środa, 31 sierpnia 2016

29. "Jesteś nietykalna".

          To było bez wątpienia jedno z gorszych zajęć jakie przyszło mi wykonywać. Dyrektor nieustannie prawił morały Sebastianowi o tym, żeby się kontrolować w szkole, a takie zachowanie jest niedopuszczalne i nie ma zamiaru tego tolerować. Zaczęłam nawet myśleć, że obecna tam byłam bardziej w roli świadka zdarzenia, a nie ofiary. Głos zabrałam raz, w dodatku nie w sprawie całego zajścia, a po to żeby się spytać po co zostałam wezwana. Dyrektor puścił moje pytanie mimo uszu i po chwili znów zaczął rozmowę z Sebastianem.
          Zirytowana obserwowałam cały czas zegar gdzieś na ścianie i w geście znużenia liczyłam ile razy długa wskazówka się ruszyła o jakiś milimetr, a w mojej głowie rozbrzmiewały sylaby: tik, tak, tik, tak. Gdy w końcu mężczyzna skwitował swój wykład wydaniem kary omal nie wyskoczyłam do góry z radości. Sebastian został zawieszony w prawach ucznia na tydzień, a następny taki wybryk miał skończyć się wyrzuceniem ze szkoły. Chłopak podsumował to głośnym prychnięciem i opuszczeniem gabinetu z trzaskiem drzwi.
          Ja również chciałam pójść w jego ślady i wyjść z gabinetu, z tą różnicą, że spokojniej zamykając drzwi, ale dyrektor jakby magicznie przypomniał sobie o mojej obecności.
- Dominika, my mamy jeszcze do porozmawiania - powiedział surowym tonem. Wyprostowałam się natychmiast na krześle pod wpływem jego tonu. - Spokojnie, tu nie chodzi o Sebastiana.
- To o co? - spytałam, marszcząc brwi.
- Widziałem całe zajście i jestem pod wrażeniem postawy Bartka - zaczął, a na moją twarz wpełzł delikatny uśmiech. Automatycznie rozluźniłam mięśnie i się uspokoiłam. - Co prawda potraktował go trochę za ostro, ale to nic nowego u niego. Porozmawiam z nim, gdy wróci z Gdańska - mój wyraz twarzy zmizerniał, gdy usłyszałam te słowa. - Nie bój się, to będzie tylko upomnienie.
- Raczej aż upomnienie - poprawiłam mężczyznę. - Bartek stąpa po cienkiej linie, jeden błąd i zostanie wyrzucony ze szkoły, a ponadto teraz dochodzi do tego wszystkiego Sebastian, który pewnie posunie się do wszystkiego byle osiągnąć cel i wyrzucić go ze szkoły.
          Dyrektor uśmiechnął się delikatnie i chwycił czarny obłożony okładką dziennik, który po chwili otworzył, i zaczął kartkować.
- Boisz się o niego, tak?
- Boję się, że wystarczy jeden zły ruch i zostanie wyrzucony - powiedziałam. Poczułam dziwną potrzebę wyrzucenia z siebie tego, co kotłowało się w moim sercu od bardzo dawna. - Chciałabym, żeby został w tej szkole, tym bardziej teraz, gdy to wszystko zaczyna się powoli układać, a on już nie jest taki jak wcześniej. Przechodzę przez gorszy okres teraz i on mi pomaga jak mało kto. Ale widzę też jak niestabilny psychicznie jest i łatwo go wyprowadzić z równowagi...
- Tym się nie zamartwiaj - dyrektor przerwał mój monolog. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Bartka ciężko wyprowadzić z równowagi i może tego nie widać, ale jest naprawdę opanowaną osobą. Widziałaś kiedyś go tak wściekłego? - spytał. Pokręciłam głową w odpowiedzi. - No właśnie, potrafi nad sobą panować, uwierz mi, nie jako dyrektorowi, ale jako przyjacielowi jego ojca.
- To co się wydarzyło dzisiaj wprowadza mnie w wątpliwości. Wyglądał na strasznie wściekłego, zachowywał się jak nie on - powiedziałam, nerwowo gestykulując rękami. Już tak miałam, że gdy się denerwowałam moje ręce żyły własnym życiem i machałam nimi na wszystkie strony.
- Zastanów się dlaczego do tego doszło.
          Mężczyzna uśmiechnięty zajrzał w dziennik, dając mi chwilę na spokojne przemyślenie co takiego mogło Bartka wprowadzić w taki stan. Nie musiałam myśleć długo, tylko jedna rzecz mogła go do tego sprowokować i tym powodem byłam ja. Odtworzyłam w pamięci sytuację, gdy wisiałam w powietrzu i jak worek treningowy Sebastian walił mną o ścianę. Nie mogłam uwierzyć w to, że Bartek naprawdę stracił kontrolę ze względu na moją krzywdę. Nie wiedziałam, czy to w ogóle możliwe by się o mnie martwił.
- I jak? - niski głos mężczyzny wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jakoś nie mogę uwierzyć, że akurat z mojego powodu tak się wkurzył - wyznałam szczerze. - Zaledwie dwa miesiące temu nawet nie wiedział jak mam na imię i nie zwracał uwagi na mnie, a teraz zaszła aż taka zmiana.
- Bartek to osoba, która nie przywiązuje uwagi do bliskich, są jedynie małe wyjątki - odparł dyrektor. - Sam fakt, że zainteresował się tobą i twoim bezpieczeństwem jest już dużym sukcesem.
          Pokiwałam delikatnie głową zgadzając się ze zdaniem głowy szkoły. Mężczyzna na zakończenie spytał mnie jeszcze o zdrowie i stan przygotowań do turnieju. Z początku nie wiedziałam o co mu chodzi, dopiero po chwili zrozumiałam, że przecież już w czerwcu miałam zagrać w mistrzostwach powiatu dziewcząt. Skłamałam, że wszystko idzie w dobrym kierunku by nie musieć przyznawać się do mojego roztrzepania. Po tym mężczyzna dał mi już spokój i nakazał powrót na lekcje.
          Wyszłam z gabinetu i od razu skierowałam się w stronę odpowiedniej sali. Po drodze wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni i sprawdziłam godzinę. Minęło prawie dwadzieścia minut lekcji, poza tym miałam nieodebraną wiadomość. Myślałam, że to jedna z reklam, ale ku mojemu zdziwieniu dostałam esemesa od Bartka. Natychmiast przystanęłam i sprawdziłam jego treść:
Gdy wyjdziesz od dyrektora zadzwoń do mnie.
           Uśmiechnęłam się delikatnie i z o wiele lepszym humorem poszłam na lekcje. Zamierzałam zaraz po zakończeniu pierwszej godziny lekcyjnej tego dnia udać się do toalety i zadzwonić do chłopaka.
           Lekcja minęła spokojnie, omawiany temat miałam już dawno opanowany i nie sprawiały mi problemu nowe zagadnienia wprowadzone przez nauczycielkę od chemii. Jedynym minusem tych zajęć było moje siedzenie w tylnej ławce, przez co czasami pytałam się kobiety co zapisała chwilę przedtem. Iza wciąż siedziała w pierwszej ławce wraz z Karoliną, co jakiś czas odwracając się w moją stronę i mierząc mnie pogardliwym spojrzeniem. Przyznam, że miałam tego dość, a strata jej przyjaźni i zainteresowania stawała się dla mnie powoli obojętna. Przywykłam do siedzenia samotnie na przerwach, najczęściej zaszyta gdzieś na odludziu by nie rzucać się w oczy. Jej brak obok mnie, owszem, był bolesny, ale powoli zaczęłam uodparniać się na ten ból. Bez wątpienia Bartek bardzo mi pomógł w pozbieraniu się, nawet jeśli nie zrobił tak naprawdę nic szczególnego. Sama jego obecność i świadomość, że gdy go poproszę to mi pomoże dała mi wiele odwagi, i poczucia, że wszystko naprawdę może skończyć się dobrze. Jeśli uwierzyła w jakieś bzdury, które według mnie w ogóle nie były możliwe to nie było w tym mojej winy. Może to źle, że tak łatwo się poddałam, ale nie chciałam jak głupia biegać za nią i prosić o wybaczenie. Postanowiłam czekać aż sama zrozumie, że uwierzyła w wymysły wyssane z palca, które nigdy nie miały prawa się nawet ziścić.
           Zgodnie z planem po lekcji poszłam do toalety i zadzwoniłam do Bartka.
- Co tak długo? - powitał mnie głosem pełnym wyrzutu, irytacji, ale również dosłyszeć się można było tego zmartwienia, w które do czasu tak bardzo nie mogłam uwierzyć.
- Od dyrektora poszłam od razu na lekcje - wyjaśniłam.
- Przecież napisałem ci, żebyś zadzwoniła do mnie po tym jak wyjdziesz z jego gabinetu, a nie jak skończysz zajęcia.
- Bartek, rozumiem, że możesz być poddenerwowany, ale nie wyżywaj się w ten sposób na mnie. Co to za różnica, czy zadzwonię do ciebie po lekcji czy wtedy gdy powinnam? To tylko dwadzieścia pięć minut różnicy, nie zbawi cię tyle czasu czekania - powiedziałam podirytowana.
            Przez chwilę milczał, mogłam usłyszeć jego cichy równomierny oddech, ledwo słyszalny przez słuchawkę. Miałam wrażenie, że się uspokoił i nie był już tak zdenerwowany. To dobrze, pomyślałam, czując ulgę.
- Dobra, masz rację, przepraszam - powiedział ze słyszalnym wahaniem. Na chwilę odebrało mi mowę. Po raz pierwszy słyszałam jak kogoś przeprosił, w dodatku to byłam ja. Nie sądziłam, że w ogóle zna to słowo, albo do czego służy i kiedy się go używa. - W jakim celu ciebie wezwał?
- Chciał znać kilka szczegółów odnośnie całej sytuacji - skłamałam. Wolałam nie mówić mu prawdy i przyznawać się do tego, że to on był tematem naszej rozmowy. Błagałam jedynie w duchu by jego przenikliwy umysł i bystrość nie okazały się moim przekleństwem i tym razem.
- Chyba nie wzięłaś całej winy na siebie jak to masz w zwyczaju? - spytał. W jego głosie wyczuwałam nikłą obawę, że to może okazać się prawdą i w pewnym stopniu uniewinniłam Sebastiana. Bartek wiedział, że to ja go sprowokowałam, ale mimo to wciąż chciał by Sebastian poniósł zasłużoną karę.
- Został zawieszony na tydzień w prawach ucznia.
- Nie o to pytałem - upomniał się. Cicho westchnęłam na szybko, wymyślając coś sensownego by nie rozpoznał, że kłamię. - Co powiedziałaś dyrektorowi?
- Nie uniewinniłam go jeżeli o to ci chodzi, powiedziałam prawdę z naciskiem na to, że to Sebastian przesadził - po raz kolejny skłamałam. Byłam pewna, że Bartek z łatwością się dowie prędzej czy później, że kłamie. W końcu kłamstwo ma krótkie nogi, bardzo łatwo je doścignąć i odkryć co tak naprawdę skrywa.
- Czyli na tydzień będzie spokój - powiedział cicho, kierując to bardziej do siebie niż do mnie. - Masz informować mnie o każdym jego wybryku. Jeśli jeszcze raz zrobi coś podobnego do tego, co dzisiaj masz mnie niezwłocznie o tym powiadomić. Ja już...
           Reszty nie usłyszałam, bo odłożyłam telefon od ucha w momencie, gdy do toalety weszły trzy damskie postury. W jednej z nich rozpoznałam moją byłą przyjaciółkę, która była uśmiechnięta od ucha do ucha. Poczułam się dziwnie ze względu na to, że nigdy jej takiej nie widziałam, I mimo że chciałam by to była jedynie przykrywka, a w rzeczywistości udawałaby tak szczęśliwą, to wiedziałam, że to szczery uśmiech. Obok niej była Karolina, niska dziewczyna o kręconych długich myszatych włosach. Na czele była Anka, czyli jedna z tych najpopularniejszych dziewczyn w szkole. Była to wysoka blondynka, która do szkoły zawsze przychodziła w drogich ubraniach i mocnym makijażem. Często farbowała włosy, więc aktualny blond pewnie miał być tylko przelotny. Nie obeszłoby się gdyby nie miała bogatych rodziców, w innym wypadku zostałaby pewnie zignorowana. Uczęszczała do równoległej klasy, z tego co słyszałam raz nie zdała. Ocenami nie błyszczała, jej inteligencja pewnie też pozostawiała wiele do życzenia. W szkole słynęła przede wszystkim z tytułu kapitanki szkolnej drużyny siatkarskiej dziewcząt, ale z tego co widziałam na ich treningach sport traktuje bardziej jako pokaz. Na każdy zajęcia przychodzi w innym stroju, z makijażem na twarzy i wymyślnymi fryzurami. Jako taki talent może i ma, bo gdy przychodzi co do czego umie zagrać i pokierować drużynę do zwycięstwa, ale nigdy nie osiągnęła z nimi większych sukcesów. Zazwyczaj stawiano im zdecydowanie za wysokie wymagania, patrząc po drużynie chłopaków, gdzie naprawdę przykładali się do gry, a ich kapitan był gotowy zmienić styl swojego życia na rzecz sportu. Pod względem roli kapitana Bartek robił o wiele większą robotę od niej.
           Anka zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem i z chytrym uśmiechem skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Weronika, ty mnie w ogóle słuchasz? - usłyszałam dobiegający z telefonu głos Bartka, ale nie zwróciłam na niego specjalnej uwagi.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? - odezwała się Anka. - Czyżbyś miała już dość plotkowania za twoimi plecami i przyszłaś po raz kolejny wypłakać się do toalety?  - zrobiła przerwę by głośno się zaśmiać. Przełknęłam ślinę, odliczając w myślach dla uspokojenia. Stereotypy, że to pomaga na opanowanie nerwów to brednie. Wciąż miałam ochotę rzucić się jej do gardła, ale z trudem się powstrzymywałam. - Z kim rozmawiasz? - wskazała na telefon. - Prosisz mamusię żeby cię odebrała?
           Po raz kolejny się zaśmiała i nim zdążyłam jej pokazać jak bardzo wyprowadza mnie tym z równowagi wyrwała mi telefon z dłoni, i przyłożyła do ucha. W pierwszej chwili chciałam o niego walczyć, ale później uświadomiłam sobie kto jest po drugiej stronie i z kim przyjdzie jej rozmawiać. Poza tym przypomniałam sobie jak kiedyś Sebastian wspominał o niej w kafejce i o tym, że podoba jej się Bartek. Postanowiłam zostawić jej wolną rękę, wiedząc, że chłopak już jest poddenerwowany moim milczeniem. Nie musiałam dokładać swojego udziału by ją skompromitować w oczach jej ideału.
           Wskazałam jej gestem dłoni, żeby sobie rozmawiała, jeśli chce. Nie zwróciła na to uwagi, pewnie uznała moje zachowanie za przerażenie i błaganie o zwrot.
- Witam, z kim mam przyjemność rozmawiać? - zaszczebiotała do słuchawki z szerokim uśmiechem na ustach i błyszczącymi oczami. Przyznam, że warto było się powstrzymywać wcześniej by widzieć jak jej mina mizernieje, oczy omal nie wychodzą na wierzch i ze strachu zasłania usta dłonią. Może i zachowanie z mojej strony było trochę wredne, ale ja nie przeginałam tak jak ona. Co jak co, ale temat wywyższania się nad innych przerabiałam już z Sebastianem.
Słyszałam stłumione i niewyraźne krzyki dobiegające z urządzenia. Głośno westchnęłam i wyciągnęłam dłoń przed siebie, czekając aż dziewczyna zrozumie, że powinna mi oddać telefon. Zrobiła to niemal bez wahania, po czym wystrzeliła z toalety jak z procy. Karolina i Iza pobiegły za nią, co uznałam za żałosne. Żałosne jest dla mnie trzymanie się w cieniu kogoś innego, mając nadzieję na zaistnienie, które tliły się nawet wtedy, gdy wykorzystuje się to osobę na każdym kroku.
           Pokręciłam głową z dezaprobatą i przyłożyłam telefon do ucha. Na powitanie usłyszałam kilka soczystych przekleństw i obelg.
- Mam nadzieję, że to nie do mnie - powiedziałam cicho, opierając się o ścianę naprzeciw dużego lustra nad zlewem.
- Nie ma jej już w pobliżu? - spytał wciąż zirytowany.
- Wybiegła z toalety zaraz po tym jak zacząłeś się na nią drzeć.
- I niepotrzebnie zdzierałem gardło przez kilka sekund - odparł, po czym głośno westchnął. - Jak ja jej nienawidzę - usłyszałam jego głos, który niemal przypominał syk. Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko, wiedząc, że to jedna z tych rzeczy, w których jestem od niej lepsza. - Wracając do tematu, jeżeli jeszcze raz...
- Sebastian zrobi mi krzywdę mam ci to od razu powiedzieć i nie zwlekać - dokończyłam za niego. Słyszałam jak wzdycha cicho i bierze oddech. - Wiem, że nienawidzisz jak przerywa ci się w środku zdania, ale nie widzę potrzeby, żebyś powtarzał to samo drugi raz.
- Skąd wiedziałaś, co chce powiedzieć? - spytał zdziwiony. Uśmiechnęłam się, czując jak rozpiera mnie duma, że znam go już na tyle by domyślać się co chce powiedzieć. To wydawało mi się prawie niespotykane i sam fakt, że ja znam kogoś na tyle dobrze dawał mi powód do satysfakcji. - Zresztą, nieważne. A jeżeli jeszcze spotkasz Ankę powiedz jej, że mam do niej sprawę i omówię to po jej treningu.
- Pewnie mi nie powiesz dokładnie jaką, ale chce wiedzieć czy to ma związek ze mną.
- Dla zaspokojenia twojej ciekawości powiem ci jedynie, że to nie będzie miła pogawędka gdzieś na mieście - powiedział. - Pewnie nawet nie byłbym w stanie wytrzymać z nią pięć minut w pokojowej atmosferze.
- Daj spokój, nie jest aż taka zła by od razu spisywać ją na straty - powiedziałam po części na serio. Anka rzeczywiście mogłaby być dobrą i miłą osobą, gdyby nie nacisk pieniędzy oraz towarzystwa w jakim przebywa. W takiej sytuacji w jakiej była ona to mało kto mógłby wyjść na kogoś innego, lepszego, doceniającego każdy stopień społeczeństwa i mającego szacunek.
- Nie chodzi mi o jej zachowanie i uderzające pod tym względem podobieństwo do Sebastiana - powiedział. W tym miał rację, Anka rzeczywiście wywyższała się nad innych podobnie jak on.
- To w takim razie o co? - spytałam, a ciekawość brała górę.
- Zastanawia mnie czy nawet tego mogłabyś się domyślić - odparł. - Zostawiam to tobie do przemyślenia, masz minutę na to, bo zaraz idę biegać.
           Dał mi okazję do wykazania się, więc zaczęłam się dwoić i troić by przez tą minutę odkryć, co mogło wprowadzać Bartka w taką niechęć do Anki. Nie było to jakoś trudne zadanie. Pewnie miałam spory zapas czasu, gdy byłam już całkowicie pewna co do jednej rzeczy, która Bartka odrzucałaby najbardziej, nie jako zwykłego licealistę, a jako kapitana drużyny.
- Jej tytuł kapitana?
- Jak można powierzyć tak ważną rolę w ręce kogoś takiego jak ona? - spytał z takim wyrzutem, jakby kierował to do trenera drużyny. - Rola kapitana opiera się na odpowiedzialności i umiejętnościach motywowania zespołu, a nie na oglądaniu paznokci i sprawdzaniu czy przypadkiem któryś się nie złamał!
Zaśmiałam się cicho.
- Czyli trafiłam?
- Zbyt małe wyzwanie, pewnie nawet ktoś mało bystry by się domyślił - powiedział, na co odpowiedziałam mu głośnym prychnięciem do słuchawki. - Dobra, idę biegać.
- To do zobaczenia - powiedziałam, po czym się rozłączyłam.
           Gdy wyszłam z toalety od razu obok mnie pojawiła się Anka. Widząc, że nie mam telefonu w dłoni prychnęła ostentacyjnie i odciągnęła mnie na bok. Pociągnęła mnie mocno za ten sam nadgarstek co wcześniej Sebastian. Wciąż odczuwałam ten ból, a to szarpnięcie jedynie pogorszyło ten stan. Wyglądała na wściekłą, a złość wręcz ją rozpierała. Gdzieś w oddali wyhaczyłam
- Gadaj, co takiego zrobiłaś, że Bartek w ogóle z tobą rozmawia - wycedziła przez zęby.
- Nic takiego.
- Kłamiesz - prychnęła. - Pewnie dajesz mu wykonane zadania domowe lub ściągi na egzaminy - powiedziała pewnie. Uśmiechnęłam się lekko, uświadamiając sobie jak bardzo się myli.
- Nie jestem jakimś geniuszem - odparłam. - Bartek jest w klasie o rok wyżej, a materiał, który przerabia jest dla mnie teraz niezrozumiały. Choćbym nawet bardzo chciała nie byłabym w stanie mu pomóc.
- Jakoś nie mogę uwierzyć w to, że od tak zainteresował się taką szarą myszką jak ty, która zawsze ukrywa się w kącie. W końcu osobiście zmieszał cię z błotem, ośmieszając przed całą szkołą. A teraz co? Złapały go niby wyrzuty sumienia?
           Skłamałbym, gdybym nie przyznała, że dotknęły mnie jej słowa. Sama nie znałam dokładnego powodu, dla którego Bartek od tak z dnia na dzień zainteresował się stojącą z tyłu wśród dwójki swoich przyjaciół dziewczyną. Poza tym czy mogłam jej wierzyć, że to Bartek tak naprawdę wszystko rozgłosił? Teoretycznie argument odwiezienia Madzi do specjalistycznego szpitala był dla mnie wystarczający, ale pojawiało się co raz więcej wątpliwości. Mimo to nawet jeśli okazałaby się, że faktycznie on to wszystko rozpowiedział byłam pewna, że nie żywiłabym do niego urazy.
          Moją rozmowę z Anką przerwał chłopak, który nagle zjawił się obok mnie. To był Tomek.
- Hej, Anka - przywitał się z szerokim uśmiechem na twarzy. - Widzę, że próbujesz zacieśnić więzy z Weronką. To bardzo dobrze, ale lepiej uważaj z tymi "czułościami" - powiedział, podkreślając ostatnie słowo i robiąc w powietrzu cudzysłów. Zapewne chodziło mu o wcześniejsze szarpnięcie. - Biedna już wystarczająco oberwała od Sebastiana.
           Nigdy nie dowiedziałam się jak to jest możliwe, że Tomek trzymał się w tej elicie uczniów, skoro nie wyróżniał się pod względem pieniędzy, z reguły był biedny i czasami czuć było od niego zapach paliwa i spalin samochodowych. Nie trudno było się domyślić, że fascynował się mechaniką i poświęcał temu swój wolny czas. Idąc drogą idei każdego z grona tych "lepszych" uczniów Tomek powinien zostać już dawno zrównany z błotem, a jego życie obróciłoby się w piekło. Mimo to wciąż utrzymywał z nimi kontakt i co najlepsze - był ich dobrym kumplem, przynajmniej z pozorów.
            Wyglądem też nie przypominał nikogo z tej grupy uczniów z "wyższej" półki. Często przychodził w podartych ubraniach, czasem z widocznymi małymi plamami po smarze. Na głowie zawsze miał nieład złożony z burzy bujnych loków w kolorze podchodzącym pod karmel. Oprócz tego nie można nie wspomnieć, że z jego twarzy rzadko schodził uśmiech.
            Anka prychnęła głośno i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Sebastian dobrze zrobił - odparła. Nie byłam na nią zła za te słowa, po części sama przypłaciłam sobie takim obrotem spraw. Klasyczna sytuacja, w której wina leżała po obu stronach. - To Bartek przesadził, nie powinien aż tak agresywnie reagować.
- Więc co powinien zrobić? - spytał Tomek. Powoli stawałam się świadkiem ich rozmowy, a uczestnictwo. Uśmiech Tomka, który długo widniał na jego twarzy powoli zanikał. - Nie znasz go - powiedział. Widać było, że rozdrażnił ją tym zdaniem, bo dziewczyna mocno zacisnęła zęby. - Gdy dzieje się krzywda komuś na kim mu zależy to normalne, że nad sobą nie panuje.
           Tak smutnej Anki, jak wtedy nie widziałam jeszcze nigdy. Zrobiło mi się jej nawet żal, bo dobrze wiedziałam, co Bartek o niej sądzi. Ona pewnie też była tego świadoma, ale mimo to wciąż wierzyła, że jednak przekona go do siebie.
            Wyminęła nas i weszła do toalety, z której ja niedawno wyszłam. Karolina i Iza pobiegły za nią i zatrzasnęły drzwi. Odetchnęłam głośno, podobnie jak Tomek, który cały czas stał obok mnie. Zlustrowałam zdziwionym spojrzeniem, gdy wyszczerzył się w moją stronę.
- No cześć - powiedział. Parsknęłam cicho śmiechem. Takiej reakcji się nie spodziewałam. - Tak w ogóle to chyba wypadałoby się przedstawić, co?
            Spojrzałam na niego niepewnie. Po akcji z Sebastianem wolałam unikać większości chłopaków z tej śmiesznej elity. Wyjątkami byli Michał i Bartek. Tomek od zawsze wydawał mi się kimś tajemniczym, bo niby ciągle się śmiał, ale kto mógł wiedzieć czy coś się pod tym nie kryje?
- Przecież na pewno mnie znasz, a ja znam ciebie. Nie trzeba się przedstawiać - powiedziałam. Tomek głośno westchnął.
- Ale to jest dobry początek znajomości - odparł. - Na pewno lepszy niż to, co zrobił Sebastian.
- Wątpię, że w ten sposób chciał nawiązać ze mną kontakt - powiedziałam, bawiąc się palcami. - Raczej miał na celu zniechęcenie mnie do tego.
- Nic dziwnego. Sebastian ciebie nie trawi.
- Wcale nie domyśliłam się tego po tej dzisiejszej akcji - powiedziałam kąśliwie. Nie wiedziałam czemu Tomek poszerzył swój uśmiech jeszcze bardziej.
- Nie musisz się o niego obawiać - powiedział. Parsknęłam cicho sarkastycznym śmiechem. Jak mogłam nie bać się kogoś, kto bez skrupułów był w stanie mnie pobić? - Oprócz niego wśród chłopaków każdemu przypadłaś do gustu.
            Pokręciłam z zażenowaniem głową, nie widziałam w tym ani krzty prawdy by ktoś taki jak ja przypadł do gustu komuś takiemu jak im.
- Uwierz, że nie mają innego wyjścia - powiedział Tomek, wyraźnie wstrzymując się od śmiechu. Dziwiłam się jak Bartek mógł wytrzymywać w jego towarzystwie, skoro on we wszystkim widział powód do zabawy. - Inaczej Bartek byłby na nich wściekły, a tego nikt z nas nie chce.
- Kiedyś usłyszałam, że nie chcecie mieć z nim do czynienia, gdy jest wściekły. Jeśli mogę wiedzieć, czym to jest dokładnie spowodowane?
             Może i byłam zbyt pewna siebie w rozmowie z kimś, przy kim musiałam uważać na słowa, ale ciekawość po raz kolejny brała górę. Tomek po chwili zamyślenia z uśmiechem zaczął:
- U nas, w naszej grupie panuje swego rodzaju hierarchia, której każdy musi przestrzegać i przede wszystkim - zrobił przerwę. - znał swoje miejsce.
- Pewnie Bartek w niej góruje, skoro każdy się go tak boi - stwierdziłam.
- Zdecydowanie dominuje - przyznał mi z uśmiechem. - Jesteśmy podzieleni na, jakby to powiedzieć, takie trzy klasy - powiedział. - W trzeciej znajdują się osoby, które są przydatne dla dobra ogółu pod względem kontaktów, umiejętności lub są po prostu w bliższej znajomości z którymś z nas i mu ufamy. Do tej między innymi zaliczam się ja - wytłumaczył. - W drugiej, tej ważniejszej, są osoby, które zwyczajnie mają bogatych starych i kasą załatwiają wszystkie problemy. Nie ukrywajmy, pieniądze zawsze się przydadzą, a posiadanie w znajomych kogoś kto ma ich od groma jest bardzo korzystne - powiedział. Nie musiał dodawać, że do drugiej klasy należy Sebastian. Słuchałam go cały czas bardzo uważnie. - I ostatnia, pierwsza klasa - zrobił chwilę przerwy. Zżerała mnie ciekawość by dowiedzieć się czym takim Bartek przyczynił się by do niej należeć. - Właściwie w tej klasie nie ma żadnej rywalizacji, bo do niej należy tylko Bartek. Sprawia, tak jakby, władzę nad każdym z nas, wprowadza zakazy, czasami rozkłada nasz plan dnia na drobne części żeby osiągnąć określony cel. Jest naszym, jakby to powiedzieć, takim liderem.
- Dlaczego akurat on nim jest? - spytałam. Tomek przez chwilę milczał.
- Skoro jeszcze tego tobie nie powiedział, to ja tym bardziej nie powinienem - odparł. Czarne interesy, od razu na myśl nasunęły mi się różne podejrzenia co do tego. - Można powiedzieć, że był po prostu w dobrym miejscu o odpowiednim czasie.
            Nie spytałam już o co w tym właściwie chodzi. Postanowiłam, że i tak wiem już wystarczająco.
- Bartek jest o tyle dobrym liderem, że nie wykorzystuje swojej władzy i zasięgów do byle jakich zachcianek - zaczął Tomek po chwili ciszy. - Zazwyczaj między nami nie widać tego podziału, a szczególnie on jakoś się nie wywyższa nad innych, co jest naprawdę super z jego strony, bo można z nim normalnie pogadać. Jednak gdy już chce czegoś od nas to bezwarunkowo musimy się do tego dostosować, nie mamy innego wyjścia - odparł. - Ostatnio właśnie wydał pewien zakaz, który niekoniecznie spodobał się Sebastianowi. Zresztą, on w ogóle nie lubi być ograniczany.
- Pewnie nie powiesz mi czego takiego postanowił zakazać?
- Mylisz się - powiedział z cwaniackim uśmiechem. - Poza tym na pewno chciałabyś wiedzieć, w końcu ma to związek z tobą.
           Moje zdziwienie było dla niego wystarczającą odpowiedzią. Zaśmiał się głośno, po czym potrząsnął głową.
- Pomyśl, zakaz, w dodatku związany z tobą - powiedział. Chwilę milczał, a ja w tym czasie myślałam nad tym co to mogło być. Bartek faktycznie krzyczał coś o zakazie, gdy trzymał Sebastiana, ale wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Olśniło mnie i Tomek to zauważył. - Dokładnie, zakazał nam się do ciebie zbliżać. Jesteś nietykalna.
           W pierwszych chwilach jeszcze to do mnie nie dotarło. Nie spodziewałam się, że jest w stanie zrobić coś takiego. Zrobiło mi się cieplej na sercu, mając świadomość, że zapewnia mi taką ochronę. W końcu ta "elita" szkolna słynęła z tego, że dręczenie innych to dla nich czysta przyjemność, może
nie wszyscy, ale jednak większość.
- Dlaczego ty się nie stosujesz do niego? - spytałam.
- Tu chodzi bardziej o kontakt fizyczny, wiesz, coś w tym stylu co zrobił Sebastian.
- Więc mogę tobie zaufać i nie pobijesz mnie, po czym spakujesz do worka i wywieziesz gdzieś?
- Gdybym coś takiego zrobił Bartek poobcinałby wszystkie części mojego ciała, które miały styczność z twoim - odparł poważnym tonem. 
            Nagle usłyszałam odgłos wibracji, a po chwili Tomek sięgnął do swojej kieszeni i wyciągnął z niej komórkę. Po odczytaniu wiadomości jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, co wcześniej uznałam za niemożliwe.
- O wilku mowa - powiedział.  - Przeczytaj co takiego mi przysłał.
            Nim zdążyłam odpowiedzieć Tomek podstawił mi wyświetlacz pod nos, a ja zobaczyłam wiadomość, po której przeczytaniu mój humor się poprawił, a na twarz wkradł lekki uśmiech:
Miej oko na Sebastiana, nie ufam mu. Jeśli tylko znów odważy się ją tknąć inaczej z nim porozmawiam.
- Ta treść to nie jest powód do śmiechu - powiedział Tomek, oczywiście, z uśmiechem na twarzy. Pokręciłam z dezaprobatą głową. - Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale chyba sama widzisz, że nie jesteś mu obojętna.
- A skąd mam mieć pewność, że to nie ty wysłałeś tą wiadomość z jakiegoś drugiego telefonu?
- Nie bądź niemądra - powiedział, śmiejąc się. - Każdy wie, że dwa telefony to niepotrzebna strata pieniędzy, jeśli z obydwóch się korzysta w ten sam sposób i żaden nie służy na przykład do spraw firmowych.
              Pokręciłam delikatnie głową z cieniem uśmiechu na twarzy.
- Wydaje mi się, że w zbliżających się miesiącach będziemy się co raz częściej widzieć - odparł. Pokiwałam głową, zgadzając się z nim. Wyciągnął rękę w moją stronę. - Tomek.
- To takie drętwe i nie pasujące do nastolatków - narzekałam. Tomek spiorunował mnie spojrzeniem i wskazał na wystawioną dłoń. Westchnęłam głośno. - Weronika. 
             Nawet jeśli moje przypuszczenia, że wysłał tą wiadomość z innego telefonu były słuszne to wolałam myśleć, że Bartkowi naprawdę na mnie zależy. Nie. Jemu na mnie zależało i byłam tego pewna. Treść tego esemesa dała mi siłę by przetrwać ten dzień w szkole, poza tym towarzystwo Tomka na niektórych przerwach było tylko na początku uciążliwe.
             Z charakteru i sposobu bycia przypominał mi Fabiana. On też na każdym kroku rzucał jakimiś żartami i dbał o to, żebym była wesoła. Czy mogłam zyskać nowego przyjaciela? Do przyjaźni jeszcze dużo brakowało, do końca mu nie ufałam, ale wszystko zmierzało w tym kierunku. Myliłam się wcześniej co do niego. Ta znajomość nauczyła mnie po raz kolejny, że nie należy ludzi oceniać po wyglądzie i zachowaniu w niektórych sytuacjach.

niedziela, 21 sierpnia 2016

28. Nieoczekiwana interwencja.

          Do szkoły poszłam dwa dni później. W sumie mieszkanie u Justyny złe nie było. Miałam tak naprawdę wolną rękę i mogłam robić co chciałam. Mogłam pojechać do Gryfic, nie oczekując pozwolenia, wracać o późniejszych porach pod warunkiem, że o wszystkich zmianach planu powiadomię moją siostrę. Ustaliłyśmy pierwszego dnia standardowy plan każdego mojego dnia. Dni od poniedziałku do piątku przedstawiają się podobnie, czyli: szkoła, powrót, nauka, czas wolny. Jedynie weekend jest cały przeznaczony do mojej dyspozycji.
          Mimo wolności jaką dysponowałam wolałam dni spędzać w domu w towarzystwie Natalii, niewysokiej brunetki o opalonej cerze, ciemnych włosach i oczach, która mimo tego, że była moją siostrzenicą była również w moim wieku. Zazwyczaj chodziłyśmy na długie spacery po polnych drogach, dochodziłyśmy do okolic starego cmentarza, który powoli przestawał funkcjonować i wracałyśmy. Słyszałam, że już od ponad roku zmarli wybierali inne miejsca na pochówek, a na cmentarzu nieopodal domu mojej siostry już nikogo nie chowano.
          Dzień zapowiadał się wyjątkowo okropnie ze względu na początek nowego tygodnia i mój wyjątkowo zły nastrój bez konkretnego powodu. Mieliśmy ponadto problem z tym, jak miałam się dostać do szkoły. Akurat żaden autobus z Bielikowa nie kursował w stronę Gryfic, a praca mojej siostry i jej męża uniemożliwiała im zawiezienie mnie. Stwierdziłam zgodnie, że przejdę się kilometr do najbliższego przystanku w mojej rodzinnej miejscowości i tam wsiądę do autobusu. Bez zbędnych sprzeciwów wyszłam z domu piętnaście minut wcześniej niż przywykłam to robić, mieszkając z rodzicami.
          Zaczęły pojawiać się przymrozki i niskie temperatury, więc zanim doszłam do przystanku skutecznie zmarzłam cała. Dygocząc weszłam do środka małej, ociekającej smrodem żółtej budki stojącej przy drodze. Tak to już było w moich okolicach, że przystanki autobusowe czasami strasznie śmierdziały a przebywanie w nich było katorgą. Tak też było w tym przypadku, gdy postanowiłam wyjść z budki po zaledwie minucie siedzenia w smrodzie. Porywisty wiatr rozmierzwił moje włosy na wszystkie strony i zapewne gdybym przeszła do zamkniętego pomieszczenia włosy ułożone byłyby w kształt ptasiego gniazda.
          Autobus spóźniał się już jakiś czas. Uznałam, że to przez zamieć, która niedawno się rozpętała, więc czekałam cierpliwie, trzęsąc się z zimna na pojazd, który nie nadjeżdżał od dłuższego czasu. Zerknęłam na plan jazdy, który był rozpisany na małej żółtej tablicy pod znakiem przystanku autobusowego. Spojrzałam jeszcze na wyświetlacz mojego telefonu. który informował mnie, że autobus spóźnia się już ponad dwadzieścia minut, a ja bezmyślnie i niepotrzebnie marznę. Odłożyłam telefon do kieszeni i zaczęłam się rozglądać.
          Zahaczyłam wzrokiem o starszą kobietę, która była częstym klientem w sklepie moich rodziców. Miałam szczęście, bo jeździła bardzo często linią autobusów do Gryfic, więc mogła się mniej więcej orientować. Akurat wyszła zza czarnej furtki swojej posesji. Ociężale do niej podbiegłam kawałek i krzyknęłam:
- Przepraszam! - zwróciłam jej uwagę na siebie. Siwowłosa już kobieta odwróciła się powoli w moją stronę. Miała na sobie długi brązowy płaszcz z górną częścią obłożoną kożuchem. - Wie może pani czy autobus do Gryfic ma jakieś opóźnienie dzisiaj?!
- Przyjechał wcześniej! Kilka minut przed twoim przyjściem! - odkrzyknęła życzliwie. Przeklęłam cicho pod nosem. Musiałam akurat tego dnia mieć pecha i autobus przyjechał przed czasem.
- Dobrze, dziękuję za informację!
          Otuliłam się bardziej swoją zimową kurtką i zrezygnowana usiadłam na ławce w budce, ignorując unoszący się w powietrzu odór, który nawet mimo wichury był wyraźnie wyczuwalny. Miałam dwie możliwości dostania się do szkoły. Mogłam iść do rodziców i poprosić ich o podwózkę, z czego nawet nie miałam zamiaru korzystać. Piotrek, Robert i Wojtek zamieszkali również chwilowo u Justyny i wyjechali w niedzielę wieczorem. Gdy przyjechali do domu naszej siostry byli poddenerwowani i nie chcieli mi nic powiedzieć na temat rozmowy z rodzicami, więc nie drążyłam tematu. Do rodziców nie miałam odwagi się nawet odezwać, a co dopiero się z nimi spotkać. Pozostawała druga i jedyna opcja, która przychodziła mi na myśl - Bartek. Zawsze mogłam również iść z buta, ale to o kilka kilometrów za daleko i prędzej czy później zamarzłabym nim w ogóle doszłabym do celu.
           Wyjęłam z kieszeni telefon, odblokowałam go i otworzyłam okno kontaktu. Dobre kilka minut wahałam się przed wciśnięciem zielonej słuchawki i zadzwonieniem do Bartka. Wpatrywałam się w ekran bezmyślnie marznąc aż w końcu zaryzykowałam i wybrałam jego numer. Miałam nadzieję, że nie będzie zły z powodu mojej prośby, zresztą, to on dał mi wolną rękę z życzeniami, a nie powiedziane było, że wszystkie muszą mu odpowiadać.
          Po czterech sygnałach usłyszałam charakterystyczny dźwięk odbieranego połączenia, a moje serce gwałtownie przyspieszyło. Tak, stresowałam się zwykłym dzwonieniem i proszeniem o pomoc.
- Halo? - usłyszałam mocno zachrypnięty i niski głos. W żadnym calu nie przypominał Bartka.
Serce niemal zatrzymało swoją pracę, gdy usłyszałam rozmówcę. Odłożyłam odruchowo słuchawkę od ucha i sprawdziłam czy wybrałam dobry kontakt. No ewidentnie dzwoniłam do Bartka. Czy linia telefoniczna naprawdę aż tak może zmienić czyjś głos?
- Weronika, przecież widzę, że do mnie zadzwoniłaś - usłyszałam cichy głos, nieco bardziej zirytowany, dochodzący do mnie od telefonu, więc automatycznie przyłożyłam urządzenie z powrotem do ucha. - Czego chcesz ode mnie o siódmej rano?
- Nie jesteś w szkole? - spytałam, słysząc z jego strony jedynie ciszę, gdy sam milczał.
- Nie zapominaj, że mam samochód i dojazd zajmuje mi niecałe pięć minut - odparł, przerywając na chwilę, prawdopodobnie by ziewnąć. - Poza tym nie zauważyłaś, że zazwyczaj przychodzę kilka minut przed rozpoczęciem zajęć?
- Może to z powodu twojej kary i czekania na mnie o siódmej trzydzieści rano przy drzwiach dyrektora?
- Cały czas nie rozumiem dlaczego przyjeżdżałaś tak wcześnie, skoro miałaś prywatną podwózkę i mogłaś sobie ustalać godziny wyjazdu - westchnął z przekąsem. Parsknęłam cicho śmiechem na myśl, o co go zaraz poproszę. - Żebyś wiedziała, roztroiłaś mi tymi przyjazdami cały plan dnia, który był nienaruszony od prawie trzech lat
- Nie uwierzę, że już w gimnazjum jeździłeś do szkoły samochodem.
- Bo nie jeździłem - odparł. W tle usłyszałam jak prawdopodobnie wstaje z łóżka i cicho przeklina pod nosem. - Zazwyczaj wstaję kwadrans przed siódmą i wychodzę pobiegać przez pół godziny by się rozbudzić, później zachodzę do domu się przebrać i idę do szkoły. Samochodu rzadko używam.
- Aktywny tryb życia, tak? - odparłam, po czym usłyszałam cichy niewyraźny pomruk. Po dźwięku rozpoznałam, że Bartek zapewne ma coś w ustach. - Nawiasem mówiąc, co ty właściwie robisz?
- Szukam moich butów - westchnął. - Wracając do tematu, zadzwoniłaś do mnie by się spytać czy jestem w szkole?
- Nie do końca z tego powodu, choć nie spodziewałam się, że cię obudzę - powiedziałam, wychodząc z budki, bo odór zaczął mi już doskwierać. - Dlaczego tak w ogóle spałeś skoro planowo powinieneś teraz biegać?
- Mówiłem już, że mi roztroiłaś plan dnia.
- Karę miałeś do połowy listopada, jest grudzień - oznajmiłam. - Nie zdążyłeś się jeszcze przestawić? Przecież roztroiłam ci teoretycznie jedynie poranek.
- Dobrze powiedziane, teoretycznie - powiedział, podkreślając ostatnie słowo. - W gruncie rzeczy zmiana planu rano jest równoznaczna z późniejszymi porami, bo wszystko się przesuwa i trzeba znaleźć czas by to wykonać.
- Zawsze możesz sprintem biec do szkoły okrężną drogą - powiedziałam.
          Usłyszałam jak cicho parsknął śmiechem. Zerknęłam ukradkiem na godzinę i zauważyłam, że rozmawiam z nim zdecydowanie za długo, i co ważniejsze, odbiegam od głównego powodu, przez który do niego zadzwoniłam.
- Dzwonię w sprawie trzeciego życzenia - oznajmiłam, zmieniając swój ton na mniej sarkastyczny, niż był wcześniej.
- Kontynuuj - polecił mi, prawdopodobnie znów mając coś w ustach, bo nie słyszałam go wyraźnie.
- Może i to zabrzmi bezczelnie, ale będziesz mi robił za szofera - powiedziałam, po czym się cicho zaśmiałam. Już wcześniej myślałam jak sensownie wymówić to życzenie i ostateczny sposób wydał mi się wyjątkowo śmieszny, a zarazem nie pasujący do mnie.
          Do moich uszu doszły jego ciche stłumione przez rzecz w jego ustach przekleństwa, co wywołało u mnie jeszcze szerszy uśmiech. Może to nie na miejscu, ale taka odsłona jego irytacji była dla mnie naprawdę urocza.
- Pewnie w pakiecie do życzenia nie wchodzi twój wkład w opłacanie paliwa? - niemal stwierdził i nie czekając na odpowiedź kontynuował. - Spóźniłaś się na autobus?
- Tak.
- I nie masz możliwej żadnej innej podwózki?
- No nie mam.
- A wiesz co to wagary? - spytał kąśliwie.
- Nie licz na to, że wzorowa uczennica opuści zajęcia, gdy do zaliczenia ma test, na który uczyła się ponad trzy tygodnie bez przerwy, bo nauczyciel wymyślił sobie, że materiał obejmować będzie w dodatku tematy, których nie omówił, ale podstawa programowa wyraźnie informowała, że test musi się odbyć akurat na początku grudnia, więc kazał uczniom wkuwać trzy tematy po dziesięć stron, nie licząc tych, które wytłumaczył, a raczej próbował - powiedziałam niemal na jednym wdechu.
- Wystarczyłoby powiedzieć, że masz test do zaliczenia - powiedział z wyrzutem, o mało nie krzycząc. - Czekaj na mnie pod twoim domem, będę za pół godziny
          I nim zdążyłam powiedzieć mu, że właśnie zamarzam usłyszałam zakończenie połączenia. Dopiero po chwili zrozumiałam, gdzie mam na niego czekać. To nie wchodziło w grę, bym czekała potulnie pół godziny pod domem, w którym siedzą prawdopodobnie zdenerwowani rodzice. Nie rozmyślając za długo postanowiłam pójść okrężną drogę i przy okazji pobrudzić swoje nowe niebieskie dżinsy, które założyłam do kompletu luźnej białej bluzy i beżowych trampek. Naciągnęłam jeszcze bardziej brązową kurtkę zimową i ruszyłam przed siebie.
          Moja miejscowość prezentowała się jako droga, po której stronach są ustawione domy. Była jedna, główna i kilkunastu domów wielorodzinnych. Wokół wioski były lasy i pola, po których można było przejść i, tak jak zamierzałam, dojść na sam koniec miejscowości omijając pojedyncze domy.
          Zaczęłam kierować się wilgotnymi po porannym deszczu błotnistymi drogami. Nie przejmowałam się błotem, w które co chwilę wchodziłam, bo moje brązowe kozaki i tak już były brudne po wcześniejszych przygodach na polnych drogach i mojej nieporadności. Po lewej stronie rozciągał się obraz domów, już nieco wyblakłych przez ich wiek i pogodę, która dodawała im takiego wrażenia.
          Wreszcie trafiłam z powrotem na główną drogę i automatycznie spojrzałam w dół na swoje buty. Były jeszcze trochę brudne, więc potarłam podeszwy o mokrą trawę i przeszłam na asfalt. Postanowiłam wyjść mu naprzeciw, byle odejść jak najdalej od domu rodziców. Chciałam się też trochę rozgrzać, zrobić coś by nie stać bezczynnie na pastwę wichury.
          Szłam powoli przed siebie, nie zwracając uwagi na czas. Mimo to odgłos warkotu silnika, widok niebieskiego Lexusa i Bartka siedzącego za jego kierownicą nadszedł jak dla mnie za szybko, jak na zapowiadane pół godziny. Nie zwróciłam szczególnej uwagi na inny samochód chłopaka.
          Najpierw chłopak mnie minął i pojechał dalej, zostawiając mnie dygoczącą z zimna z tyłu. Dopiero po chwili prawdopodobnie w bocznym lusterku zobaczył moje odbicie i wycofał. Stanął dokładnie przede mną i otworzył szybko drzwi od strony pasażera i zasugerował mi bym, nie tracąc czasu weszła do środka.
          Zrobiłam to bez ociągania. Po tym jak usiadłam na skórzanym fotelu zatrzasnęłam za sobą drzwi i potarłam mocno o ramiona by się rozgrzać, po czym szybko zapięłam pasy. Spojrzałam w stronę Bartka, który próbował wykręcić na prostej drodze. Uznałam to za niemal niemożliwe i już miałam mu mówić by pojechał kawałek dalej, i wykręcił gdzieś indziej, ale ku mojemu zaskoczeniu dał radę.
          Z rana wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle. Miał rozczochrane włosy, co sprawiało, że wyglądał jakby dopiero co wstał. Jego zamyślony wyraz twarzy i przymrużone oczy utwierdzały jedynie w tym przekonaniu. Miał na sobie swoją czarną kurtkę, z pod której wystawał fragment bluzy tego samego koloru.
          Gdy opanował samochód i droga do Gryfic wydawała się już być prosta spojrzał na chwilę w moją stronę, po czym powrócił do obserwowania ulicy.
- Dlaczego nie czekałaś na mnie pod twoim domem? - spytał, manewrując autem jak wzorowy kierowca. Akurat tego dnia zwróciłam uwagę na jego umiejętności prowadzenia auta i musiałam przyznać, że mimo młodego wieku był świetny.
- Można powiedzieć, że mam w domu stan wyjątkowy i na jakiś czas przeprowadziłam się do siostry - westchnęłam, łapiąc się za łokcie, mając na celu ogrzanie. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że cały czas mimowolnie trzęsłam się z zimna.
- Jak długo czekałaś na dworze? - spytał, kierując swój wzrok na chwilę w moją stronę.
- Wyszłam z domu o szóstej trzydzieści.
           Bartek zaalarmowany oderwał uwagę na moment od drogi i przyłożył dłoń do mojego czoła, wcześniej odgarniając z niego grzywkę. Miał bardzo ciepłą skórę, która w zetknięciu z moją oziębłą niemal mnie delikatnie oparzyła.
- Jesteś lodowata - powiedział. W jego głosie oprócz lekkiej chrypki słyszałam również coś pokroju troski. Bartek wcisnął kilka guzików, prawdopodobnie ogrzewanie, bo po chwili poczułam jak cały mój organizm powoli się rozgrzewa. - Dlaczego się nigdzie nie schowałaś?
- Nie miałam gdzie - wolałam nie wspominać o śmierdzącej budce, kiedy to z dwojga złego wybrałam wiatr i śladową minusową temperaturę. - O tym, że spóźniłam się na autobus dowiedziałam się o siódmej. Do tej pory myślałam, że po prostu się spóźnia.
- Lepiej, żebyś na jutrzejszy już się nie spóźniła, bo nie będę miał możliwości by cię zawieźć - powiedział, odgarniając włosy opadające mu niesfornie na czoło. Uniosłam zdziwiona brew do góry. - Jadę do Gdańska, zresztą, nie tylko ja. Całą drużyną jedziemy na eliminacje do mistrzostw Polski drużyn trzecioligowych.
          Westchnęłam głęboko. Czasami zazdrościłam mu takich sukcesów i wyjazdów na różne turnieje, w najrozmaitsze miasta Polski. Bez wątpienia włożył wiele pracy w to kim był, jak niesamowite umiejętności posiadał. Za każdym razem chciałam go obserwować, brać z niego przykład i kierować się podobnymi ścieżkami by też kiedyś móc bez wątpliwości powiedzieć, że jestem najlepsza. Jednak ja byłam na początku tej drogi, którą on przeszedł już dawno temu.
- Pewnie jak zwykle przedostaniecie się dalej - powiedziałam cicho pod nosem. Niekoniecznie chciałam, żeby Bartek to usłyszał.
- Nie ma co wybiegać w przyszłość - powiedział, po czym głośno odetchnął. - Bez wątpienia celem jest zwycięstwo i przedostanie się dalej, ale to nie o to nie tylko o to chodzi.
- Jest w tym gdzieś drugie dno?
- Tak - potwierdził dodatkowo delikatnym skinieniem głowy. - Trener chce sprawdzić jak zagram przeciwko drużynom, jak on to mówi, z wyższej półki. Nie da się ukryć, że wygrywanie w tym rejonie robi się już nudne, a szkoły, które słyną z trenowania głównie młodych siatkarzy są zdecydowanie większym wyzwaniem.
- Boisz się ich?
- Nie - odparł, zatrzymując na chwilę samochód na skrzyżowaniu i rozglądając się, czy nic nie nadjeżdża. Po chwili skręcił w prawo i kontynuował. - Ta drużyna ma potencjał i póki co jej największym wrogiem jesteśmy my sami.
          Pokiwałam delikatnie głową z uznaniem. Nie spodziewałam się, że interesował się innymi członkami drużyny. Mimo jego wyników w teoretycznie grze drużynowej wydawało mi się, że jest indywidualistą, a członków drużyny wykorzystuje jak szachy lub pionki do osiągnięcia wyznaczonego celu.
- Mimo wszystko zawodnicy są młodzi i ich psychika nie przywykła jeszcze do turniejów większej klasy - odparłam, rozluźniając żelazny uścisk na moich łokciach. Już się jako tako rozgrzałam.
- I właśnie dlatego możemy się nie zakwalifikować - Bartek cicho wymruczał pod nosem. Musiałam się uważniej przysłuchać, by cokolwiek zrozumieć. - Dwójka graczy nie wystarczy by udźwignąć całą drużynę.
- Dwójka? - od razu wychwyciłam coś co nie pasowało mi do przyswojonych informacji. Przecież atakujący, który zdobywał większość punktów był jeden. - Ktoś jeszcze oprócz ciebie ciągnie tą drużynę do zwycięstwa?
- Rozgrywający - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. W sumie może i była, ale nie zwróciłam uwagi na tą pozycję ze względu na gracza, który ją zajmował. Fabian wydawał mi się kimś, kto siatkówkę traktuje jako hobby i oprócz tego nie przykłada do niej większej wagi. Owszem, grał dobrze, ale widocznie postawiłam mu za wysoką poprzeczkę, której nawet profesjonalista nie dałby rady pobić. Dlatego, słysząc pochwałę jego gry, w dodatku z ust Bartka, nie mogłam wyjść z chwilowego szoku.
- Fabian jest aż tak dobry? - spytałam, wciąż nie dowierzając z myślą, że zaszła pomyłka i mówił o kimś innym.
- Niewielu graczy w tym wieku umie tak dobrze wystawić, by atakujący mógł wykorzystać cały zasięg w ataku - oznajmił, częściowo wyprowadzając mnie z szoku. - Wiesz chyba o co mi chodzi?
- Oczywiście, że wiem - potwierdziłam niemal od razu po tym jak zadał pytanie. - Jesteś zdecydowanie wyższy od innych, co prowadzi do tego, że twój zasięg też jest wyższy i żebyś miał pełną swobodę w ataku trzeba odpowiednio określić siłę wybicia piłki by dotarła na odpowiednią wysokość. Wtedy, jeśli piłka jest odpowiednio wystawiona ktoś z takimi warunkami fizycznymi jak ty bez problemu skończy atak.
          Spojrzał na mnie zaskoczony moją wypowiedzią i wyjaśnieniem, niemal jakby prosto wyjętym z poradnika do gry w siatkówkę. Przez chwilę był jak zamurowany i nie wiedział co powiedzieć.
- Mam kontakt z siatkówką od urodzenia i jeszcze nigdy nie słyszałem takiego wyjaśnienia - powiedział cicho pod nosem, odwracając wzrok z powrotem na drogę. Zaśmiałam się cicho pod nosem.
          Myślałam, że reszta drogi minie w ciszy, ale Bartek co jakiś czas nawiązywał rozmowę. Podobało mi się to. Bardzo lubiłam z nim rozmawiać. To było coś innego niż dotychczas. Rozmawiając z nim czułam się jakbym z każdym słowem usłyszanym z jego ust odkrywała coś innego. Niemal zdążyłam zapomnieć jak to jest poznawać kogoś całkowicie od zera, czyniąc co raz większe postępy.
          Chcąc czy nie, w końcu musiałam wysiąść i udać się do szkoły. Zastanawiałam się nad wagarami i spędzeniem dnia z Bartkiem, ale uznałam to za zbyt dalekie posunięcie. Nie mogłam sobie pozwalać na zbyt wiele, tym bardziej teraz, gdy nic mnie w szkole nie trzymało, a do nauki mnie nie ciągnęło.
- A ty nie wysiadasz? - spytałam Bartka, który siedział zapatrzony w ekran telefonu, cierpliwie czekając aż opuszczę pojazd.
- Nie idę dzisiaj na zajęcia. Odpoczywam przed jutrzejszym wyjazdem - powiedział, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
          Nie chciałam być wścibska, więc cicho się pożegnałam i podziękowałam za podwiezienie do szkoły. Nim usłyszałam odpowiedź byłam już na zewnątrz i od razu zostałam sparaliżowana przez minusową temperaturę.
          Zaczęłam powoli kierować się do szkoły, w międzyczasie poprawiając pasek od torby. Nie zdążyłam nawet przekroczyć progu wejścia, gdy zza otwartych drzwi zauważyłam uśmiechnięte twarze i usłyszałam ciche śmiechy. Tego dnia wszystko wydawało mi się gorsze niż wcześniej, tym bardziej, że za niedługo miał minąć tydzień od zajścia, a ja wciąż byłam głównym tematem do rozmów.
          Przywykłam do bycia obmawianą, już nie pierwszy raz się z tym zmagałam. Za czasów mojej nadwagi również byłam wyśmiewana i poniżana w szkole, więc temat, o którym miałam nadzieję, że lada dzień zapomną nie wprawiał mnie w aż takie załamanie jak wtedy. Z czasem stało się to dla mnie codziennością i przestało wywoływać taki ból, jak w pierwszych tygodniach. Tym razem w liceum mogło być podobnie.
          Nie zdążyłam wejść nawet na schody i udać się do klasy, gdzie za dziesięć minut miały się rozpocząć zajęcia, gdy przerwały mi głośne gwizdy za mną.
          Odwróciłam się powoli i dyskretnie przeleciałam wzrokiem po obecnych za mną uczniach. Jeden z nich szczególnie przykuł moją uwagę. Szeroki uśmiech od ucha do ucha, czarne włosy na żelu, markowa koszula w kratę i delikatnie podarte spodnie. Dla innych dziewczyn mógłby być numerem dwa, zaraz po Bartku, totalną bombą jeżeli chodzi o wygląd. Dla mnie był zerem, typowym dzieciakiem z bogatej rodziny, który wywyższał się nad innych i nie miał za grosz pokory, a co dopiero inteligencji. Nie trudno się domyślić, że nie przepadałam za Sebastianem.
          Podszedł do mnie od prawej strony i przewiesił swoje ramię przez mój lewy bark. Z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech, który najchętniej bym zdarła, jakbym tylko miała możliwość. To nie był przyjazny gest, bardziej pogardliwy i sarkastyczny, odpychający mnie od jego osoby. Gdy tylko poczułam jak przyciąga mnie gwałtownie do swojej klatki piersiowej i idzie ze mną w ten sposób omal się nie zagotowałam.
          Bez zastanowienia zrzuciłam jego rękę z mojego barku i odeszłam od niego na metr odległości, przyspieszając tempa.
- Hej! Nie tak ostro, skarbie! - usłyszałam za sobą głośny śmiech, po czym dorównał mi kroku.
Przeklinałam w duchu los i organizatorów eliminacji do mistrzostw Polski. Gdyby tu był Bartek zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej, a ja pozbyłabym się natręta.
- Zostaw mnie w spokoju.
Jedynie zachęciłam go tym by nie odpuszczał, bo osiągał swój cel. Nigdy nie byłam dobra w podpuszczaniu i łatwo traciłam nad sobą kontrolę.
- Mam propozycję, umowę nie do odrzucenia - powiedział. Wyprzedził mnie i poruszył brwiami, pewnie w celu zachęcenia mnie do zgody. Niedoczekanie, pomyślałam i wyminęłam go, kierując się w stronę schodów.
          Prychnęłam w odpowiedzi. Na przykładzie Bartka wiedziałam, że czasami umowy "nie do odrzucenia" rzeczywiście są interesujące i nie sposób je odrzucić. Jednak między Bartkiem a Sebastianem jest spora przepaść, gdzie ten drugi jest zdecydowanie gorszy od pierwszego. O ile Bartkowi zaczynałam powoli ufać, tak Sebastianowi w życiu nie powierzyłabym nawet skrawku papieru pod opiekę.
          Po raz kolejny podbiegł do mnie i objął mnie, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Odsunęłam się natychmiast, starając się go odepchnąć od siebie, ale przeklęty wzrost i muskulatura uniemożliwiły mi to i wywołały u niego głośny rechot.
- Zabieraj te łapska - warknęłam i miałam zamiar znów go wyminąć, i udać się do klasy piętro wyżej, ale uniemożliwiło mi to szarpnięcie za prawy nadgarstek. Co jak co, ale siły nie można było mu zaprzeczyć. Mało brakowało a z hukiem uderzyłabym o podłoże, ale w ostatniej chwili zdołałam się podeprzeć rękami. Czułam pieczenie w okolicach nadgarstka.
          Twarz Sebastiana wyrażała więcej niż jakiekolwiek słowa. Dobry humor prysnął, a w jego miejsce pojawiła się złość. Przedobrzyłam ze słowami, ale nie żałowałam tego. Jeśli myślał, że będę miała do niego szacunek tylko i wyłącznie przez wzgląd na stan jego kont w trzech bankach, którymi tak się chwalił na każdym kroku, to był w błędzie. Oprócz pieniędzy i szczęścia, bo urodził się w bogatej rodzinie nie miał niczego czym mógł się chwalić, ani tym bardziej powodu by wywyższać się nad innymi.
- Łapska to możesz mieć ty, wieśniaro - wycedził przez zęby. Krew zaczęła się we mnie gotować, jego tupet wprawiał mnie w stan furii. Mało brakowało, a dosłownie rzuciłabym mu się do gardła. W ostatnim czasie stałam się nieporównywalnie odważniejsza, albo to po prostu jego zachowanie wywoływało u mnie tak silne emocje i taką dawkę adrenaliny. - Uważaj lepiej na słowa, nic sobą nie prezentujesz.
- I kto to mówi? - nie dawałam się tak łatwo pokonać. Podniosłam się z ziemi, otrzepując teatralnie swoje spodnie. - Uważasz, że masz prawo do czucia się lepszym ze względu na zawartość twojego portfela? Nie rób kabaretu, nie będę się czuć gorsza od kogoś tak płytkiego i o większym ego niż on sam.
          Taki przypływ odwagi był niespotykany u mnie. Przed chwilą leżałam na ziemi, w dodatku zaczęłam go specjalnie irytować. Lekceważyłam konsekwencje, ale gdzieś w podświadomości czułam, że mogę tego pożałować.  
          Stało się tak, jak się obawiałam. Sebastian podszedł do mnie, złapał za kawałek mojej bluzy w okolicach szyi, podniósł do góry i bez skrupułów uderzył mną o ścianę. Ucierpiały przede wszystkim moje plecy i tył głowy, przez które przeszedł niewyobrażalny ból. Czułam się jak worek treningowy, lub pusty po ziemniakach. Jego przeklęty wzrost około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów działał na moją niekorzyść. Dosłownie wisiałam w powietrzu, trzymana jedynie w okolicach szyi, a moje plecy przeszywał straszny ból. Nie wiedziałam nawet, czy nagle korytarz opustoszał, czy nauczyciele byli po prostu ślepi i nie zauważyli jak ten nieobliczalny nastolatek sobie pogrywał.
          Instynktownie zaczęłam się szamotać i starać by mnie puścił. Wykonywałam chaotyczne ruchy nogami, chcąc go kopnąć gdziekolwiek, bo nie miałam możliwości dokładnego wycelowania. Moja głowa zadarta była do góry, przez co nawet nie widziałam jego twarzy. Chwyt miał naprawdę mocny, a ja bezskutecznie próbowałam się uwolnić. Po chwili pożałowałam moich prób, bo po raz kolejny uderzył mną w ścianę, tym razem mocniej. Zaczęło mi się wydawać, że mnie poddusza, powoli nie mogłam złapać oddechu. Co mu strzeliło do głowy żeby robić coś takiego, w dodatku w szkole?
          W końcu przyszedł ratunek, na który tak długo czekałam. Równoznaczne to było z gwałtownym puszczeniem mnie, przez co wylądowałam po raz kolejny na podłodze. Tym razem było to o wiele bardziej bolesne doświadczenie, gdy jak długa opadłam na podłogę z wysokości prawie pół metra.
          Przez chwilę widziałam jedynie podłoże, gdy obolała leżałam na posadce. Umykały mi czyjeś buty i słyszałam krzyki, które przez kilka pierwszych chwil były niewyraźne i nic z nich nie rozumiałam. Dopiero po kilku sekundach oszołomienia wychwyciłam głos Bartka. Myślałam, że tylko mi się wydaje, więc natychmiast zadarłam głowę do góry. Nie myliłam się.
          Bartek stał przy Sebastianie i trzymał go tak jak on mnie jakąś minutę temu. Był wściekły, jeszcze nigdy nie widziałam takiej złości na jego twarzy. Nie podobało mi się to. Wokół nich zebrali się inni z jego bandy. Rozpoznałam Tomka, który starał się ich rozdzielić i Nikodema, który mu pomagał. Nie trudno się domyślić, że im nie wychodziło.
- Mam ci wytatuować zakaz na czole, żebyś pamiętał go na całe życie?! - krzyczał wściekły Bartek - Ile, do cholery, razy mam ci to powtarzać?!
- To ona zaczęła! - bronił się Sebastian. - Gdyby trzymała język za zębami nic bym jej nie zrobił!
- Nie obchodzi mnie kto zaczął! Ważne, jak to się skończyło!
          W końcu Tomkowi i Nikodemowi udało się odciągnąć Bartka od Sebastiana. Ten upadł na podłogę, ale nie wylądował tak jak ja. Po chwili był już na nogach, a w jego oczach wciąż iskrzyła się furia. Widziałam, że Bartek ledwo wytrzymuje w uścisku chłopaków i lada chwila mógł się wydostać, a wszystko skończyłoby się jeszcze gorzej. I nawet jeśli byłam wściekła na Sebastiana o to co zrobił to nie mogłam pozwolić Bartkowi na to by zrobił mu krzywdę. Nie złapała mnie pokora, albo wyrzuty sumienia, bo faktycznie to ja go sprowokowałam. Wciąż w pamięci miałam ostrzeżenia dyrektora. Bartek kroczył na bardzo cienkiej granicy przed wywaleniem ze szkoły, a ja nie wybaczyłabym sobie gdyby to przeze mnie ultimatum dyrektora weszło w życie.
          Wstałam z trudem z podłogi i ignorując ból, i okropne rwanie w plecach oraz głowie podeszłam do niego. Tomek widząc, że do nich podchodzę zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem i wzrokiem starał się zasygnalizować, że to zły pomysł. Nie zamierzałam słuchać zakazu.
- Bartek, odpuść - powiedziałam cicho, za cicho. Nie usłyszał. Sebastian stał przed nim i wyraźnie go prowokował by wyrwał się z uścisku chłopaków, i do niego skoczył. Cóż, osiągnął swój cel.
          Nim się obejrzałam Bartek, który był niewyobrażalnie silny wyswobodził się i zmierzał już do Sebastiana. Instynkt znów wziął górę. Nawet nie zauważyłam, gdy w mgnieniu oka znalazłam się obok niego i złapałam za łokieć.
- Przestań - powiedziałam stanowczo.
          Chłopak gwałtownie odwrócił się w moją stronę i nie krył zdziwienia moim widokiem. W pierwszej chwili wydawało mi się, że jego złość odpuściła i poczułam ulgę. Później Sebastian pokrzyżował moje plany.
- O jak wy słodko razem wyglądacie - powiedział, przedrzeźniając piskliwy dziewczęcy głos. - Już cię nic nie boli, skarbie?
          Bartek już odwracał się w jego stronę, gdy całą siłą swojego drobnego w porównaniu do jego, ciała uniemożliwiłam mu to. Złapałam go za drugi łokieć i odwróciłam w swoją stronę. Jego twarzy nie przepełniała już mordercza złość, ale wciąż ślady furii były widoczne.
- Przestań. Nie widzisz, że właśnie o to mu chodzi? - powiedziałam. Sebastian skwitował moją wypowiedź głośnym ostentacyjnym prychnięciem.
          Bartek zacisnął zęby i spojrzał w jego stronę. Zaczęło mi się zdawać, że przez ostatnie minuty w moje ciało wstąpił ktoś inny i dopuszczał się poczynań, na które ja w życiu bym się nie odważyła. Ujęłam delikatnie policzek chłopaka i odwróciłam jego głowę w moją stronę. Po jego wyrazie twarzy zauważyłam, że najwyraźniej zszokowałam go swoimi działaniami. Nie mniej ja sama również byłam pod wrażeniem, nie pierwszy raz tego dnia, swojej odwagi.
- Nie patrz na niego - powiedziałam cicho na tyle by tylko on usłyszał. Swoją drogą, odstawialiśmy niezłe przedstawienie. Nie zwróciłam nawet uwagi na tyle par oczu, które nas obserwowały. - Wracaj do domu i odpocznij. Jutro przecież masz wielki dzień - powiedziałam, po czym wysiliłam się na delikatny uśmiech. - W końcu ktoś musi wykonać czarną robotę i dokopać innym drużynom na eliminacjach.
          Gdy chłopak głośno wypuścił powietrze z ust, ja również odetchnęłam głęboko z ulgą. Dopiero gdy skierował wzrok na moją dłoń, która zsunęła się na jego szyję zdałam sobie sprawę z tego, co przed chwilą zrobiłam. Jak oparzona zabrałam dłoń z jego klatki piersiowej i schowałam jak małe dziecko za plecami. Bartek widząc to pokręcił z dezaprobatą głową.
          Odsunął się ode mnie po czym odszedł w kierunku drzwi wyjściowych. Sebastian wyraźnie chciał to jakoś podsumować, ale przerwał mu głos dyrektora, który stał w drzwiach swojego gabinetu i obserwował nas oparty o framugę drzwi. Zawołał też mnie. Czekała mnie jedna z najbardziej znienawidzonych rzeczy w szkole - rozmowy z dyrektorem.

wtorek, 16 sierpnia 2016

27. Rodzinna awantura.

           Przez całą drogę rozmawiałam z nimi. Zachowywaliśmy się jakby nasza rozłąka nie trwała wcale prawie roku, a zaledwie kilka dni. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, zapominając o prawdziwym celu spotkania i zwalnianiu się z obowiązków pracy, i mojej nauki. Musieliśmy załatwić raz, a dobrze sprawę z rodzicami. Piotrek wyraźnie powiedział, że jeśli nie przemówimy im w końcu do rozsądku to, gdy tylko pojadę na studia będzie z nimi gorzej. Teraz rozmawiają ze sobą ze względu na mnie i to, że jeszcze jestem w domu. A przecież za niecałe trzy lata i miałam ich opuścić. To nie zwiastowało nic dobrego.
           Do stacji w Trzebiatowie dojechaliśmy jakieś dwadzieścia minut później. Wyszliśmy z dworca na parking, gdzie od razu rozpoznałam turkusowego golfa Justyny. Mimo panującego mroku, bo przecież słońce już dawno zaszło był bardzo dobrze widoczny. Widząc nas opuściła samochód i podeszła szybkim krokiem z wielkim uśmiechem na twarzy.
           Justyna to było taki karzeł w porównaniu do nas. Różnica wzrostu między nami była bardzo widoczna i na pierwszy rzut oka ciężko byłoby skojarzyć ją z naszą rodziną. Oprócz tego, że była niska była również najstarsza z nas wszystkich. Miała trzydzieści cztery lata i to zazwyczaj ona odgrywała rolę starszej siostry, i dbała o nas wszystkich, żebyśmy nie wpakowali się w kłopoty, nawet mimo tego, że sama już założyła rodzinę.
           Ubrana była w jasny płaszcz, który zapewne ocieplał ją w dodatku kożuchem, luźne beżowe spodnie i brązowe kozaki sięgające trochę powyżej kostek. Jasnobrązowe włosy związała w luźną kitkę, która opadała jej na prawe ramię.
           Zdziwił ją widok mnie wśród chłopaków. Pewnie spodziewała się, że będę potulnie czekać w domu na to aż przyjadą ze stacji. No cóż, lubię robić niespodzianki. Przywitałam się z Justyną, bo mimo tak małej odległości między moim a jej miejscem zamieszkania już jakiś czas się nie widziałyśmy. Po mnie to samo zrobili nasi bracia i ze względu na mróz tego listopadowego wieczoru udaliśmy się do samochodu Justyny.
           Justyna z Wojtkiem zajmowała przednie siedzenia, a ja z tyłu siedziałam między Piotrkiem a Robertem. Przez całą jazdę do domu w pojeździe rozbrzmiewały śmiechy i rozmowy, w czasie których ja wpatrywałam się w okno, i uświadamiałam sobie, że to już niedługo. Miałam stanąć przed rodzicami w towarzystwie moich braci i siostry. Nie wiedziałam jak to ma wyglądać. Nie miałam pojęcia, czy mam się obawiać przebiegu tej rozmowy, która nas czekała.
          Moje obawy i zamyślenie zauważył Robert, który postanowił skomentować to wszystko nieudanym żartem. Mimo tego, że był naprawdę słaby i w ogóle go nie zrozumiałam to na moją twarz wkradł się uśmiech, który kilkanaście minut temu nie zamierzał mnie opuszczać. Na chwilę przestałam rozmyślać o tym, co może się zdarzyć w domu i zajęłam się rozmową. 
          W końcu podjechaliśmy pod bordową bramę, która jako jedyna oddzielała nas od wjazdu na podwórko. Robert i Piotrek wysiedli by ją otworzyć, a Justyna powoli wjechała na teren posesji rodziców. Wychodząc z auta czułam jak moje serce bije w przyspieszonym tempie, a ja bynajmniej nie czuję się jakbym właśnie chodziła po swoim własnym podwórku.
          Światła w mieszkaniu były zgaszone, a w podejrzeniu, że rodziców nie ma w domu utwierdził mnie Piotrek, który starał się otworzyć drzwi, ale te były zamknięte. Nieprzytomnie podreptałam do chlewika znajdującego się za naszym domem. Przeszłam przez niebieską bramę i od razu w oczy mimo ciemności rzucił mi się pęk kluczy położony na szafce. Chwyciłam go i na oślep trafiłam z powrotem na teren podwórka i powolnym krokiem doszłam do drzwi. Przekręciłam klucz w zamku dość gwałtownie mimo zastrzeżeń mamy o to, żebym uważała, bo mogę wykrzywić stal.
          Weszliśmy niemal od razu do mieszkania, ignorując szczekanie psa na tarasie. Zapaliłam światło w korytarzu by moim towarzyszom łatwiej było się odnaleźć i zdjęłam kurtkę, którą odwiesiłam później na wieszak. Przeszłam do kuchni, gdzie również zapaliłam światło i rozejrzałam się w poszukiwaniu moich braci, i siostry.
- Gdzie masz torbę podróżną? - spytał Wojtek, który do kuchni wszedł zaraz po mnie. Zdziwił mnie tym pytaniem, ale odpowiedziałam niemal natychmiast.
- Jest w moim pokoju - powiedziałam podejrzliwie, lustrując jego skupiony wyraz twarzy. - A o co chodzi?
- Pojedziesz do Justyny na jakiś czas - wyjaśnił, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
          Przez chwilę stałam oszołomiona na środku kuchni, opierając się o krzesło. Dołączyła do nas reszta, która widząc moje zdziwienie od razu zrozumiała, że dopiero się o tym dowiedziałam. Dlaczego powiedział mi dopiero teraz? Osobiście nie miałam nic przeciwko mieszkaniu u mojej siostry przez jakiś czas, ale nie chciałam tego robić teraz, gdy rodzice mogliby się bez mojej obecności wzajemnie pozabijać. Tylko ja ich hamowałam i nie wiem czy Wojtek wziął to pod uwagę, gdy załatwiał mi pobyt u Justyny.
- Na jak długo? - spytałam cicho. Wszyscy spojrzeli po sobie, ignorując mnie. Minusy bycia najmłodszą atakowały po raz kolejny, nie brali mnie nawet pod uwagę.
- To zależy od rodziców - tym razem wtrąciła się Justyna. - Jeśli zrozumieją swój błąd i go naprawią przyjedziesz tu szybciej. Teraz jesteś w liceum i wolelibyśmy byś skupiła się na nauce do matury, którą masz za dwa lata. Lepiej, żebyś nic nie przegapiła i uczyła się na bieżąco by nie mieć zaległości
          Delikatnie pokiwałam głową. Rozumiałam ich i podjętą przez nich decyzję, ale wciąż bałam się o rodziców, którzy tylko czekali by móc sobie skoczyć do gardeł. Miałam jednak podejrzenia, że moja zbliżająca się matura nie odgrywała tu żadnej roli, a moja nieobecność w domu była tylko częścią ich planu. Okłamywali mnie? Mogłabym to znieść, gdyby tylko wszystko wróciło do normy, a rodzice nie kłóciliby się na każdym kroku i dom opuściłyby te ciche dni.
- Pójdę się spakować - oświadczyłam, po czym gestem pokazałam im żeby się rozgościli. Nie miałam pojęcia gdzie są rodzice, ale trochę czasu pewnie by minęło zanim mieliby zamiar wrócić. Nie wiedziałam czy granie na zwłokę jest dobrym pomysłem. Może lepiej byłoby to załatwić jak najszybciej.
- Pomogę ci - zaoferował się Piotrek i nim zdążyłam zaprzeczyć wyprzedził mnie, i był już w drodze po schodach na górę. Zrezygnowana pokręciłam głową i niczym cień powoli podążyłam za nim.
          Pakowanie się można bez oporu zaliczyć do jednej z najbardziej chaotycznych rzeczy jakie kiedykolwiek miałam okazję zrobić. Piotrek wziął torbę, która stała jak zawsze w rogu małej garderoby, która niegdyś była strychem i chciał dosłownie wrzucić do niej co mu w ręce wpadnie, a to takie proste nie było. Chciałam mieć w niej jako taki ład i przede wszystkim wiedzieć, co się w niej znajduje. A w przypadku wrzucania czego popadnie przez Piotrka nie spełniłabym żadnego z moich dwóch wymogów.
          Otworzył szafkę i co wpadło mu w ręce wrzucał na oślep do torby, pomijając już, że większość z ubrań wylądowała na drugim końcu pokoju, a ja jak głupia biegałam w dwie strony by je uporządkować. Chwytałam bluzki, spodnie, koszulki, nawet rękawiczki i czapki, po czym kładłam je na łóżku obok szafy, bo kolejna seria już lądowała na parapecie, grzejniku i podłodze. Istny chaos, w którym nie mogłam się chwilami odnaleźć.
- Dlaczego tak ci się spieszy? - pytałam w przerwach, między rzucaniem ubrań w dal przez mojego brata.
- Lepiej, żebyśmy się z tym uwinęli zanim rodzice wrócą, bo dopiero wtedy zacznie się afera o to, że ciebie wywozimy - odpowiadał tak szybko, że prawie nic z tego nie zrozumiałam.I na powrót wrócił do wywracania mojej szafy do góry nogami.
          W końcu zapełniłam całą torbę po brzegi ubraniami, z których niektóre były na mnie pewnie za małe. Wzięłam jeszcze bieliznę i skarpetki, po czym poprosiłam Piotrka by pomógł mi zapiąć torbę. Zapięta torba podróżna wyglądała jakby zaraz miała pęknąć w szwach, bo była całkowicie zapełniona. Pokręciłam zrezygnowana głową, chwyciłam ją i zaczęłam powoli, i ostrożnie schodzić po schodach by tym razem nie zrobić sobie krzywdy. Piotrek został w moim pokoju na co zwróciłam uwagę dopiero, gdy położyłam swoją czarną w różowe wzory torbę obok ich bagaży.
          Zaalarmowana jego zbyt długim przesiadywaniem w moim pokoju ruszyłam do niego szybko po schodach i widok jaki zastałam w moim pokoju zmroził mi krew w żyłach, przyprawił mnie omal o palpitacje serca przez jego gwałtowne przyspieszenie bicia, a sama stanęłam jak słup soli.
          Piotrek siedział na łóżku z szokowanym wyrazem twarzy, wpatrując się tępo w jeden punkt, którym, o zgrozo, były moje poplamione krwią ubrania. Może i by go to nie zdziwiło, gdyby te plamy nie były na kostkach, i nie przedstawiałyby tak intensywnego krwawienia. Wiedziałam, że już się domyślił do czego posunęła się jego siostra. Oglądał plamy z każdej strony, a ja stałam oszołomiona z bijącym dwieście na minutę sercem, wpatrując się bezczynnie jak jego twarz blednie, podobnie jak moja, która kolorem pewnie przypominała już pergamin.
           Podniósł na mnie wzrok, z którego nie mogłam wyczytać zupełnie nic. Nie miałam bladego pojęcia czy jest zły, smutny, a może zszokowany. Zapewne każde z tych uczuć wypełniało go po części. Wstał z łóżka i podszedł do mnie, wyciągając przed siebie znane mi zaplamione ubrania.
- Co ty sobie zrobiłaś? - spytał cicho. Milczałam. Nie mogłam wydusić z siebie nawet kłamstwa, w które i tak by nie uwierzył. - Pocięłaś się?
           Słyszałam z jakim trudem przyszło mu wypowiedzenie tego pytania. Chciałam zaprzeczyć, udać, że się myli i nie zrobiłam sobie krzywdy, ale czasami nie potrafiłam być kłamcą. Delikatnie pokiwałam głową, wiedząc, że i tak nie dam rady go okłamać. Wystrzelił niczym petarda z mojego pokoju, zbiegł po schodach i nim się spostrzegłam był już w kuchni, skąd usłyszałam stłumione przez ściany krzyki. Oparłam się o drzwiczki szafy, po których bezwładnie zjechałam, chowając twarz w dłoniach. Byłam tchórzem. Nie chciałam zejść do nich i choćby próbować im wytłumaczyć moje posunięcie.
           Minęło trochę czasu zanim wszystko się uspokoiło, a w domu zapanowała beznamiętna cisza, w której odnaleźć mogłam jedynie ciche bicie mojego serca, które niedawno jakby miało zamiar brać udział w jakimś szaleńczym wyścigu. Oprócz tego co jakiś czas, jak to w tych starszych domach bywa, słyszałam skrzypienie. Cisza wydawała się ciągnąć w nieskończoność, tak samo jak czas, który zwolnił w jednym i co ważniejsze nieodpowiednim momencie.
          Po chwili usłyszałam ciche skrzypienie schodów, po których ktoś wchodził na górę. Głośne i ciężkie kroki odbijały się niczym echo w mojej głowie, a gdy wreszcie ucichły niemal po sekundzie ciszy usłyszałam te same kroki, ale już w korytarzu. Myślałam, że jeśli podniosę głowę z nad kolan to tego pożałuję. Tkwiłam w bezruchu, niczym ostatni tchórz i tępo wpatrywałam się w przeplatane włókna materiału mojego fioletowego sweterka, który miałam ubrany.
          Schody znów dały o sobie znać, gdy do gościa w moim pokoju dołączyła pozostała trójka. Niedługo musiałam czekać by każdy z nich stał w przejściu mojego pokoju i zapewne gromił mnie wzrokiem za czyn, którego się dopuściłam. Czułam się jak w sądzie, choć nigdy w żadnej rozprawie udziału nie brałam. Mimo to podejrzewałam, że właśnie tak się czuje sprawca, gdy przychodzi co do czego i stoi przed osobą, która za niedługo skaże go na łagodniejszą lub ostrzejszą karę. Ponadto ten sprawca ma świadomość, że popełnił błąd, a wymiar kary powinien być sprawiedliwy.
          W końcu odważyłam się podnieść szare tęczówki ze znacznie rozszerzonymi źrenicami na cztery postury znajdujące się przede mną, które tylko na to czekały. Były spokojne, a przynajmniej takie miałam wrażenie, gdy zauważyłam, że patrzą na mnie wzrokiem, w którym dostrzegałam współczucie i smutek.
          Myślałam, że pierwsze co zrobią to umówią mnie na jak najszybszą wizytę u psychologa w ich obawie o moje bezpieczeństwo. Skoro zrobiłam to raz, mogłam i drugi, trzeci, czwarty, aż w końcu moje ciało wyglądałoby na bezlitośnie poharatane, co gorsze na zawsze. A oni stali jak zaklęci jakimś urokiem przede mną z żalem w oczach, który sprawiał, że wydawali się obarczać o to co się wydarzyło.
- Dlaczego to zrobiłaś? Wytłumacz - do moich uszu dobiegł cichy i lekko łamliwy głos mojej siostry. Wiedziałam, że przyszedł czas na powiedzenie prawdy i przyznanie się do większości czynów.
          Zaczęłam im opowiadać o tym jak moje życie prywatne, jak i w szkole zaczynało się walić, o mojej kłótnie z przyjaciółmi, z której trudno byłoby mi się wygrzebać. Słuchali mnie uważnie, co jakiś czas kiwali głowami ze zrozumieniem, ale ja wiedziałam, że nawet jakby chcieli nie daliby rady tego pojąć. Nawet dla mnie to posunięcie czasami pozostawało zagadką, a ja czułam się jakby ktoś mnie ciągnął do tego, a moja silna wola i rozum w tym czasie zrobiły sobie wolne od pilnowania mnie przed popełnianiem głupstw.
          Nie powiedziałam im jednak o kilku istotnych szczegółach, a właściwie jednym, który nosił imię mojej pierwszej miłości. Bartek odegrał w tym bez wątpienia dużą rolę. Może gdyby powiadomił mnie o tym, że nie był w to zamieszany i nie pisnął uczniom ani słówka na temat jego podobizn wcześniej to nie posunęłabym się aż do cięcia. Za późno było na gdybanie, to i tak było nic warte. Chłopak pomagał mi już wystarczająco, proponując umowę, która w praniu okazała się być faktycznie nie do odrzucenia.
           Gdy skończyłam swój monolog zapanowała na chwilę cisza, bardzo krępująca, sprawiająca, że miałam ochotę wyskoczyć przez okno by uciec z tego miejsca jak najdalej.
- Umówimy cię na wizytę u psychologa - powiedział Wojtek.
- Nie jestem wariatką, ja po postu... - zaczęłam, ale wiedziałam, że moje starania będą daremne. On mi nigdy by nie odpuścił gdyby wiedział, że podejmowane kroki są wyłącznie dla mojego dobra.
- To się nie może powtórzyć - mówił spokojnym i opanowanym głosem, który wdzięcznie brzmiał na tle ciszy, która nas otaczała. - Lepiej zapobiec, niż leczyć. Chcemy być pewni, że to pierwszy i ostatni raz, gdy do tego się posunęłaś
          Nie widziałam sensu w wykłócaniu się i zapewnianiu, że nie jestem wariatką, zdaję sobie sprawę z popełnionego błędu, i już nigdy go nie powtórzę. Nie przekonałabym ich, że mówię prawdę, nieważne jakich używając argumentów.
- Macie zamiar powiedzieć to rodzicom? - spytałam cicho. Obawiałam się tego, że to może jedynie pogorszyć sytuację między nami.
- Nie - tym razem odezwał się Piotrek, który jako jedyny z czwórki rodzeństwa stojącego przede mną opanował szok i był już spokojniejszy. - Przyjechaliśmy tu rozwiązać sprawę z kłótniami rodziców raz na zawsze. Dawanie im dodatkowego powodu o wzajemne obarczanie się winą jest z tym sprzeczne. Mimo to uważamy jednak, że powinni o tym wiedzieć
          Pokiwałam delikatnie głową. Rozmowa przebiegła spokojniej, niż się spodziewałam. Obawiałam się, że krzyki i wyrzuty będą nieodłączną jej częścią. W końcu się pocięłam i choć brzmi to strasznie to kara za coś takiego powinna mnie spotkać. Nie jestem masochistką. Kara powinna dać mi do zrozumienia, że popełniłam duży błąd i być tak dotkliwa, że zanim znów sięgnęłabym po żyletkę jako rozwiązanie moich problemów zastanowiłabym się nad tym pięć razy, i jeszcze jeden by całkowicie być świadomą tego, co chcę zrobić.
          Gdy oni zeszli na dół ja wciąż pozostałam skulona, opierając się o drewnianą szafkę. Twarde oparcie wprawiało mnie w poczucie niewygody, ale starałam się to ignorować. Otarłam wierzchem dłoni łzy, które spłynęły mi po twarzy w czasie wspominania tego, co się wydarzyło. Byłam zdecydowanie zbyt płaczliwa i wrażliwa, a zaakceptowanie tej cechy charakteru zajęło mi naprawdę sporo czasu.
          Nagle usłyszałam trzask drzwi wejściowych i dobrze znane mi głosy. Rodzice. Rozmawiali, wydawać by się mogło, normalnie, ale wiedziałam, że to tylko chwilowe i gdyby nie kilka par butów znajdujących się w korytarzu wybuchłaby pewnie kolejna kłótnia.
          Natychmiast zerwałam się z miejsca, ignorując rwanie w kostce zbiegłam po schodach, omal nie robiąc fikołka przez tą szaleńczą prędkość i stanęłam naprzeciw dwóm posturom - mamy i taty. Patrzyli to na mnie zdziwieni, to na moje rodzeństwo, które znajdowało się w kuchni i popijało kawę.
          Obydwoje wieloma rzeczami się nie różnili z wyglądu. Karnacja jedynie różniła ich znacząco - mama miała bladą, tata o każdej porze roku miał ciemną, sprawiającą wrażenie opalonej karnację. Obydwoje mieli bladoniebieskie oczy i krótko ścięte lekko posiwiałe włosy. U taty jeszcze w niektórych miejscach przebijała czerń, a u mamy jasny brąz. Ubrani byli w stroje robocze, więc domyśliłam się, że pewnie wykonywali jakąś pracę fizyczną, skoro bladoróżowa koszulka mamy była bardziej umazana w farbie niż wcześniej, a spodnie taty miały w niektórych miejscach duże plamy.
          W końcu mama postanowiła wejść do kuchni, uprzednio analizując wzrokiem jeszcze torby, które leżały obok schodów.
- Co wy tu robicie? - spytała. W jej głosie nie było słychać za krzty radości z widoku dzieci, więc pewnie się domyśliła. Utwierdziła mnie w tym przekonaniu, gdy po chwili spiorunowała mnie spojrzeniem. Wiedziałam, że nie spodoba się jej mieszanie w jedną kłótnię całej rodziny. Ale co innego mi pozostawało?
- Przyjechaliśmy na dywanik - powiedział Robert, wstając leniwie z krzesła i wskazując na salon, do którego się wchodziło z kuchni. - Jednak tym razem to my was wzywamy do rozmowy
          To zabrzmiało tak poważnie, a jego ton miał w sobie nutkę grozy i złości, co wprawiło mnie w lekki szok, i ciarki, które w jednej chwili przeszły przez całe moje ciało.
          Gdy byliśmy młodsi rodzice często wzywali nas na tak zwany przez nich dywanik. Zbieraliśmy się wszyscy, którzy byli obecni w domu w salonie, lub przy stole w kuchni i słuchaliśmy wyrzutów rodziców oraz ich pouczeń. Tym razem role się odwróciły, w co wątpiłam, że to kiedykolwiek nastąpi. Tym razem to my mieliśmy pouczyć ich i nauczyć, że życie w nieustających kłótniach nie jest rozwiązaniem. Mimo że nikt mnie nie poinformował o czym będziemy dokładniej rozmawiać to spodziewałam się jakiegoś ultimatum, postawienia rodziców pod ścianą by wiedzieli do czego się dopuścili.
          Robert zaprowadził rodziców do salonu by wytłumaczyć im mniej więcej po co się zebraliśmy w piątkę. W tym czasie Piotrek zalał jeszcze trzy kawy i z pomocą Wojtka zaniósł napoje do pokoju. Ja zostałam w kuchni z Justyną, która bacznie się mi przyglądała zanim coś powiedziała.
- Dzwoniłam po Pawła, zaraz po ciebie przyjedzie - powiedziała.
- Co? Nie, ja chcę tu zostać - zaprzeczyłam niemal machinalnie.
          Miałam dosyć bycia ignorowaną i odpychaną od spraw rodzinnych ze względu na to, że jestem najmłodsza. Czułam się odpowiedzialna i dorosła na tyle by móc uczestniczyć wraz z innymi w tych rodzinnych zebraniach. Ukończone lata nie odzwierciedlały tego, jak dojrzali jesteśmy psychologicznie, to tylko kolejne trzysta sześćdziesiąt pięć dni w kalendarzu, które miną jak z bicza strzelił. Człowiek nie zmądrzeje nagle, gdy osiągnie osiemnaście lat, może dorosnąć później lub nawet wcześniej. Nie jestem osobą, która uważa się za nie wiadomo jak dorosłą i odpowiedzialną. Wciąż jestem nastolatką i do niektórych spraw jeszcze nie dorosłam. Rodzinne kłótnie, zebrania i tego typu rzeczy się do nich nie zaliczały.
          Do kuchni wszedł Wojtek, który wyglądał na zaalarmowanego dłuższą nieobecnością Justyny wśród nich. Moja siostra stała wciąż naprzeciw mnie i co jakiś czas głośno przełykała ślinę, rozglądając się wokół.
- Co się dzieje? - spytał mój brat. Justyna zamierzała już odpowiedzieć, gdy niespodziewanie ją wyprzedziłam.
- Nie chcę stąd jechać - powiedziałam zdecydowanie, podkreślając każdy wyraz, w którym poważna barwa była wyraźnie czytelna. - Należę do tej rodziny podobnie jak każdy z nas, więc nie odrzucajcie mnie od rozmów. Wbrew pozorom też mam coś do powiedzenia, w innym wypadku nie chciałabym tu nawet przebywać
- Tu nie chodzi wyłącznie o ciebie - odparł spokojnie Wojtek. Wyglądał na zmieszanego moimi słowami i zakłopotanego, ciężko było mu dobrać słowa. Wyraźnie im przeszkadzałam w czymś. Ustalili coś z góry, nie informując mnie o tym. Czułam się zignorowana przez własną rodzinę, która przecież według ustalonej przez społeczeństwo normy powinna się wzajemnie wspierać. Nie potrafiłam nie mieć im tego za złe, podporządkować się do ich planu.
- Wiem, że chcecie to rozwiązać raz na zawsze, ale to są też moi rodzice - powiedziałam spokojnie, maskując złość, która wręcz rozpierała mnie od środka, utrudniając ominięcie wybuchu kłótni. To było w tamtym momencie ostatnią potrzebną rzeczą. - Nie odbierajcie mi prawa udziału
          Wojtek zmierzył nie spojrzeniem po czym głośno westchnął i wskazał na wejście do salonu. Po mojej twarzy przeszedł cień uśmiechu, ale tylko przez chwilę był widoczny. Czekała mnie teraz rozmowa z rodzicami, która zapewne do najmilszych miała nie należeć.
          W salonie panowała cisza przerwana dopiero przez moje ciche i delikatnie stawiane kroki. Zaraz po mnie do pokoju wszedł Wojtek, a obok niego Justyna. Wzrok obecnych i siedzących na kanapie od razu powędrował na nas. Rodzice, o dziwo, na złych nie wyglądali, więc pozostawało mi się domyślać co do powodu ich stoickiego spokoju.
          Usiadłam między Piotrkiem a Robertem, Justyna obok taty, a Wojtek na samej krawędzi kanapy.
          Cały salon był dość mały. Ściany pomalowane były w kolorze niebieskim z drobnymi zaciemnieniami, o których sposobie powstania rodzice nie mieli pojęcia. Każda plama i ślad miały jakby swoją własną historię. To na przykład plama obok drzwi była wynikiem mojego siłowania się z Wojtkiem o puszkę coli. Biegałam wtedy po całym pokoju, skacząc jak królik, gdy tu nagle puszka wypadła mi z rąk i zawartość rozprysła po całym pomieszczeniu, a najbardziej ucierpiała ściana. Podłogę stanowiły jasne panele, które w niektórych miejscach były wyraźnie zdarte i pozostawiały niemały ślad betonu. Na przeciw wejścia znajdowały się dwa duże okna ozdobione storczykami, stojącymi na parapecie. Zazwyczaj w zimę zmienialiśmy ich położenie i z szafek kładliśmy je na parapet by sąsiedzi mogli podziwiać starannie wypielęgnowane różowo - białe kwiaty. Prawa ściana była zasłonięta w całości przez szafki białe z czarnymi krawędziami. Po środku nich była gablotka, na której szybie przyczepione były nasze zdjęcia. Najwięcej było ze ślubu Justyny, komunii chłopaków i kilka z mojego dzieciństwa, oprócz nich były również zdjęcia babci i wujostwa. Po lewej stronie znajdowała się kanapa, która od niedawna obłożona była kożuchem by zakryć liczne porwania i widoczną watę.
          Może i nasz dom nie prezentował się niesamowicie na tle tych wszystkich willi odpicowanych po najmniejszy szczegół, jakim była na przykład długość ściętego trawnika, ale był naprawdę przytulny a jego piękną kryło się w prostocie i tych małych niedociągnięciach, które po czasie dodawały mu wyjątkowego uroku.
          Całą rozmowę z rodzicami zaczął Piotrek, który wytłumaczył po co w ogóle zebraliśmy się w piątkę. Rodzice wydawali się rozumieć powód, byli spokojni i słuchali tego, co miał do powiedzenia ich syn. Zdziwiła mnie ich uległość. Spodziewałam się o wiele trudniejszego namówienia ich do rozmowy w czasie gdy oni potulnie słuchali nas.
          Po Piotrku przyszedł czas na kwestię Wojtka, w której wyjaśnił między innymi dlaczego w większej mierze postanowił zwołać nas wszystkich w jedno miejsce. Zauważyłam pierwsze oznaki ich niezadowolenia. Co jakiś czas słyszałam ciche pomruki niezadowolenia, których wyraźnie nie ukrywali. Wojtek był zirytowany ich postawą i zachowaniem. Widać było, że miało miejsce coś na rzeczy.
          Zdenerwowali się dopiero po tym, gdy Robert zaczął ich pytać o co dokładniej poszło w ich kłótni i zapewniał ich, że chcemy im w końcu pomóc rozwikłać cały problem. Mama wstała z miejsca i poddenerwowana zaczęła krzyczeć na nich, że nie mają co robić ze swoim wolnym czasem skoro przejechali tyle kilometrów, wiedząc, że ich próby i tak skończą się fiaskiem.
          Po chwili dołączył do niej tata i cała rodzinna schadzka przybrała charakter, jak się obawiałam, awantury, którą słyszeli pewnie w całej wiosce. Chłopacy również wstali z miejsc i zaczęli się kłócić z rodzicami. Między głośnymi wrzaskami wychwytywałam usilne próby Justyny uspokojenia obecnych w pomieszczeniu. Jedynie Robert wśród chłopaków starał się uspokoić rodziców, a nie dolewać oliwy do ognia, złoszcząc ich jeszcze bardziej. Tylko ja bezczynnie siedziałam na kanapie, obserwując wszystko ze zeszklonymi oczami.
          Słyszałam zarzuty o ciągłe kłótnie między rodzicami, oskarżanie ich o ignorowanie moich uczuć i właśnie wtedy ich dziecinne, jak uważałam, odzywki i wrzaski sprawiły, że moja krew zawrzała, cała się zagotowałam, i po raz pierwszy w życiu byłam gotowa skoczyć im do gardeł, wiedząc, że mimo wszystko to moi rodzice. Niełatwo mnie wprowadzić w taki stan, po raz pierwszy czułam taką złość, którą wręcz ode mnie biło.
- To ty ich tu zwołałaś?! - krzyknęła mama po raz pierwszy zauważając, że też istnieję od paru dni. - I po co?! Przecież wszystko jest w porządku i nie ma potrzeby ściągania tu wszystkich!
          Wstałam ostentacyjnie z kanapy, zrzucając z niej koc, którym okryłam kolana. Niebieski materiał okrycia mimo swojej wagi i teoretycznej lekkości uderzył pod wpływem siły z jakim go rzuciłam o podłogę, zwracając uwagę na moją osobę. Każdy spojrzał w moją stronę z pytającym spojrzeniem.
- Mam dość. Przestańcie w końcu szukać rozwiązania każdego nawet najmniejszego kłopotu w kłótniach, które nic nie dają! - zaczęłam jeszcze w miarę spokojnie, ale z każdym kolejnym słowem moja złość rosła i dawała mi olbrzymie pokłady odwagi do zrobienia czegoś przed czym bym się obawiała. - Napisałam do Wojtka, bo miałam problemy w szkole. Zaczęli mnie wyśmiewać, pokłóciłam się z Izą i Fabianem, jedynymi osobami, które mnie rozumiały, i mi pomagały, bo moi wzorowi rodzice woleli bawić się w kłótnie, skacząc sobie do gardeł! Napisałam do niego, bo miałam dość cichych dni w domu i chciałam się w końcu od tego uwolnić! Mogłam znieść te bezsensowne kłótnie do czasu, w którym to wy wepchnęliście mnie w bagno, z którego cudem się pozbierałam! - podeszłam do nich bliżej, by móc im to wykrzyczeć prosto w twarz. - Rozwiedźcie się jak przeszkadza wam wasze towarzystwo, jeśli ja jestem jedynym powodem, dla którego jeszcze tu stoicie w tym domu! Wytrzymaliście tyle lat kłótni, ja wytrzymałam tyle lat wrzasków i surowego wychowywania! Nie sądzicie, że czas to w końcu zakończyć?!
           Zapanowała chwilowa cisza, która oznaczała, że każdego zdezorientował mój nagły wybuch furii. Widziałam, że rodzice ze wściekłym grymasem na twarzy zamierzali już coś powiedzieć, ale nie miałam ochoty na słuchanie ich wyrzutów do mnie o takie zwracanie się do nich.
- Nie interesują mnie wasze uwagi o to, że zwracam się do was całkowicie bez szacunku - powiedziałam spokojniej. - Pora na to abyście w końcu zrozumieli i usłyszeli ode mnie to, co kipiało we mnie tyle czasu - zrobiłam chwilę przerwy by przygotować się do tego monologu. - Od zawsze staraliście się wpoić nam, że rodzina jest najważniejsza i to wam się udało. Znosiłam wrzaski i nieustanne kłótnie, zaczęłam was błagać żebyście w końcu się dogadali, i zażegnali ten problem. Jedynie czasem moje łzy działały, bo zwyczajnie mnie ignorowaliście. Robiłam to wszystko, bo kocham każdego kto jest obecny w tym pokoju i jest nawet poza nim, ale należy do naszej rodziny. Tłumaczyłam to wszystko na różne sposoby, ale nie da się ukryć, że prawdziwy powód, którego pewnie nawet teraz nie jestem świadoma był omijany. Jeśli myśleliście, że kłótnie nie robią na mnie wrażenia, albo w ogóle ignorowaliście moją obecność, a to robiliście to musicie wiedzieć coś bardzo ważnego. Gratulacje, to głównie dzięki wam doszło do tego, że gdy będę w związku w przerażenie będzie mnie wprowadzać każda kłótnia z moim partnerem. Nie jestem z kamienia, choćbym nawet być chciała. I nawet jeśli pozostali - wskazałam ręką na moje rodzeństwo, które uważnie mnie słuchało. - dali radę wytrzymać to ja taka twarda nie jestem. To pewnie do was nie dotrze i tą uwagę potraktujecie jako bujanie w obłokach jakiejś smarkuli, która akurat jest waszą córką, ale lepiej rozwiążcie jakoś ten problem. Inaczej stracicie swoje najmłodsze dziecko, bo nie zamierzam odwiedzać rodziców, których nawiasem mówiąc kocham ponad życie i wiem, że to będzie ciężkie, ale skoro tak widzicie swoją przyszłość nie pozostawiacie mi wyboru.
          Wyszłam z salonu, zostawiając osłupiałych w pomieszczeniu i poszłam w kierunku korytarza. Chwyciłam torbę z ubraniami i przerzuciłam ją sobie przez ramię.
- Idę do Bielikowa! - i wyszłam.
          Co prawda z mojego nocnego spaceru wyszły nici, bo Paweł czekał na podjeździe przed domem od kilku minut. Widocznie Justyna pod wpływem wydarzeń zapomniała go powiadomić, że jednak nastąpiła zmiana planów. I dobrze się złożyło. Weszłam do czarnego Golfa i omijając wyjaśnienia, co dokładnie się wydarzyło po prostu poprosiłam go, żeby już jechał, a wszystko jest w porządku.
          Dopiero gdy zaparkował samochód pod ich domem i wniosłam bagaż do salonu, w którym miałam tymczasowo spać poczułam ulgę. Kamień wielkości jakiegoś głazu spadł z mojego serca i rozkruszył się, nie pozostawiając po sobie śladu. Na jakiś czas czułam się wolna od tych kłótni.

środa, 3 sierpnia 2016

26. Spacer zapoznawczy.

          Szłam dziarsko przed siebie z szerokim uśmiechem. Mój dobry nastrój emitował ode mnie na co najmniej kilometr, dając znać licealistom, że ich dotkliwe uwagi i wyśmiewanie nie dotrą do mnie. Pod pachą trzymałam swój czarny szkicownik, który zaledwie dzień wcześniej odzyskałam. Kątem oka widziałam jak uczniowie śledzą mnie wzrokiem do momentu, w którym pchnęłam białe drzwi i wyszłam na zewnątrz.
          Od razu uderzył we mnie chłód listopadowego popołudnia, już ostatniego tego roku. Był trzydziesty listopada, piątek. Zdjęłam plecak z ramienia okrytego szarą kurtką i wyjęłam z niego zielony zeszyt obłożony przezroczystą okładką. Mój brudnopis. Otworzyłam na stronie, gdzie spisałam możliwe życzenia, które mogłam wykorzystać i z wielkim uśmiechem skreśliłam punkt pierwszy, a obok drugiego postawiłam kropkę. Tego dnia miałam zamiar wykorzystać drugie życzenie i zrobić sobie kilka dni przerwy od składania ich, by zostały mi na najczarniejszą godzinę, gdy będę potrzebować czyjejś pomocy.
          W domu atmosfera była już lepsza. Rodzice co prawda nie rozmawiali ze sobą tak jak zawsze, ale wymieniali między sobą kilka zdań, zazwyczaj tych mniej ważnych. Małymi kroczkami do celu, było już lepiej. Nawet chciałam napisać to Wojtkowi by nie przyjeżdżał, bo atmosfera powoli się poprawia, ale kupił już bilety i gdy wychodziłam do szkoły on już wyjechał. Miał pociąg o godzinie kilkanaście minut przed wybiciem siódmej. W domu miał się zjawić około godziny osiemnastej i z tego co mi było wiadome - nie zamierzał przyjechać sam. Wspomniał w jednej wiadomości, że w Szczecinie dosiądzie się do niego Piotrek i Robert, a z Justyną już rozmawiał, i miała ich odebrać ze stacji. Nie tak wyobrażałam sobie kolejne spotkanie naszej całej piątki.
          Miałam zamiar wsiąść do pociągu w Gryficach, który miał właśnie jechać ze Szczecina i razem z nimi pojechać do domu. Szykowała się niesamowita niespodzianka dla rodziców, a ja mimo to bardzo się cieszyłam, że mogę zobaczyć znów całą czwórkę w jednym miejscu. Dosłownie miałam ochotę skakać z radości i piszczeć jak skończona wariatka.
          Wyjęłam telefon z kieszeni i odblokowałam ekran, na którym pojawiła się moja wiadomość o treści: Czekam na Ciebie przy tej samej ławce, co wczoraj. Chcę wykorzystać drugie życzenie. Skąd miałam numer telefonu Bartka? Napisał mi go na jednej z pustych stron w moim szkicowniku. Nie odpisał mi na wiadomość, więc uznałam, że nie miał nic przeciwko i się pojawi. Poprawiłam plecak zarzucony na ramię i żywym krokiem ruszyłam w kierunku ławki, która miała być miejscem naszego spotkania.
          Weszłam do odpowiedniej alejki i usiadłam na drewnianej ławeczce błyszczącej z daleka przez warstwę lakieru, która ją pokrywała. Założyłam nogę na nogę i z uśmiechem czekałam na bruneta.
          W szkole może i wciąż siedziałam sama na przerwach, a Bartek mnie ignorował, jeśli sama bym do niego nie podeszła, ale tego dnia nie zwracałam na to uwagi. Byłam szczęśliwa, bo miałam spotkać się z moim rodzeństwem, które kochałam ponad wszystko. Wreszcie, po prawie roku od ostatniego spotkania znów mieliśmy zasiąść wspólnie w piątkę na kanapie i po prostu zacząć rozmawiać. Fakt faktem, okazja nie należała do najlepszych, bo mieliśmy się spotkać z powodu kłótni rodziców.
          Bartek pojawił się obok mnie w chwili, gdy miałam zamiar się już zbierać. Czekałam dość sporo czasu, jak to przystało na chłopaka, który nie był punktualny. Chociaż znów nie powiadomiłam go o jakiejś konkretnej godzinie. Szedł w moją stronę w swoim standardowym stroju - czarna kurtka, czarne dżinsy i sportowe buty, a przez ramię przewieszona torba. Wstałam energicznie z ławki, chwytając plecak, który o nią oparłam i poczekałam, aż do mnie podejdzie. Nie spieszył się za bardzo, szedł ociężale.
          Gdy był już obok zmierzył mnie spojrzeniem i głośno westchnął, odchylając głowę na chwilę do tyłu.
- Spodziewałem się, że każde życzenie przemyślisz pięć razy i jeszcze jeden dla pewności - zaczął. Leniwie przeciągał każde słowo. - A tymczasem w przeciągu dwóch dni pozostaje ci jedyne dwadzieścia jeden
- To wciąż bardzo dużo możliwości - powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. Moją twarz cały czas ozdabiał lekki uśmiech, który bynajmniej nie zamierzał znikać.
- W takim tempie do świąt się wyrobisz - powiedział. Cicho parsknęłam śmiechem. - Więc? Jakie jest drugie życzenie skoro ściągnęłaś mnie tutaj?
           Uśmiechnęłam się szerzej i zaczęłam iść przed siebie. Skinęłam głową by Bartek do mnie dołączył, co on po krótkiej chwili zawahania zrobił. Dorównał mi kroku i ponaglił gestem dłoni bym powiedziała o co chodzi. Najwyraźniej jeszcze nie zrozumiał, albo nie uwierzył w to, że moim drugim życzeniem miał być teoretycznie zwykły spacer.
- Lubisz chodzić na spacery? - spytałam, gdy z alejki wyszliśmy na chodnik i zmierzaliśmy w stronę Placu Zwycięstwa.
           Był to duży plac na planie prostokąta obłożony szarym chodnikiem z piękną fontanną w samym centrum, która w nocy była oświetlana przez kilka lamp. Na jego brzegach ustawiono co kilka metrów brązowe ławki, a za nimi posadzono pojedyncze drzewa. Uwielbiałam tamtędy przechodzić, szczególnie w te bardziej wietrzne dni.  
- Preferuję aktywny tryb życia - powiedział. No tak, to było do przewidzenia, dlatego wybrałam spacer, a nie bezpodstawne siedzenie na ławce i rozmowę. - O co chodzi? Zwykły spacer jest twoim drugim życzeniem? Chyba nie powinienem się zdziwić, jeśli pewnego dnia zaproponujesz wyjście na zakupy
- To nie jest taki zwykły spacer - powiedziałam, cicho wzdychając i kładąc dłonie na biodra. - To coś w stylu spaceru zapoznawczego
- Czego? - spytał niemal od razu po tym, jak wytłumaczyłam mu sens mojego życzenia.
           Nieśmiało się uśmiechnęłam i wyciągnęłam z bocznej kieszeni plecaka mały niebieski notes, w którym zapisałam pytania. Miałam zamiar zadać je Bartkowi, przez co czułam się przez chwilę jak dziennikarka, a nie uczennica i jego znajoma.
- To proste. Ja ci zadaję pytania, ty masz na nie odpowiedzieć, a spacer to taki  dodatek by bezczynnie nie siedzieć na ławce - powiedziałam, otwierając mały zeszyt na pierwszej stronie, gdzie miałam zapisane pytania, by żadne nie wyleciało mi z głowy.
          Bartek cicho westchnął i skinął głową, sygnalizując, że mam zacząć ten wywiad. Było trochę tych pytań, które mnie od dłuższego czasu nurtowały, a poza tym chciałam wykorzystać szansę jaką on przede mną otworzył. Mogłam poznać go lepiej niż ktokolwiek inny.
- Tylko bądź szczery - wymruczałam cicho. W międzyczasie minęliśmy gryfickie centrum handlowe, które nie grzeszyło swoją wielkością. Było to jedno z tych mniejszych, w których miałam okazję być. - Trenowałeś kiedyś coś poza siatkówką?
          Zamknęłam notes zaraz po tym, jak przypomniałam sobie wszystkie pytania i wybrałam te, na które najbardziej chciałabym znać odpowiedź. Schowałam go do bocznej kieszeni plecaka i czekałam aż Bartek się odezwie, co zrobił po chwili wahania.
- Tak - powiedział. Uniosłam delikatnie brew. Zastanawiało mnie co to mogło być. Pewnie koszykówka, pomyślałam, nie widząc innego sportu, w którym jego niespotykany wzrost znalazłby jakieś zastosowanie i pozwalało mu na szybkie rozwijanie się. - Trenowałem boks
           Pierwsze pytanie jakie pojawiło się w mojej głowie odnosiło się do tego, czy w boksie wzrost ma jakieś znaczenie. To wszystko pewnie zależało od poszczególnych kategorii wagowych, ale jakoś nie dopuszczałam do siebie myśli, że trenował akurat to. Zrozumiałabym koszykówkę, piłkę nożną lub ręczną, nawet tenisa ziemnego, wszystko, ale nie boks. A poza tym czy on nie był za młody? Wydawało mi się, że na treningi boksu uczęszczać mogą jedynie osoby, które są dorosłe i mają świadomość, że ten sport ma im posłużyć jedynie w ostateczności. A ostatecznością wcale nie było obicie kogoś, bo wkurzył amatorskiego boksera. 
- Nie wierzysz, co? - spytał. Kolejne pytanie aż mi się cisnęło na usta za każdym razem, gdy trafiał w sedno sprawy. Czy po raz kolejny muszę przyznawać, że miał rację?
- Aby uczęszczać na treningi boksu nie trzeba spełnić pewnych warunków? - spytałam dość okrężną drogą, zamiast spytać go prosto z mostu, czy nie powinien skończyć określonej liczby lat by w ogóle wejść do specjalnej sali. Istniała też możliwość, że podświadomie byłam pewna, że zrozumie o co mi chodzi bez dokładniejszego precyzowania.
- A wspominałem coś, że chodziłem na zajęcia do profesjonalnego trenera?
           Mogłam się domyślić, że tego nie robił. W końcu miał takie kontakty, że nie musiał martwić się prawem, ani tym bardziej innymi sprawami związanymi ze społeczeństwem. Nie chciałam być za bardzo wścibska, więc nie zamierzałam go o to pytać.
- Dalej uczęszczasz na te zajęcia? - spytałam pod nosem. Nie byłam do końca pewna, czy powinnam się o to pytać. A co jeśli odpowiedziałby twierdząco? Miałam się bać, a może być spokojną, bo w razie konieczności będzie mógł się obronić?
- Skończyłem z tym przed zakończeniem pierwszej klasy liceum - powiedział. W duchu odetchnęłam z ulgą.
- To wcale nie tak dawno temu - mruknęłam cicho pod nosem. Wiem, że Bartek to usłyszał, ale bynajmniej nie zamierzał czegoś dopowiedzieć, za co skrycie dziękowałam, bo miałam niewyparzony język.
           Przyszedł czas na kolejne pytanie, które nurtowało mnie od dłuższego czasu, a właściwie od momentu, w którym po raz pierwszy go zobaczyłam.
- Dlaczego akurat siatkówka? - spytałam.
Bartek patrzył cały czas przed siebie na sklepy i kamienice, które powoli mijaliśmy. Nie wykazywał żadnego zainteresowania moją osobą, traktował mnie jak powietrze, które co jakiś czas dawało o sobie znać cichym i nieśmiałym pytaniem. W końcu głośno wypuścił powietrze z ust i pokręcił delikatnie głową.
- To długa historia - powiedział ciszej. Jeśli chciał mnie tym zniechęcić - nie udało mu się.
- Chętnie posłucham - powiedziałam.
           Chłopak spojrzał na mnie kątem oka. Nie wyglądał na chętnego do rozmowy na ten temat, ale nie dawałam za wygraną. Wiedział, że jestem uparta i nie warto marnować czasu na kłócenie się ze mną o to.
- Moja rodzina od zawsze była powiązana z siatkówką, więc drogę do tego sportu miałem wyznaczoną od samego początku - powiedział. Zapowiada się ciekawa historia, pomyślałam i zaczęłam się wsłuchiwać w każde słowo. - Już w wieku sześciu lat ojciec brał mnie ze sobą na treningi bym oswajał się z salą. Zazwyczaj nie przykładałem się do treningów, bo nie rozumiałem zafascynowania moich rodziców tym sportem - zrobił chwilę przerwy. - Wszystko zmieniło się w drugiej klasie gimnazjum, gdy stanie się najlepszym siatkarzem stało się moim priorytetem
- Chcesz wiązać przyszłość z siatkówką? - spytałam, delikatnie zaciskając z ciekawości usta.
- Nie chcę - odparł leniwie. - Ja to robię
           Pokiwałam delikatnie głową, kryjąc moje wcześniejsze zdziwienie. Podzielałam jego plany na przyszłość. Nadawał się do tego jak mało kto i było dla mnie kwestią czasu, gdy w końcu ktoś się nim zainteresuje, i poprowadzi go do pierwszoligowych klubów, a później może nawet do reprezentacji Polski. Taki siatkarz, jakim był on byłby niesłychanym wzmocnieniem. Moim zdaniem wystarczyło kilka lat i spełniłby swoje marzenia, a raczej wprowadził swoje plany w życie.
Marzenia, a cele były dla mnie czymś zupełnie innym. Marzenia zamykały się jedynie w głowie i to z nich mógłby powstać konkretny cel, który później staje się tym światłem w tunelu, do którego staramy się dotrzeć za wszelką cenę.
           Nawet się nie spostrzegłam, gdy doszliśmy do gryfickiego parku urządzonego w stylu azjatyckim. W sumie to tylko czerwone łuki, które odpowiadały kulturze chińskiej i małe mosty nad strumykiem kojarzyły się z Azją. Gdzieś w oddali była jeszcze piękna ciemnoczerwona altanka. Poza tym był mały plac zabaw, wokół którego były drzewa. Cały park, jak na park przystało rozciągał się na pokaźną długość.
           Bartek nie wyrażał sprzeciwu, gdy skręciłam w stronę wejścia do parku. Podążył za mną niczym cień i kontynuowaliśmy nasz spacer.
- Mówiłeś, że to długa historia - powiedziałam, nawiązując jeszcze do poprzedniego tematu. Wystarczyło mi to, co powiedział, ale mimo to jakaś część mnie czuła lekki niedosyt.
- Skróciłem ją najbardziej jak się dało - mruknął cicho. Unikał tego tematu jak ognia, co mnie jeszcze bardziej w tym intrygowało. Ciekawość sprawiała, że miałam ochotę spytać go o dokładny przebieg tego, co się wydarzyło, ale powstrzymałam się. Mimo wszystko nie chciałam go do niczego zmuszać. - Skoro to jest coś w stylu spaceru zapoznawczego to ja również powinienem zadawać pytania, co?
           Podniosłam na niego spojrzenie. Obserwował mnie uważnie i czekał na moją odpowiedź. Nie spodziewałam się, że on również będzie chciał w jakiś sposób mnie poznać. Może jakbym to przewidziała lepiej bym się do takiej ewentualności przygotowała?
- No pewnie, pytaj o co chcesz - wydało mi się, że przez niejaki stres, który mnie opanował zabrzmiałam trochę ironicznie i nerwowo.
- Trenowałaś coś poza tenisem? - spytał.
           Dlaczego akurat to go zainteresowało? Czy teraz nasz rozmowy miały mieć charakter sportowy, a pytania miały dotyczyć tego jak sobie aktualnie radzimy? Wyprzedzałam tym rozmyślaniem to, co się działo, ale zdziwił mnie tym pytaniem. A gdy sobie uświadomiłam jaka jest odpowiedź chciałam zapaść się pod ziemię i dosłownie wykopać jakąś dziurę obok mnie, w którą mogłabym się schować.
- Tak - przez chwilę wydawało mi się, że taka odpowiedź mu wystarczy i nie będę musiała przyznawać się do tego, który sport trenowałam. Moje nadzieje rozwiało jego ponaglające spojrzenie, przed którym miałam ochotę uciec na drugi koniec świata. - Trenowałam siatkówkę
            Spodziewałam się, że zdziwię go odpowiedzią i nie myliłam się. Dlaczego ja zawsze najpierw mówię, a później się zastanawiam co mogłabym powiedzieć? Przecież w tym nie ma za krzty sensu, bo zmieniam kolejność tego co powinnam robić. Mogłam go okłamać, powiedzieć, że piłkę nożną, koszykówkę, piłkę ręczną, ale wolałam być szczera.
- Żartujesz? - bardziej stwierdził niż spytał. No chciałabym, pomyślałam, ale nie wypowiedziałam tego. Na jego twarzy malowało się widoczne na pierwszy rzut oka zdziwienie.
- Mówię prawdę - mruknęłam cicho. - Byłam jeszcze w czwartej klasie, gdy zapisałam się na zajęcia, z których zrezygnowałam po około trzech miesiącach na rzecz tenisa. Trenowanie dwóch sportów na raz mnie bardzo męczyło
- Pewnie uczyłaś się od podstaw - powiedział. - Nie rozumiem jak po nauce czegoś, co tak mało od ciebie wymaga można być wykończonym
          Może dlatego, że byłam porównywalna do jednej wielkiej kluski, a po wbieganiu na schody czułam się jakbym przebiegła trzydzieści kilometrów sprintem w mniej niż pół godziny? Powiedziałam mu za dużo i tak naprawdę był o krok by poznać tą prawdę, którą tak kurczowo ukrywałam przed każdym. Mimo że to była przeszłość, a ja wykazałam się wytrwałością i wyglądałam tak jak chciałam przez tyle lat bałam się ich reakcji. Wszystkie zdjęcia najchętniej wyrzuciłabym i spaliła, a później tak samo potraktowała jeszcze ich popiół dla pewności, że mojej przeszłości już nikt nie odgrzebie. Już nie płakałam na wspomnienie wyśmiewania mnie w szkole, wyzywania i traktowania jak śmiecia, które swoje miejsce miał w śmietniku, a nie na korytarzu szkoły. Ale jego słowa, jego ton mnie zranił. Wydawał się być tak obojętny i pogardliwy, że miałam ochotę zakończyć ten spacer, i wrócić do domu. A później karcić się za to, że wpadłam na tak głupi pomysł by to proponować.
           Zamrugałam kilka razy by nie pozwolić łzom opuścić moich oczu. Bartek akurat wtedy spojrzał na mnie, bo przez dłuższy czas milczałam i pewnie zrozumiał, że powiedział coś czego nie powinien. Nie pytał o nic więcej. Nie poruszał już tematu tenisa do końca naszego spaceru, jakby bał się, że zaraz po tym mogłabym wybuchnąć głośnym płaczem. Jego osoba wycisnęła z moich oczu za wiele łez. Sprawiał mi ból, jak jeszcze nikt inny i to zaledwie jedynie przez słowa. To był tylko dowód, że one mogą zranić bardziej, niż czyny. Odciskają tak duże piętno, którego już nigdy się nie wymaże.
           Po tym jak już się opanowałam popytałam go jeszcze o kilka rzeczy. Szczególnie tych mniej ważnych, bez których nie mogłam się obejść w takim wywiadzie. Bartek z każdym zadawanym przeze mnie pytaniem wydawał się być co raz bardziej rozluźniony. Domyślałam się, że obawiał się jakiegoś konkretnego pytania i nawet miałam podejrzenia jakiego. Pewnie bał się, że spróbuję dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości, a dokładniej o wydarzeniu, które go tak zmieniło. Nie zamierzałam. Oczywiście, chciałam coś wiedzieć więcej na ten temat, ale uznałam, że najlepiej będzie jeśli on mi to sam powie bez żadnego wymuszania. Wtedy dowiedziałabym się nawet więcej, niż zamierzałam, bo nie starałby się ukryć wielu faktów.
           On mnie też od czasu do czasu pytał o jakieś bzdury pokroju tego, jaki był mój ulubiony kolor. Pytaliśmy się nawet o takie bzdury, które w przyszłości pewnie by nam się w ogóle nie przydały. - Data twoich urodzin? - wyczytałam kolejne pytanie, nad którym zapisałam dla przypomnienia, że Bartek najbardziej lubi kolor niebieski i czarny, zupełnie tak jak ja, i zazwyczaj nie jada lodów, bo ma wrodzoną nietolerancję laktozy. Wyjątkami są sorbety domowej roboty. Tego akurat nawet się nie spodziewałam. Pierwszy raz w swoim życiu miałam do czynienia z osobą, która ma ów przypadłość. Miał naprawdę specyficznie ułożony plan żywienia. Zero mleka, zupełnie nic z tym w składzie.
- Chcesz urządzić jakąś zabawę z tej okazji? - spytał kąśliwie. Może i bym urządziła, gdybym miała kogo zaprosić, pomyślałam.
- Nie - zaprzeczyłam. - Po prostu nie chcę ominąć okazji do składania życzeń urodzinowych - powiedziałam, na co Bartek przerwał mi cichym parsknięciem śmiechem. - Pamięć o czyichś urodzinach jest bardzo ważna. W ten sposób pokazuje się zainteresowanie tą osobą i jak ważna jest w czyimś życiu. Przynajmniej ja tak do tego podchodzę
- Zdajesz sobie sprawę, że świadomie lub nie przyznałaś, że ci na mnie zależy? - spytał. Przeklęłam cicho, uświadamiając sobie, że ma rację i znów przestałam uważać na słowa. Moją reakcją wywołałam u niego cichy śmiech. - Dwudziesty drugi sierpnia
           Przynajmniej nie miałam pecha i jego urodziny już nie minęły, jak się obawiałam. Nie miałam ochoty na składanie spóźnionych życzeń.
           Do końca spaceru pytaliśmy się nawzajem o jeszcze kilka rzeczy, a ja zmieniłam tor naszego bezcelowego chodzenia po Gryficach na dworzec, na którym miałam czekać na pociąg z moimi braćmi. Dowiedziałam się o Bartku jeszcze kilku ciekawych rzeczy, oczywiście też żadnej na temat jego przeszłości. Z całej jego bandy kolegów szacunek ma jedynie do Roberta, Michała i Tomka, z którymi zna się najdłużej. Podobno z Tomkiem znał się najdłużej, bo od podstawówki. Okoliczności ich poznania pozostały mi nieznane i bynajmniej nie miał zamiaru mi ich zdradzać.
           Mówił, że w wolnym czasie najczęściej ćwiczy. Rzadko odpoczywał, jeśli wizyty w siłowni pięć razy w tygodniu nie zalicza się do formy odpoczynku. Sam twierdził, że to go uspokaja i pozwala mu się opanować po cięższych dniach. Ponad wszystko kochał swojego młodszego brata, którego nie odważyłby się nigdy skrzywdzić. Uznałam, że to naprawdę urocze - ktoś taki jak Bartek, słynący z krzywdzenia innych bardzo kochał swojego brata.
           Madzia była jego kuzynką, co mnie trochę zdziwiło, bo spodziewałam się, że jest jego siostrą i ma dokładnie dziewięć lat, a jej chorobę wykryto w wieku sześciu lat, gdy zasłabła na basenie. Jej rodzice zabrali ją do szpitala, a tam po kontrolnym pobraniu krwi zauważono nieprawidłowości. Została dłużej na dokładniejsze badania, z których wynikło, że dziewczynka choruje na raka. Do tej pory szukali dawcy, którego znaleźć nie potrafili, bo nikt nie pasował.
           O mnie dowiedział się mniej więcej tego, że mam trzech braci i siostrę, wszyscy byli starsi ode mnie i moja rodzina jest znacznie liczniejsza niż jego. Jego ojciec miał trzech braci, a matka miała siostrę, która była rodzicielką Madzi i brata. Moje wujostwo było znacznie liczniejsze, co szczególnie widać było na zjazdach rodzinnych, na których spotykaliśmy się zazwyczaj całą rodziną, a ja połowy z obecnych nie znałam. O rodzinie nie rozmawialiśmy za długo, bo temat skończył się zaledwie po kilku pytaniach.
           Ciekawość zwyciężyłaby tylko w jednej kwestii, gdzie po prostu nie mogłam się powstrzymać by nie spytać go o pewną rzecz. Dochodziliśmy powoli do stacji, na którą za około godzinę miał przyjechać pociąg, w którym mieli być moi bracia.
- Dlaczego ... - zaczęłam, ale w ostatniej chwili postanowiłam nie dokańczać tego pytania. Jeśli kwestia jego zerwania z dziewczyną, o której nawet nie miałam wcześniej pojęcia byłaby dla niego tematem tabu to wolałam nie popadać w tą dziurę. Nieważne co by mi odpowiedział i tak nic by to dla mnie nie wniosło, oprócz świadomości, że ta dziewczyna z jakiegoś powodu mu podpadła i dlatego z nią zerwał.
- Dlaczego nie dokończyłaś pytania? - spytał, widząc moją rezygnację.
- Bo raczej nie chciałbyś na nie odpowiedzieć - postanowiłam być szczera.
           Bartek głośno westchnął i odwrócił wzrok na stację, do której z każdym kolejnym krokiem zbliżaliśmy się w szybkim tempie. Wyglądał na trochę poddenerwowanego. Po chwili spuścił wzrok na podłoże, którym był chodnik i głośno przełknął ślinę. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
- Dotyczy mojej przeszłości? - spytał i wszystko stało się dla mnie jasne, a ja znalazłam w końcu potwierdzenie, że przez cały spacer obawiał się najbardziej tego tematu.
- Tak - potwierdziłam. - Nie chcę ciebie o to pytać, bo sama wiem jak bardzo temat tego co się wydarzyło może boleć i jak bardzo można chcieć go unikać
- Mógłbym założyć się, że nie przeżyłaś tego co ja - wymruczał cicho pod nosem.
- Pewnie masz rację - powiedziałam cicho. Oczywiście, że nie mogłam przeżyć tego co on, albo po prostu byłam bardziej stabilna psychicznie i nie wywołałoby to u mnie tak wielkich zmian w zachowaniu jak u niego.
           Weszłam na teren dworca, dziwiąc tym samym Bartka, który w zamyśleniu szedł dalej chodnikiem. Zmierzył mnie zdziwiony spojrzeniem, gdy tylko spostrzegł się, że nie dotrzymuje mu kroku.
- Czas się pożegnać - powiedziałam z delikatnym uśmiechem na twarzy. - Czekam tu na pociąg, którym przyjadą moi bracia
- To do zobaczenia - powiedział i nie czekając na moją odpowiedź ruszył przed siebie.
- Do zobaczenia - powiedziałam, niemal krzycząc, bo w zaskakującym tempie znalazł się daleko ode mnie. Nie zwrócił już na mnie uwagi. Miałam nadzieję, że nie był zły o to jaki temat poruszyłam.
           Ruszyłam w kierunku dużego pomalowanego jasną żółtą farbą budynku. Miał sporo dużych okien, był to budynek piętrowy. Prezentował się naprawdę ładnie na tle otaczającego go betonowego placu i ulicy naprzeciwko niego. Nad drzwiami, do których wchodziło się po kilku schodkach był napis: DWORZEC KOLEJOWY. Weszłam szybko do środka, bo dopiero bez obecności Bartka zdałam sobie sprawę z tego jak zziębnięta jestem.
           W środku prezentował się jak każdy typowy dworzec. Duża sala z niebieskimi ławkami, z której można było wejść do kilku sklepów, w których zaopatrzyłoby się na podróż. Naprzeciwko drzwi wejściowych w odległości kilkunastu metrów było wyjście na peron. W tym wypadku nie musiałam wchodzić do kiosku, ani wychodzić na peron, więc zajęłam jedno z pustych miejsc, których było naprawdę dużo. O tej porze dnia i roku nikt tu nie kursował, a pojedyncze osoby, które gdzieś się wybierały można było zliczyć z łatwością. Spojrzałam na duży zegar znajdujący się na ścianie, wskazujący za kwadrans siedemnastą. Czekała mnie prawie godzina siedzenia i niecierpliwości. Cała już się rwałam by uściskać moich braci i się z nimi spotkać.
           Włożyłam do uszu słuchawki, w których po chwili rozbrzmiała muzyka i czekałam aż z głośników usłyszę głos, informujący o przyjeździe na peron pociągu ze stacji w Szczecinie, do którego pobiegłabym niemal od razu.
           Czekałam prawie pięćdziesiąt minut, gdy usłyszałam upragnioną informację i jak szalona wystrzeliłam do przodu. Omal nie wyważyłam drzwi, które stały mi na przeszkodzie by wbiec na peron, na którym po chwili dostrzegłam zbliżający się niebiesko - biały pociąg z elementami żółci na dole. Na dworze było o wiele zimniej niż wcześniej, dlatego dygocząc czekałam aż pociąg znajdzie się obok. W międzyczasie dołączyło do mnie kilku innych ludzi, który już normalnie przeszli przez drzwi bez ryzyka wyrwania ich z zawiasów, jak w moim przypadku. Upewniłam się, że w czasie czekania zakupiłam bilet i wbiegłam do środku transportu niemal od razu po tym jak otworzyły się drzwi.
           Wnętrze pociągu nie było za specjalnie zatłoczone, więc od razu zauważyłam moich braci, którzy siedzieli na szarych miękkich siedzeniach niedaleko mnie przy drugim wejściu. Byli zapatrzeni w ekrany telefonów, więc nie zauważyli swojej siostry, która omal nie rozniosła dworca w oczekiwaniu na nich.
           Przecisnęłam się przez kilku ludzi, którzy blokowali mi dostęp bezproblemowy do mojego rodzeństwa i w końcu mogłam się im przyjrzeć z odległości mniej więcej dwóch metrów.
           Piotrek siedział w dość specyficznej pozycji ze względu na swoje sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Ze względu na swoją pracę w wojsku był umięśniony. Był drugim najstarszym w naszym rodzeństwie, miał dwadzieścia dziewięć lat, a trzydziestka zbliżała się mu nie ubłagalnie. Włosy ułożył jak zwykle na żel z widocznym po lewej stronie przedziałkiem. Nie rozumiałam dlaczego to robił, bo bez układania i w niechlujnej wersji wyglądał o wiele lepiej. Założył szary sweter i granatową grubą kamizelkę. Do tego ubrał dżinsy i swoje starannie wypastowane buty. On bez wątpienia z całej trójki przykładał największą wagę do wyglądu. Oczywiście nie obeszłoby się bez kilkudniowego zarostu na twarzy, którego pewnie nie chciało mu się zgolić.
           Zaraz obok niego siedział Robert, który był drugim najmłodszym w naszej rodzinie. Jedynie ja go pobijałam z o dziewięć mniejszą liczbą lat. Ubrany był w ciemnoszarą kurtkę zimową i dżinsy. Włosy miał rozmierzwione i każdy ułożony był w inną stronę świata. W przeciwieństwie do Piotrka on akurat o wiele lepiej wyglądałby w ułożonych włosach do jakiegokolwiek ładu. Na stopy nałożył ciemne adidasy, które nosił już od ponad roku, ale nie zmieniał ich, bo jak twierdził, starczyłyby mu jeszcze na co najmniej dwa lata. Ostatnio wziął się za siebie, podobno chodził na siłownię, a w wolnym czasie uczęszczał na treningi piłki nożnej, której był wielkim fanem już od kilku lat. Opierał swoje nogi o dużą granatową wypchaną po brzegi torbą. Na ile oni mieli zamiar przyjechać?
           Obok Roberta miejsce zajmował Wojtek, który był jedynie o rok młodszy od Piotrka. Miał widoczną nadwagę, z którą i tak nie było aż tak źle jak kilka lat temu. Od niedawna on również wziął się za siebie i przeszedł na zdrowszy tryb żywienia, a poza tym wychodził na wieczorne spacery z kolegami z pracy. Poprawa była widoczna, ale jak on to mówił, nie przykładał do tego uwagi i pogodził się z tym jak wygląda. Nawet jeśli to dobrze, że w końcu zaczął wychodzić z mieszkania i spacerować po łódzkich kamienicach. Założył luźną szarą zimową kurtkę, która już go nie opinała ciasno jak kiedyś, niebieskie dżinsy i tak samo jak Piotrek starannie wypastowane buty. Na nosie spoczywały mu okulary, a w dłoni jak każdy z nich dzierżył telefon komórkowy. Włosy ułożył na żel, ale w przeciwieństwie do Piotrka nie zrobił sobie przedziałka, bo uważał, że wygląda w tym strasznie.
           Miejsce obok Wojtka zajęte było przez jego torbę podróżną, którą postanowiłam zdjąć. Wykorzystałam fakt, że nie zwracali na mnie uwagi i usiadłam obok brata, który to wszystko postanowił zorganizować. Na mojej twarzy widniał szeroki uśmiech radości. Znów ich widziałam. Robert wyrwał się z pracy w firmie ubezpieczeniowej w Szczecinie, w której pełnił rolę programisty jakichś konkretnych programów. Nie wiedziałam dokładnie, bo nie przykładałam szczerze do tego uwagi. Piotrek wrócił ze służby w wojsku, które miało siedzibę również w Szczecinie. A Wojtek w końcu postanowił przyjechać do nas, bo Łódź była najdalej od naszego miejsca zamieszkania. Byliśmy znów razem, a do kompletu brakowało jedynie Justyny.
            Wojtek od razu zwrócił uwagę na brak torby, która ogrzewała jego lewą stronę i spojrzał odruchowo na mnie, a na jego twarz zawitał szeroki uśmiech, gdy zobaczył jak omal nie trzęsę się z podekscytowania i radości, że ich widzę.
- Cześć, Weronka - powiedział, wstając i zwracając na nas uwagę pozostałej dwójki, która automatycznie widząc nas również wstała z miejsc. Nie chciałam się wyróżniać i również wstałam by przytulić i przywitać każdego z nich po kole.
             Po grupowym przywitaniu znów usiedliśmy na miejsca. Widziałam po nich, że oni mimo okoliczności również się cieszą, że przyjechali i po kilku miesiącach spotkamy się po raz kolejny w piątkę. Ze wzruszenia popłynęło mi kilka łez po policzkach, które zbierały się by wypłynąć pewnie cały dzień. Chłopacy, których nawet mimo wieku będę tak nazywać, bo określenie mężczyzn zdecydowanie do nich nie pasuje, najpierw byli zdezorientowani, ale po chwili zaśmiali się głośno, a ja nieśmiało do nich dołączyłam.
- Tak się cieszę, że jesteście tu we trójkę - powiedziałam łamliwym głosem, po czym oczy zaczęły mnie strasznie piec, a ja mimowolnie się rozpłakałam. Tak dawno ich nie widziałam.
Mrs Black bajkowe-szablony