Na zewnątrz wciąż lało, nawet bardziej niż wcześniej. Cicho westchnęłam i zaczęłam skakać na prawej nodze na plac obok Gryf Areny, gdzie znajdowała się mała altanka. Gdy organizowane były jakieś festiwale, bądź imprezy to właśnie tam goście, którzy zazwyczaj byli główną atrakcją zabawy rozkładali swój sprzęt i spędzali czas. Z jednej strony to było dobre rozwiązanie, bo byli cały czas w centrum uwagi, z drugiej to wschodzącym gwiazdom nie zawsze to pasowało.
W tamtej chwili altanka miała mi posłużyć jedynie jako schronienie przed okropnym deszczem. Po kilku minutach żmudnego skakania dałam radę w końcu dostać się do mojego celu. Mała, skromna, drewniana altanka z małym stolikiem na samym środku, wokół którego były ustawione drewniane krzesełka. Wskoczyłam do środka po trzech schodkach i padłam pod ścianą.
Mimo że starałam się nie wybuchnąć płaczem, to i tak na nic się to zdało. Nie chciałam przez niego płakać, bo nie był tego warty. Ktoś, kogo nie interesują uczucia innych nie jest wart ani jednej łzy. Mimo to jego zachowanie w stosunku do mnie przypomniało mi rzeczy, o których staram się nie myśleć.
Zawsze mi się wydawało, że Bóg może ranić innych, odbierając im bliskich jedynie po osiągnięciu przez nich odpowiedniego wieku. Moja teoria może i nie została obalona, ale wydarzenia, które mi się przytrafiły wywołały u mnie wątpliwości. Jeśli Bóg uważa, że wiek jedenastu lat był dla mnie odpowiedni by zacząć ten terror i horror to chyba nie mam nic do gadania. W wieku jedenastu lat zginęła moja babcia przez raka trzustki, rok później moja ciocia przez raka płuc, a w jeszcze następnym roku niespodziewanie w wypadku samochodowym życie straciła moja druga babcia. Ich śmierci znacznie przyspieszyły mój proces dojrzewania, sprawiły, że zaczęłam zastanawiać się nad wieloma sprawami, zmieniły mnie. Jednak mimo upływu czasu rozmowa o tym wciąż wzbudza we mnie ból, którego nie jestem w stanie opisać. Sama myśl o nich przypominała mi chwile, w których dowiedziałam się o ich śmierci i ten szalony płacz, którym się zanosiłam przez następne kilka dni. Ten ból potrafi zrozumieć jedynie osoba, która sama tego doświadczyła. Tylko i wyłącznie bardzo bliskie mi osoby wiedziały o tym, dlaczego zmiana mojego charakteru w przeciągu zaledwie kilku lat była tak znaczna.
Nienawidziłam tego uczucia, gdy łzy odbierały mi dech i walczyłam o to by móc w ogóle oddychać. Zdjęłam okulary i położyłam je obok a twarz skryłam w dłonie. Tak dzikim szlochem wybuchałam bardzo rzadko, jedynie w momentach, w których przytrafiło mi się naprawdę coś strasznego co wywoływało albo przypominało mi traumę.
Nagle w dźwiękach kropel deszczu rozbijających się o dach altanki, lub ziemię i mojego płaczu usłyszałam czyjeś kroki. Podciągnęłam kolana pod brodę i szczelnie je objęłam ramionami. Pozwoliłam moim brązowym włosom ponownie tego dnia zakryć moją twarz, która była cała mokra od deszcze i łez. Od razu wiedziałam, kto wszedł do altanki. W końcu prawie dwu metrowego chłopaka można rozpoznać w każdych warunkach, nawet jeśli obraz przedstawiany przez oczy jest tak zamazany, że widać w nim jedynie czyjąś niewyraźną posturę. Gdy go zobaczyłam szybko schowałam głowę między kolana i starałam się opanować szloch, który od kilku minut bezlitośnie rozrywał mi gardło.
Usiadł obok mnie i milczał. Pewnie chciał zobaczyć moją reakcję na jego zachowanie. Powiedziałam mu to, co chciałam od kilku dni w przypływie emocji, ale nie żałowałam tego. Nawet jeśli miałabym mieć przez to problemy to ktoś musiał mu powiedzieć prawdę. Może w końcu otworzyłoby mu to oczy na krzywdę innych. Kątem oka widziałam, że cały czas na mnie patrzył. Jego twarz nie wyrażała ani grama współczucia. Mogłam się tego spodziewać, poza tym i tak go nie oczekiwałam. Nie lubiłam słuchać ludzi, którzy mówili, że im przykro, bo tak wypada naprawdę nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak kogoś tym bardziej ranili. Bo co dadzą zwykłe słowa współczucia? Życia kogoś bliskiego z pewnością nie przywrócą. Wydaje mi się, że czasem jedyną możliwością słów jest ranienie innych i rozdrapywanie w nich wcześniej powstałych blizn. I na co? Te blizny i tak nigdy się nie zagoją, i w umyśle będą cały czas dawać o sobie znać.
Bartek odwrócił wzrok ode mnie, zamknął oczy i ułożył podbródek na kolanie. Zacisnął mocniej oczy, usta i dłoń w pięść. Nie wiem jak to zrobił, ale jego obecność jakoś mnie uspokajała i dodawała w pewnym sensie otuchy. Nie musiał nic robić, oprócz siedzenia obok mnie i milczenia. Powinnam być twardsza i bardziej stanowcza w swoich postanowieniach. Jednak byłam osobą, która słowa rzucała na wiat i jeśli naprawdę nie była ich pewne to wichura porywała je w dal, sprawiając, że o nich zapominałam. Taka już byłam i nawet jakbym się postarała, nijak bym tego nie zmieniła. To była już po prostu część mnie, ta, którą musiałam zaakceptować.
Spojrzałam na niego smutno, nie starałam się już kryć mojego wzroku skierowanego w jego stronę, z którego pewnie cały czas zdawał sobie sprawę. Był zdecydowanie za bystry, nie dało się go oszukać i to był jeden z tych powodów, przez które jest tak doceniany wśród innych. Chciałam być na niego zła za to, co powiedział, ale działał na mnie uspokajająco. O moich złościach na niego zapomniałam w chwili, gdy wszedł do altanki i usiadł obok mnie. Kilka razy otwierał delikatnie usta. Przedstawiałam go sobie jako osobę pewną siebie, nie mającą żadnych wątpliwości, co do swoich działań i nie obawiającą się kogoś innego. Zdecydowanie z tym przesadziłam. On też był człowiekiem i też miał chwile, w których nie mógł zrobić za wiele. I nawet jego kamienne serce miało pęknięcia.
Gdy wreszcie spojrzał na mnie cicho westchnął, widząc, że od jakiegoś czasu patrzę wprost na niego. Odwrócił wzrok i głośno przełknął ślinę.
- Nie znam cię, tak? - spytał bardziej retorycznie, ale i tak w odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową. - Ty o mnie przecież też za wiele nie wiesz.
Nie dałam rady ukryć zdziwienia tym, co powiedział. Nie takich słów się spodziewałam. Myślałam raczej, że powie coś zupełnie innego, bardziej pasującego do niego. I wtedy dotarło do mnie w stu procentach to, co do mnie powiedział. Nie znałam go, wypominałam mu błędy porównywania mnie do innych, a sama również to robiłam. Nie mogłam pojąć, jak celnie trafił w samo sedno sprawy. Zatkało mnie i nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Każdy możliwy scenariusz zabrzmiałby źle, dlatego milczałam, a ciszę między nami niszczył jedynie deszcz, który powoli ustawał.
Nagle w głowie zaświtał mi dość dziwny, jak na tamtą sytuację pomysł. Powinnam po prostu z nim pójść do auta i jechać tam, gdzie on planuje. Tam wciąż było ryzykowną opcją, bo to była jedna wielka niewiadoma. Było chyba na tyle ryzykowne, że zdecydowałam się na bardzo lekkomyślny i nieprzemyślany ruch.
- To może czegoś się nawzajem dowiemy? - spytałam, spoglądając ukradkiem na niego. Spojrzał na mnie z deka zdziwiony. - Przed nami już prawie trzy tygodnie. Wolałabym uniknąć takich sytuacji, jak dzisiaj.
Chwilę milczał. Z początku myślałam, że nie odpowie i puści to mimo uszu. Znowu się, co do niego pomyliłam. Cicho westchnął i spojrzał na mnie.
- W pewnym stopniu masz rację - powiedział. - Powinniśmy się lepiej poznać, przynajmniej na tyle by uniknąć nieprzyjemnych sytuacji przez następne trzy tygodni. Zaczynaj.
Milczałam przez moment. Musiałam ułożyć w głowie sensowny plan tego, co mam mu wyjawić. Kilka słów za dużo i mogłam tego pożałować. Wiem, że oceniałam go pod tym względem z góry, ale ostrożności nigdy za wiele. Wiedziałam, co mam mu powiedzieć po minucie, może dwóch.
- Do niektórych spraw dorosłam szybciej, niż inni - zaczęłam smutno półszeptem. Jednak wiedziałam, że usłyszał, on wszystko słyszał. - Gdy moi rówieśnicy biegali szczęśliwi po boiskach i bawili się w różne zabawy ja przechodziłam przez traumę. Nie chcę się rozwijać nad tym tematem. Po prostu w mojej rodzinie straciłam, ktoś mógłby powiedzieć: tylko trzy osoby. Dla mnie to było o trzy osoby za dużo. Doświadczenie, czym jest śmierć, która odbiera ci bliskich na własnej skórze w niektórych przypadkach może całkowicie zmienić czyjeś podejście do świata. W moim przypadku, gdyby nie Iza, Fabian i moja rodzina, głównie bracia, stoczyłabym się na samo dno. - po raz kolejny zaczęły mi napływać łzy do oczu. - Ich śmierć zmieniła moje podejście do świata przez co do niektórych spraw podchodzę inaczej niż inni. Nie chcę wychodzić przed innymi na osobę użalającą się nad sobą, więc informuję kogoś o tym bardzo rzadko. W końcu ktoś, kto czyjejś śmierci nie doświadczył na własnej skórze nie jest w stanie pojąć tego uczucia. Czasem zazdroszczę tym osobom, które nie musiały wypłakiwać litrów łez za osobami, które kochały - na chwilę przerwałam. - Błąd - kochają - zrobiłam kolejną przerwę. - Jestem egoistyczna, co rzadko ujawniam, ale taka jest prawda. Czasami po prostu bardziej interesuję się sobą niż innymi.
To było według mnie najważniejsze. Wiedział to, co powinien i to miało mu starczyć. Miałam cichą nadzieję, że teraz łatwiej będzie mu mnie zrozumieć. Nie chciałam wzbudzić jego współczucia, tylko zrozumienie.
- Wolisz przedstawiać same wady, żebym nie pomyślał, że próbujesz mi zaimponować? - spytał opierając głowę o ścianę altanki. - Jeśli tak - to ci nie wyszło. Jeśli nie - powiedz coś więcej, bo zaczynam myśleć, że naprawdę nie masz żadnych zalet.
Cicho prychnęłam w odpowiedzi. Zawsze musiał się doszukać gdzieś drugiego dna? Nawet tam, gdzie go nie było. Nie starałam się mu imponować, ani nic w tym rodzaju. Ja po prostu chciałam mu powiedzieć prawdę, żebyśmy mogli się łatwiej zrozumieć. Postanowiłam zrezygnować z wywoływania niepotrzebnych kłótni i dostosować się do jego polecenia.
- Wymienianie zalet nie jest łatwe - westchnęłam cicho. - Bo co mam powiedzieć? - nastąpiła chwila przerwy, w której oczekiwałam od niego, że jakoś mi pomoże z tym wyzwaniem. Westchnęłam cicho, gdy on wciąż spoglądał przed siebie. - Kreatywna. Jestem bardzo kreatywna, mam bujną wyobraźnię - zgromił mnie swoim spojrzeniem. - Czasem nawet za bardzo... - parsknęłam cicho śmiechem, by choć trochę rozładować atmosferę. - Więcej nie dam rady.
Spojrzał na mnie wyraźnie wytrącony z zamyślenia. Zlustrował mnie wzrokiem i głośno wypuścił powietrze z ust. Tym razem nie odwrócił spojrzenia, pozostał z opartą głową o drewnianą ściankę i zaczął mnie uważnie obserwować. Wydawało mi się, że analizuje każdy element mojego ciała, co natychmiast wywołało u mnie panikę. Natychmiast chwyciłam kilka kosmyków włosów i zakryłam nimi twarz. Jakby to cokolwiek mogło pomóc, pomyślałam.
- Możesz mnie tak nie obserwować? - spytałam szybko, omal nie krzycząc. - Może dalej będziesz oglądać deszcz poza altanką, co? Zdecydowanie lepszy widok ode mnie - powiedziałam łamiącym się głosem, co wywołało u niego parsknięcie śmiechem.
- Zapomniałaś o innych, nie chcesz ich mówić czy po prostu uważasz, że ich nie masz? - spytał, posłusznie odwracając wzrok. Odetchnęłam cicho z ulgą, bo naprawdę jego wzrok zaczynał mi wiercić dziurę w brzuchu.
- Wszystkie trzy propozycje są trafne - powiedziałam, po czym stało się coś czego się nie spodziewałabym kilka dni temu.
Zaśmiał się. Naprawdę to zrobił i się nie przesłyszałam. Natychmiast na niego spojrzałam. Musiałam być naprawdę oszołomiona, bo z mojej krtani nie mogło wypłynąć ani jedno słowo. Jego twarz skutecznie zakrywało umięśnione lewe ramię, którego rysy mięśni były widoczne nawet przez skórzaną kurtkę. Na chwilę dźwięk kropel deszczu stał się dla mnie stłumiony przez jego śmiech. Nie zdawałam sobie sprawy, że on w ogóle wiedział jak się śmiać, myślałam obserwując go z lekko rozchylonymi ustami. Trwało to kilka sekund, ale dla mnie to było jak godziny w czasie których w mojej głowie odbijało się echo jego śmiechu.
Gdy skończył zapanowała między nami cisza, ale nie taka głucha i krępująca. Atmosfera między naszą dwójką nie była nigdy tak spokojna i rozładowana. Nie przyznam, że to mi się nie podobało, ale to było coś nowego, co w przypadku znajomości z Bartkiem mogło różnie poskutkować. Wiedział, że mnie tym zdziwił i wprawił w zakłopotanie. Może i mi tego nie mówił, ale łatwo było to rozpoznać. Kilka dni temu nie byłabym w stanie odczytać aż tyle, jak wtedy.
- To może teraz ty? - spytałam, starając się przerwać tą ciszę, która z każdą sekundą zaczynała mnie wprowadzać w coraz większe zakłopotanie.
- Tylko pod warunkiem, że dokończysz opisywać siebie - powiedział, kończąc głośnym westchnięciem na co ja odpowiedziałam od razu prychnięciem. - Czy chcesz, żebym ja się tego podjął?
- Opisywania mnie? - spytałam, na co on pokiwał twierdząco głową. Trochę zdziwił mnie tą propozycją i wywołał nią u mnie mieszane uczucia. - Z jednej strony nie chcę tego słyszeć, bo obawiam się, że twoje zdanie zdecydowanie będzie odbiegać od prawdy...
- To najwyżej mnie poprawisz - urwał mi w ciągu zdania.
- Ale z drugiej - nie zwróciłam na niego uwagi. - ciekawi mnie, czy jesteś aż tak przenikliwy jak myślałam - powiedziałam, na co on cicho parsknął.
- Która strona przeważa? - spytał na chwilę odwracając wzrok na mnie.
- A niech stracę - powiedziałam, przewracając teatralnie oczami. - Spróbuj.
- Pod warunkiem, że ty też spróbujesz mnie opisać - powiedział, na co ja się wyraźnie poddenerwowałam. - Lepiej się poznamy, jeśli przedstawimy wzajemne zdanie o sobie i wskażemy, co powiedzieliśmy źle.
- To dlaczego ja musiałam opowiadać swoją historię dorastania i trudów w moim życiu? - spytałam go z wyrzutem.
- A kazałem ci coś takiego zrobić? - spytał. Cwaniak, przemknęło mi przez myśl. Nie szło z nim w ogóle wchodzić w tego rodzaju kłótnie, bo przeważnie wychodził z nich zwycięsko. - To ty wyszłaś z propozycją, żebyśmy się lepiej poznali.
Cicho westchnęłam i złapałam się za głowę. Wydawało mi się, że prawie każdą sytuację potrafi obrócić na swoją korzyść. Co prawda rzadko trafia się możliwość rozmowy z kimś tak w pewien sposób interesujący, ale dla mnie był również irytujący. Nie dałoby się ukryć, że nie jestem osoby, która lubi być stawiana pod ścianą i w pewien sposób podporządkowana jemu. Nie lubiłam mówić tego, co on po mnie oczekiwał.
- Dobra, zaczynaj - ponaglałam go. Niby ciekawość jest przysłowiowym pierwszym stopniem do piekła, ale po części chciałam wiedzieć jak on mnie widział. Nawet, jeśli mogłam tego pożałować.
- Nie pospieszaj aż tak. I tak nie wyjdziemy stąd za szybko - Wiedziałam, że miał na myśli szalejący poza altanką. - Strasznie uparta - powiedział, czym wywołał u mnie lekki uśmiech. Nie mylił się. - Czasem lekkomyślna - pokiwałam lekko głową na znak, że póki co wszystko trafił. - Zdecydowanie zbyt wrażliwa - powiedział, czym lekko zakuł mnie w serce, ale wiedziałam, że w stu procentach miał w tym również rację. - Dosyć śmiała...
- Pierwszy błąd - powiedziałam bez zawahania.
- Gdybyś była nieśmiała rozmawiałabyś teraz ze mną i próbowała się ze mną kłócić, na przykład tak jak wcześniej? - spytał równie szybko, jak ja mu przerwałam wypowiedź.
- Gdybyś wiedział ile mi to trudu sprawiło, nie twierdziłbyś tak - powiedziałam, spuszczając wzrok na moje czarne czubki butów.
Na chwilę zamilczał. Nie chciałam przed nim udawać kogoś innego, bo później mogłoby to wyjść w najmniej oczekiwanym momencie. Z drugiej strony zdziwił mnie tym, jak o mnie myślał. Czy naprawdę sprawiałam wrażenie osoby śmiałej? Ja? Śmiechu warte, pomyślałam, bo to w żadnym stopniu nie miało potwierdzenia w rzeczywistości. Nie byłam nawet na tyle odważna by pójść do kogoś z prośbą o pomoc, bo się bałam odrzucenia jej.
- Tyle? - spytałam, wyraźnie dając po sobie znać, że tyle informacji mogło mi wystarczyć. W większej mierze miał rację, zaliczył jedynie drobną pomyłkę.
- Wypadałoby jeszcze powiedzieć o jednej rzeczy - powiedział, spoglądając ukradkiem na mnie. - W sumie bardzo ważnej.
- Co to jest? - spytałam prosto z mostu. Oczekiwałam najgorszego, wytknięcia jakiejś wady, o której nawet ja nie miałam pojęcia. Gdyby tak się stało nie zdziwiłabym się za nadto. Był w stanie dostrzec we mnie to czego nawet ja nie potrafiłam. Zresztą, z pewnością nie tylko we mnie.
- Jesteś bardzo mądrą osobą - powiedział, czym wprawił mnie w osłupienie. Dosłownie siedziałam znieruchomiała i tępo wpatrywałam się w niego, chcąc uzyskać odpowiedź czy aby się nie pomylił. - Nie wiem, czy nie potrafisz tego dostrzec skoro tak na mnie patrzysz.
Natychmiast się opanowałam i odwróciłam jak oparzona wzrok od niego.
- Oceny nie są w stanie odzwierciedlić poziomu mądrości danej osoby - powiedziałam cicho, ale zarówno na tyle głośno by dał radę usłyszeć mój głos. - One jedynie pokazują, że dana osoba jest w stanie nauczyć się kilku definicji by zaliczyć dobrze egzamin. Tak naprawdę nawet uczeń gorszy od innych, mający złe oceny może okazać się geniuszem.
- I to właśnie odróżnia tych naprawdę mądrych ludzi od tych, którzy sprawiają jedynie takie wrażenie - powiedział, na co delikatnie pokiwałam głową na znak mojej aprobaty. - Mądra osoba potrafi wykorzystać swoją wiedzę w codziennym życiu. Ktoś sprawiający wrażenie kogoś inteligentnego zapomni o tym, czego się uczył i będzie wkuwał dalej kolejne pojęcia, które później znów odejdą w zapomnienie - mówił, na co ja kiwałam głową. Nie spodziewałam się tego po nim, że kiedykolwiek usłyszę od niego coś tak mądrego i dającego do myślenia. To tylko potwierdzało jego teorię, która zresztą i tak była prawdziwa. - Może tego nie zauważasz, ale twoje oceny nie znaczą za wiele. Jedynie mogą dać ci satysfakcję, że udało ci się coś zaliczyć. A na świadectwie wysokie stopnie mogą cię uszczęśliwić po roku ciężkiej pracy. Nie są w stanie określić poziomu twojej wiedzy - na chwilę przerwał swoją wypowiedź. - Bo nie ma skali ocen, która może to określić. Nie uważasz?
Spojrzałam na niego. Wpatrywał się po raz kolejny w ścianę altanki wybudowanej naprzeciw nas. Miał rację. Oceny nie zawsze wskazywały samych geniuszy, jedynie wprowadzały błędny tok myślenia. Bo czy szóstkowy uczeń, który wygrywa wszystkie konkursy nie może zostać pokonany w którymś przez osobę z o wiele niższego rzędu, gdzie dwójka jest szczytem marzeń? To brzmi niemożliwie i coś takiego praktycznie się nie zdarza, ale to nie oznacza, że może zostać wykluczone.
- Teraz moja kolej? - spytałam retorycznie, na co odpowiedział mi jedynie milczeniem przerywanym przez coraz słabszy już deszcz. - Nie wiem od czego zacząć - powiedziałam, by dać mu do zrozumienia, że będę potrzebować dość dłuższej chwili zastanowienia. - Oprócz tego, co sądzi o tobie chyba każdy chyba nie powiem za wiele - zaczęłam dosyć nieśmiało. - Chodzi mi o to, że sprawiasz wrażenie osoby, która nie interesuje się krzywdą innych albo takiej, która ranienie ludzi uważa za dobrą rozrywkę - powiedziałam i od razu zauważyłam, że zbiera się by coś powiedzieć. - Nie jesteś taki, prawda?
Wprawiłam go w widoczne osłupienie, jak on mnie kilka razy wcześniej. Nie spodziewał się czegoś takiego z mojej strony, co po części dodało mi wiatru w żagle. Jednak ja też potrafiłam choć w nieznacznym stopniu go kontrolować.
- Co ci powiedziała moja matka? - spytał szybko, wyraźnie poddenerwowany.
- Nie odwołuję się do tego - westchnęłam cicho. - Można powiedzieć, że jestem po prostu naiwna, albo wierzę w rzeczy, które nie mają pokrycia w rzeczywistości - mówiłam, na co on nie starał się ukryć swojego szoku. - Słuchaj, to, co sprawiło, że stałeś się taki jaki się stałeś mnie nie interesuje. Bo co to zmieni? Nieważne, co wywiera na nas wpływ, ale ważne jest to, jaki ten wpływ jest duży i czy możemy się jeszcze od niego uwolnić.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał.
- Twój wizerunek na co dzień jest wykreowany przez to wydarzenie - powiedziałam mu prosto w twarz. - Nie zgadzaj się ze mną, jeśli chcesz, bo możliwe, że się mylę. Jednak skoro sprawiło, że stałeś się taki to musiało mieć silny wpływ również na twoją psychikę - na chwilę przerwałam, by pozbierać myśli i nie palnąć nic głupiego, i nieprzemyślanego. - To prawda, że cię wcześniej nie znałam, ale ciężko mi uwierzyć, że od zawsze taki byłeś.
- I to wszystko wnioskujesz po tych głupotach jakich nagadała ci moja matka? - spytał, omal nie krzycząc ze złości. Wiedziałam, że go nieźle tym wkurzyłam, zresztą, byłabym zdziwiona gdyby było inaczej.
Poddenerwowany wstał natychmiast i zaczął kręcić się wokół stolika i ławek na środku. Zapewne chciał mi tym dać do zrozumienia, że powinnam uważać na słowa i zakończyć temat. Igrałam z ogniem, ale zachowałabym się źle gdybym nie dokończyła tego, co chciałam mu powiedzieć.
- Mówiłam ci, że to nie ma nic do znaczenia - powiedział, wzruszając ramionami.
- To w takim razie dlaczego uważasz, że taki nie byłem zawsze? - spytał, wyraźnie starając się zaraz nie wybuchnąć.
- Siatkówka, Bartek - powiedziałam, również starając się z nim nie wdawać w zbędne kłótnie. - Siatkówka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz