niedziela, 5 czerwca 2016

9. Prawda bywa bolesna.

          Wiedziałam, że uznała to za żart. Roześmiała się zaraz po tym jak to usłyszała, bez namysłu. Powiedziała, że naprawdę nie umiem żartować i powinnam nad tym popracować. Przerwała, gdy zobaczyła moją poważną twarz.
- Ty nie żartujesz? - spytała. Naprawdę nie chciałam jej ranić, naprawdę nie chciałam tego robić, ale musiałam. Pokiwałam lekko głową.
          Iza od razu wyskoczyła jak torpeda i wybiegła z sali. Nawet nie próbowałam za nią iść, po prostu siedziałam grzecznie pod drabinkami i obserwowałam swoje trochę brudne już beżowe trampki. Zacisnęłam usta i schowałam głowę między kolana. Siedziałam tak przez całą przerwę. Nie chciałam przeszkadzać Izie. Wiem, że powinnam tam była być i słuchać jej płaczu, ale wolałam dać jej samej się z tym uporać. Znając mnie powiedziałabym coś głupiego, niepasującego do sytuacji i Iza byłaby na mnie zła. W końcu nie miałam doświadczenia w sprawach sercowych. Odejście Fabiana do innej klasy też wywołało u mnie ból, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie co czuje moja przyjaciółka.
          Na salę wszedł pan Glik. Natychmiast podniosłam głowę, gdy tylko go usłyszałam. Spojrzał na mnie i głośno westchnął. No nie, zacznie się wykład na temat mojej niewydolności do ćwiczeń, pomyślałam. Ale on tylko pokręcił głową z dziwnym grymasem twarzy i podszedł do innych dziewczyn, które miały miesiączkę po raz czwarty w tym miesiącu.
          Na szczęście nie należałam do tego typu osób, które chwytają się wszystkiego aby nie ćwiczyć. Posuwają się nawet do tak głupiego kłamstwa, które na szczęście jest srogo karane u nas w szkole. Pan Glik nienawidzi kłamstwa i gdy tylko je wyhaczy natychmiast karze oszustów ocenami niedostatecznymi. Nie zdziwiłabym się jakby w tym roku z wychowania fizycznego padła rekordowa ilość ocen niedostatecznych na koniec semestru, a nawet na koniec roku. Wuefista praktycznie na każdej lekcji oceniał naszą aktywność, wkład w zajęcia i sposób wykonywania ćwiczeń. A o jakichś testach sprawnościowych nie mogę nie wspomnieć. Zawsze zanim coś zaliczymy musimy wziąć udział w nieodłącznym elemencie tego typu zajęć z takim nauczycielem. Najpierw zaczyna marudzić, że nasze pokolenie jest strasznie leniwe i najchętniej nie wychylałoby nosa poza swój własny pokój i nie odchodziło od komputera. Potem robi ekspresową rozgrzewkę i do tego bardzo wyczerpującą. Zazwyczaj kończy się tym, że po pięciu minutach intensywnych ćwiczeń dziewczyny czują się jakby przebiegły maraton na trzydzieści kilometrów.
          Nie należę do osób, które uwielbiają zajęcia wychowania fizycznego, a nawet mogę stwierdzić, że ich po prostu nienawidzę. Owszem, zdarzają się zajęcia, na których robimy coś interesującego i mi to pasuje, ale to jest niespotykana rzadkość. Poza tym nie należę do osób, które osiągają jakieś dobre wyniki w testach sprawnościowych. To, że trenuję tenisa ziemnego nie ma w tym nic do rzeczy. Siłę ramion mam beznadziejną jak na tenisistkę od siedmiu boleści. Na drążku nie umiem się utrzymać nawet przez dwadzieścia sekund, co przy moich warunkach fizycznych powinno być normą.
          Jestem pewna, że gdyby nie moje treningi i to, że poza zajęciami w szkole uprawiam regularnie sport i chodzę na siłownię, byłabym skończona w oczach wuefisty. A za to teraz może nie jestem jego ulubienicą, ale traktuje mnie nadzwyczaj ulgowo, co nie ukrywam - mi bardzo pasuje. Czasem odpuszcza mi trudne do wykonania testy, bo tłumaczę się złapaniem niepotrzebnej kontuzji. Nabrałam go już na to kilka razy i o dziwo za każdym podejściem kiwał ze zrozumieniem głową i wskazywał na ławkę a w miejsce oceny za wykonanie zadania wstawiał mi kropkę. To nie zmienia jednak faktu, że niećwiczenie na jego zajęciach jest równe z jego złością, więc lepiej mieć dobry powód do siedzenia na ławce i przede wszystkim lepszy od miesiączki czwarty raz w ciągu ostatnich trzech tygodni, lub zapomnienia stroju.
          Swoją drogą Iza mogła coś powiedzieć na temat zawziętości i upartości pana Glika. Moja przyjaciółka ma chore kolano, dokładniej prawe. Zbyt duży wysiłek fizyczny sprawia jej ból, na który bardzo narzeka. A raczej miał sprawiać do grudnia, bo tuż przed świętami Bożego Narodzenia i rozpoczęciem ferii zimowych Iza miała wyjechać na jakiś czas do szpitala by przejść operację. Później miała zostać na kilkudniowej, teoretycznie niepotrzebnej obserwacji Wracając do jej relacji z wuefistą to były one dość napięte. Ilekroć pan Glik widział Izę siedzącą w tej samej pozycji, czyli po turecku pod drabinkami wyskakiwała mu na czole śmiesznie pulsująca żyłka.
          Pan Glik jak przystało na nauczyciela zajęć wychowania fizycznego był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Może wydawałby się milszy gdyby jego twarz choć raz na jakiś czas odwiedzał pogodny i stary uśmiech. Tak to zajęcia z łysym pakerem nie były zbyt przyjemne dla uczniów. Czasem rozumiałam niećwiczące oszustki. Pięć minut rozgrzewki u pana Glika jest równe z zakwasami przez następny tydzień, cała lekcja dla niektórych jest niczym śmierć z wyczerpania, dlatego żeby uchronić się od takiego losu uczniowie posuwają się do kłamstwa.
          Izy nie było od ponad pół godziny, gdy lekcja zaczęła się na dobre. Pan Glik od razu wpisał jej nieobecność nie zważywszy na moje tłumaczenia, które w żadnym stopniu nie były wiarygodne. Nie wiedziałam jak wyjaśnić jej brak na zajęciach, więc chwyciłam się standardu - złego samopoczucia, w które większość nauczycieli przestała wierzyć po zakończeniu pierwszego miesiąca nauki a tym bardziej pan Glik przestał się na to nabierać. W drodze wyjątku wierzył jedynie najbardziej aktywnym uczennicom, które wykorzystywały go aż za bardzo. Zaczynałam się powoli martwić o moją przyjaciółkę, ale nawet jakbym bardzo chciała pójść jej szukać miałam skuteczną przeszkodę na mojej lewej nodze, dlatego starałam się cierpliwie na nią czekać.
          Minęły dwie lekcje zajęć na sali gimnastycznej, gdy wreszcie się pojawiła. Przyszła wziąć jedynie telefon, który pod wpływem impulsu zostawiła pod drabinkami. Obserwowałam go jak zahipnotyzowana, zastanawiając się czy go nie odblokować. Znałam hasło - urodziny Fabiana. Czasem naprawdę było mi żal Izy a jej smutek udzielał się również mi, bo moja wrażliwość była zdecydowanie zbyt natarczywa w niektórych momentach.
          Gdy weszła na salę od razu zwróciła na siebie uwagę dziewczyn. Nic dziwnego, Iza miała całe opuchnięte oczy i czerwone policzki, po których cały czas spływały łzy. Chciałam jej pomóc, przytulić, ale zanim cokolwiek zrobiłam jej już nie było a w moich uszach rozbrzmiał dzwonek na przerwę. Opuściła salę tak samo szybko, jak dwie godziny temu. Nie zamieniła ze mną nawet słowa, więc oznaczało to, że naprawdę jest z nią źle. Nie spodziewałam się aż takiej reakcji z jej strony. Oczekiwałam czegoś raczej łagodniejszego, bo przecież Fabian zmieniał jedynie klasę. Cały czas byliśmy w tej samej szkole, na tym samym piętrze i niektóre zajęcia mieliśmy łączone, np. wychowanie fizyczne we wtorek. W środę rano chłopacy zawsze chodzili z drugim wuefistą, panem Kozłowskim na Gryf Arenę.
          Gryf Arena, czyli jeden wielki ośrodek sportu mieszczący się w samym środku Gryfic - tak określana przeze mnie. Był to duży budynek podzielony na dwie części. Nigdy tam nie byłam, jedynie czasem mijałam jadąc na treningi, ale wnętrze znałam mniej więcej ze zdjęć. Z zewnątrz ogromny budynek był podzielony na dwie części. Pierwsza część zbudowana była w całości z czerwonej cegły, druga prezentowała się bardziej nowocześnie. Szare ściany i duże okna obok, które je zastępowały - coś niesamowitego. Widać było siłownię i kilka innych pomieszczeń takich jak na przykład hol. Oprócz tego z zewnątrz było widać szklany dach podpierany przez siwo pomalowane wysokie kolumny. Poza tym był jeszcze niebieski napis: Gryf Arena z czerwoną głową gryfa. Słyszałam, że w środku jest siłownia i sala do siatkówki. Tak, jedynie tyle wiedziałam, bo nigdy tam nie byłam, ale chłopacy często rozmawiali o tym jak świetnie się tam ćwiczy, więc jakość tego budynku powinna być na wysokim poziomie, tak samo zresztą jak sprzętu.
          Bartek przyszedł po mnie zaledwie minutę po dzwonku, czym mnie szczerze zdziwił. Oczekiwałam czekania na niego przez następne kilka minut przerwy a tu nagle zjawił się w miarę punktualnie i co ważniejsze - przyszedł przed tym jak nauczyciel wyszedł. Coś niespotykanego. Zarzucił mnie na ramiona i zaczął iść w kierunku holu. Nawet nie spytał gdzie mam lekcje i najwyraźniej nie oczekiwał aż mu powiem. Kierował się przed siebie zdecydowanym krokiem, był pewny dokąd chce iść, co mnie nie zainteresowało szczególnie.
          Zaczęło mnie to interesować w momencie, gdy zauważyłam, że kieruje się do wyjścia ze szkoły. Nie ukrywam, że w mojej głowie zaczęłam pisać same czarne scenariusze tego, co się wydarzy. Odruchowo pokręciłam głową by się choć w najmniejszym stopniu uspokoić. Zauważył to. Z początku myślałam, że jak zwykle zignoruje to, co robię, ale tym razem postanowił wreszcie zareagować i wytłumaczyć mi gdzie mnie niesie.
- Jedziemy na Gryf Arenę. - powiedział wyraźnie zły.
- Po co? - nie chciałam go wkurzać, ale również chciałam wiedzieć w jakim celu bierze tam również mnie i po co w ogóle tam jedzie.
Podejrzewałam, że przełożyli jakiś mecz na dzisiaj i ma wcześniejszy trening aby się rozgrzać. Coś takiego było bardzo potrzebne przed rozpoczęciem meczu. Niektórzy mają problemy i potrafią bardzo długo wchodzić w mecz, czyli rozgrywać się na tyle by później szalenie zdobywać kolejne punkty. Czasem może to potrwać zdecydowanie za długo i w skutku można przegrać mecz bez jakiejkolwiek walki.
- Gram mecz za pół godziny. - powiedział w chwili, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Odruchowo wzdrygnęłam. Na dworze było zimno, a przy sobie nie miałam żadnej kurtki.
- Dyrektor ci kazał mnie wziąć i się mną zajmować, prawda? - spytałam bardziej retorycznie, bo znałam odpowiedź.
- Z własnej woli raczej ciebie bym nie wziął ze sobą, co? - warknął poddenerwowany. - Pewnie w ogóle nie znasz zasad siatkówki, więc siedź na trybunach zaszyta w kącie...
- Wypraszam sobie. - ucięłam mu wypowiedź. Jego złość udzieliła się również mi, ale z innego powodu. Jak on śmiał mnie tak powierzchownie oceniać? Nie znał mnie w ogóle i nie wiedział o mnie nic więcej oprócz tego, co mu naopowiadał Michał. - Nie oceniaj mnie jak każdą inną dziewczynę, która chcąc przypodobać się chłopakom udaje wielkiego geniusza sportu, tworząc tym samym nowe zasady takie jak: serwowanie w środku boiska jest jak najbardziej dozwolone. - powiedziałam równie wściekła co on. - Mów sobie o mnie, co chcesz, ale zważaj na to, że nie jestem taka jak inne.
         Udało się. Zamknął się i już się nie odzywał do momentu, w którym doszliśmy do jego auta. Czarne BMW, w sumie trochę podobne do tego, które ma mój brat, Piotrek. Otworzył drzwi od strony pasażera z tyłu i dosłownie wrzucił mnie do środka. Omal nie uderzyłam głową w drugie drzwi. Na szczęście w porę wyciągnęłam do przodu rękę i podniosłam się do pozycji siedzącej. Nim zdążyłam zapiąć pasy do samochodu wszedł Bartek z głośnym trzaskiem drzwi. Jego irytacja zaczynała mi powoli działać na nerwy. Mógł chociaż trochę zapanować nad sobą, bo w końcu zabranie mnie ze sobą nie było końcem świata. Nagle przerzucił mi mój plecak na tylne siedzenie i moją skórzaną kurtkę. Natychmiast odpięłam pasy i założyłam ją by choć trochę się ocieplić. Bartkowi wyraźnie zimno nie było, bo miał na sobie jedynie czarne dżinsy i rozpiętą czarną skórzaną kurtkę, pod którą miał szarą bluzę z kapturem, i czarną koszulkę.
          Nie zamierzałam go nawet pytać o to skąd ma moje rzeczy i dlaczego w ogóle je wziął. Z jednej strony te pytania wydawały mi się głupie, bo mogłam sama na nie odpowiedzieć albo chociaż się domyślić a z drugiej nie chciałam go bardziej wkurzać. Dodatkowe wkurzanie wyraźnie złego Bartka jest jak dolewanie oliwy do ognia. Na początku mały płomień, który po chwili może przeistoczyć się w pożar. Na samą myśl o tym poczułam strach.
          Zdecydowanie za późno uświadomiłam sobie, że jestem w samochodzie Bartka z nim za kierownicą. Teoretycznie nic nie miało prawa się stać, bo w końcu jechaliśmy na jego mecz, więc powinien uważać. Mimo to jak zwykle zaczęłam skrycie panikować na myśl o tym, że właśnie weszłam do samochodu pirata drogowego, który otrzymał kilka mandatów za przekroczenie dozwolonej prędkości. Przez chwilę rozważałam opcję wyskoczenia z auta, ale z powodu mojej złamanej nogi stałam się przewrażliwiona w sprawach wypadków, których teoretycznie mogłam uniknąć.
          Pod Gryf Arenę dojechaliśmy po kilku minutach, jak nie sekundach. Zazwyczaj w obliczu strachu czas zwalnia, więc nie wiem dlaczego zdawało mi się, że nagle przyspieszył. Wolałam wyrzucić z głowy pomysł, że Bartek jechał dwusetką na godzinę. Gdy wyszedł z samochodu chciałam nawet zaproponować, żeby zostawił mnie tutaj a sam poszedł grać, ale nie poprosiłam go o to. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie oglądałam jego gry w turnieju na żywo. Jedynie słyszałam pogłoski, że rozłożył przeciwników na łopatki. Inni mówili, że drużyna poddała się zanim w ogóle wyszła na boisko, bo Bartek był po prostu zbyt dobry. Bardzo chciałam zobaczyć to na żywo, dlatego postanowiłam nic nie mówić.
          Wnętrze Gryf Areny było takie jak się spodziewałam. Nieskazitelnie biały i czysty hol z kilkoma kontrastującymi roślinami, jak z tropików. Jedynie sztuczne oświetlenie psuło efekt. Prawdopodobnie gdyby nie światło z lamp byłoby całkowicie ciemno, bo na dworze nie było zbyt jasno przez deszczowe chmury zbierające się na niebie. Wiadomo było, że za kilkanaście minut na Gryfice lunie ulewa. Gdzieniegdzie w holu ustawione były białe kanapy, a w kącie umiejscowiono szatnię. Nie weszliśmy jednak tam, ale byłam w stanie zobaczyć wieszaki zapełnione po brzegi. Były dwie możliwości: gdzieś tu na jakiejś sali odbywał się trening drużyny, zapewne nie jednej, bo ilość kurtek wskazywało znacznie więcej osób, albo - bardziej możliwa opcja - juniorska siatkówka cieszyła się tu dużym powodzeniem.
          Do sali doszliśmy po kilku minutach chodzenia białymi korytarzami, gdzie co kilka metrów wywieszano dyplomy i gabloty z pucharami. Bartek wszedł na trybuny i posadził mnie z boku w najwyższym rzędzie, gdzieś pomiędzy wysokimi gośćmi. Zirytował mnie tym, bo wychodziło na to, że z mojego oglądania nici. Nie pozwolę sobie na to, pomyślałam.
          Zaraz po tym jak Bartek wyszedł zapewne się przebrać zaczęłam szukać wśród dziesiątek głów kogoś znajomego by mógł mi pomóc dostać się gdzieś bliżej. Zauważyłam, że były wolne miejsca zaraz obok ławek zawodników. Idealne dla mnie, pomyślałam. Czysty widok, zero wysokich osób, które swoją głową zasłaniają mi cały mecz i wolność od przykrego zapachu spoconych ciał po godzinach pracy. Nie, tam gdzie mnie usadził Bartek zdecydowanie nie było moje miejsce. Chyba, że chciał przez resztę dnia nosić osobę przesiąkniętą smrodem innych. Ta wizja, mimo iż była kusząca by dopiec mu za jego dzisiejsze humory nie była korzystna dla mnie. W końcu nie tylko on umie wyczuć przykry odór.
          Zauważyłam Fabiana. Nie zdziwił mnie jego widok, bo od tygodni wiedziałam, że jest w drużynie siatkarskiej i piłkarskiej. Był niezwykłym miłośnikiem tych sportów, więc zdecydował się na trenowanie ich jednocześnie. Moja szansa na wydostanie się stąd, pomyślałam i najgłośniej jak mogłam zawołam:
- Fabian!
Spojrzał w moją stronę i po chwili odwrócił wzrok. Myślałam, że wyjdę z siebie. Wołałam go jeszcze kilka razy, zanim gryficcy kibice kazali mi się zamknąć i nie rozpraszać mojego chłopaka, bo zaraz gra i nie może być rozkojarzony. Jeszcze bardziej się wkurzyłam i chciałam się odsunąć od nich, ale przeszkodziła mi ściana i jak zwykle - noga.
          Pomijając fakt, że byłam strasznie wściekła na Fabiana, Bartka, tych kibiców i wszystko inne, co mi się tego dnia przydarzyło postanowiłam, że będę działać sama i za wszelką cenę wyjdę z tego meczu zadowolona i będę szczęśliwa dopóki nie przyjdzie mi znowu mierzyć się z Bartkiem, co w sumie brzmi komicznie. Chciałam chociaż jeden raz mieć rozrywkę tego dnia, a obserwowanie jak Bartek niszczy przeciwników było bardzo przyjemną propozycją ze względu na to, że kochałam oglądać siatkówkę, a tym bardziej na żywo i lubiłam oglądać grę Bartka, bo zawsze się do niej przykładał.
          Z trudem zaczęłam się przeciskać między ludźmi. Nie sądziłam, że można być tak bezmyślnym. Dziewczyna ze złamaną nogą próbuje się przecisnąć przez kibiców i dojść do miejsca bliżej by móc oglądać mecz w spokoju a oni nawet nie zwracają na mnie uwagi. Już nie chodzi mi o pomoc, bo pewnie ich próby pogorszyłyby jedynie mój stan, ale chociaż mogli się posunąć i zrobić mi miejsce bym mogła przejść dalej. A oni nic, jak stali tak stali dalej.
          Gdy doszłam do wąskich schodków prowadzących do mojego upatrzonego miejsca omal nie spadłam i nie wybiłam sobie wszystkich zębów, gdyby nie pomoc jakiejś pani. Miała długie brązowe włosy spięte w wysokiego kucyka. Wyglądało na oko na kobietę czterdziestoletnią, ale i tak trzymała się dosyć dobrze jak na swój wiek. Miała założoną czarne spodnie i fioletową bluzkę z koronką na dekolcie. Poza tym zauważyłam, że miała zielone oczy i bardzo ładny uśmiech, gdy zauważyła jak bez kul staram się dostać do miejsc bliżej boiska. Mimowolnie również się uśmiechnęłam i skorzystałam z jej pomocy. Zaprowadziła mnie w miejsce, w którym tak bardzo chciałam się znaleźć.
          Odetchnęłam z ulgą. Nie zwróciłam nawet uwagi, że kobieta usiadła obok mnie i uśmiechała się pod nosem. Mogłam w końcu w spokoju zobaczyć całą salę. Niebiesko - różowe boisko, w którym różowe pole odznaczało pole gry. Białe linie wymalowane w odpowiednich miejscach odznaczały linię trzeciego metra, końcową oraz te, które odznaczały auty. Po bokach były bramki do piłki nożnej a nad nimi kosze do gry w koszykówkę. Boisko do siatkówki było w centralnym miejscu na sali, więc mecz można było podziwiać z każdej strony trybun. Od wejścia na salę na lewo znajdował się ciąg trybun dla kibiców, rodzin i przyjaciół zawodników. Po prawej stronie były okna, które teoretycznie miały oświetlać salę w sposób naturalny. Ze względu na złą pogodę na zewnątrz salę oświetlał szereg lamp na suficie. Niedaleko trybun ustawiono ławeczki dla zawodników. Na ścianie zaraz nad wejściem była elektryczna tablica wyświetlająca wynik.
          Po chwili na salę weszli wszyscy zawodnicy. Nasi, czyli Gryf Arena Gryfice byli ubrani w czarne koszulki z granatowymi krótkimi rękawami, a na ich klatce piersiowej było logo drużyny, takie samo jakie widniało obok wejścia na arenę. W górnej części pleców, pod karkiem widniał napis klubu i pod tym symboliczny numer, którego nigdy nie rozumiałam. Do kompletu założyli krótkie czarne spodenki. Oczywiście ubrali również sportowe buty, każdy miał inne. Niektórzy ubrali adidasy w rażących oczy kolorach.
          Koszulki przeciwników wyglądały podobnie. Mieli zielone spodnie i tego samego koloru koszulki z żółtymi rękawami, na ich klatce piersiowej widniało logo sponsora - Inter Marche. Na plecach również mieli nazwę swojego klubu - Trzebiatów Pomorski. Nie wiem skąd oni brali pomysły na nazwy klubów. Słyszałam gdzieś, że to kwestia zarządu klubu, drużyny i spraw tego typu. Cóż, nie mi to do tego. Niech nazywają swoje kluby, jak chcą. Ja miałam ważniejsze zadanie w tamtej chwili - kibicowanie Gryf Arenie Gryfice. Nie orientowałam się w jakim turnieju grali, ale to było najmniej ważne. Najpierw zwycięstwo, później sytuacja w tabeli czy drabince z ćwierćfinałami, półfinałami i finałami. W każdym razie takie powinno być podejście zawodników.
          Bartek od razu zauważył moją zmianę siedzenia i ignorując przestrzeganie ustalonego z góry planu wychodzenia na parkiet podszedł szybkim ruchem do mnie. Był wyraźnie poddenerwowany, nie rozumiałam dlaczego.
- Co ty tu robisz? - powiedział szybko i dość cicho, jakby bał się, że ktoś usłyszy za dużo, za wiele niż powinien.
- Siedzę, jeśli nie zauważyłeś. - powiedziałam wściekła. - Nie interesują mnie twoje polecenia. Nie wiem za kogo ty się masz, każąc mi siedzieć w tym tłoku wśród przepracowanych kibiców. Poza tym nie zabraniaj mi obejrzeć mecz siatkówki, okej? Skoro już mam tu siedzieć to chcę zaczerpnąć z tego jakąś rozrywkę.
          Możliwe, że powiedziałam to za głośno, bo w części trybun zapanowała krępująca cisza. Nieźle wpadłam, pomyślałam, gdy uspokajał się cały tłum a my staliśmy się głównym obiektem zainteresowań. Od kiedy w ogóle dorosłych interesują kłótnie nastolatków? Przecież zazwyczaj uważają to za dziecinne i niewarte uwagi. To dlaczego muszą na to reagować akurat, gdy ja jestem tego uczestnikiem? Wyjaśnieniem jest chyba to, że mam pecha do takich rzeczy.
          Nagle obok nas znalazł się mały chłopiec, na oko cztero- może trzylatek i przytulił się do Bartka. Zapanowała naprawdę dziwna atmosfera. Nie rozumiałam o co chodziło. Kilka chwil zajęło mi domyślenie się o co w tym chodzi. Wypuściłam zrezygnowana powietrze na samą myśl o tym, że właśnie siedziałam obok mamy Bartka. Cóż, planowałam, a raczej w ogóle nie planowałam poznawać jego rodziców. A jak już to zdecydowanie później, gdy będzie można powiedzieć, że jestem przynajmniej jego koleżanką.
          Bartek odsunął od siebie chłopaka i powiedział mu coś na ucho. Odszedł od nas i ruszył z powrotem do drużyny. Tłum wrócił do normalności, czyli zdarcia swego gardła na krzyczeniu słów dopingu. Zawodnicy zaczęli się ustawiać po dwóch stronach siatki. Wyszedł mężczyzna , prawdopodobnie sędzia, bo ubrany był w czarne dresy, białą koszulę i na to założył siwą kamizelkę, a na szyi wisiał mu sznurek z gwizdkiem. Przedstawił publiczności drużyny, pewnie aby przestrzegać planu rozpoczęcia, który i tak został naruszony przez Bartka. W końcu każdy z obecnych powinien wiedzieć z kim gramy, albo chociaż kojarzyć. Chyba, że mowa tu jest o typowych pseudokibicach, którzy są na każdym meczu, bo tak wypada i nawet nie pofatygują się by dowiedzieć się czegoś więcej na temat przeciwnika. A potem słychać marudzenie, że nasza drużyna zagrała jak w jakimś cyrku a nie na boisku. Mówią o nich jakby byli już profesjonalnymi sportowcami przestrzegającymi ułożonego planu dnia i treningów, które mają im pomóc osiągnąć jak najlepsze wyniki na turniejach międzynarodowych i ligowych. 
          W pewnym sensie ja też byłam dziwnym i nietypowym kibicem, bo przyszłam na salę ni stąd ni zowąd ze złamaną nogą w dodatku na początku wbrew mojej woli. Ostatecznie jednak mimo okoliczności w jakich się znalazłam w postaci siedzenia obok rodzicielki Bartka i prawdopodobnie jego młodszego brata, a raczej jego młodszej kopii, bo chłopiec miał tą samą fryzurę i te same oczy. Jedynie we wzroście trochę mu brakowało do starszego brata.
          Nim się obejrzałam mecz się rozpoczął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony