sobota, 30 lipca 2016

25. Umowa nie do odrzucenia.

          Nerwowo tupałam nogą w posadzkę chodnika, co chwilę wyglądając wysokiego bruneta, który miał pojawić się za niedługo. Jeszcze nigdy nie umawiałam się na takie spotkanie, więc moje zdenerwowanie było tym większe z każdą sekundą, w której nie było go na widoku, a przecież minęło zaledwie pięć minut od zakończenia lekcji. Wiedziałam, że do punktualnych osób wcale nie należał i na spotkanie pewnie w ogóle się nie spieszył, ale mimo tej wiedzy wciąż go nieustannie wypatrywałam. Zżerała mnie ciekawość, bo nie miałam zielonego pojęcia czego Bartek mógł akurat ode mnie chcieć. Widziałam go już raz tego dnia, ale nie zwrócił na mnie uwagi. Wydawał się być w zupełnie innym świecie i nie myśleć o rzeczywistości.
         Na kostce miałam staranny opatrunek, a zakrwawione ubrania leżały na dnie szafy, czekając aż odważę się je ręcznie wyprać lub podrzeć na strzępy i wyrzucić. Obawiałam się rozmowy o tym co zrobiłam z kimkolwiek z mojej rodziny. Bartek utwierdził mnie w przekonaniu, że mogliby zareagować nieprzewidywalnie, a bez wizyty u psychologa by się nie obeszło. Przecież nie byłam wariatką, ani nie potrzebowałam pomocy specjalisty, tylko kogoś bliskiego. Miałam nadzieję, że tym kogo potrzebowałam okaże się Bartek i pomoże mi chociaż swoją obecnością przy mnie, gdy inni będą mnie ignorować lub się ze mnie śmiać.
         Niemal od razu, gdy zobaczyłam chłopaka, kierującego się w moją stronę wstałam z miejsca i spojrzałam na zegarek. Może i nie mieliśmy ustalonej godziny spotkania, ale byłam ciekawa przez ile minut czekałam, bo czas dłużył mi się niemiłosiernie. Siedem minut minęło od zakończenia lekcji. Niezły czas, jak na niego. Rekordem było czekanie pół godziny po zakończonych lekcjach by przyszedł po mnie i żebyśmy mogli udać się po moje kule do gabinetu dyrektora.
         Ubrany był w czarną kurtkę, jasne beżowe dżinsy i sportowe buty, a przez ramię przewieszoną miał torbę. Szedł w moją stronę wyraźnie zamyślony, miał dłonie schowane w kieszeni, a z twarzy wydawał się być nieobecny.
         Dopiero gdy stanął przede mną powrócił na ziemię i zmierzył mnie swoim spojrzeniem. Chwilę staliśmy w milczeniu, które przerwał chwytając mnie delikatnie za nadgarstek i prowadząc przed siebie w nieznane mi miejsce. Zanim w ogóle otworzyłam usta by spytać się go, gdzie zmierzamy on wyprzedził mnie i udzielił mi odpowiedzi.
- Lekcje niedawno się skończyły, lepiej będzie, jeśli żaden uczeń, a tym bardziej chłopacy nas nie zobaczą - powiedział, kontynuując prowadzenie mnie w nieznane.
         Poczułam się jak w jakimś tanim filmie romantycznym, w którym spotykamy się w ukryciu, nie mówiąc o tym nikomu, bo mogłoby się to skończyć źle. Taka zakazana miłość. Pokręciłam głową delikatnie, przewracając oczami, gdy uświadomiłam sobie do czego porównałam tą sytuację. Ale nie potrafiłam siebie okłamywać, że on traktuje tak każdą dziewczynę. Byłam wyjątkiem i to wiedziałam, dlatego tym bardziej nie chciałam stracić szansy na rozwijanie tej znajomości. Nawet jeśli nie byłoby z tego nic więcej, chciałam mieć przyjaciela, a jak mi się wydawało Bartek zrozumiałby mnie lepiej niż nawet Iza i Fabian.
         Poza tym przez trzy tygodnie jego kary mniej więcej poznałam sposób w jaki zwracał się do swoich znajomych na tyle, że mogłam się domyślić kiedy mówi akurat o nich. Zagadką było dla mnie to, dlaczego nie chciał spotkać akurat nikogo ze swojej bandy.
         Po kilku minutach chodzenia alejkami, ulicą, chodnikiem a nawet deptakiem doszliśmy do celu, którym okazał się budynek, który od dawna czekał na remont, tym bardziej, że był w centrum miasta. Weszliśmy w wąską alejkę i po chwili znaleźliśmy się na małym placu za starym budynkiem, który pokryty był w całości piachem. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że ludzie z ulicy nie mogliby nas zobaczyć ze względu na to, że otaczały nas ściany innych budynków, a jedynym wyjściem z tego miejsca była alejka, którą przyszliśmy.
         Spojrzałam na Bartka, który szukał czegoś w torbie. Uznałam, że trochę czasu mu to zajmie i oparłam się o jedną ze ścian. Okolica, do której mnie zabrał nie należała do tych najładniejszych, a poza tym byliśmy odcięci od ludzi, którzy przechodzili chodnikiem i po parku niedaleko. Nie bałam się, że mógłby z łatwością mnie skrzywdzić. Przez ten jeden miesiąc poznałam go bardziej i nabrałam zaufania, z którym nie powinnam przesadzać.
         Po chwili przeczesywania swojej torby widocznie znalazł obiekt poszukiwań, bo skierował swój wzrok badawczo na mnie. Spojrzałam najpierw w jego oczy, później na torbę i znów na niego, a on zrozumiał o co mi chodzi. Wyciągnął z jej środka czarny zeszyt, który od razu rozpoznałam, a moje źrenice rozszerzyły się, wiedząc co on właśnie trzyma w ręku. Wprowadził mnie w jeszcze większe zdziwienie, gdy podał mi szkicownik i nie zamierzał bynajmniej mi go zabrać, gdybym wyciągnęła po niego rękę. Zrobiłam to z wahaniem, ale niepotrzebnym, bo po chwili miałam zeszyt w swoich dłoniach.
         Niemal mechanicznie otworzyłam go i zaczęłam kartkować, sama nie wiedząc w jakim konkretnym celu. Może chciałam się przekonać czy wszystkie rysunki pozostały nienaruszone, albo czy to aby na pewno był mój szkicownik? W każdym razie wszystko się zgadzało. Szkice były na swoich miejscach, moje podpisy były autentyczne i nawet przy dotyku wciąż brudziłam się delikatnie od warstw kredek, i pasteli suchych. Tak, to definitywnie był mój szkicownik, z którym rozstałam się na ponad miesiąc. Nie tracąc czasu, w razie gdyby Bartek jednak się rozmyślił otworzyłam plecak i włożyłam do niego szkicownik, odgarniając książki w jedno miejsce by zrobić miejsce na czarny zeszyt.
          Skierowałam wzrok na bruneta, który tępo wpatrywał się w moje ruchy ponownie z zamyślonym wyrazem twarzy. Uniosłam delikatnie brew, nie rozumiejąc o co mu chodzi i czekałam aż się odezwie.
- Ile narysowałaś moich podobizn? - spytał.
Przyznam, że zdziwił mnie tym pytaniem, tym bardziej, że sama nawet nie wiedziałam. Wiedziałam, że ponad dwadzieścia ich na pewno było i wstydziłam się tego powiedzieć, bo bałam się, że weźmie mnie za większą wariatkę niż jestem. Mimo to byłam ciekawa czy pyta mnie o to z czystej chęci dowiedzenia się, czy ma w tym jakiś drugi cel, więc postanowiłam podać odpowiedź. Jednak najpierw sama musiałam wszystko podliczyć.
          Otworzyłam szkicownik i zaczęłam powoli liczyć na klęczkach, mrucząc niewyraźnie liczby pod nosem. Siedemnaście, podsumowałam, po czym przypomniałam sobie, że sześć dodatkowych szkiców wykonałam na kartkach z bloku, których tu nie było, czyli w sumie nieświadomie wykonałam aż dwadzieścia trzy jego podobizny na zwykłej kartce papieru. Westchnęłam cicho i zamknęłam głośno zeszyt. Bartek patrzył na mnie wyczekująco, gdy po raz drugi schowałam szkicownik do plecaka. Wstałam z pozycji klęczącej i spojrzałam na niego, głęboko wzdychając.
- Dwadzieścia trzy - powiedziałam, uciekając wzrokiem w ostatniej chwili gdzieś indziej, byle jak najdalej od jego szmaragdowych oczu.
          Usłyszałam jak cicho wypuszcza powietrze z ust. Ciekawość zwyciężyła i kątem oka spojrzałam na jego twarz. Ignorował mnie, wpatrywał się w budynek za mną, a jego niespotykany wzrost pozwalał mu na unikanie spostrzeżenia mnie, gdy stałam tuż przed nim z rękami skrzyżowanymi na piersiach, ciężko oddychając. Stresowałam się tym, co może mi powiedzieć. Nerwowo poprawiłam kosmyk włosów, który opadał mi na twarz by móc oglądać każdy jego ruch. Przez jakiś czas nie zwracał na mnie swojej uwagi, ale w końcu doczekałam się momentu, w którym skierował spojrzenie niżej wprost na moją twarz, która bacznie go obserwowała.
- Mam dla ciebie propozycję, umowę nie do odrzucenia, zwij to jak chcesz - powiedział. Nim zdziwiona zdążyłam się go spytać o co mu dokładnie chodzić wyprzedził mnie. - To głównie przez te rysunki jesteś teraz pośmiewiskiem w całej szkole, a skoro przedstawiają mnie czuję się po części temu winny - mówił, a ja z każdym słowem wypowiedzianym z jego ust rozchylałam bardziej moje. Jak to czuł się winny? On w ogóle wiedział co to takiego pokora i sumienie, a co dopiero je posiadał? Co chciał mi zaproponować i dlaczego miałabym się zgodzić na to? Na tak wiele pytań miałam poznać odpowiedź. - Sam nie wierzę, że to robię... Jeszcze nigdy nie proponowałem czegoś tak dziecinnego - pokręcił głową delikatnie, mrucząc te słowa niewyraźnie pod nosem, ale i tak je usłyszałam. - Masz dwadzieścia trzy życzenia. Spełnię każde z nich bez względu na to jak ono zabrzmi. Co o tym myślisz?
          Stanęłam jak wryta, nie wierząc własnym uszom i w to co właśnie wypowiedział. Ja się przesłyszałam, prawda? Wyobraziłam sobie nie wiadomo co, tak? Nie potrafiłam uwierzyć w to, że Bartek zaproponował taki układ. Gdzie był haczyk? Miałam dwadzieścia trzy życzenia, które dał mi możliwość wykorzystać od tak? Za nic? Czy ja byłam w jakiejś ukrytej kamerze, ktoś kręcił jakiś film, a może byłam ofiarą żartu? Za dużo pytań, zdecydowanie, a z pośród nich tylko jedno cisnęło mi się na usta.
- Mógłbyś powtórzyć? Chyba się przesłyszałam - powiedziałam ledwo słyszalnie przez szok, którego cały czas doznawałam. Bartek głośno westchnął, był zażenowany. Nie, ja nie mogłam się przesłyszeć. To była prawda.
- Masz dwadzieścia trzy życzenia. Spełnię każde, ale nie przesadzaj z ich treściami. Nie jestem jakimś dżinem i mam swoje ograniczenia - mówił. Mój wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę. Wciąż tępo się w niego wpatrywałam, myśląc, że sobie żartuje. - No i nie wysyłaj mnie w ogień, chcę jeszcze trochę pożyć
          Może i bym się nerwowo zaśmiała z jego dopowiedzenia, ale nawet nie zwróciłam na nie uwagi. Czy właśnie chłopak, do którego coś czuję zaproponował mi dwadzieścia trzy życzenia, z których spełni bezwzględnie każde? Albo sobie żartował, albo ja śniłam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to wszystko działo się naprawdę, a to co mówił było jak najbardziej prawdziwe.
- Jak się sprawdza czy to, co się dzieje to nie jest sen? - spytałam nerwowo, na co usłyszałam ciche parsknięcie z jego strony. - Słyszałam kiedyś, że nie możesz zobaczyć swojego odbicia w lustrze. Jest tu gdzieś jakieś w pobliżu?
          Bartek przewrócił teatralnie oczami i widząc jak nerwowo rozglądam się wokół złapał mnie za barki, i skierował mój wzrok na siebie. Nogi zrobiły mi się jak z waty, gdy mimo wietrznej pogody jaka panowała uderzył we mnie oszałamiający zapach jego perfum. Kiedy zacznę w końcu normalnie reagować na ten aromat i nie robić z tego niewyobrażalnie jakiej okazji?  Przynajmniej przywrócił mnie do rzeczywistości i utwierdził w tym, że jednak nie śnię.
- Nie wygłupiaj się - powiedział spokojnie. Oczekiwałam, że jego głos przybierze bardziej surowy i zdenerwowany ton, ale on zachował spokój, nawet w sytuacji, w której nie wierzyłam w to co mówił. - Właśnie zaproponowałem ci coś, czego nigdy nie zaproponowałbym komuś innemu, więc lepiej w to uwierz i powiedz czy się zgadzasz na taką umowę, albo milczenie odbiorę jako odmowę
- Gdzie w tym wszystkim jest haczyk? - spytałam. Oczywiście, że nie zamierzałam przepuścić takiej okazji koło nosa. Po tym jak dotarło do mnie, że on mówił poważnie chciałam się zgodzić, ale najpierw musiałam wiedzieć na czym stoję.
- Nie ma - odparł, zdejmując dłonie z moich barków i patrząc wciąż w moje oczy.
- A co jeżeli powiem ci, żebyś skoczył z dachu, albo zrobił sobie krzywdę? - spytałam zapobiegawczo. Wcale nie miałam zamiaru życzyć by robił sobie krzywdę na moje polecenie.
- Przypomnij sobie co powiedziałem wcześniej - powiedział. Nie zrozumiałam o co mu chodzi, a poza tym jego wcześniejsze kwestie już dawno wyleciały mi z głowy przez zdziwienie. Zauważył, że nie wiem o co mu chodzi, co rozpoznałam po tym jak bierze głęboki wdech. - Wspomniałem, że zaproponowałem tobie coś, czego nie proponowałbym nikomu innemu. Wiem, co robię i jestem przekonany, że nie zażyczysz sobie czegoś tego pokroju
          I jak miałam się nie zdenerwować w końcu jego ciągłym strzelaniem w dziesiątkę? Jak on mógł mnie tak łatwo przejrzeć? Czasem ja sama nie umiałam odgadnąć co czuję, a jemu przychodziło to z niespotykaną łatwością. Westchnęłam głośno i zaczęłam to wszystko układać sobie w mojej głowie. Czułam się wyjątkowa, skoro zaproponował mi coś, czego nie zrobiłby przy kimś innym.
- Podsumowując - zaczęłam. Bartek skinął głową, sygnalizując mi bym kontynuowała. - Proponujesz mi dwadzieścia trzy życzenia, z których spełnisz każde bez względu na to jakie ono będzie i jesteś pewny, że nie zażyczę sobie nic, co sprawiłoby tobie krzywdę - powtórzyłam te słowa jeszcze raz w mojej głowie, co zaowocowało chwilą przerwy. - Przekręciłam coś?
- Nie, powtórzyłaś dokładnie to, co ja powiedziałem kilka razy - odparł od niechcenia, a ja się zaśmiałam cicho z jego kąśliwego tonu. Bartek przewrócił oczami i zgromił mnie swoim spojrzeniem, jakby to co właśnie robiłam było nie na miejscu. - To się zgadzasz, czy nie?
- Zgadzam - powiedziałam, jak na mnie trochę za szybko. Mogłam chociaż poudawać, że się zastanawiam by nie pomyślał, że tak łatwo mnie do siebie przekonać, ale prawda była taka, że niestety to nie było trudne.
