognia. Na początku mały płomień, który po chwili może przeistoczyć się w pożar. Na samą myśl o tym poczułam strach.
Zdecydowanie za późno uświadomiłam sobie, że jestem w samochodzie Bartka z nim za kierownicą. Teoretycznie nic nie miało prawa się stać, bo w końcu jechaliśmy na jego mecz, więc powinien uważać. Mimo to jak zwykle zaczęłam skrycie panikować na myśl o tym, że właśnie weszłam do samochodu pirata drogowego, który otrzymał kilka mandatów za przekroczenie dozwolonej prędkości. Przez chwilę rozważałam opcję wyskoczenia z auta, ale z powodu mojej złamanej nogi stałam się przewrażliwiona w sprawach wypadków, których teoretycznie mogłam uniknąć.
Pod Gryf Arenę dojechaliśmy po kilku minutach, jak nie sekundach. Zazwyczaj w obliczu strachu czas zwalnia, więc nie wiem dlaczego zdawało mi się, że nagle przyspieszył. Wolałam wyrzucić z głowy pomysł, że Bartek jechał dwusetką na godzinę. Gdy wyszedł z samochodu chciałam nawet zaproponować, żeby zostawił mnie tutaj a sam poszedł grać, ale nie poprosiłam go o to. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie oglądałam jego gry w turnieju na żywo. Jedynie słyszałam pogłoski, że rozłożył przeciwników na łopatki. Inni mówili, że drużyna poddała się zanim w ogóle wyszła na boisko, bo Bartek był po prostu zbyt dobry. Bardzo chciałam zobaczyć to na żywo, dlatego postanowiłam nic nie mówić.
Wnętrze Gryf Areny było takie jak się spodziewałam. Nieskazitelnie biały i czysty hol z kilkoma kontrastującymi roślinami, jak z tropików. Jedynie sztuczne oświetlenie psuło efekt. Prawdopodobnie gdyby nie światło z lamp byłoby całkowicie ciemno, bo na dworze nie było zbyt jasno przez deszczowe chmury zbierające się na niebie. Wiadomo było, że za kilkanaście minut na Gryfice lunie ulewa. Gdzieniegdzie w holu ustawione były białe kanapy, a w kącie umiejscowiono szatnię. Nie weszliśmy jednak tam, ale byłam w stanie zobaczyć wieszaki zapełnione po brzegi. Były dwie możliwości: gdzieś tu na jakiejś sali odbywał się trening drużyny, zapewne nie jednej, bo ilość kurtek wskazywało znacznie więcej osób, albo - bardziej możliwa opcja - juniorska siatkówka cieszyła się tu dużym powodzeniem.
Do sali doszliśmy po kilku minutach chodzenia białymi korytarzami, gdzie co kilka metrów wywieszano dyplomy i gabloty z pucharami. Bartek wszedł na trybuny i posadził mnie z boku w najwyższym rzędzie, gdzieś pomiędzy wysokimi gośćmi. Zirytował mnie tym, bo wychodziło na to, że z mojego oglądania nici. Nie pozwolę sobie na to, pomyślałam.
Zaraz po tym jak Bartek wyszedł zapewne się przebrać zaczęłam szukać wśród dziesiątek głów kogoś znajomego by mógł mi pomóc dostać się gdzieś bliżej. Zauważyłam, że były wolne miejsca zaraz obok ławek zawodników. Idealne dla mnie, pomyślałam. Czysty widok, zero wysokich osób, które swoją głową zasłaniają mi cały mecz i wolność od przykrego zapachu spoconych ciał po godzinach pracy. Nie, tam gdzie mnie usadził Bartek zdecydowanie nie było moje miejsce. Chyba, że chciał przez resztę dnia nosić osobę przesiąkniętą smrodem innych. Ta wizja, mimo iż była kusząca by dopiec mu za jego dzisiejsze humory nie była korzystna dla mnie. W końcu nie tylko on umie wyczuć przykry odór.
Zauważyłam Fabiana. Nie zdziwił mnie jego widok, bo od tygodni wiedziałam, że jest w drużynie siatkarskiej i piłkarskiej. Był niezwykłym miłośnikiem tych sportów, więc zdecydował się na trenowanie ich jednocześnie. Moja szansa na wydostanie się stąd, pomyślałam i najgłośniej jak mogłam zawołam:
- Fabian!
Spojrzał w moją stronę i po chwili odwrócił wzrok. Myślałam, że wyjdę z siebie. Wołałam go jeszcze kilka razy, zanim gryficcy kibice kazali mi się zamknąć i nie rozpraszać mojego chłopaka, bo zaraz gra i nie może być rozkojarzony. Jeszcze bardziej się wkurzyłam i chciałam się odsunąć od nich, ale przeszkodziła mi ściana i jak zwykle - noga.
Pomijając fakt, że byłam strasznie wściekła na Fabiana, Bartka, tych kibiców i wszystko inne, co mi się tego dnia przydarzyło postanowiłam, że będę działać sama i za wszelką cenę wyjdę z tego meczu zadowolona i będę szczęśliwa dopóki nie przyjdzie mi znowu mierzyć się z Bartkiem, co w sumie brzmi komicznie. Chciałam chociaż jeden raz mieć rozrywkę tego dnia, a obserwowanie jak Bartek niszczy przeciwników było bardzo przyjemną propozycją ze względu na to, że kochałam oglądać siatkówkę, a tym bardziej na żywo i lubiłam oglądać grę Bartka, bo zawsze się do niej przykładał.
Z trudem zaczęłam się przeciskać między ludźmi. Nie sądziłam, że można być tak bezmyślnym. Dziewczyna ze złamaną nogą próbuje się przecisnąć przez kibiców i dojść do miejsca bliżej by móc oglądać mecz w spokoju a oni nawet nie zwracają na mnie uwagi. Już nie chodzi mi o pomoc, bo pewnie ich próby pogorszyłyby jedynie mój stan, ale chociaż mogli się posunąć i zrobić mi miejsce bym mogła przejść dalej. A oni nic, jak stali tak stali dalej.
Gdy doszłam do wąskich schodków prowadzących do mojego upatrzonego miejsca omal nie spadłam i nie wybiłam sobie wszystkich zębów, gdyby nie pomoc jakiejś pani. Miała długie brązowe włosy spięte w wysokiego kucyka. Wyglądało na oko na kobietę czterdziestoletnią, ale i tak trzymała się dosyć dobrze jak na swój wiek. Miała założoną czarne spodnie i fioletową bluzkę z koronką na dekolcie. Poza tym zauważyłam, że miała zielone oczy i bardzo ładny uśmiech, gdy zauważyła jak bez kul staram się dostać do miejsc bliżej boiska. Mimowolnie również się uśmiechnęłam i skorzystałam z jej pomocy. Zaprowadziła mnie w miejsce, w którym tak bardzo chciałam się znaleźć.
Odetchnęłam z ulgą. Nie zwróciłam nawet uwagi, że kobieta usiadła obok mnie i uśmiechała się pod nosem. Mogłam w końcu w spokoju zobaczyć całą salę. Niebiesko - różowe boisko, w którym różowe pole odznaczało pole gry. Białe linie wymalowane w odpowiednich miejscach odznaczały linię trzeciego metra, końcową oraz te, które odznaczały auty. Po bokach były bramki do piłki nożnej a nad nimi kosze do gry w koszykówkę. Boisko do siatkówki było w centralnym miejscu na sali, więc mecz można było podziwiać z każdej strony trybun. Od wejścia na salę na lewo znajdował się ciąg trybun dla kibiców, rodzin i przyjaciół zawodników. Po prawej stronie były okna, które teoretycznie miały oświetlać salę w sposób naturalny. Ze względu na złą pogodę na zewnątrz salę oświetlał szereg lamp na suficie. Niedaleko trybun ustawiono ławeczki dla zawodników. Na ścianie zaraz nad wejściem była elektryczna tablica wyświetlająca wynik.
Po chwili na salę weszli wszyscy zawodnicy. Nasi, czyli Gryf Arena Gryfice byli ubrani w czarne koszulki z granatowymi krótkimi rękawami, a na ich klatce piersiowej było logo drużyny, takie samo jakie widniało obok wejścia na arenę. W górnej części pleców, pod karkiem widniał napis klubu i pod tym symboliczny numer, którego nigdy nie rozumiałam. Do kompletu założyli krótkie czarne spodenki. Oczywiście ubrali również sportowe buty, każdy miał inne. Niektórzy ubrali adidasy w rażących oczy kolorach.
Koszulki przeciwników wyglądały podobnie. Mieli zielone spodnie i tego samego koloru koszulki z żółtymi rękawami, na ich klatce piersiowej widniało logo sponsora - Inter Marche. Na plecach również mieli nazwę swojego klubu - Trzebiatów Pomorski. Nie wiem skąd oni brali pomysły na nazwy klubów. Słyszałam gdzieś, że to kwestia zarządu klubu, drużyny i spraw tego typu. Cóż, nie mi to do tego. Niech nazywają swoje kluby, jak chcą. Ja miałam ważniejsze zadanie w tamtej chwili - kibicowanie Gryf Arenie Gryfice. Nie orientowałam się w jakim turnieju grali, ale to było najmniej ważne. Najpierw zwycięstwo, później sytuacja w tabeli czy drabince z ćwierćfinałami, półfinałami i finałami. W każdym razie takie powinno być podejście zawodników.
Bartek od razu zauważył moją zmianę siedzenia i ignorując przestrzeganie ustalonego z góry planu wychodzenia na parkiet podszedł szybkim ruchem do mnie. Był wyraźnie poddenerwowany, nie rozumiałam dlaczego.
- Co ty tu robisz? - powiedział szybko i dość cicho, jakby bał się, że ktoś usłyszy za dużo, za wiele niż powinien.
- Siedzę, jeśli nie zauważyłeś. - powiedziałam wściekła. - Nie interesują mnie twoje polecenia. Nie wiem za kogo ty się masz, każąc mi siedzieć w tym tłoku wśród przepracowanych kibiców. Poza tym nie zabraniaj mi obejrzeć mecz siatkówki, okej? Skoro już mam tu siedzieć to chcę zaczerpnąć z tego jakąś rozrywkę.
Możliwe, że powiedziałam to za głośno, bo w części trybun zapanowała krępująca cisza. Nieźle wpadłam, pomyślałam, gdy uspokajał się cały tłum a my staliśmy się głównym obiektem zainteresowań. Od kiedy w ogóle dorosłych interesują kłótnie nastolatków? Przecież zazwyczaj uważają to za dziecinne i niewarte uwagi. To dlaczego muszą na to reagować akurat, gdy ja jestem tego uczestnikiem? Wyjaśnieniem jest chyba to, że mam pecha do takich rzeczy.
Nagle obok nas znalazł się mały chłopiec, na oko cztero- może trzylatek i przytulił się do Bartka. Zapanowała naprawdę dziwna atmosfera. Nie rozumiałam o co chodziło. Kilka chwil zajęło mi domyślenie się o co w tym chodzi. Wypuściłam zrezygnowana powietrze na samą myśl o tym, że właśnie siedziałam obok mamy Bartka. Cóż, planowałam, a raczej w ogóle nie planowałam poznawać jego rodziców. A jak już to zdecydowanie później, gdy będzie można powiedzieć, że jestem przynajmniej jego koleżanką.
Bartek odsunął od siebie chłopaka i powiedział mu coś na ucho. Odszedł od nas i ruszył z powrotem do drużyny. Tłum wrócił do normalności, czyli zdarcia swego gardła na krzyczeniu słów dopingu. Zawodnicy zaczęli się ustawiać po dwóch stronach siatki. Wyszedł mężczyzna , prawdopodobnie sędzia, bo ubrany był w czarne dresy, białą koszulę i na to założył siwą kamizelkę, a na szyi wisiał mu sznurek z gwizdkiem. Przedstawił publiczności drużyny, pewnie aby przestrzegać planu rozpoczęcia, który i tak został naruszony przez Bartka. W końcu każdy z obecnych powinien wiedzieć z kim gramy, albo chociaż kojarzyć. Chyba, że mowa tu jest o typowych pseudokibicach, którzy są na każdym meczu, bo tak wypada i nawet nie pofatygują się by dowiedzieć się czegoś więcej na temat przeciwnika. A potem słychać marudzenie, że nasza drużyna zagrała jak w jakimś cyrku a nie na boisku. Mówią o nich jakby byli już profesjonalnymi sportowcami przestrzegającymi ułożonego planu dnia i treningów, które mają im pomóc osiągnąć jak najlepsze wyniki na turniejach międzynarodowych i ligowych.
W pewnym sensie ja też byłam dziwnym i nietypowym kibicem, bo przyszłam na salę ni stąd ni zowąd ze złamaną nogą w dodatku na początku wbrew mojej woli. Ostatecznie jednak mimo okoliczności w jakich się znalazłam w postaci siedzenia obok rodzicielki Bartka i prawdopodobnie jego młodszego brata, a raczej jego młodszej kopii, bo chłopiec miał tą samą fryzurę i te same oczy. Jedynie we wzroście trochę mu brakowało do starszego brata.
Nim się obejrzałam mecz się rozpoczął.
Subskrybuj:
Posty (Atom)