          Bartek wyraźnie odetchnął z ulgą po tej rozmowie, która w większej części nie miała sensu, bo uwierzyłam w to, co mówił dopiero pod jej koniec. Wzniósł głowę na chwilę ku niebu, a ja odruchowo zrobiłam to samo. Patrząc w nieskazitelny błękit nieba zaczęłam zastanawiać się czego mogę sobie zażyczyć. Od razu moją głowę opanował dość dziwny scenariusz, który pewnie przeraziłby bruneta stojącego naprzeciwko mnie. Najpierw związek, później oświadczyny, w międzyczasie kilka tych pocałunków by się zażyczyło, później małżeństwo i koniecznie ślub kościelny, huczne wesele opłacane przez niego, bo dobrze wiem, że pieniędzy ma od groma, trójka dzieci, i szczęśliwe życie do końca naszych dni, ułożyłam sobie plan w głowie, po czym sama zaśmiałam się z tego, jak to sobie wyobrażałam. Komplet życzeń pewnie bym wykorzystała, ale nie chciałam tego robić w taki sposób. Jestem pewna, że on przewidział też, że nie wykorzystam ich do celu związania nas ze sobą, bo moim zdaniem łatwo było rozpoznać, że nie jestem osobą, która lubi kogoś do czegoś zmuszać. Ale pomarzyć i powyobrażać sobie jakby to wyglądało nikt mi nie zabronił.
          Teoretycznie miałam naprawdę dużo życzeń, które jak się spodziewałam wykorzystałabym szybciej niż myślałam na jakieś głupoty. Dlatego też chciałam każde przemyśleć na spokojnie zanim bym je wypowiedziała.
- Masz jakiś pomysł na pierwsze? - spytał Bartek, wyrywając mnie z transu. Spojrzałam na niego z deka zbita z tropu. - Uśmiechasz się cały czas pod nosem, więc obawiam się o to pytać
Gdy to powiedział od razu przypomniałam sobie moje wyobrażenia na temat naszej przyszłości i zażenowana spuściłam wzrok na podłogę, gdy uświadomiłam sobie, że wciąż na mojej twarzy widnieje głupkowaty uśmiech. Bartek widząc moją reakcję cicho parsknął pod nosem.
          Pokręciłam delikatnie głową, bo nie miałam pomysłu, a przynajmniej nie był on taki, którego chciałam sobie zażyczyć. Chłopak pokiwał delikatnie głową i zapanowała między nami grobowa, i krepująca cisza. Żadne z nas nie wiedziało, co ma powiedzieć i tkwiliśmy w milczeniu, jak zaklęci. Wykorzystałam je by dokładnie przemyśleć wszystko i zdecydować, co sobie zażyczyć jako pierwsze. Miałam aż dwadzieścia trzy możliwości, a moją głowę przepełniała pustka. Po chwili wpadłam na pewien pomysł, ale potrzebowałam do tego czasu, więc zdecydowałam się wcielić go w życie następnego dnia.
          Milczenie nie odpowiadało mi i nie ukrywałam tego, co chwilę nerwowo rozglądając się wokół, szukając czegokolwiek co mogłoby przerwać ciszę, która nas otaczała. Nawet odgłos warkotu silników samochodów ucichł, a my staliśmy obok siebie, podkreślając jedynie tą ciszę. W końcu postanowiłam to przerwać i zacząć jakikolwiek temat, który pierwszy przyszedł mi na myśl.
- Gdzie byłeś przez te dni, skoro dopiero wczoraj dowiedziałeś się, że stałam się pośmiewiskiem? - spytałam cicho. Spuścił wzrok z nieba na mnie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo wścibskie pytanie zadałam.
- Ktoś musiał odwieźć Madzię do Szczecina - powiedział i skierował swój wzrok z powrotem na niebo. - Jej rodzice cały czas pracują, podobnie jak moi, więc padło na mnie
          Pokiwałam delikatnie głową. Madzia już wyjechała do specjalistycznego szpitala w Szczecinie, gdzie powinni się nią zająć o wiele lepiej niż tutaj w Gryficach. Wiedziała o tym, że miała tam wrócić, ale niewiadomą pozostawało dla mnie to kiedy. Jak się okazało - szybciej niż myślałam. Była końcówka listopada, dokładniej dwudziesty dziewiąty. Może i myślałam zbyt pozytywnie, ale chciałam, żeby dziewczynka została jeszcze do świąt Bożego Narodzenia.
- Kiedy znów wróci do Gryfic? - spytałam. Po twarzy Bartka przeszedł cień uśmiechu, który tylko chwilę zdobił jego usta. Cieszył się, że interesowałam się w dalszym ciągu Madzią? Tak myślałam, bo wciąż w pamięci miałam jego obawy odnośnie tego jak potraktuję dziewczynkę.
- Pojadę po nią rano w wigilię, a później odwiozę ją drugiego dnia świąt wieczorem - powiedział cicho.
          Wpadłam na pomysł, który mogłam wykorzystać jako pierwsze życzenie. A mianowicie chciałam pojechać z nim, ale chcieć i móc nie oznacza tego samego. Byłam niemal pewna, że rodzice nie pozwolą mi na wyjazd do Szczecina bez opieki kogoś dorosłego. Niby to tylko dwie godziny jazdy samochodem i to wcale nie jest tak daleko, ale nawet sam wyjazd do Gryfic spotykał się z ich dezaprobatą, a co dopiero gdzieś dalej. Minusy bycia najmłodszą w rodzinie często mi doskwierały. Nie zamierzałam go o to prosić, dopóki nie byłabym pewna, że rodzicom by to nie przeszkadzało.
          I znów zapadła nerwowa cisza, której już nie miałam pojęcia jak można przerwać. Właśnie wtedy jakby z nieba spadł mi ratunek. Poczułam wibracje w prawej kieszeni dżinsów i niemal od razu wyjęłam telefon, który później odblokowałam.
          Dostałam wiadomość, której się nie spodziewałam, ale przywołała na moją twarz ogromny uśmiech: Jadę do domu. Będę jutro wieczorem i osobiście porozmawiam z rodzicami. Wojtek, pomyślałam. W końcu się odezwał i miał zamiar zrobić coś o co go nie podejrzewałam nawet w tych najbardziej optymistycznych scenariuszach. Chciał przyjechać, osobiście rozwiązać problem kłótni naszych rodziców i mi pomóc. Wiedziałam, że w końcu się odezwie, zawsze mogłam na niego liczyć. Właśnie za to kochałam jego, jak i zarówno każdego z mojego rodzeństwa. Zawsze byliśmy gotowi sobie pomóc nawzajem, a skoro ja byłam najmłodsza to chcąc czy nie - najczęściej potrzebowałam wsparcia, tym bardziej, że tkwiłam w okresie dojrzewania.
          Po twarzy spłynęła mi pojedyncza łza, a po chwili kolejne. Była szansa, że w domu się ułoży i nie będę musiała wracać do przepełnionego ciszą mieszkania. Wojtek pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy jak wdzięczna mu byłam. Właśnie stałam przed możliwością powolnego odbudowywania tego, co się rozsypało i wcześniej zwałam jeszcze życiem bez zarzutów. Otarłam szybko policzki z łez i cicho zaszlochałam, zwracając na siebie uwagę Bartka, o którego obecności zapomniałam.
- Dlaczego płaczesz? - spytał zdezorientowany. Wyrwałam go z jego świata, w którym się pogrążył, ignorując mnie i wprawiłam w szok. Uśmiechnęłam się delikatnie przez łzy i podałam mu telefon, na którego ekranie widniała wiadomość od mojego brata. Zrobiłam to, bo zrozumiałam, że póki co nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. - Masz problemy z rodzicami?
          W pierwszej chwili nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć ze względu na to, że nie spodziewałam się takiego pytania. Owszem, trafił w sedno po raz kolejny, ale nie to mnie dziwiło. On naprawdę się mną interesował, a właściwie tym co się ze mną działa. Może starał się zrozumieć, dlaczego ktoś kto powinien dobrze wiedzieć czym grozi samookaleczenie się posunął się do takiego kroku, którego była pewna, że pożałuje do końca życia?
- Mam - wyznałam szczerze. Skinął bym kontynuowała. - Odkąd pamiętam często się kłócili. Mogłabym ich czasem porównać do dzieciaków w skórze dorosłych, którzy przecież powinni być rozsądni i załatwiać swoje problemy tak jak na to przystało. Najgorsze jest to, że często kłócą się o bzdury, które mogliby wyjaśnić przy kawie, śniadaniu, jakimkolwiek spotkaniu, które nie zakończyłoby się wrzaskami - mówiłam jak najęta. Poczułam nagłą chęć wyżalenia się mu. Podjęłam krok, którego nie podjęłabym nigdy, gdyby nie ta propozycja. - Zawsze, gdy się kłócą pomagają mi bracia i siostra, najczęściej właśnie Wojtek - do oczu zaczęło mi się cisnąć mimowolnie co raz więcej łez, których już nie zdołałam powstrzymywać. - W zamian za kochającą mnie rodzinę i dobre wychowanie muszę często wsłuchiwać się w ich kłótnie, które za każdym razem wywołują u mnie lęk o to, że w końcu się rozwiodą - zakryłam usta dłonią, by stłumić głośny szloch i uspokoić łamliwy głos, z którego ja sama niewiele rozumiałam. - Czy jestem żałosna, bo właśnie rozpłakałam się jak bóbr?
          Bartek obserwował mnie z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Był skupiony na tym, co mówię i nie zamierzał mi przerywać, widząc ile trudu w to wkładam by mu się zwierzyć. Ostatnie pytanie, które dałam radę wypowiedzieć było retoryczne i zadałam je z czystej ciekawości, czy on może się jednak pokusi odpowiedzieć. Nie dostrzegłam dokładnie jego wyrazu twarzy, bo cały widziany przeze mnie obraz został zamazany.
- Idąc tym tokiem, jesteś najbardziej żałosną osobą z jaką przyszło mi kiedykolwiek rozmawiać - powiedział, wywołując na mojej twarzy mimowolne pojawienie się uśmiechu. - Dlaczego akurat teraz się tym przejmujesz? Widziałem już wiele razy, jak płaczesz
- Tylko, że teraz czuję się z tym jakoś inaczej - przyznałam. - Nie spodziewałam się, że będę w stanie opowiedzieć to komuś... - zacięłam się. Nie wiedziałam jak mam go nazwać i on to najwyraźniej zauważył.
- Takiemu jak ja - dokończył za mnie. Pokiwałam delikatnie głową. Jego przenikliwość czasami była jednak przydatna.
          Chłopak westchnął głośno i spojrzał po raz kolejny w niebo, które za pewnie nieziemsko wyglądało odbite w jego zielonych tęczówkach. Obserwując go, gdy z założonymi na klatkę piersiową rękoma poczułam w sobie dziwną potrzebą bliskości kogokolwiek, bliskości jego. Patrzyłam na niego, ocierając już ostatnie łzy, które spływały po mojej twarzy. Wydawał się być tak blisko, ale jednocześnie za daleko ode mnie. Najważniejsze było w tym wszystkim to by odważyć się na wypowiedzenie kilku słów, dokładniej dwóch, które pozwoliłyby mi na poczucie bezpieczeństwa.
- Przytul mnie - wyszeptałam cicho przez łzy.
          Zdziwiony skierował swoje spojrzenie na mnie, a po widoku jego twarzy miałam wrażenie, że nie wierzy w to co ode mnie usłyszał. Byłam pewna, że nie zdołam tego powtórzyć, dlatego starałam się swoim desperackim i smutnym spojrzeniem utwierdzić go w przekonaniu, że się nie przesłyszał, a ja tego bardzo potrzebowałam.
- To jest pierwsze życzenie? - spytał dla upewnienia. Delikatnie pokiwałam głową, mocniej ściskając w dłoniach materiał mojej szarej kurtki. - Jeśli mam być szczery to spodziewałem się czegoś innego. Zostały ci dwadzieścia dwa
           Przyciągnął mnie do siebie delikatnie i objął mnie na linii moich barków, przyciskając delikatnie do swojej umięśnionej klatki piersiowej, w którą wtuliłam swoją twarz. Objęłam go kurczowo w pasie i zacisnęłam mocno oczy, czując uderzający zapach jego wody kolońskiej. Nogi mi zmiękły i gdyby nie to, że mnie podtrzymywał pewnie leżałabym już bezwładnie na ziemi. Poczułam jak opiera swoją brodę o moją głowę i głośno odetchnął. Już nie płakałam. Czując, jak obejmuje mnie i jest blisko uspokajałam się. Po policzku spłynęła mi jedna pojedyncza łza, która wylądowała na jego czarnej kurtce.
           Naprawdę byłam mu wdzięczna za to, że z zegarkiem w ręku nie odliczał mi ostatnich sekund, w których mogłam się w niego wtulać. Po prostu objął mnie, od czasu do czasu masował delikatnie moje ramię bym się uspokoiła, gładził mnie po plecach i zwyczajnie sprawiał, że mogłam tak stać w jego objęciach do końca dnia, a nawet i dłużej. Nie interesował mnie czas, tylko ta magiczna atmosfera, która między nami zapanowała. Otworzyłam delikatnie powieki i zaczęłam wsłuchiwać się w rytmiczne bicie jego serca, i równomierny oddech.
          W pewnym momencie zabrał ręce z moich barków. Nie ukrywałam swojego niezadowolenia, które okazałam przez cichy, ledwo słyszalny pomruk, ale nim zdążyłam się odsunąć znów ułożył swoje umięśnione ramiona w miejscu, gdzie wcześniej miał je ułożone. Tym razem objął mnie mocniej, co sprawiło, że przez chwilę miałam wrażenie, że nie chce mnie wypuścić. Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy po cichym westchnięciu z jego strony umiejscowił swoją twarz w moich włosach. Pewnie i tak nie poczuł, że się uśmiecham przez kurtkę, która go delikatnie opinała i ukazywała imponujące mięśnie. 
          Wiedziałam, że nie wypada tak stać przez cały dzień, ale nie potrafiłam się od niego oderwać i po prostu odejść, więc wolałam czekać bezczynnie na jego ruch. Wydawało mi się, że z każdą chwilą delikatnie wzmacniałam uścisk na jego pasie, ale on nie reagował. Przypominał mi ucieleśnienie pluszowego misia z tą różnicą, że wtulanie się w niego dawało mi naprawdę duże poczucie bezpieczeństwa.
- Twoje włosy ładnie pachną - usłyszałam szept, delikatnie stłumiony.
         Zarumieniłam się, gdy tylko to co powiedział dotarło do mnie, bo szampon, którego używałam był jednym z pierwszych lepszych, które wpadły mi w ręce z półki w supermarkecie. Ale jemu się podobało i to był najważniejszy powód by pojechać do sklepu ponownie, i wykupić wszystkie butelki szamponu o zapachu jabłek, które starczyłyby mi na co najmniej trzy miesiące używania. Nigdy nie sądziłam, że tak zareaguję na komplement, bo zwyczajnie nie lubiłam, gdy ktoś mnie chwalił. Może się to wydawać niespotykane, ale taka byłam i cały mój charakter przez te rzadkie cechy był odmienny i oryginalny.
         Byłam pewna, że te dwadzieścia trzy życzenia nie przysłużą się bym mogła zapomnieć o Bartku, a właściwie uczuciach jakimi go darzę albo przynajmniej w jakiś sposób przestać go traktować specjalnie. One mogły mnie nawet pogrążyć bardziej, na tyle, że już bym się nie wygrzebała. Póki co byłam w nim zakochana, ale nie wykluczałam opcji, że na przestrzeni miesięcy może się to zmienić w coś więcej. W coś, czego się obawiałam, a jednocześnie bardzo chciałam poczuć. Mogłam go pokochać. I byłam pewna, że właśnie pod tym względem odróżniłabym się od pozostałych dziewczyn w szkole, które były w nim zauroczone ze względu na jego nieziemski wygląd. Nie wiedziałam jeszcze czy powinnam walczyć z uczuciem do niego i nie pozwolić mu na przerodzenie się w coś więcej. Bartek był dla mnie wciąż nieosiągalny i musiałam wykazać się cierpliwością, i wytrwałością by to zmienić. Z drugiej strony może powinnam odpuścić i w końcu poznać na własnej skórze, co to znaczy kochać kogoś?
         Nie trudno się domyślić, że w końcu przestałam zadręczać tym głowę i odłożyć to na później by móc nacieszyć się chwilą, która w końcu musiała się skończyć. Akurat wtedy chciałam spotkać się z kimś, kto mógłby zatrzymać czas i pozwolić mi tak tkwić w jego uścisku na zawsze z daleka od problemów, z myślami oddalonymi od rzeczywistości, i z głową wolną od zmartwień. Ciekawe, czy by się obraził gdybym tu usnęła, uśmiechnęłam się na samą myśl o tym.

piątek, 29 lipca 2016

24. Chwila słabości, której będzie się żałować już zawsze.

          Jak to się stało, że dwa dni po stracie mojej przyjaciółki, następnie i przyjaciela, siedziałam w toalecie, w kabinie drugiej od lewej strony, opierając się plecami o drzwi, a w dłoni błyszczała mi żyletka, która jeszcze była srebrzysto, i nieskazitelnie czysta? Odpowiedź jest jedna: nie wiem. Wszystko potoczyło się zbyt szybko, za dużo rzeczy i problemów spadło na mnie niczym grad jakichś meteorytów, którego nie jestem w stanie uniknąć i muszę go przyjąć na siebie.
          Iza nie odzywała się do mnie od tamtej pory, jak mówiła tak i mnie unikała na każdej przerwie. Fabiana spotkałam raz, a właściwie na niego wpadłam, gdy biegł pewnie jak zwykle spóźniony na trening. Zmierzył mnie szybko spojrzeniem, po czym na jego twarz zawitała złość i mnie zostawił. Najgorsze w tej całej sytuacji, że powodu ich złości mogłam się jedynie domyślać. Czy Fabian usłyszał moją rozmowę z Olką i wyciągnął z tego zupełnie inne wnioski? A może byłam ofiarą jakiegoś spisku przeciw mojej osobie? Jednego byłam pewna, czego już mniej byli moi byli przyjaciele - w życiu nie powiedziałam czegoś takiego o co podejrzewała mnie Iza nikomu. Pamiętałabym to, a poza tym nigdy by mi taki pomysł nie strzelił do głowy. Owszem, przesadziłam w rozmowie z Olką, ale nie na tyle by wyciągnąć z niej takie wnioski.
          Uczniowie wciąż śmiali się ze mnie w najlepsze, nie zważając na to, że już ledwo to wytrzymywałam i byłam na skraju załamania nerwowego. Nawet jakbym miała zamiar Bartkowi wszystko wygarnąć to albo mnie unikał, albo był nieobecny w szkole. Chociaż pewnie i tak bym nie odważyła się na odnowienie kontaktów z nim, o ile jakiekolwiek wcześniej mieliśmy, skoro posunął się do takiego kroku. Chciałam mu pomóc, starałam się jak mogłam, ale on był zbyt twardy bym mogła jego zewnętrzną skorupę jakkolwiek rozłupać na części.  Bolał mnie w dodatku fakt, że mimo tego ile krzywd mi tym wyrządził ja nie potrafiłam przestać czuć czegoś do niego.
          Nawet Michał, który kilka dni wcześniej wyznał mi przecież, że się we mnie zakochał ignorował mnie. Nie wiedziałam czy był zdenerwowany, czy może ja zrobiłam coś o co mógł się obrazić. Chociaż po tym, co miało miejsce z Izą nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że ktoś nagadał również jemu bzdur, w których popełniałam rzeczy, na które w życiu bym się nie odważyła.
          Odgarnęłam niesforne kosmyki włosów opadające mi na twarz za ucho i oparłam głowę o drzwi za mną. Już nie płakałam, bo zwyczajnie nie miałam czym. Nawet płacz zaczął mi sprawiać ból, gdy i tak opuchnięte już oczy bolały jeszcze bardziej. Specjalnie by to ukryć kupiłam podkład, który miałam zamiar odłożyć, gdy mój stan się polepszy. Jeszcze mi brakowało by do statusu wariatki dołączyli mi : straszydło.
          Oprócz tego nie obeszło się bez kłótni moich rodziców o kolejne zwykłe bzdury. Nie da się ukryć, że akurat teraz kłócili się częściej niż zwykle. O ile do kłótni przywykłam, tak do na tyle często występujących już było ciężej. W domu panowała cisza, której nie można było przerywać, chyba że w celu kolejnej awantury. Poza tym Wojtek wciąż milczał, nie odzywał się do mnie przez co trochę się tym martwiłam. Potrzebowałam kogoś, kto mógłby przywrócić mi nadzieję w lepsze jutro. Codziennie pisałam do Wojtka kilka długich wiadomości, w których opisywałam jak się czułam, co się wydarzyło i jak wiele nerwów to wszystko mnie kosztuje. Milczał jak zaklęty, nie odpisał na żadną z nich.
          Między innymi właśnie dlatego posunęłam się do takiego kroku. Siedziałam na zimnej i trochę mokrej posadzce, obracając w dłoni żyletkę, której przyglądałam się z każdej strony jakbym była w jakimś amoku. Odkąd pamiętam wyklinałam się takiego zachowania i osób, które to robią nie rozumiejąc dlaczego posuwają się do samookaleczenia. Srebrzysty kolor, czysta i lśniąca z każdej strony, dzięki czemu byłam w stanie zobaczyć swoje odbicie. Mizerna, nie mająca w sobie ni krzty życia dziewczyna, która miała zamiar popełnić z czystej ciekawości największe głupstwo w swoim życiu.
          Prychnęłam cicho i zdjęłam trampka z prawej stopy, później białą skarpetkę, którą włożyłam do buta. Odłożyłam to na bok i przyłożyłam zimne ostrze do zewnętrznej strony mojej nogi tuż przy kostce. Czekałam na przypływ odwagi by przejechać po skórze raz, dwa, może i trzy. Powtarzałam sobie w duchu, że robię to by choć na chwilę poczuć ulgę, co kompletnie nie miało sensu. Ale czy samookaleczenie w jakimkolwiek stopniu ma sens i może być usprawiedliwione?
          Nagle przed moimi oczami pojawił się obraz mojej rodziny, którą mimo kłótni i tak mocno kochałam. Jednak krzyki, które czasami były moim nieustannym towarzyszem doprowadzały mnie do szału i chciałam gdzieś uciec, jak najdalej od nich. Ich bezsensowne powody kłótni, głosy, które wydawały się być przepełnione wzajemną nienawiścią, krzyki, czasem spokojniejsze sprzeczki. Zatopiłam ostrze żyletki w skórze, nie za głęboko, ani nie za płytko i ignorując ból pociągnęłam szybko przez kilka centymetrów. Pierwsze cięcie.
          Później twarze mojej dwójki kochanych przyjaciół, których bezmyślnie straciłam, nie wiedząc nawet dlaczego i nie podjęłam prób walki. Przypomniałam sobie jak po raz pierwszy się spotkaliśmy. Iza zajęła mi moje miejsce, gdy uczęszczałyśmy do zerówki, a ja się rozpłakałam. Nie lubiłyśmy się na początku i we wszystkim rywalizowałyśmy. Doszła nowa uczennica do klasy? Rozpoczynała się między nami rywalizacja o to, która najpierw się z nią zakoleguje i będzie z nią rozmawiać na przerwach. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym. Poznanie Fabiana było mniej kolorowe, bo jako sześciolatka chciałam się z nim pobawić samochodzikami, gdy byliśmy w zerówce. Zaczął na mnie krzyczeć, że nie chcę abym się z nim bawiła, a przez kolejne lata nasze kontakty się pogarszały a my się co raz częściej kłóciliśmy. Nie wiem jakim cudem staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. To wszystko wydarzyło się tak nagle, gdy z wrogów i rywalek awansowaliśmy na zdecydowanie wyższy poziom. A teraz ich straciłam? Samotna łza spłynęła po mojej lekko uśmiechniętej twarzy przez te wspomnienia. Ponowiłam czynność. Drugie cięcie.
          I na koniec stanęła przed moimi oczami twarz Bartka. Jego piękne oczy o kolorze intensywnej zieleni, idealne rysy twarzy, usta, które miałam okazję pocałować, a raczej stać nieświadoma, gdy to on wykonywał całą robotę. Przypomniały mi się nawet jego urocze dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał do mnie w szpitalu. Jego niski, głęboki głos, który w normalnej rozmowie bez kłótni i nieporozumień był naprawdę przyjemny do słuchania. Później przypomniał mi się obraz, gdy był okładany pięściami przez Wiktora i moje przerażenie. Radość, gdy obydwoje siedzieliśmy z Madzią w jej sali. Strach, gdy mówił, że pożałuję, jeśli odważę się jej zrobić krzywdę. Zaufanie jakim mnie obdarzył, gdy wyjawiał mi, że miał dziewczynę, z którą zerwał, nie mówiąc mi już powodu. Ale z jego całej osoby najbardziej lubiłam zdecydowanie jego nadzwyczajny wzrost. Czasem mnie wkurzał i irytował - to prawda. Ale nie do ukrycia jest to, że jest to dla mnie jedna z jego największych zalet, które posiada jak każdy inny człowiek. Mimo swoich wad, charakteru i sposobu bycia ja wciąż nie umiałam przekonać się do tego, że on nie jest dla mnie i muszę z niego zrezygnować. Wydawało mi się, że jest bliżej niż myślałam. Strata jego, bo postanowił wyjawić mój sekret bolała najbardziej, dlatego trzecie podejście było najbardziej brutalne. Trzecie i ostatnie cięcie.
          Spojrzałam na całą zakrwawioną kostkę, po której czerwona ciecz spływała strugami do pięty, a następnie na niebieskie kafelki podłogi toalety. Dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłam i jak bardzo głupie to było. Nie przyniosło to żadnej ulgi i powinnam zostać okrzyknięta Idiotką Roku, jeśli myślałam, że będzie inaczej. Na krótką chwilę bólu po oderwaniu ostrza od skóry zapomniałam o bólu psychicznym, bo właśnie doświadczałam normalnej reakcji. Jeśli ból sprawiają człowiekowi dwie rzeczy to on mimowolnie bardziej skupi się na tej, która sprawia mu większe cierpienie - w tym wypadku było to cięcie po skórze. Jednak to w końcu ustanie, w przeciwieństwie do tego, co działo się w mojej psychice, a blizny po cięciach pozostaną na zawsze. Przeklęłam w myślach i podniosłam się.
          Wzięłam papier toaletowy, którym otarłam kałużę krwi, która powstała na kafelkach. Otarłam też stopę, ale krwawienie, jak można łatwo się domyślić, nie ustawało. Wciąż z ran sączyła się czerwona ciecz, więc założyłam skarpetki, które jak na złość były białe. Wypchałam miejsce z raną papierem toaletowym, naciągnęłam mocniej nogawkę i mimo specyficznego uczucia w tych okolicach wyszłam z kabiny. Umyłam ręce pod strumieniem zimnej wody, a zakrwawioną żyletkę owinęłam w papier i wrzuciłam do plecaka. Nie chciałam pozostawiać po sobie śladów.
          Gdy wyszłam z toalety do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka, który wołał mnie na lekcje, na tą godzinę spokoju od zaczepek i kpin, po których znów nastanie przerwa. Spuściłam wzrok na podłogę, naciągnęłam kaptur swojej bluzy na zamek błyskawiczny, którą akurat tego dnia założyłam i w ukryciu chciałam móc się przedostać do klasy bez kąśliwych uwag. Zaczęłam szybkim krokiem kierować się na oślep do mojego celu.
          Udawało mi się to, dopóki jak na złość na kogoś nie wpadłam. Odbiłam się od jego torsu i tak naprawdę skrawek ubrania wystarczył bym zrozumiała jakiego pecha miałam tego dnia. Czerwona koszula w kratę i ten zniewalający zapach wody kolońskiej pozwalały mi domyślić się na kogo trafiłam bez konieczności zadarcia głowy do góry, i upewnienia się. Bartek. Naprawdę nie miałam tego dnia szczęścia.
- Powinnaś bardziej uważać - powiedział. Daruj sobie, prychnęłam w myślach, słysząc jego głos, który może i nie wyrażał kpiny, i rozbawienia, ale wciąż budził we mnie mieszane uczucia.
          Oczy zaszły mi momentalnie łzami i chciałam go wyminąć, ale nie pozwolił mi na to. Chwycił mnie za nadgarstek w chwili, gdy już byłam jakiś kawałek od niego oddalona przez co gwałtownie obrócił mnie w swoją stronę.
-  Zostaw mnie - powiedziałam, gdy widziałam już jego twarz. Po jego wyrazie rozpoznałam, że obecna sytuacja wcale go nie bawi, wręcz przeciwnie - wydawał się być zdziwiony moim zachowaniem. - Zrobiłeś ze mnie pośmiewisko, mówiąc im o tych przeklętych rysunkach. Co ja ci takiego zrobiłam, że dalej czegoś ode mnie chcesz?
          Wykorzystałam moment, w którym zamarł i tym samym poluźnił uścisk. Wyrwałam mu swoją rękę i ruszyłam w stronę klasy, tak jak wcześniej miałam zamiar. Nie zwracałam uwagi na jego reakcję, bo musiałam mu przyznać, że gdy chciał potrafił być dobrym aktorem, ale usilnie nie dawało mi to spokoju. Co jakiś czas przypominały mi się jego zdziwione zielone tęczówki, które próbowały odnaleźć w mojej twarzy powód tej złości, a jednocześnie smutku, którego pewnie się domyślił, że wywołany był przez niego.
          Lekcje mijały mi na bazgraniu w moim brudnopisie jakichś komiksów, do których nie przykładałam się za nadto, co jakiś czas przysłuchiwałam się nauczycielowi i tak naprawdę tylko to mi pozostawało. Iza siedziała w ławce, w której niegdyś była ze mną tego dnia wraz z Karoliną, co jakiś czas zerkając na mnie z pogardą. Na pewno zdawała sobie sprawę jaki ból mi sprawiała, zdecydowanie większy niż to kłucie w kostce. Ona naprawdę mnie znienawidziła, zapomniała o naszym wspólnym dorastania i zastąpiła to zawiścią do mnie. Pomijam już fakt, że siedziałam z tyłu i litery na tablicy były rozmazane, a gdy już postanowiłam coś zapisać nie mogłam się rozczytać.
          Po lekcjach czułam się wolna od wszystkich zmartwień chociaż na jakąś niecałą godzinę, zanim miałam pojechać autobusem do domu. Wyszłam poza teren szkoły czym prędzej, bo nie musiałam już na nikogo czekać i usiadłam na pierwszej ławce, którą wyhaczyłam wzrokiem. Siedziałam pośród kilku knajp, obok lodziarni, w tym samym miejscu, gdzie dowiedziałam się o Wiktorze. Mogłam pójść zmienić miejsce, ale nie zrobiłam tego. Iza wtedy martwiła się moim zdrowiem, które naprawdę nie było w najlepszym stanie, bała się o moją reakcję, gdy dowiem się, że odnowiła z nim kontakt po tym jak nas skrzywdził.
          Odruchowo wyjęłam telefon z kieszeni i zaczęłam przeglądać naszą historię rozmów. Najpierw z Izą, a potem z Fabianem. Wspominałam żarty, pytania o zadanie domowe, plany rozbojów, które nigdy się nie ziściły, chwile gorsze i lepsze, kłótnie, jak w każdej znajomości. Mimowolnie po moim policzku po raz kolejny tego dnia spłynęła samotna łza, którą starłam wierzchem dłoni. Nie chciałam już płakać, bo to mi w niczym by nie pomogło. Tak czy siak ich straciłam i odpuściłam zdecydowanie zbyt łatwo. Byłam zbyt słaba, co udowadniała jedynie rana na mojej kostce, która wciąż mnie bolała.
          Złapałam się za nią i delikatnie pomasowałam, co wywołało jedynie wzmożony ból. Syknęłam cicho, czując rwanie i czerwoną ciecz, która przesiąkła przez moją skarpetkę, i pozostawiła ślad. Musiałam wyrzucić ubranie, zanim mama by się dowiedziała. Cicho westchnęłam i wyprostowałam się na ławce, obserwując niebo jak zaczarowana. Tego dnia było takie niebieskie i bezchmurne, wyróżniało się od tego co prezentowało się ostatnimi dniami. Wpatrywałam się w nieskazitelny błękit, gdy ktoś zaczął się do mnie zbliżać.
          Przymknęłam delikatnie powieki. Nie chciałam patrzeć, kto akurat postanowił się mną zainteresować. Wsłuchując się w kroki, które słyszałam bardzo wyraźnie, zważywszy na dość niespotykaną miejską ciszę, jaka akurat wtedy wokół mnie panowała ignorowałam nieznajomego, mając nadzieję, że mnie minie. Po tym co zrobiłam nie miałam ochoty na rozmowę, nieważne kto by to był. Popełniłam jedno z największych głupstw w całym moim życiu i najgorsze było to, że blizny nie pozwolą mi o tym zapomnieć. Chciałam zamknąć się gdzieś, odizolować od innych.
          Jeśli gdzieś we mnie tliły się jakieś nadzieje, że osoba, która szła w moim kierunku po prostu wybrała drogę na skróty i wcale nie chciała ze mną rozmawiać to zniknęły w momencie, w którym usłyszałam jak ów nieznajomy siada obok mnie. Wciąż nie raczyłam go obdarować moim spojrzeniem, bo byłam niemal przekonana, że spotkam się z kolejnymi drwinami.
          Przez kilka pierwszych chwil od momentu, w którym usiadł obok mnie nie odzywaliśmy się do siebie, a cisza zaczęła mnie krępować.
- Może w końcu na mnie spojrzysz?
Jak powiedział tak zrobiłam niemal od razu, bo akurat jego się nie spodziewałam. Od razu rozpoznałam ten głos. Bartek siedział obok mnie podpierając łokcie na kolanach i wpatrując się uważnie we mnie. Miał na sobie jak zwykle czarną kurtkę i tego samego koloru dżinsy. Przez jego ramię przewieszoną miał czarną torbę na książki, lub cokolwiek co on nosił do szkoły. Nie wiedziałam jak mam zareagować. Czy powinnam mu zrobić awanturę, która i tak w niczym by mi nie pomogła? A może po prostu go zostawić i uciec od niego, gdzie pieprz rośnie?
          Nie wybrałam żadnej z tych opcji, czekałam aż Bartek się odezwie i powie czego ode mnie znowu chce. W końcu musiał mieć jakiś interes w zaczepianiu mnie, prawda? Oparł swoje plecy o ławkę i w ciszy przeniósł swój wzrok z mojej żałośnie mizernej twarzy na budynek przed nami, który okazał się być zwykłą knajpą z kebabami, pizzą i innymi niezdrowymi przekąskami.
- Byłbym idiotą, gdybym spytał cię o to, dlaczego z dnia na dzień stałaś się pośmiewiskiem w całej szkole - westchnął. Prychnęłam pod nosem w odpowiedzi. Pytaniem było czy mógłby być na tyle głupi by pytać mnie o to do czego sam doprowadził? Nie chciałam dać po sobie poznać, ale zaczęłam mieć wątpliwości. - Nie wiem czy chcesz słuchać jakichś tłumaczeń, ale dla mojego spokoju powiem ci, że to nie byłem ja i o całej sytuacji dowiedziałem się dzisiaj. Mimo to wciąż mi nie wierzysz, prawda?
- Tak - powiedziałam bez zastanowienia. Pokiwał delikatnie głową, ale dobrze wiedziałam, że oczekiwał takiej odpowiedzi, nie tylko wnioskując po tym jak się do niego odniosłam wcześniej. Westchnął głośno i skierował spojrzenie na mnie. Widząc jego tęczówki tak monotonnie wpatrujące się we mnie miałam dość. Pytanie cisnęło mi się samo na usta i bynajmniej nie interesowało mnie co może odpowiedzieć, i czy jest w stanie jeszcze bardziej mnie tym popchnąć w kierunku krawędzi całkowitego załamania. Nie miałam nic do stracenia, więc chciałam wiedzieć czy powinnam mieć jakiekolwiek nadzieje, że nie będę w tym wszystkim sama. - Dlaczego w ogóle ze mną rozmawiasz? Przecież ty nie interesujesz się dziewczynami, które są wyśmiewane
          Zmierzył mnie z deka zdziwionym spojrzeniem. Na początku naprawdę myślałam, że to tylko gra, ale znów zaczynałam mieć nadzieje, że on szczerze chce mi pomóc i może to był błąd, i nie powinnam zagłębiać się w tą znajomość, ale mimowolnie podejmowałam to ryzyko. Jeśli on nie był winny i nie maczał palców w moim aktualnym horrorze jaki przeżywałam na własnej skórze to nie miałam powodów by się bać, a przynajmniej nie było ich wiele.
- Mówisz tak, jakbym znał cię tylko i wyłącznie dlatego, że od kilku dni jesteś na językach całej szkoły - powiedział. Zmarszczyłam delikatnie brwi i zamrugałam kilka razy, by dać mu niemy znak, proszący o rozjaśnienie sytuacji. - Mógłbym cię spytać o to samo, tylko w trochę zmienionej wersji. Dlaczego rozmawiasz ze mną? Przecież mówiłaś, że chcesz o mnie zapomnieć
          Prychnęłam cicho pod nosem, słysząc jak wykorzystuje moje własne słowa przeciwko mnie. Jego stara technika, która działała zawsze, a szczególnie wtedy, gdy podczas rozmów nie myślałam o tym, co mówię. Uśmiechnął się cwaniacko, a ja mimo mojej depresji, w którą powoli wydawało mi się, że popadam odwzajemniłam delikatnie gest.
- Ale jak na złość mi na to nie pozwalasz - powiedziałam cicho. Do końca nie wiedziałam czy chcę to wypowiedzieć na głos, czy może powinnam zachować tą uwagę jedynie w moim umyśle. Bartek parsknął cicho. Spodziewałam się tej reakcji.
- I nie licz, że to zrobię - odparł. Odpowiedź, której mi udzielił mogłam zrozumieć na wiele sposobów, więc zanim zaczęłam mieć na cokolwiek nadzieje chciałam dokładnie wszystkie możliwości przeanalizować. - Odpowiedz mi na jedno pytanie - powiedział, a właściwie rozkazał. Mimo to pokiwałam niepewnie głową, choć szczerze obawiałam się o co mnie spyta. - Naprawdę chcesz zapomnieć, czy powiedziałaś to pod wpływem emocji?
           Przecież jego przenikliwość czasem była naprawdę przesadzona. Nieważne co bym powiedziała on i tak wiedział czy kłamię, czy mówię prawdę. Za każdym razem trafiał w sedno, co dowodziło jedynie, że musi być w tych sprawach jakimś ekspertem lub kimś doświadczonym. Pewnie nawet gdybym okłamała go co do pytania, to i tak znałby prawdziwą odpowiedź. W takim razie dlaczego pytał? Sama nie znałam odpowiedzi, a w taką przenikliwość jak on obdarzona nie byłam.
- Byłam na ciebie wściekła, więc mówiłam to co mi ślina na język przyniesie - powiedziałam szczerze, poprawiając kosmyki włosów, które usilnie starały się popsuć swój ład i porządek na mojej głowie. - Połowy z tych rzeczy, o których wspominałam nie pamiętam
           Bartek wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwały mu wibracje w jego telefonie. Wyciągnął go z kieszeni i po krótkiej chwili, w której przeczytał zapewne wiadomość, spojrzał w moją stronę, i powiedział:
- Do zobaczenia
Patrzył na mnie i czekał na odpowiedź. Przypomniało mi to sytuację, gdy wychodził z mojego domu i role były odwrócone - to ja czekałam aż on zszokowany odpowie i pożegna się ze mną. Może i sytuacja przedstawiała się znacznie inaczej, ale to było nieistotne.
- Do zobaczenia - odpowiedziałam, nie wysilając się nawet na lekki uśmiech, bo mimowolnie od kilku minut gościł on już na mojej twarzy.
           Chłopak wstał z miejsca i włożył telefon do swojej lewej kieszeni. Myślałam, że zaraz odejdzie, a mi pozostanie odprowadzenie go wzrokiem, ale on nagle zamarł w bezruchu. Nie wiedziałam o co chodzi, bo po prostu stanął, a jego wzrok wbił się, jak mi się zdawało, w podłoże obłożone szarym chodnikiem. Spojrzałam w to samo miejsce, w które patrzył on i osłupiałam. Moja kostka z raną, która wciąż widocznie dawała o sobie znać mimo prowizorycznego opatrunku złożonego z dużej ilości papieru toaletowego za bardzo rzucała się w oczy. Mój prawy but w miejscu, gdzie była rana przesiąkł czerwoną cieczą, a krew ponadto przebijała się jeszcze przez kawałek nogawki moich niebieskich dżinsów i białej skarpetki. Tylko ślepy nie zauważyłby tak dużej czerwonej plamy. Spuściłam zażenowana wzrok, było za późno na jakikolwiek odwrót, bo chłopak już to zauważył i był zdecydowanie za bystry na żałosne kłamstwo, które mogłam starać się mu wciskać.
           Mimo że milczał czułam jego złość i zdenerwowanie. Nagle sięgnął po mój plecak i otworzył którąś kieszeń, a ja bezczynnie wpatrywałam się jak przeszukuje go od góry do dołu w poszukiwaniu czegoś. Domyślił się, że żyletka, która mogła na tą chwilę przybrać kryptonim narzędzia zbrodni była gdzieś w mojej torbie. Nie mylił się, po chwili wyciągnął z torby papier, którym owinęłam żyletkę. Nawet nie pokusiłam się by ją obmyć z mojej krwi.
           Zgniótł w dłoni papier i wrzucił go do śmietnika, który stał obok mnie. Chwilę milczał, ale ja wiedziałam, że powstrzymywał się od wybuchu złością. W tamtej chwili dziękowałam Bogu, że obdarzył Bartka takim wzrostem, bo nie musiałam oglądać jego wściekłej twarzy.
- Jesteś głupia - wycedził przez zęby. Całą miłą atmosferę szlag trafił, tak naprawdę na moje własne życzenie, a ja czułam jak przez moją głupotę i chęć ulżenia sobie, bo przecież tyle załamanych nastolatek się cięło mogłam stracić kolejną osobę, co ważniejsze - jedyną, która się mną w tej sytuacji zainteresowała. Gdzie podział się mój rozum wcześniej? Nie mam pojęcia, raczej uciekł gdzieś i powrócił, gdy było już po wszystkim, a ja popełniłam jeden z najgorszych ruchów w całym moim życiu. - Jak mogłaś się pociąć?!
           Z jego ust brzmiało to jak wyrok dla mnie, skazujący na karę, której nie chciałam za nic odprawiać. Przy Izie i Fabianie popełniłam błąd braku ducha walki o nasze relacje, dlatego jeśli człowiek jest mądry po szkodzie to chciałam zrobić wszystko by nie dopuścić do podobnej sytuacji po raz drugi.
- Byłam załamana. Wszędzie gdzie bym nie poszła czułam się źle, w szkole, w domu, nawet wśród rodziny. Nikt mnie nie słuchał. Wołając o pomoc czułam się jak echo, którego i tak nikt nie usłyszy! - mówiłam, jak w jakimś amoku. Bartek przerwał mi głośnym kąśliwym parsknięciem.
- Nic ciebie nie usprawiedliwi! Choćby nie wiem w jak złej sytuacji byś nie była nic nie usprawiedliwia człowieka do podjęcia takich kroków! - jego słowa bolały, raniły jeszcze bardziej od żyletki, ale wiedziałam, że miał rację. Jak zazwyczaj nie mylił się. - Samookaleczenie się nie zasługuje nawet na miano głupoty!
- Wiem! - krzyknęłam, wstając gwałtownie z ławki. Nie zwracałam uwagi na ból rozchodzący się po mojej kostce. Oddalony był ode mnie na jakieś sześć metrów, więc powoli zaczęłam do niego podchodzić. - To była najbardziej nieprzemyślana rzecz, jaką zrobiłam w całym moim życiu i żałuję tego!
           Prychnął głośno i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Z jednej strony nie rozumiałam, dlaczego wkurzył się aż tak, ale z drugiej przypominał mi to co się działo wewnątrz mnie. Gdy tylko rana dawała o sobie znać przeklinałam się za to, co zrobiłam i naprawdę tego żałowałam. Wpatrywał się w widok za mną, ignorując mnie. Po jego twarzy widziałam jak ze złości zaciska zęby, a jego mięśnie się napinają.
           Po chwili obrócił się na pięcie, kręcąc głową z dezaprobatą, a ja patrzyłam jak powoli odchodzi ode mnie. Przez moment wpatrywałam się osłupiała jak z każdą sekundą oddala się co raz bardziej. Nie ma mowy, tym razem nie odpuszczę, zmotywowałam się w myślach i pod wpływem impulsu pobiegłam przed siebie, ignorując rwący ból w kostce.
           Wyprzedziłam go i stanęłam kawałek przed nim, torując mu drogę. Zignorował mnie i miał zamiar przejść obok, nie zwracając uwagi na to, że właśnie stałam przed nim. Złapałam delikatnie jego nadgarstek i ignorując piorunowanie mnie spojrzeniem zielonych tęczówek zaczęłam swój monolog, w którym chciałam przekazać Bartkowi choć część tego, co właśnie odczuwałam.
- Naprawdę tego żałuję i będę żałować do końca życia, bo pozostaną mi blizny na zawsze, które nieustannie będą mi przypominać o mojej głupocie. Nie myślałam nad tym, co robię i tak właściwie samo zdobycie żyletki, i cięcie się pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że coś takiego miało miejsce, ale nie umiem dostrzec jak do tego doszło i nie potrafię zrozumieć, jak mogłam być tak głupia... - mówiłam, a każde słowo brzmiało co raz słabiej. Przynajmniej Bartek wciąż stał w miejscu i mimo gromienia mnie swoim surowym spojrzeniem, nie odchodził. - Wiem, że nic nie może mnie usprawiedliwić, bo popełniłam głupstwo świadomie i pewna tego, co chce zrobić. Jeśli to ma być moja przestroga przed popełnianiem takich nieprzemyślanych decyzji na przyszłość to wytrzymam życie z tą świadomością, że kiedyś miałam ten jeden moment słabości, w którym mój rozum i zdrowy rozsądek zapomniały o swoim istnieniu...
- Zacząłem wątpić, że je w ogóle posiadasz - wycharczał. Może i to nie był najmilszy ton jakiego mógł użyć, ale cieszyłam się, że się do mnie odezwał. - Obiecaj mi to
           Zdziwił mnie swoją prośbą, ale nie miałam zamiaru zwlekać z odpowiedzią. W końcu wiedziałam jakie on miał podejście do obietnic i nie zamierzałam zawieźć go niedotrzymaniem jej.
- Obiecuję - powiedziałam, niemal natychmiast po usłyszeniu jego pytania. - Już nigdy nie podejmę kroków, którymi sama siebie skrzywdzę
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu po czym Bartek głośno westchnął, wyminął mnie i ruszył przed siebie.
          Nie odwracałam się tym razem, bo wiedziałam, że już znacznie się uspokoił i mogłam się nie martwić o to, że będzie się gniewać. W paśmie nieszczęść, które przytrafiały mi się ostatniego dnia i mojego desperackiego ruchu, którego chciałabym całym sercem nie popełniać znalazł się ten jeden mały powód do tego by nie tracić wiary w to, że jeszcze mam szansę na ułożenie tego wszystkiego. Zero bezmyślnych decyzji, już nigdy nie chciałam popełniać tego samego błędu.
- Mam sprawę - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się powoli i jak później się okazało Bartek stał kilka metrów za mną, obserwując mnie i trzymając w dłoni smartfona. Uniosłam brwi do góry i lustrując go pytającym spojrzeniem dawałam znak by powiedział coś więcej. - Jutro po lekcjach czekaj tu na mnie. Musimy o czymś porozmawiać, a teraz nie mam na to czasu
- Dobrze - powiedziałam ze słyszalnym wahaniem. Ta propozycja była tak nagła i niespodziewana, że nie wiedziałam czy dobrze postępuję. Ale czym ryzykowałam? I tak nie miałam nic do stracenia.
           Bartek, słysząc moją zgodę pokiwał delikatnie głową i ruszył w kierunku parkingu przy szkole. Uśmiechnęłam się delikatnie i chwyciłam torbę, którą chłopak zaraz po odnalezieniu żyletki rzucił gdzieś w bok.
           Zaczęłam kierować się w stronę dworca, co jakiś czas sycząc z bólu spowodowanego ranną kostką. Moje rozumowanie może i było błędne, ale skoro Bartek zwrócił uwagę na mnie z powodu błędu, który popełniłam to chyba aż tak bardzo bym go nie żałowała. Ponadto zaproponował z własnej inicjatywy spotkanie, na którym miał zamiar poinformować mnie o jakiejś sprawie. Nawet jeśli to nie miało być nic głębszego cieszyłam się, że mogłam z kimś porozmawiać, gdy ostatnie dnie spędzałam głównie w ciszy zamknięta w sobie. W rozmyślaniu o tym, co może chcieć ode mnie Bartek doszłam do stacji, z której pociąg miał mnie zawieźć do domu.

środa, 27 lipca 2016

23. Jedno wielkie nieporozumienie.

        Ze szkoły wybiegłam niemal natychmiast po tym, jak doszłam do siebie i wszystko, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu dotarło do mnie, i uderzyło we mnie niczym kubeł lodowatej wody. Po początkowym szoku opanowało mnie zdziwienie i pewnego rodzaju niepokój. Obawiałam się, że Bartek puścił moją prośbę o zostawienie mnie w spokoju mimo uszom i ją po prostu zignorował. Sama nie wiem, co podkusiło mnie by wykrzyczeć mu to prosto w twarz. Owszem, byłam zła na niego o to, że odciągnął mnie od Michała siłą i coś w głębi serca mówiło mi, że wiedział o tym, co blondyn wyznał mi kilka minut przed tym, gdy stałam z Bartkiem w ciemnym kącie holu. Poza tym nie chciałam, żeby brunet zaczął mnie ignorować jak to było wcześniej, bo nasza znajomość zaczęła się rozwijać. A może on po prostu się mną bawił jak innymi?
        O tym, że wracam do domu nie powiedziałam nawet Izie a tym bardziej Fabianowi. Zadzwoniłam po taksówkę i pojechałam na pociąg kursujący w kierunku mojej miejscowości. Podróż minęłaby mi spokojnie gdyby nie tona wiadomości od moich przyjaciół. Wyciszyłam telefon zaraz po tym, jak napisałam im krótką wiadomość: Jadę do domu. Nie miałam zamiaru mówić im o tym, co się wydarzyło. Nie myślałam, że mi nie uwierzą, po prostu czułam się naprawdę dziwnie i potrzebowałam spokoju, ciszy i odpoczynku by to wszystko poukładać. Najpierw Michał, wyznający mi, że się we mnie zakochał, później Bartek, który ni stąd ni zowąd postanowił mnie pocałować. Czułam się jakbym zdradzała w ten sposób blondyna, w czasie gdy nawet nie powiedziałam mu nic po jego wyznaniu, tylko po prostu odeszłam, zostawiając go samego wśród tańczących licealistów.
         Wysiadłam na przystanku oddalonym od mojej wioski jakiś kilometr, może dwa, dlatego nie tracąc czasu zaczęłam kierować się do domu na dziesięciocentymetrowych szpilkach, w temperaturze minusowej, ubrana w sukienkę do połowy ud. Gdy tylko dotarłam do domu pobiegłam przebrać się do pokoju jak najszybciej by uniknąć zwierzania się rodzicom, których zdziwił mój szybki powrót. Zmyłam makijaż pod prysznicem i nie zważając na wczesną godzinę po prostu położyłam się spać by na chwilę zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie zwracałam uwagi na mój pierwszy pocałunek, który wyobrażałam sobie zupełnie inaczej.
         Gdy wstałam przez chwilę myślałam, że to tylko sen, co by się według mnie zgadzało, bo zakochany we mnie chłopak, do którego nic nie czułam, a zaraz po tym pierwszy pocałunek z osobą, do której nie ukrywam, że coś jednak czuję, wydawały się dla mnie niemożliwe. Odblokowałam telefon i wszystkie nadzieje szlag trafił w momencie, w którym zauważyłam kilkanaście wiadomości od Izy jak i Fabiana oraz jedną moją odpowiedź, informującą, że już wracam do domu. Rzuciłam smartfona na łóżko, na które po chwili sama się rzuciłam. To wszystko wydarzyło się naprawdę.
        Spojrzałam na zegarek, na którym widniała godzina dziewiąta w nocy. Cicho westchnęłam i poszłam zjeść lekką kolację. Nie obeszło się bez przesłuchania przeprowadzonego przez moją mamę, w którym pytała mnie o to czy coś się stało. Każde jej pytanie wymijałam, mówiąc, że wszystko jest dobrze i nie powinna się przejmować, gdy tak naprawdę w głębi duszy czułam jak łamię się na kawałki.
         Po zjedzeniu kolacji zmyłam naczynia i poszłam umyć zęby, a następnie planowałam umyć zęby. W powietrzu wyczuwałam napiętą atmosferę, rodzice patrzyli na siebie kątem oka z grymasami na twarzy, których nie znosiłam. Pokłócili się, znowu, pomyślałam. W duchu dziękowałam, że akurat wtedy nie było mnie w domu, bo nienawidziłam tego słuchać. Mama zawsze krzyczała, naprawdę głośno, na tyle, że ściany i fundamenty podtrzymujące nasz dom mogłyby z łatwością się posypać. Tata odpowiadał spokojniej tylko z pozoru, gdy w rzeczywistości jego głos przepełniony był jadem, którego nie lubiłam słuchać. Za każdym razem, gdy słyszałam krzyki dobiegające z piętra niżej wtulałam twarz w poduszkę, starając się stłumić ich głosy, co nigdy mi nie wychodziło. Czasem zaczynałam płakać, ale nie zwracali uwagi na mój szloch, bo w końcu byli tak zawzięci, że nie mogli odpuścić docinania sobie nawzajem. Większość tych kłótni toczyła się o sprawy naprawdę błahe, które mogliby rozwiązać na spokojnie popijając kawę. Tylko w snach, parsknęłam w myślach, wspominając ich niektóre kłótnie i ich powody.
         Umyłam zęby i w milczeniu udałam się do mojego pokoju. Nie chciałam spać, więc pogrążyłam się w rozmyślaniu. Nie potrafiłam uciec od tego, czego byłam świadkiem w kuchni. Mimo że kłótnie czasami potrafiły być ich codziennością to nie mogłam się do tego przyzwyczaić. To trwało latami i pewnie jeszcze zanim się w ogóle urodziłam. Cicho westchnęłam, wiedząc, że i tak z tym nic nie zrobię, bo oni zwyczajnie mnie nie słuchali. Mimo tego, że mieli już dawno pięćdziesiąt lat na karku ich zachowanie czasami przekraczało wszelkiego rodzaju możliwości i zachowywali się zwyczajnie jak dzieci, czego szczerze nienawidziłam.
         W takich sytuacjach, gdy psychicznie nie wytrzymywałam zazwyczaj pisałam do mojego brata, Wojtka, który zawsze starał się mnie pocieszać i pomagać jak tylko mógł, mimo że był w zupełnie innym mieście setki kilometrów ode mnie. To jemu zawsze się zwierzałam, gdy mnie coś gryzło, gdy mój umysł opanowywały straszne myśli o tym, co by było gdybym zakończyła swoje życie przedwcześnie. Od tego się zaczyna, później są plany samobójstwa, a następnie wcielanie ich w rzeczywistość. Brat pomógł mi to sobie uświadomić, on zawsze mi pomagał, choćbym nie wiem jakie głupstwo popełniła to nigdy mnie nie odrzucał i czytał każdą moja wiadomość, w której często nie było za grosz sensu. Te najważniejsze, w których chciałam przekazać mu moje wszystkie uczucia zazwyczaj pisałam pod wpływem chwili i wychodził z tego jeden wielki rozgardiasz.
         Tym razem było inaczej. Przez grubo godzinę czekałam na jego odpowiedź, ale on nie odpisywał. Uznałam, że pracuje i jest zajęty, a następnego dnia jak zwykle odpisze mi zdania pocieszające, i poprawi mi humor wspominając swoje wpadki w dzieciństwie. Odłożyłam telefon na szafkę nocną i starałam się zasnąć po niedawnej drzemce.
         Niedziela minęła w ciszy, której nawet jakbym spróbowała nie potrafiłabym przełamać. Rodzice nie odzywali się do siebie, a mnie ignorowali. Byli wciąż na siebie źli i rozumiałam to, bo nie pierwszy raz to mnie spotykało. Wyszłam na spacer, który przedłużył się na tyle, że cały dzień nie było mnie w domu i wróciłam zziębnięta do domu dopiero pod wieczór, gdy słońce już dawno zaszło.
         Gdy tylko weszłam do domu mama od razu na mnie naskoczyła, bo potrzebowała pomocy w domu a ja nie raczyłam nawet odebrać telefonu. Bo zostawiłam go w domu, pomyślałam, ignorując jej wyrzuty. Spacer jak zwykle pozwolił mi odpocząć od otaczającej mnie rzeczywistości i dać możliwość opuszczenia domu, gdy atmosfera mówi sama za siebie, że należy uciekać stąd jak najdalej, jeśli nie chcesz być ofiarą.
         Następny dzień nie zapowiadał się wcale lepiej. Rano obudziły mnie krzyki, rozchodzące się po całym domu. Zacisnęłam mocniej powieki, słysząc ich zarzuty i wtuliłam się w poduszkę. Nie przykładałam uwagi do tego o co się konkretnie kłócą, bo to i tak nie miało znaczenia. Oni nie potrzebowali powodu, czasem ich obecność im wystarczyła do wybuchu. Po moim policzku mimowolnie spłynęło kilka łez a ja sięgnęłam po telefon. Wciąż pustka, nic nie odpisał. Miałam jeszcze godzinę by wstać, więc wtuliłam twarz w poduszkę i rozpłakałam się, starając nie narobić tym za dużo hałasu. Byłam słabą psychicznie osobą, więc nawet najdrobniejszy szczegół z łatwością mógł wprowadzić mnie w płacz.
         Gdy na dole nastąpiła cisza przerwana na chwilę trzaskiem drzwi uznałam, że to dobry moment by szybko pobiec do łazienki, przebrać się, zrobić śniadanie, umyć zęby, wrócić do mojego pokoju i czekać na autobus, którego kierowcę jeszcze przed weekendem poprosiłam o zatrzymywanie się przy moim domu, bo i tak jako jedyna jeździłam nim do szkoły z mojej miejscowości. Innymi słowy, musiałam szybko wykonać wszystkie poranne czynności.
         Nie udało mi się tego zrobić przed powrotem mamy do domu. Akurat myłam zęby, gdy wróciła. Była wyraźnie zdenerwowana, a jej złość potęgowała każda czynność, która jej nie wyszła i cały otaczający ją świat, na którym chciała się wyżyć. Padło na mnie, bo według niej pobrudziłam jej ubranie do pracy, które ona sama dzień wcześniej w wyniku wypadku oblała kawą. Wsłuchiwałam się w jej wyrzuty ze spuszczoną głową, nie chciałam się odzywać, ale pod wpływem jej krzyków w końcu nie wytrzymałam i po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą chciałam jak najszybciej zetrzeć. Nie udało mi się, a mój płacz jeszcze bardziej ją rozzłościł.
          Ktoś z boku mógłby stwierdzić, że dorastam w towarzystwie zwyrodniałych rodziców, którzy wychowywali mnie w obecności pasa, krzyków i bicia. Prawda była tak, że oni w życiu nie podnieśliby na mnie ręki ani tym bardziej jakiegokolwiek innego przedmiotu. Uczyli mnie, jak i moje rodzeństwo życia surowo, ale skutecznie. Dzięki takiemu wychowaniu, które czasami bywa zbyt surowe nie jesteśmy ćpunami, alkoholikami, jesteśmy asertywni w stosunku do złego i nie pakujemy się w problemy. Gdyby nie krzyki i łzy nie dotarłby do mnie, że niektóre rzeczy są złe. To może brzmieć szalenie, a ja mogę być w czyichś oczach wariatką, ale taka jest prawda i ludzie, którzy nie dostrzegają w swoich rodzicielach troski, którą okazują nawet w kłótniach z nimi są ślepi na ich miłość. Nie chodzi mi tu o rodziców, którzy faktycznie nie interesują się swoim dzieckiem i dla nich mogłoby ono równie dobrze nie istnieć. Moja rodzina miała wady jak każda inna, ale nie zmieniłabym w niej nikogo na kogoś innego, bo zwyczajnie pozbawiłabym siebie osób, które kocham. Czasem moich rodziców ponosiło, ale idealne rodziny bez kłótni przecież nie istnieją. Moim mottem, hasłem, które od dawna kieruje mnie przez życie było: Musisz przejść przez burzę, by oglądać tęczę.
          Gdy mama skończyła na mnie krzyczeć jak najszybciej dokończyłam wykonywanie pozostałych czynności i poszłam do swojego pokoju czekać na autobus. Zrezygnowana wpatrywałam się w ekran telefon, chcąc żeby jeszcze przed moim wyjazdem Wojtek napisał coś, cokolwiek. Jednak komórka milczała, zarówno jak i on.
          Wyszłam z domu po tym jak usłyszałam charakterystyczny klakson. Czym prędzej pobiegłam do pojazdu, ocierając po drodze ostatnie łzy, o których spływaniu po mojej twarzy nie miałam nawet pojęcia. Przywitałam się grzecznie i zajęłam miejsce jak najbliżej wyjścia, gdzie nie było za dużo uczniów. Zdecydowana większość siedziała z tyłu. W akompaniamencie muzyki, lecącej ze starego radia, które co chwilę przerywało transmisję szumem ruszyłam do szkoły. Przez całą drogę wpatrywałam się w widok za oknem, który nie przedstawiał nic nowego - szarość, wiatr, rwący przez trawy, pola i drzewa.
          Iza i Fabian musieliby być ślepi by nie zauważyć w jakim stanie jestem po tym jak wyszłam z autobusu, i zaczęłam się kierować w ich kierunku. Zaczęli mnie obsypywać pytaniami, co się stało, ale zwyczajnie ich zbywałam. Nigdy nie rozmawialiśmy o kłótniach w moim domu, co nie oznacza, że o ich istnieniu nie wiedzieli. Potrafili rozpoznać po mnie, gdy miałam trudniejszy dzień spowodowany właśnie nimi, dlatego po kilku pytaniach zakończyli swój wywiad i wspierali mnie swoją obecnością. Nie mówili mi, że wszystko będzie dobrze, bo wiedzieli, że nigdy w to nie uwierzę. Niektóre rzeczy po prostu nigdy się nie mogły zmienić.
          Między nami przez pierwsze kilka przerw panowała grobowa cisza, która została przerwana dopiero przed piątą lekcją, jaką planowo razem z Izą miałam mieć język angielski z Kozą.
- Idziemy z Izą do sklepu naprzeciwko - powiedział Fabian, wyrywając mnie z mojego własnego świata, w którym tego dnia się zamknęłam. - Kupić ci coś na osłodę?
Wymusiłam się na lekki uśmiech i pokiwałam delikatnie głową. Fabian i Iza również się uśmiechnęli, i zostawili mnie. Przełknęłam głośno ślinę, bo wiedziałam, że psuję im dzień, który mógł być udany. Moglibyśmy wspominać imprezę, która odbyła się w sobotę, a ja z rumieńcami na twarzy wyznawałabym im, że do niczego ważnego nie doszło w czasie jej trwania. Jednak było zupełnie inaczej, a ja nie umiałam wysilić się nawet na jeden żart, który może i nie miałby sensu, ale oni i tak dla poprawy mi humoru by się z niego zaśmiali.
          Gdy już myślałam, że całą przerwę spędzę sama, bo ostatnio w sklepiku przed szkołą były niemiłosiernie długie kolejki podeszła do mnie Olka. Nie ukrywałam niechęci do rozmowy, ale wyraźnie nie interesował ją ten fakt, że nie chcę z nią rozmawiać.
- Hej - przywitała się wesoło, na co cicho mruknęłam to samo słowo. Cicho westchnęła i z szerokim uśmiechem na ustach szturchnęła mnie w ramie. - Już wystarczy, że pogoda jest tak ponura. Nie musisz jej odzwierciedlać kropka w kropkę - zaśmiała się cicho. Wymusiłam cichy chichot, bo spodziewałam się, że nie odpuści i będzie świdrować dziurę w moim brzuchu by dowiedzieć się, co się dokładnie wydarzyło, a na to bynajmniej ochoty nie miałam. - Jak tam noga w ogóle? Dalej nie przychodzisz na treningi a ja mam ochotę w końcu się zrewanżować za porażkę w ostatnim turnieju
         Cicho się zaśmiałam, co najważniejsze szczerze. Nie spodziewałam się, że jej się uda a tym bardziej poruszając temat, za którym przecież nie przepadałam. Nie lubiłam rozmawiać o treningach tenisa z osobami, z którymi na nie uczęszczałam w szkole, bo to było dla mnie krępujące. Nauczyłam się oddzielać życie prywatne od życia szkolnego i sportowego, aktywnego. To było dla mnie niezmiernie ważne, bo za pomocą tego wyznaczałam granicę, których nie mogłam przekraczać.
- Chodzę na rehabilitację. Jeszcze trochę czasu minie zanim na dobre wrócę do tenisa
- Wczoraj byliśmy na specjalnym treningu dla osób chętnych. Michał był strasznie zdenerwowany i nie przykładał się do gry - zamarłam na chwilę. - Coś niespotykanego, prawda? - nie zareagowałam. Miałam cień nadziei, że on jednak zrozumiał moje zniknięcie, na które przecież nie miałam wpływu. A może się myliłam? Może powinnam walczyć o to, żeby zostać i wyrazić sprzeciw? Chyba właśnie tego ode mnie oczekiwał, ale nie rozumiał, że nie umiałam tego zrobić. - Weronika?
- Tak, tak - przytaknęłam odruchowo, ale można było usłyszeć moje zdenerwowanie. - Naprawdę niespotykane. Ciekawe, co takiego się stało, że był tak zdekoncentrowany...
          Olka pokiwała głową podejrzliwie. Zignorowałam to. Już chciałam jakoś wymigać się od rozmowy z nią, gdy nagle przypomniało mi się coś ważnego - Fabian. Przypomniała mi się moja ostatnia rozmowa z Olką, która miała miejsce jakiś miesiąc wcześniej i to, że wspominała coś o jej wspólnie spędzonym czasie z Fabianem. Cicho odetchnęłam, bo wiedziałam, że Fabian nic mi na ten temat nie powie, więc co jak co zmuszona byłam porozmawiać o tym z Olką.
- Kiedyś pytałaś mnie o to, czy Fabian coś do ciebie czuje - zaczęłam trochę nerwowo. Dziewczyna od razu skierowała swój wzrok na mnie ożywiona. - I wcześniej wspomniałaś coś o wspólnie spędzonym czasie. Nie myśl, że go kontroluję na każdym kroku, po prostu chciałabym wiedzieć co takiego wtedy robiliście
          Dziewczyna przez chwilę się wahała wyraźnie zastanawiając się nad tym czy powinna odpowiedzieć na moją prośbę.
- Rozmawialiśmy - powiedziała. Pokiwałam zachęcająco głową, by kontynuowała. - Znalazłam go siedzącego na murku przed szkołą. Wyglądał na przybitego i smutnego, więc do nie go podeszłam - mówiła, a ja powtarzałam to wszystko w głowie by o żadnym istotnym fakcie nie zapomnieć. - Porozmawialiśmy chwilę i powiedział mi, że wkrótce zmienia klasę, zaczął mi się zwierzać z tego, jak bardzo go to boli, że opuszcza ciebie i Izę - przełknęłam głośno ślinę. - Podejrzewał, że Iza się w nim zakochała - powiedziała. Niemożliwe, że się domyślił, pomyślałam i nie wiedząc czemu po prostu zwątpiłam w inteligencję, i spostrzegawczość mojego przyjaciela. Starałam się ukryć moje zdziwienie. - A on nie chciał jej sprawiać przykrości, bo miał was opuścić i poza tym mówił, że jest zakochany w kimś innym, i nie odwzajemniłby jej uczuć
          Gdy skończyła mówić nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Nie potrafiłam zrozumieć, że Iza tkwiła w tak nieszczęśliwej miłości, o której ponadto Fabian zdawał sobie sprawę. W pierwszej chwili opanował mnie szok, w drugiej smutek z pecha mojej przyjaciółki.
- To prawda, że Iza jest w nim zakochana? - spytała.
Nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć. Z jednej strony nie chciałam opowiadać kłamstwa, bo to później mogłoby się źle na nas odbić, ale Iza nie mogła zostać wydana, bo to był sekret, o którym miałam nic nikomu nie mówić. Byłam w całkowitej rozsypce, ale ostatecznie zostałam posunięta do bramy z rozwiązaniem kłamstwa.
- Iza w życiu by go nie pokochała - powiedziałam, sama nie wierząc w to co mówię. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy to aby na pewno dobre wyjście. A może gdyby Olka znała prawdę odpuściłaby próby zwrócenia na siebie uwagi blondyna? Wróciłam do punktu wyjścia, gdy słowo już się rzekło. - Chodzi mi o to, że Fabian jest zbyt dziecinny, zarówno jak dla mnie, jak i dla niej. Brakuje mu czasem tej powagi, która powinna mu towarzyszyć i do wszystkiego podchodzi zbyt lekko
          Czy przesadziłam? Zdecydowanie. Wystarczyło powiedzieć jedno zdanie przeczące a nie rozwijać wypowiedź i pogrążać się w kłamstwie bardziej. To co zrobiłam, a raczej powiedziałam było nieprzemyślane i zwyczajnie głupie, ale pozostawało mi mieć nadzieję, że nikt oprócz Olki o tym się nie dowie. Mimo że z Olką nie miałyśmy jakichś poważnych relacji to była moją koleżanką, z którą czasem dzieliłam się problemami i mi pomagała, ale to było dawno temu, gdy jeszcze obydwie uczęszczałyśmy do podstawówki a nasz kontakt zmierzał ku przyjaźni. Wszystko zmieniło się, gdy trener rozdzielił nasze grupy i trafiłyśmy na zajęcie o zupełnie innych godzinach i dniach.
          Olka po chwili odeszła, żegnając się ze mną uśmiechem i życząc szybkiego powrotu do zdrowia. Uszczęśliwiłam ją tą wiadomością, w której nie było za grosz prawdy. Po raz kolejny czułam się jak zdrajca, a najgorsze było to, że nie wiedziałam co posunęło mnie do podjęcia takiego kroku. Czy to było aby na pewno dobro mojej przyjaciółki? A może po prostu żal, bo Fabian zakochany był w kimś innym? Wybieranie pomiędzy szczęściem przyjaciółki a przyjaciela było naprawdę trudne. Z jednej strony Iza, która kochała Fabian począwszy od podstawówki aż do teraz, z drugiej blondyn, który nie odwzajemniał jej uczuć. Pokręciłam głową, wzdychając głośno i ciężko.
          Tuż po pierwszym dzwonku podeszli do mnie Fabian z Izą, śmiejąc się z jakiegoś żartu. Rozmowa z Olką poprawiła mi trochę humor, więc śmiałam się razem z nimi, wprawiając ich tym samym w szok, a po chwili zaskoczenie i radość. Wreszcie zaczęliśmy spędzać przerwy jak dawniej w towarzystwie żartów, tych słabych jak i lepszych.
          Po lekcjach pojechałam do domu i wróciłam tak naprawdę do szarej rzeczywistości, w której moi rodzice byli dla siebie jak obcy ludzie, którzy udawali, że się nie znają i wcale nie są ze sobą w małżeństwie. Starałam się nie zwracać uwagi na przytłaczającą atmosferę i zająć się przygotowaniami do zbliżających się testów. Ostatnio zaczęłam przykładać się do nauki o wiele bardziej niż wcześniej, co nie oznacza, że przed tym jakoś ją ignorowałam. Była dla mnie ważna, ale nie aż tak bym przeznaczała na nią swój czas wolny. Tłumaczyłam to przebiegiem spraw, który ostatnio nastąpił, najedzeniem się dużych ilości szoku, zdziwienia, jak i strachu. Może i brzmi to nienaturalnie, ale nauka mnie rozluźniała.
          Następny dzień zafundował mi kolejną krzykliwą pobudkę. Tym razem obudziła mnie trochę spokojniejsza sprzeczka z tego, co słyszałam o sklep a właściwie o sprzedaż towaru nieodpowiednim ludziom. Moi rodzice prowadzili sklep, który był wybudowany na naszym podwórku, dlatego po produkty spożywcze nie musiałam iść za specjalnie daleko, jedynie wyjść z domu, przejść parę kroków i stałam przed drzwiami czerwonego obłożonego blachą sklepu.
          Rodzice kłócili się o wiele krócej niż poprzedniego dnia, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie muszę znów się w to wsłuchiwać rano. Szybko się przebrałam, zjadłam śniadanie, które mama zdążyła mi jeszcze przygotować, załatwiłam wszystkie sprawy w łazience i byłam tak właściwie gotowa.
          Autobus jak zwykle zatrzymał się pod moim domem, a ja unikając uwagi moich rodziców wyskoczyłam z budynku i podbiegłam do pojazdu, ignorując zalecenia lekarza o nie przemęczaniu nogi. Czułam, że tego pożałuję, ale wolałam już mieć dłuższą kontuzję i przy okazji zwolnienie z zajęć wychowania fizycznego, niż słuchać ich wyżywania się na mnie. Musiałam odczekać kilka dni, jak ja to zwałam, stanu wyjątkowego zanim wszystko miało wrócić do normy a ja mogłabym spokojnie wyjść do szkoły.
          Przez budynkiem mojego liceum nie czekała na mnie ani Iza, ani Fabian, co wydało mi się dziwne, bo przecież nie poinformowali mnie, że nie przyjdą do szkoły. Zaraz po tym jak przekroczyłam próg budynku usłyszałam ciche szepty za mną i wskazywanie mnie palcami, którego nawet licealiści nie próbowali ukryć. Nie rozumiałam o co chodzi, więc zszokowana chciałam jak najszybciej znaleźć Izę i poprosić ją, żeby to wszystko mi wytłumaczyła.
          Szybko wbiegłam po schodach, czując na sobie wzrok co najmniej połowy mojej szkoły. Omal co sekundę nie wpadałbym na osoby, które wydawało mi się, że celowo nachodziły mi na drogę. Co jakiś czas do moich uszu dobiegały docinki ze strony licealistów, po których usłyszeniu moje nogi zrobiły się jak z waty. Czyli już zdążył im wszystkim powiedzieć, uświadomiłam sobie to, czego tak bardzo zaledwie miesiąc wcześniej się obawiałam - Bartek wyjawił uczniom, że narysowałam przeklęte kilkadziesiąt rysunków przedstawiających go. Co chwilę słyszałam teksty podobne do: A może zrobisz moją podobiznę? Mam nadzieję, że jeszcze nie zrobiłaś mojej karykatury. Wariatko, kogo szukasz?  W oczach stanęły mi łzy, które za wszelką cenę chciałam powstrzymać przed spływaniem po mojej twarzy. Nie chciałam okazywać słabości w takiej chwili, więc czym prędzej starałam się uciec od zbiegowiska. Czasem ktoś mnie łapał za nadgarstek, mówiąc bym nie uciekała. Ze spuszczoną głową wyrywałam się i wracałam do poszukiwań kogokolwiek, kto mógłby mi w tamtej chwili pomóc. Michał, Iza, Olka, Fabian, naprawdę, ktokolwiek kto może mi wytłumaczyć o co chodzi, mimo że już domyśliłam się - pewnie Bartek w końcu dopiął swego i zniszczył mnie na tle całej szkoły, i teraz mają mnie za wariatkę, za którą co jak co mogliby mnie uważać.
          Gdy zauważyłam posturę długowłosej brunetki, którą rozpoznałam dopiero, gdy wydostałam się z zatłoczonego korytarza natychmiast do niej pobiegłam. Zawołałam ją, a ona zrobiła coś czego się nie spodziewałabym po niej w takiej sytuacji, jaka właśnie miała miejsce. Cała szkoła wyśmiewała mnie, byłam pośmiewiskiem, wariatką, a ona po prostu widząc mnie obróciła się na pięcie i odeszła. W pierwszej chwili stanęłam jak osłupiała, ale długo w tym transie nie trwałam i od razu wystrzeliłam do przodu, oczekując wyjaśnień od niej. Nie byłam na nią zła za to, co najpierw zrobiła, chciałam usłyszeć tylko wyjaśnienia. Jednak gdybym wiedziała jak to wszystko się potoczy wolałabym zamknąć się w toalecie i nie wychodzić z niej przez cały dzień.
          Dogoniłam ją, gdy ta skręcała w stronę schodów na pierwsze piętro. Z początku nie chciała na mnie nawet patrzeć, a gdy złapałam ją za nadgarstek, mówiąc by mnie nie ignorowała ta wyrywając się, jak myślałam, przypadkiem uderzyła mnie w brodę. Odruchowo złapałam się za obolałe miejsce, a Iza zmierzyła mnie wzrokiem. Dopiero widząc jej twarz byłam w pełni świadoma, że jest na mnie z jakiegoś powodu zła.  Z tym, że ja miałam pustkę w głowie i nie przypominałam sobie bym cokolwiek jej zrobiła.
- Zasłużyłaś sobie - powiedziała słabym głosem. Niedawno płakała, widziałam to po jej wciąż lustrzanych oczach, które tak samo jak moje z trudem nie uwalniały strumieni łez. - Jak mogłaś powiedzieć Fabianowi, że go nienawidzę? I to tak nagle?
          Spojrzałam na nią, jakbym właśnie widziała co najmniej ducha. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Te brednie były całkowicie nie na miejscu, bo ja z Fabianem w trakcie ostatnich dni praktycznie nie rozmawiałam. A co dopiero miałam mu naopowiadać takich bzdur, które w żadnym stopniu nie pokrywały się z rzeczywistością?
- O czym ty mówisz? - spytałam równie słabo, co ona. Nie wiem czy usłyszała dobrze moje pytanie ze względu na rechoty i niezły ubaw uczniów za nami. - Iza, ja nic nie...
- Milcz. Nienawidzę cię - powiedziała prosto z mostu. Przyrzekam, że słysząc te słowa przez moment przestałam czuć serce i zaczęłam się zastanawiać czy ono w ogóle gdzieś w moim ciele istnieje, i bije tak jak powinno. Gdy jednak zaczęło z powrotem bić czułam, jak chce mi koniecznie wyskoczyć z klatki piersiowej. Chciałam się przesłyszeć, chciałam, żeby to był właśnie jeden z tych najgorszych koszmarów. Ale to się odgrywało w rzeczywistości, a moja przyjaciółka, którą znałam od blisko dziesięciu lat właśnie mi oznajmiła, że mnie nienawidzi, a co najgorsze - ja nawet nie zdawałam sobie sprawy dlaczego. - Po dziesięciu latach znajomości nie spodziewałam się po tobie, że możesz okazać się tak dwulicowa. Dobrze wiesz ile poświęciłam dla ciebie i Fabiana, a ty po prostu wbiłaś mi nóż w plecy, pozbawiając mnie kogoś kto jest dla mnie naprawdę ważny, bo o tobie już nie mogę tego powiedzieć - milczałam, nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego słowa, nie mogłam się wytłumaczyć. A łzy, które od dawna tak bardzo cisnęły mi się do oczu potrzebowały tylko jednego delikatnego bodźca by wypłynąć i zrobić ze mnie straszydło. - Trzymaj się ode mnie z daleka, przynajmniej pięć metrów odległości, nie siadaj już ze mną w pierwszej ławce, tylko idź szukaj miejsc na tyłach. Nie interesuje mnie fakt, że twój wzrok nie pozwala ci czasem zobaczyć nawet tego co jest teoretycznie blisko. I jakbyś się jeszcze nie domyśliła - Domyśliłam, pomyślałam, bo wiedziałam co jej słaby głos, w którym i tak mogłam usłyszeć tą część pogardy, złości, i nienawiści skierowanej do mnie. - To koniec tego, co inni nazywali naszą przyjaźnią. Nie chcę cię znać
          Odeszła ode mnie, co było jakby znakiem dla licealistów, którzy stali wokół i  obserwowali całe zamieszanie z namalowanymi uśmiechami na ustach tak szerokich, że ich kości policzkowe pewnie już dawały o sobie porządnie znać. Jak można być tak nieczułym i śmiać się z tego, że czyjeś życie po prostu się wali? Nie spodziewałam się tego akurat po uczniach z mojej szkoły, ale jak widać w każdej znajdą się te osoby, które z krzywdy innych czerpią przyjemność i zabawę. Nie wiedziałam, gdzie mam uciec od drwin, śmiechu i kpin, które były właśnie we mnie kierowane. Chwyciłam mocniej plecak i zaczęłam kierować się do jedynego możliwie najbezpieczniejszego miejsca dla mnie w szkole - toalety.
          Wbiegłam do damskiej znajdującej się w tym samym korytarzu, gdzie po raz pierwszy rozmawiałam z Bartkiem. Zły wybór, pomyślałam, ale nie zamierzałam zawracać i znów wyraźnie słyszeć jak z głośników ich śmiech. Otworzyłam drzwi do drugiej kabiny, zamknęłam się na klucz, plecak rzuciłam gdzieś w kąt i zrezygnowana usiadłam na desce klozetowej.
          Nie blokowałam się dłużej i wybuchnęłam głośnym płaczem, który stłumiłam przykładając sobie papier toaletowy do nosa. Właśnie straciłam dwójkę moich najlepszych przyjaciół, bo Fabian i kłótnia z nim była dla mnie kwestią czasu. Cała szkoła miała mnie za wariatkę, zrobiono ze mnie po prostu pośmiewisko. Rodzice wciąż byli skłóceni, a o Bartku to już nawet nie chciałam wspominać. Spodziewałam się, że tak mnie potraktuje i w końcu rozpowie całej szkole o tym, co zrobiłam, ale podtrzymywała mnie wciąż nadzieja, że on jednak się taki nie okaże, jak widać - zbędna, bo nadzieja jest matką głupich.

niedziela, 24 lipca 2016

22. Impreza.

         Jak Iza postanowiła tak musiało być i dwa tygodnie później, gdy impreza była już potwierdzona przez nauczycieli, i grono pedagogiczne musiałam się obowiązkowo stawić u niej w domu by, jak to ona określiła, urządzić się na bóstwo. Parsknęłam śmiechem, wspominając jej poważny ton i groźny, że osobiście po mnie przyjedzie, jeśli nie spotka mnie u siebie o równo trzynastej. Nie rozumiałam, dlaczego chciała zaczynać szykowanie aż cztery godziny przed planowanym rozpoczęciem. Do tego czasu znając siebie mogłam wdepnąć obcasem w jakąś kałużę, albo pobrudzić się jedzeniem. Tak, będę nosiła obcasy. Nie wiem czy Iza przypadkiem nie zapomniała, że ja i szpilki to nie najlepsze połączenie, bo oprócz siebie mogłam wyrządzić krzywdę komuś innemu.
         Z mamą już dawno ustaliłam, że wyjedziemy z domu w pół do trzynastej, zostawi mnie pod bramą i pojedzie z powrotem do domu. Cieszyła się, że wychodzę gdzieś i to nie jest tylko szkoła, i zajęcia. Przez naprawdę długi czas siedziałam zaszyta w domu z dala od cywilizacji, przeistaczając się powoli w dzikusa, który poza szkołą nie wychyla się nawet z poza swej jamy.
         Minione dwa tygodnie były dość nietypowe dla mnie. Fabian zmienił klasę trzy dni po naszym wspólnym wyjściu do miasta. Iza nie była smutna, a przynajmniej taką udawała. Wiedziałam, że w środku była naprawdę smutna, ale skutecznie udawało się jej to ukryć, jednak już nie przede mną. Bartek mnie ignorował, można powiedzieć, że wszystko wróciło do porządku dziennego, który panował przed jego karą. Codziennie po lekcjach szłam chociażby na godzinę do Madzi, nadwyrężając tym samym nogę, którą przecież miałam oszczędzać. Nie interesowało mnie to, szczerze mówiąc. Byłam gotowa spędzić kolejne tygodnie noszona przez Bartka, ale nie robiłam tego w tym celu. Historia, którą mi opowiedział wywarła na mnie na tyle duże wrażenie, że nie potrafiłam ignorować tego, co Madzia może przeżywać gdzieś w środku.
          Jak postanowiłam wcześniej pod bramą podwórka Izy znalazłam się za siedemnaście minut trzynasta. Weszłam powoli na teren posesji i od razu w oczy rzucił mi się pas pięciu połączonych domów rozciągający się po lewej stronie bramy. Moja przyjaciółka zamieszkiwała ostatni, więc aby się do niej dostać musiałam przejść przez olbrzymie podwórko. Dzień był ponury, dopiero przestało padać, więc wygląd podwórza nie zachęcał by na nie wkraczać. Wszędzie było szarawo, w powietrzu czuć było zapach mokrego gruntu a niebo pokrywały same deszczowe chmury.
        Gdy zaczęłam niepewnie kroczyć przez teren podwórka poczułam się dość specyficznie, jakby ktoś mnie obserwował. Czasem miałam takie wrażenie i nie musiało być ono koniecznie uzasadnione. U Izy bywałam rzadko, ale orientowałam się mniej więcej co tam się działo. Rozejrzałam się szybko po oknach domów i za szybą pierwszego dostrzegłam ruszającą się firankę. Wszystko jasne, nawet pan Kusiak, wścibski mężczyzna nie mógł sobie odpuścić zbadania, kto ośmielił się postawić nogę na po części jego podwórku. Cicho westchnęłam i ignorując wścibskiego sąsiada dotarłam do celu, którym był dom mojej przyjaciółki.
         Zapukałam delikatnie w drzwi, które po chwili otworzyła mi kobieta w czarnych włosach związanych w kitkę. Uśmiechnęła się na mój widok i po obowiązkowym przywitaniu przepuściła mnie w drzwiach.Krzyknęłam głośno, że już jestem i przywitałam się z resztą domowników. Nie czekając dłużej przerzuciłam torbę z ubraniami przez ramię i weszłam do pokoju Izy.
         Ściany były pomalowane na fioletowo, a podłogę pokrywały panele, których część przykrywał ciemny dywan. Na przeciwko wejścia było duże okno, które zdobiły kaktusy i storczyki, stojące na parapecie, dodając temu miejscu o wiele więcej życia, zważywszy na nastrój na zewnątrz. Na prawo od wejścia zauważyłam ścianę w całości pokrytą zdjęciami jej, mnie i Fabiana razem. Na niektórych była sama, na niektórych tylko ze mną lub z Fabianem, a na jeszcze innych byłam po prostu ja z blondynem. Oprócz tego jej ścianę ozdabiały szkice, których ona zawsze wstydziła się nam przedstawiać, po części pewnie dlatego, że bez dokładnego przyjrzenia się nie mogliśmy rozpoznać co one przedstawiają. Na swój sposób były jednak wyjątkowe i w pewnym stopniu wyjątkowe. W kącie stało duże łóżko z fioletową kołdrą, poduszką i białym prześcieradłem. Zaraz obok niego było biurko, na którym panował istny chaos. Wszędzie walały się małe karteczki z zapisanymi informacjami, zadaniami, ważnymi datami. Nie rozumiałam jak Iza się w tym odnajdywała, o ile w ogóle potrafiła. Za to na lewo od drzwi była ogromna jasna szafa z lustrem zawieszonym na jej drzwiczkach. Iza była straszną maniaczką ubrań, więc szafa tych rozmiarów nie zdziwiła mnie. Obok szafy znajdowała się mała komoda, na której postawiony był czarny telewizor, który w żadnym wypadku nie kontrastował z otoczeniem.
         Moja przyjaciółka od razu wstała z łóżka, na którym do tej pory siedziała i otworzyła swoją ogromną szafę. Zaczęła wyjmować z niej po kolei różne sukienki, a właściwie wyrzucała je za siebie czasami trafiając ubraniami mnie. W końcu wyciągnęła to, czego pewnie tak uparcie szukała. Była to sukienka sięgająca trochę powyżej kolan z czarnym dołem i jasnofioletową górą, które były oddzielone od siebie ciemnofioletowym pasem. Uwiązanie było na szyi, więc spodziewałam się, że to ja będę musiała zawiązać dwa paski w supeł.
         Skinęła na mnie bym pokazała kreację, którą ja mam zamiar ubrać na wieczorną imprezę. Sięgnęłam do swojej torby i wyciągnęłam z niej moją ulubioną sukienkę, którą kupiłam już dawno, ale nie miałam okazji jej założyć. Sięgała do połowy ud, więc jak na mnie to był naprawdę zbyt wyzywający ubiór, ale starałam się na to nie zwracać uwagi. Jej góra to był pomarszczony lekko turkusowy materiał, który w dotyku był ku zaskoczeniu naprawdę gładki. W talii był szeroki pozłacany pas, który prezentował się niezwykle elegancko. Dół prezentował efekt przypominający porwaną na strzępy spódnicę, której fragmenty nachodzące na siebie tworzyły naprawdę piękną kompozycję.
         Iza, widząc moją kreację złapała się za głowę i otworzyła szeroko usta. Zaśmiałam się, obserwując jej reakcję.
- Weronika, skąd ty to masz? - spytała wyraźnie zszokowana.
Nie odpowiedziałam tylko pokręciłam głową z deka zawstydzona.
         Postanowiłyśmy się jeszcze nie przebierać i obejrzeć jakiś film, po którego zakończeniu zaczęłybyśmy szykowanie. Iza podała mi laptopa i poleciła szukanie jakiejś komedii, w czasie gdy ona poszła po przekąski. Znalazłam tytuł, który akurat trwał półtora godziny, więc dawał nam wystarczająco czasu na wyszykowanie się i w dodatku był wysoko oceniany przez internautów. Zawołałam Izę i po chwili obydwie siedziałyśmy wygodnie ułożone na łóżku dziewczyny, podjadając popcorn. Po skończonym seansie, na którym co chwila wybuchałyśmy gromkim śmiechem uznałyśmy, że to pora by zacząć przygotowania.
          Najpierw poszłam umyć tłuste od popcornu dłonie, wytarłam je i wróciłam do pokoju, gdzie Iza podłączała już lokówkę do kontaktu. Postanowiłam zacząć od sukienki. Obróciłam się do Izy plecami, bo mimo iż byłyśmy przyjaciółkami od dawna przebieranie się w czyjejś obecności zawsze mnie krępowało. Dopiero, gdy sukienkę miałam już nałożoną dotarło do mnie, że tak ubrana w taki mróz na pewno szybko zmarznę, ale postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Najwyżej opuszczę kilka dni w szkole. Kreacja leżała na mnie idealnie i doskonale podkreślała moje ciało. Uśmiechnęłam się, przeglądając się w lustrze odgarniając włosy, które niesfornie opadały na moje ramiona.
- Co powinnam zrobić z włosami? - spytałam Izy, która siedziała obok okna, podkręcając swoje i tak naturalnie kręcone włosy. - Związać, czy zostawić rozpuszczone?
- Siadaj - poleciła i zwolniła mi krzesło, na którym wcześniej siedziała.
          Wykonałam jej polecenie a ona niemal natychmiast chwyciła w dłoń kilka kosmyków moich włosów, owijając wokół nagrzanej lokówki. Dosłownie chwilę zajęło jej wykończenie fryzury i spryskanie jej ochronnym lakierem. Od razu podbiegłam do lustra, przeglądając się w nim. Miałam pięknie pofalowane włosy, które niesfornie opadały na moje ramiona.
            Oprócz fryzury Iza uparła się, że powinnam zrobić jeszcze chociaż lekki makijaż. W pierwszej chwili wyśmiałam ją, bo nie wyobrażałam sobie siebie pomalowanej. Iza westchnęła ciężko, wyciągnęła z mojej torby futerał na okulary i zdjęła oprawki z mojego nosa, chowając je do środka. Uśmiechnięta kazała mi lekko oszołomionej jej zachowaniem usiąść z powrotem na krzesło i przystąpiła do pracy.
          Muszę przyznać, że robienie makijażu było naprawdę specyficznym uczuciem, a co dopiero chodzenie tak przez najbliższe kilka godzin. Było mi niewygodnie ciężko się do tego przyzwyczaić, bo nie da się ukryć, że nigdy się nie malowałam, co jest bardzo rzadko spotykane wśród moich rówieśniczek. Jednak przyznam Izie rację, że gdy zobaczyłam się w lustrze czułam się jak ktoś zupełnie inny. Podkreślone oczy, delikatny odcień różu na ustach i ledwo widoczny turkus pokrywający mojego powieki - wszystko prezentowało się tak idealnie, a ja wyglądałam po prostu pięknie. Na ten jeden dzień wyglądałam jak nie ja. Brak okularów pozbawiał mnie tego pozoru prymuski i pilnej uczennicy. Taka zmiana może i niekoniecznie mogła przynieść oczekiwany skutek, ale to była sprawa drugorzędna.
          Iza była gotowa chwilę później, więc obydwie zarzuciłyśmy na siebie kurtki, chwyciłyśmy torebki w dłonie - w moim przypadku pozłacaną, a w kreacji mojej przyjaciółki matowo fioletową - i założyłyśmy buty, oczywiście na obcasie. W moim wyglądzie postawiłam ogólnie na turkus i elementy złota, które dostałam kiedyś na urodziny. Tak naprawdę jedynie buty musiałam dobrać sobie sama. I to były właśnie buty na obcasie na oko dziesięciocentymetrowym z elementami złota. Gdy włożyłam je na swoje stopy i postawiłam pierwszy krok omal nie straciłam równowagi. No tak, przecież ja nie chodziłam na obcasach zazwyczaj, a w domu nie miałam okazji poćwiczyć.
- Jeśli się w tym nie zabiję to będzie cud - westchnęłam, wywołując cichy śmiech u mojej przyjaciółki.
          Weszłyśmy wraz z mamą Izy i Kasią do samochodu stojącego już obok domu. Pani Sawicz miała zawieźć nas pod szkołę i pojechać z młodszą córką na zakupy. Jak się spodziewałam, wychodzenie gdziekolwiek, mając na sobie sukienkę do połowy ud i rajstopy nie było dobrym pomysłem. Na szczęście do szkoły dojechałyśmy szybko w ogrzewanym aucie. Wybiegłyśmy jak oparzone do przodu, omal nie potykając się o własne obcasy i gdy tylko dotarłyśmy do korytarza szkolnego od razu rzuciłyśmy się odruchowo do grzejnika, który był obok nas. Rozgrzałyśmy zmarznięte ciała, co chwilę nam zajęło. W międzyczasie spojrzałam na zegarek, który wskazywał dziesięć minut do siedemnastej i oficjalnego rozpoczęcia imprezy. Zdążyłyśmy, pogratulowałam nam w myślach.
           Gdy już miałyśmy odejść od kaloryfera i wyruszyć w poszukiwanie naszego przyjaciela, Fabian sam nas znalazł i na pewno w pierwszej chwili nas nie poznał. Spojrzałyśmy na niego odruchowo. Miał na sobie beżowe dżinsy, które ubierał według na niego na jedynie specjalne okazje. Oprócz tego założył fioletową koszulę w czarną kratę, której pierwsze od góry trzy guziki pozostawił nie zapięte. Wiecznie rozmierzwione włosy sprowadził do ładu, używając przy tym zapewne pół tubki żelu.
          Zmierzył nas najpierw zdziwionym spojrzeniem, ale po chwili zaśmiał się szczerze a my trochę ciszej mu zawtórowałyśmy.
- Piękne panie - zaczął, czym wywołał u nas mimowolne parsknięcie śmiechem. - Widziałyście może dwie dziewczyny ubrane o wiele bardziej oryginalnie? - spytał, a na moją twarz wkradł się szeroki uśmiech, ukazujący moje białe zęby. - Jedna z nich ma długie kręcone włosy, zapewne ubrała koszulkę z dziwnym nadrukiem, dużym dekoltem i do tego dżinsy - Iza prychnęła cicho, udając obrażoną. - Druga nosi okulary i pewnie ma na sobie jakąś starą bluzę, podarte dżinsy i obdarte trampki - tym razem już cała nasza trójka wybuchnęła gromkim śmiechem. - Co się stało z moimi grzecznymi dziewczynkami?
- Pojechały na wakacje - powiedziała Iza, trzepocząc znacznie wydłużonymi rzęsami.
           Uśmiechnięci od ucha do ucha zaczęliśmy kierować się w stronę sali gimnastycznej, gdzie miała odbywać się cała zabawa. Już na korytarzu dobiegły do mnie łomoty i głośna przerobiona muzyka, która aż zachęcała do tańca sama w sobie. Pociągnęłam Fabiana i Izę za ręce, pospieszając ich tym samym aż dotarliśmy do sali, która wystrojona była jak nigdy.
           Szyby okien były przyciemnione, nad nami wisiała wielka kula dyskotekowa mieniąca się tęczowymi kolorami, co jakiś czas na odgrodzony od reszty parkiet buchał dym z efektów specjalnych w akompaniamencie krzyków zachwycenia uczniów. Atmosfera była niesamowita i już w wejściu mogłam wyczuć zapach mieszaniny perfum męskich i damskich, antyperspirantów, i wody kolońskiej. Muzyka była tam jeszcze głośniej niż na korytarzu, a w oddali sali ujrzałam stanowisko didżeja. W całej sali panował lekki półmrok oświetlany jedynie przez efekty specjalne, których swoją drogą było naprawdę sporo. To chmary dymu, to światła na ścianach w różnych kolorach a nawet bańki mydlane, do których nawet nie wiem pobiegła Iza z Fabianem. Jak dzieci, pomyślałam i ruszyłam za nimi.
          Nasza zabawa polegała głównie na tańczeniu i wykorzystywaniu efektów specjalnych do wygłupów. Z tym drugim najbardziej popisywał się Fabian, który biegał w chmarze dymu, rozdmuchując ją po wszystkich obecnych wokół. Ja z Izą zajęłyśmy się tańcem do hitów puszczanych przez didżeja. Dopiero po kilku przetańczonych piosenkach zauważyłam w oddali stół z jedzeniem a mój brzuch jak na zawołanie dał o sobie znać. Dałam Izie znać, że wrócę za chwilę i wskazałam na stół, który automatycznie stał się moim celem.
           Musiałam się przepychać przez tańczące osoby, które co chwilę jak na złość obijały się o mnie. Czasem nie miałam tyle szczęścia i trafiła we mnie akurat spocona od tego gwaru osoba. Czym prędzej wybiegłam z tłumu ludzi ubranych odświętnie i dotarłam do stołu, którego nakrycie wyglądało naprawdę smakowicie. Przemierzyłam wzrokiem po chrupkach, krążkach cebulowych, mini burgerach, pizzy, a nawet owocach, ale nie znalazłam czegoś co akurat chętnie bym zjadła. Zrezygnowana nalałam sobie soku pomarańczowego z przezroczystego dzbanka i od razu upiłam porządnego łyka.
          Przez pierwsze minuty imprezy, w których byłam oddzielona od Izy i Fabiana strasznie mi się nudziło, ale akurat gdy zamierzałam do nich wrócić ktoś mi w tym przeszkodził.
- Weronika? - usłyszałam za sobą dobrze znany mi głos.
Odwróciłam się a widok, który ujrzałam wprawił mnie w osłupienie. Czarna koszula idealnie opinająca mięśnie, delikatnie podarte dżinsy, włosy ułożone do góry z widoczną pomocą żelu i te oczy, które lustrowały mnie dokładnie od stóp do głowy, lekko rozchylone usta i zmarszczony nos. Nigdy nie widziałam go w tak przystojnej odsłonie, albo po prostu nie zwracałam na to uwagi.
- Michał? - spytałam, rozpoznając w tym chłopaku mojego kolegę, którego ostatnio unikałam nawet na zajęciach tenisa.
            Pokiwał delikatnie głową. Westchnęłam mimowolnie, bo nie spodziewałam się po nim, że może w taki sposób mnie zaskoczyć. Brakowało mi słów do tego by opisać w jakie zakłopotanie mnie wprawił.
- Nie poznałem cię - przyznał po chwili, sprowadzając mnie na ziemię.
- Ja ciebie też nie rozpoznałam - powiedziałam szczerze, niemal od razu ze zdenerwowanym tonem głosu. Chyba wyczuł moje zażenowanie, bo lekko się uśmiechnął.
           Zapanowała między nami ta nieznośna ciszy, której się obawiałam najbardziej przewidując nasze spotkanie, które musiało w końcu nastąpić. No ale nie w takiej sytuacji, pomyślałam. Byliśmy pomiędzy bawiącymi się licealistami, którzy co chwilę obijali się o mnie, wywołując moją irytację. Poza tym muzyka na tyle głośna sprawiała, że nawet nie wiedziałam czy on coś mówił, a może po prostu cały czas milczał, czekając aż ja zacznę.
- Nie spodziewałem się ciebie tutaj - powiedział. Nie wiem dlaczego jego słowa sprawiły, że poczułam delikatne kłucie w klatce piersiowej. Może to był po prostu stres? Bo przecież nigdy nie przejmowałam się tym, że inni postrzegają mnie jako szarą myszkę, która woli książki od imprezy. Akurat w tamtej chwili to był fakt, bo zdecydowanie bardziej wolałam leżeć w łóżku opatulona kołdrą z każdej strony, ucząc się na zbliżający test z biologii. Michał widocznie zauważył, że coś jest ze mną nie tak. - Nie chodziło mi o to, że...
- Chciałam w końcu wyjść z domu - przerwałam mu, uśmiechając się wymuszenie. Nie chciałam by kończył to bezsensowne tłumaczenie, dlatego posunęłam się do kłamstwa. - Ostatnimi czasy złamana noga bardzo mnie ograniczała a teraz jeszcze rehabilitacja
- No tak, przecież jeszcze nie wróciłaś na treningi - powiedział z lekkim uśmiechem.
          Postarałam się ukryć zawód, który opanował mnie. Nasze rozmowy zawsze musiały zejść na temat zajęć, tenisa, turniejów i tak dalej. To mnie czasami przytłaczało, bo ile można gadać wciąż o tym samym? Między nami znów zapanowała cisza, która wprawiła mnie w to samo co wcześniej - irytację. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka poza kortem i to mnie dodatkowo dobijało - fakt, że nie umiemy się ze sobą porozumieć.
           Chciałam się pożegnać i wrócić do Izy by nie tkwić w bezsensownym milczeniu, gdy nagle głośna typowo imprezowa muzyka zmieniła się w coś spokojniejszego. Ballada, pomyślałam jedynie nim zdążyłam coś powiedzieć.
- Zatańczysz? - usłyszałam głos Michała.
Gwałtownie skierowałam swój wzrok na niego i zobaczyłam jak lekko się uśmiecha, wyciągając przed siebie dłoń, którą zapewne miałam ująć. Najpierw myślałam, że się przesłyszałam, ale gdy zrozumiałam, że on naprawdę to zrobił nie mogłam w to uwierzyć. Nie podałam mu dłoni, bo nie chciałam się skompromitować. Już na co dzień czasem potrafię być straszną pokraką i nie umiem wykonać najprostszych czynności, a co dopiero na parkiecie. W dodatku w dziesięciocentymetrowych obcasach! Przeklęłam w myślach Izę i to, że zgodziłam się przyjść w takich butach.
          Nie zdążyłam nawet wyrazić zgody, gdy poczułam jak zdecydowanie większa dłoń Michała kieruje mnie przez tłum tańczących par do kolejnych dźwięków ballady. Nim w ogóle uświadomiłam sobie, że zaraz się skompromituję po całej linii staliśmy już w mniej tłocznym miejscu na środku sali. Stanęłam na przeciwko niego i spojrzałam w jego niebieskie tęczówki wyraźnie przerażona.
- Nie umiem tańczyć - ostrzegłam go, mając nadzieję, że w ten sposób odrzucę go od siebie i nie będzie podejmował tego ryzyka jakim są opuchnięte palce u nóg, które z pewnością podepczę prędzej czy później.
- Ja też nie - przyznał z szerokim uśmiechem. Prychnęłam cicho, powtarzając w głowie jego słowa. - Daj spokój, będzie zabawnie
- Coś takiego nigdy nie kończy się dobrze... - zaczęłam.
- Po prostu daj mi rękę - powiedział i nim zdążyłam wykonać polecenie ujął moją dłoń w swoją, i ułożył ją na swoim barku, który odruchowo delikatnie ścisnęłam. - I drugą - powiedział, po czym moją lewą dłoń splótł ze swoją, przyciągając mnie bliżej.
           Nasze klatki piersiowe stykały się ze sobą, gdy my kołysząc się do muzyki nerwowo spoglądaliśmy na siebie. A raczej ja byłam zestresowana i pewnie nie wykonałabym żadnego ruchu, gdyby nie prowadzenie Michała. Kroki wymierzałam nieświadomie i ku mojemu zaskoczenia ani razu nie poczułam stopy chłopaka pod butem, co mnie trochę pocieszało w tej sytuacji.
- Nie umiesz tańczyć, co? - spytałam, a na moją twarz wkradł się lekki uśmiech zadowolenia, bo taniec powoli zaczynał mi się podobać.
- Nie chciałem cię stresować - powiedział, patrząc mi głęboko w oczy.
To ci się nie udało, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego głośno. Moje serce kołatało, miało zdecydowanie przyspieszony puls i myślałam, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Patrząc w jego oczy koloru nieba zdałam sobie sprawę jak blisko siebie jesteśmy. Starałam się nie denerwować za bardzo, dlatego odwróciłam głowę w inną stronę i zaczęłam oglądać inne pary. Ścisnęłam mocniej dłoń, którą splótł z moją, dając mu do zrozumienia, że nie chcę żadnych niespodziewanych ruchów, których się obawiałam. Po chwili rozluźniłam się i taniec, a raczej kołysanie się w rytm ballady zaczęło sprawiać mi przyjemność.
          Po skończonym tańcu w duchu odetchnęłam z ulgą. Wróciliśmy do stolika, przy którym się spotkaliśmy i Michał podał mi kolejną szklankę soku. Mruknęłam ciche podziękowanie. Od razu upiłam łyk napoju.
- Całkiem dobrze tańczysz - powiedział, a ja cicho się zaśmiałam, omal nie wypluwając wnętrzności mojej jamy ustnej.
Zaczęliśmy rozmowę o wiele luźniejszą niż wcześniej. Nie czuliśmy tego skrępowania, za co byłam cicho wdzięczna, bo rozmowa naprawdę mnie wciągnęła i mimo że nie rozmawialiśmy o czymś ważnym to, i tak brałam to na serio.
          W pewnym momencie, gdy pogawędka wyraźnie nam się kleiła zauważyłam, że Michał czymś się zestresował a to wyraźnie oznaczało, że zamierzał poruszyć poważniejszy temat. Skinęłam głową pokrzepiająco.
- Chciałaś wiedzieć o czym mówiłem Bartkowi - powiedział, a moje źrenice automatycznie się rozszerzyły. Zapomniałam całkowicie o Bartku, tak, to głupie, ale przez te kilka minut spędzonych z Michałem zaprzestałam myślenia o wysokim brunecie. A co dopiero miałam pamiętać o jego rozmowie z blondynem. - To coś naprawdę ważnego. Nie musisz się martwić, że cię obraziłem lub postawiłem w złym świetle
- Więc co mu powiedziałeś? - spytałam, chcąc się w końcu dowiedzieć co takiego skłoniło Bartka do zainteresowania się mną a w tamtej chwili nie było nikogo wokół nas, kto mógłby mi przeszkodzić w poznaniu tajemnicy.
- Powiedziałem mu, że zakochałem się w tobie
          Takiego szoku nie przeżyłam chyba jeszcze nigdy. Musiałam powtórzyć w myślach to zdanie jeszcze kilka razy by jego sens dotarł do mnie w całości. Michał, ten Michał, którego znałam z treningów tenisa i kiedyś nawet byłam nim zauroczona był zakochany. A puenta tej historii była taka, że wybranką jego serce byłam... Ja. Niemożliwe. Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś takiego może się wydarzyć, że mogę coś takiego usłyszeć. Najgorsze było to, że w tej chwili, którą wyobrażałam sobie wiele razy, gdy wyznawana jest mi miłość zamiast skoczyć w ramiona tego jedynego ja stałam oszołomiona i nie mogłam wydusić z siebie nawet jednego dźwięku.
           Moje oczy już dawno pewnie przypominały dwa spodki a do ust bez problemu można byłoby mi wsadzić piłeczkę do ping - ponga, gdy w końcu odzyskałam mowę. Przełknęłam głośno ślinę, zastanawiając się co mu powiedzieć, bo przecież nie odwzajemniałam jego uczuć. Dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane? Może i miałam niską samoocenę, ale nie wierzyłam by ktokolwiek mógłby się we mnie zakochać. We mnie, no proszę, przecież to śmiechu warte, pomyślałam, ale to nie był żart a ja nie byłam w ukrytej kamerze. Byłam na imprezie i od dobrych kilku minut w milczeniu wpatrywałam się w chłopaka, który wyznał mi, że się we mnie zakochał.
- Ja... - gdy w końcu wydobyłam się na słaby szept, którego i tak Michał pewnie nie usłyszał przez gwar, i hałas ktoś jak na złość musiał nam przerwać.
- Tylko nie on - powiedział Michał, wpatrując się w kogoś za mną.
           Powoli się odwróciłam a przede mną stanęła postura znacznie wyższego ode mnie bruneta o zielonych oczach ubranego w niebieską koszulę w kratę, jasne spodnie i z ułożonymi włosami. Nie wiem co Michał musiałby zrobić by pod względem wyglądu dorównać mu.
- Mam sprawę do obgadania z nią - powiedział, po czym chwycił mnie delikatnie za nadgarstek. Stałam znowu jak słup soli, ledwo odzyskałam przytomność i świadomość tego co się dzieje, gdy znów ją straciłam.
          Bartek zaczął powoli przeciskać się ze mną przez tłok uczniów, których nagle naschodziło się wokół jakiegoś zamieszania, o którego istnieniu nie miałam nawet pojęcia. Wyciągnął mnie z sali i zaczął kierować mnie do dobrze znanego mi, a raczej nam miejsca - ciemny kąt, z którego widać było schowek sprzątaczek, ciemny kąt holu, w którym Bartek kiedyś nie doprowadził mnie omal do zawału.
           Puścił mój nadgarstek w chwili, w której dotarliśmy do miejsca. Byłam na niego zła. Byłam wręcz wściekła, za to co zrobił. Po raz pierwszy w moim życiu i jak myślałam - ostatni, ktoś się we mnie zakochał a on jak gdyby nigdy nic się wydarzyło zabrał mnie od Michała. Nie chciałam nawet myśleć o tym jak mógł się czuć w tamtej chwili.
- Co tobie powiedział? - spytał ostro Bartek. O nie, nie będę tak pogrywać, pomyślałam i po raz pierwszy zechciałam naprawdę kłócić się z nim, zapominając o tym ile ma na mnie haków, i o tym, że jedno pstryknięcie jego palców, i moje życie zburzy się a ruiny będzie ciężko odbudować.
- Prawdę - warknęłam równie ostro, co on. Mój wściekły ton jedynie bardziej go poddenerwował, ale nie interesowało mnie to. - Powiedział mi w końcu, co takiego sprawiło, że raczyłeś zwrócić uwagę na kogoś takiego jak ja! - wykrzyczałam mu prosto w twarz.
- Uważasz, że akurat ten fakt do tego doprowadził? - spytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Nie bądź śmieszna, nie interesuje mnie w kim się zakochują chłopacy
- To w takim razie dlaczego w ogóle się mną zainteresowałeś?! - krzyknęłam wściekła. Miałam zamiar wyrzucić mu prosto w twarz, co przez te kilka tygodni tliło się w moim sercu i chciało jedynie rozpalić we mnie prawdziwy ogień. - Nie jestem zabawką! Nie masz prawa do tego by wykorzystywać każdą dziewczynę i później wyrzucać ją ze swojego życia jak śmiecia! Nic nie uprawnia cię do tego! Choćbym nie wiem przez co byś przechodził w życiu to krzywdzenie innych nigdy nie będzie usprawiedliwione! Ktoś ciebie skrzywdził i się mścisz w tak chory sposób?! - krzyczałam, nie wiedząc nawet, że trafiam w sedno sprawy. -  To nie jest rozwiązanie tych problemów! - przystopowałam na chwilę i zmierzyłam go wściekła spojrzeniem. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć zaczęłam znów, tym razem spokojniej. - Skrzywdziłeś mnie już wystarczająco, więc przestań się mną bawić i daj mi o tobie zapomnieć
          Bartek nie krył swojego zdziwienia moją prośbą. Spojrzał na mnie z pogardą w oczach, tak jak tego nienawidziłam. Przez chwili lustrował każdy element mojej twarzy, wliczając w to zmarszczone ze złości brwi, zaciśnięte lekko usta i oczy, w których tęczówkach kryły się wyrzuty.
- Zapomnieć? - prychnął, po czym parsknął śmiechem. Już otwierałam usta by coś powiedzieć, gdy zrobił coś czego nie spodziewałabym się po nim nigdy.
           Ujął w swoją dłoń moją szyję, przyciągając mnie bliżej do siebie i pocałował mnie. Szok, w który mnie wprawił nie pozwolił mi nawet na zrobienie czegokolwiek. Nie wiem, czy powinnam go odepchnąć czy odwzajemnić pocałunek, ale to nie miało znaczenia, bo mogłam stać jedynie nieruchomo, czując jego wargi na swoich. Uczucie, które temu towarzyszyło było niesamowite, nie do opisania w słowach. Nie czułam jakichś motylków w brzuchu, o których tak dużo czytałam, a jedynie jego miękkie niczym płatki kwiatu usta, które delikatnie muskały moje przez kilka sekund. Z zegarkiem w ręce nie postawiłabym, że trwało to dłużej niż cztery sekundy.
           Gdy się odsunął nie wiedziałam jak mam się zachować i czy powinnam w ogóle cokolwiek mówić, bo nie byłam przygotowana na takie obrót spraw. Cicho prychnął pod nosem, widząc mój szok, przygryzł dolną wargę i pokiwał niemal niezauważalnie głową.
- W takim razie powodzenia - powiedział, po czym po prostu mnie zostawił oszołomioną takim przebiegiem spraw.
Zsunęłam się po ścianie znajdującej się tuż za moimi plecami, mrużąc powieki, próbując przypomnieć sobie co działo się przed chwilą z dokładnością co do sekundy. Dopiero w tamtej chwili zdałam sobie sprawę z tego jak ciężko oddychałam. Trochę czasu zajęło mi przyswojenie myśli, że przed chwilą całowałam się po raz pierwszy w moim życiu, w dodatku z Bartkiem.
Mrs Black bajkowe-szablony