czwartek, 9 czerwca 2016

10. Jedyny w swoim rodzaju.

          Spotkanie trwało dłużej niż myślałam i było bardzo zacięte. Prawdą było, że nie znałam drużyny przeciwników i w ocenie możliwości moich znajomych kierowałam się plotkami, głównie na temat Bartka. Znałam większość z nich, a na pewno wyjściową szóstkę. Kojarzyłam większość z zajęć, które mieli zaraz po mnie. Z tym, że ja trenowałam w zupełnie innym miejscu a ich poznałam podczas zajęć dodatkowych. Ale skład znałam dobrze. Fabian na rozegraniu, Bartek w ataku, Igor i Maciek na przyjęciu, Konrad jako środkowy, no i oczywiście Marcin na libero. Zdziwiłam się, gdy po kilku treningach Fabian oznajmił nam, że trafił do podstawowego składu siatkarskiej drużyny. W piłce nożnej tak dobrze mu nie szło i wciąż był góra rezerwowym.
          Pierwszy set był zdecydowaną porażką naszych. Na początku wydawało się, że kontrolują spotkanie i mają je w garści, ale po tym zaczęło się pod górkę. Trzebiatowscy nagle się przebudzili i zaczęli zdobywać kolejne punkty jak burza. Oglądałam całe starcie z uwagą, analizując ich grę. Nie byłam jakimś specjalistą, ale swoje wiedziałam na temat siatkówki. Uważałam, że na boisku nie tylko powinno się grać, ale również myśleć i przewidywać ruch przeciwnika. Siatkówka była dynamicznym sportem, więc nie oczekiwałam tego po chłopakach, ale bardzo chciałam im w jakiś sposób pomóc. Wiedziałam nawet w jaki.
          Zaraz po tym jak Gryficzanie zeszli na przerwę postanowiłam go zrealizować. Co jak co, ale jedyną ich nadzieją był Bartek, który był w formie i to było widoczne, ale jego problemem było to, że nie do końca potrafił myśleć na boisku. Poza tym drużyna z Trzebiatowa przygotowała się szczególnie na niego. Zapewne obmyślili tysiące możliwości jak zablokować Bartka by nie mógł pomóc swojej drużynie. Trener naszej drużyny zauważył to i na przerwie próbował Bartkowi przemówić do rozsądku i wytłumaczyć jak ma atakować by za każdym razem nie nadziać się na blok, który wybije piłkę albo w out, albo skutecznie uniemożliwi dalszą grę. Ale ten nic sobie z tego nie robił i po prostu usiadł na ławce. W trakcie tego meczu chyba każdy bez wyjątku w głównej mierze obserwował jego.  Podziwiałam go za to jak wytrzymuje presję tych dziesiątek par oczu na niego skierowanych i to w jaki sposób może bez stresu grać, choć zdawałam sobie sprawę, że to mogła być jedynie przykrywka, gdy w środku się gotuje i denerwuje przez nadzwyczajne zainteresowanie nim. Ale raczej do tego przywyknął. Na pewno niepierwszy raz gra w turnieju.
          Bartek usiadł na ławce i popijał zmrożoną wodę. Też bym chciała mieć zapewnione schłodzone picie, przemknęło mi przez myśl, ale natychmiast się ocknęłam. Zawołałam go cicho. Udał, że nie usłyszał, ale wiem, że było inaczej. Odwrócił głowę w innym kierunku z dziwnym grymasem na twarzy. Z jednej strony nie chciałam go jeszcze bardziej denerwować po przegranej partii, bo nerwy nic nie dadzą oprócz straty kolejnych cennych punktów. Z drugiej zaś ktoś musiał mu przemówić do rozsądku i na moje nieszczęście musiałam to być ja. Choć stuprocentowej pewności, że mnie posłucha nie miałam.
- Chodź tu, bo zawołam głośniej na tyle , że nie tylko ty usłyszysz. - warknęłam na jego plecy, aby w końcu zwrócił na mnie uwagę.
          Udało się. Z dziwnym grymasem na twarzy odwrócił się w moją stroną i podszedł do mnie wyraźnie zdenerwowany. Trudno, wkurzę go bardziej, bo z pewnością moją pomoc uzna za głupie wymądrzanie. Będę mile zaskoczona, jeśli choć trochę z niej skorzysta. Sama do końca nie wiedziałam, co mnie w ogóle podkusiło by mu cokolwiek doradzać.
          Ale gdy już podszedł do mnie i w odległości mniej więcej metra obserwował mnie nie było odwrotu. Nienawidziłam jak patrzył tak na mnie tym surowym spojrzeniem z ustami zaciśniętymi w charakterystyczną kreskę, jakbym zmuszała go do nie wiadomo jakiego poświęcenia. 
- Spytam prosto z mostu. Czy ty myślisz w ogóle na tym boisku? - powiedziałam odruchowo wskazując na pole gry, na którym rozgrzewali się rezerwowi a w niektórych miejscach były porozrzucane piłki.
- Tyle? - kiwnęłam głową. - To nie zawracaj mi głowy. - prychnął.
         To było do przewidzenia, że ktoś z tak wielkim ego jak on nie posłucha się jakiejś dziewczyny, która według niego nie ma za grosz pojęcia o siatkówce. Nawet nie wiedział, jak bardzo był w błędzie. Poza tym nie odpuszczałam łatwo. Skoro zdecydowałam się mu coś doradzić i przemówić do rozsądku to nie zamierzałam dać mu spokoju, dopóki mnie nie wysłucha. Odwrócił się powoli i zaczął stopniowo się ode mnie oddalać. Gwałtownie zerwałam się z miejsca i odwróciłam go w moją stronę, łapiąc za jego łokieć.
         Nigdy się nie spodziewałam, że dotykając kogoś tyle uczuć mnie przeszyje. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek wcześniej zrobiła coś tak gwałtownego, odruchowego i przede wszystkim - głupiego. Po pierwsze : to był Bartek, który na domiar złego miał prawie dwa metry wysokości, a po drugie : mimo tego, że gips skutecznie ograniczał mi ruchy to ciągle zapominałam, że go mam. W zwyczaju miałam, że do nowych rzeczy, które zakładałam przyzwyczajałam się w zaskakująco szybkim tempie i później zapominałam, że je w ogóle noszę. Ale zapomnienie o kuli u nogi jest za wielkim wykroczeniem, szczególnie w sytuacjach gdy gwałtownie zrywam się z miejsca.
          Łatwo domyślić się, że straciłam równowagę i po chwili zaczęłam po prostu opadać. Wydawało mi się, że po prostu poczuję tą nawierzchnię po raz kolejny tamtego dnia. Przecież to nic nowego, że czasem jestem niezdarna i zwyczajnie lekkomyślna. Ale nie poczułam twardej nawierzchni sali gimnastycznej, a jedynie czyjeś ramiona, które od razu rozpoznałam. W końcu to one miały mnie nosić i to one też kilka dni temu przycisnęły mnie do ściany. Obejmowały mnie delikatnie w pasie żebym się nie udusiła, ale jednocześnie na tyle mocno bym się z nich nie wyślizgnęła. Znając mnie, byłabym pewnie nawet do tego zdolna.
          Bartek szybko podniósł mnie do pionu i posadził z powrotem na krześle. Tak naprawdę sam mną pokierował, bo ja była zbyt oszołomiona by w ogóle gdziekolwiek się ruszyć. To wszystko wydarzyło się bardzo szybko i zanim właściwie uświadomiłam sobie, co się ze mną działo to już siedziałam na ławce a obok mnie przykucał Bartek. Nie patrzył na mnie. Wbijał wzrok w siatkę do gry i rozgrzewających się zawodników, którzy powoli schodzili by zająć miejsce w wyznaczonym dla nich kwadracie między ławkami zawodników a trybunami. Nawet lepiej, że patrzył na coś innego, bo jego wzrok spaliłby mnie ze wstydu. Schowałam twarz w dłonie, żeby ukryć moją całą czerwoną i ciepłą twarz.
          Długo się nie kryłam, bo Bartek wyciągnął swoją rękę delikatnie odsłonił moją twarz, nawet na mnie nie patrząc. Gdy mnie dotknął poczułam coś dziwnego. Czułam jakby jego dłoń nagle wzdrygnęła pod moim wpływem albo tego wstydu, który ze mnie wyciekał. Poza tym pod wpływem jego dotyku czułam się naprawdę dziwnie i nieswojo. Szczególnie, gdy robi to w tak delikatny sposób, żeby mnie nie skrzywdzić. Pamiętałam o karze i zawsze jego zachowanie tłumaczyłam nią. Jednak nieodłączną cechą mojego charakteru jest to, że często robię sobie daremne nadzieje. W tamtym przypadku myślałam, a nawet chciałam by w tym wszystkim kryło się gdzieś drugie dno, gdzie kara jest rzeczą drugorzędną, bo na pierwszym miejscu jestem ja. Tekst z typu, których po prostu nie znoszę, bo aż taką fanką romansów nie jestem, ale taka była prawda odnośnie moich nadziei.
          Bartek cały czas kucał, ale nawet mimo tego, że drastycznie się obniżył to i tak był prawie równy ze mną. Siedziałam obok niego mimowolnie go obserwowałam. Nic sobie z tego nie robił i cały czas oglądał siatkę. Może po prostu chciał zostać bym znów nie zrobiła czegoś głupiego, stwierdziłam w myślach. Chciałam wykorzystać okazję i poruszyć poprzedni temat, ale gdy już otwierałam usta Bartek nagle się odezwał:
- Wróć do tego, co chciałaś mi powiedzieć.
          Cudem powstrzymałam się od niestosownej docinki. Nie miałam zamiaru się z nim droczyć a jedynie wykorzystać okazję, że dał mi prawo głosu, bym wyraziła swoje zdanie na temat jego gry. Natychmiast się ożywiłam i ze speszonej dziewczyny przeobraziłam się w energiczną, która miała naprawdę wiele do powiedzenia. Odruchowo spojrzałam jeszcze w górę by zobaczyć na elektronicznej tablicy czas do końca przerwy i rozpoczęcia drugiego seta. Minuta i trzydzieści siedem sekund, pomyślałam i szybko zaczęłam układać plan mojej wypowiedzi, żeby Bartek cokolwiek z tego zrozumiał w razie gdyby chciał te informacje wykorzystać.
          Przybliżyłam się trochę do niego i pochyliłam się aby nikt oprócz nas nie usłyszał tego co mam do przekazania, a tym bardziej przeciwna drużyna.
- Zawodnik z siódemką zawsze ustawia ręce do bloku ataku po prostej. Spróbuj zaatakować wtedy do skosu. Jestem prawie pewna, że tego nie zablokuje. - Dopiero, gdy zaczęłam wypowiadać kolejne słowa zdałam sobie sprawę jak żałośnie to brzmi. Naprawdę się nie znałam i mogłam dać sobie spokój z udzielaniem rad. - Do asekuracji ustawiają się zdecydowanie za blisko siebie i odsłaniają część boiska. Jeden mocniejszy atak i po nich. W razie próby potrójnego bloku spróbuj zaatakować po ciasnym skosie. - parsknął śmiechem. - Dałbyś radę?
          Nic nie odpowiedział, podniósł się i akurat wtedy sędzia zażądał koniec przerwy a trenerzy wypuścili zawodników na boisko.
          Mecz oglądałam z jeszcze większą uwagą i nie mogłam ukryć zdziwienia, gdy zobaczyłam ataki Bartka. Nie wierzyłam, że naprawdę stosował się do moich rad. Zaraz po tym jak w niesamowitym stylu zaatakował po ciasnym skosie i minął potrójny blok przeciwników z trybun dobiegł głośny dźwięk oklasków. Chłopacy z drużyny słysząc doping gryfickich kibiców grali jeszcze lepiej. Zdobywali kolejne punkty w zaskakująco szybkim tempie. Bartek robił na boisku co chciał. Nie wiem, czy to do końca była moja zasługa. Wydawało mi się, że przełamał coś w sobie, co ostatecznie skończyło się dobrze dla wszystkich. Kończył większość ataków, bo niektóre udało się przeciwnikom szczęśliwie obronić, ale potem w kontrze Bartek nie dawał im już żadnych złudzeń. Przegrali drugą partię zdecydowanie. Gryf Arena miała wszystko pod kontrolą przez cały set. Grali tak jak tego od nich oczekiwałam.
          W przerwie po drugim secie postanowiłam, jak typowa nastolatka, skorzystać z telefonu. Miałam nadzieję, że Iza coś mi napisała. Oczekiwałam każdej wiadomości, byle tylko wskazywało to na to, że jakoś się trzyma. Było mi trochę wstyd, że gdy ona potrzebowała wsparcia ja sobie pojechałam na mecz. Nie miałam na to wpływu i musiałam się zgodzić, ale to tłumaczenie wypadało dość blado na tle tego, co się wydarzyło.  Od razu, gdy zobaczyłam powiadomienie o esemesie szybko odblokowałam telefon i sprawdziłam wiadomość. Zwykła reklama, pomyślałam gdy przeczytałam treść. Miałam ochotę rzucić komórkę przed siebie ze złości, ale powstrzymała mnie myśl, że mogłabym tak kogoś znokautować.
          Moje tępe wpatrywanie się w ekran telefonu przerwał Bartek, który usiadł obok mnie na wolnym miejscu po mojej prawej stronie. Od razu wyłączyłam telefon i schowałam go do przedniej kieszeni plecaka. Spojrzałam pytająco na niego, gdy wygodnie się rozsiadł.
- No co? - spytał zdziwiony, gdy zauważył, że lustruję go wzrokiem.
- Dostosowałeś się do moich rad? - spytałam cicho i retorycznie. Przecież zobaczyłam odpowiedź na boisku, gdy przeciwnicy patrzyli zrezygnowani po sobie, bo jeden zawodnik robił z nimi co chciał.
- Inaczej bym to określił. - powiedział, na co odruchowo parsknęłam śmiechem. Nawet w takich sytuacjach nie chciał przyznać, że mu pomogłam. - Masz jakieś inne polecenia, pani trener?
         Gdy na niego spojrzałam zdziwiona zauważyłam, że jego dziwny grymas na twarzy trochę przypominał uśmiech. Lekko krzywy i teoretycznie sarkastyczny, ale na swój sposób dodawał mu uroku. Nie patrzył na mnie, znów przyglądał się siatce i zawodnikom. Siedział w dość dziwnej pozycji. Na siedzeniu trzymał kolano, na którym opierał swobodnie prawą rękę. Wyglądał komicznie ze względu na swój wzrost, który niewątpliwie był jednym z jego atutów w czasie gry. Mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc ten obraz. Szybko uświadomiłam sobie, że moje uczucia do niego nie były wynikiem przypadku. Może to wszystko potoczyłoby się inaczej gdybym poznała najpierw jego oblicze w szkole, a dopiero później jego podejście do siatkówki. Nie mogłam sobie odpowiedzieć na pytanie, co dokładnie sprawiło, że to akurat jego wybrało moje głupie serce. Może to był wygląd, choć za powierzchowną osobę się nie uważałam, może po prostu pozór jego ideału w czasie gry.
- Pytałem cię o... - odwrócił głowę w moją stronę  i urwał swoją wypowiedź, widząc, że się mu przyglądam z lekkim uśmiechem pod nosem.
          Speszona odwróciłam czym prędzej wzrok i zasłoniłam usta dłonią, mając nadzieję, że zapomni widoku mojego uśmiechu. Postanowiłam jak najszybciej zmienić temat, żeby ta sytuacja odeszła choć na chwilę w niepamięć.
- Nie wstrzymuj ręki podczas serwisu. Mają bardzo słabe przyjęcie, a w szczególności libero. Postaraj się w niego celować. - zaczęłam na jednym wdechu, bardziej mrucząc niezrozumiałe słowa pod nosem. Cudem będzie, jeśli to zrozumie. - Siła to nie wszystko. - przerwałam na chwilę. - Nawet siła w końcu nie wystarczy, jeśli nie będziesz myślał. Zaczęli się ustawiać przy twoich atakach na mocne piłki do skosu. Jeśli chcesz ten mecz całkowicie zdominować nie możesz atakować w jeden sposób, polegając cały czas na sile. - znów na chwilę przerwałam. - Może zaczniesz stosować kiwki albo plasować piłki?
          Trzecia partia skończyła się jeszcze szybciej niż poprzednia, a czwarta była jedynie koniecznością do potwierdzenia, że tego dnia to Gryficzanie okazali się lepsi. W międzyczasie na dworze lunął deszcz, który bezlitośnie nękał szyby okien sali gimnastycznej. Krople notorycznie uderzały o szkło. MVP był znany od samego początku. Sędzia jedynie wręczył mu nagrodę, po czym na trybunach rozbrzmiały oklaski i jakieś dzikie krzyki. Bardzo cieszyłam się w dodatku z tego, że w pewien sposób przyczyniłam się do tego zwycięstwa.
          Kiedy Bartek szedł się przebrać powiedział coś swojej mamie i nas zostawił. Kobieta pomogła mi dostać się na korytarz, podczas gdy młodszy brat Bartka biegał wokół nas szczęśliwy z występu swojego brata.
          Gdy doszłyśmy na korytarz podszedł do nas trener gryfickiej drużyny. Domyśliłam się, że pewnie chce pochwalić Bartka i to w jaki sposób pomógł drużynie wygrać w zdecydowanym stylu.Tym bardziej zdziwiłam się, gdy mężczyzna przytulił mamę Bartka. Szybko wyciągnęłam z kieszeni telefon, żeby zamaskować moje skryte przyglądanie się im. Zasłoniłam twarz kilkoma kosmykami włosów, myśląc, że podziałają jak kurtyna, która skutecznie mnie przed nimi ukryje.
          Jednak gdy wysoki, bardzo wysoki mężczyzna mnie zauważył od razu się do mnie uśmiechnął. Miał niebieskie oczy i brązowe włosy ułożone na żelu. Ubrał lekki czarny dres, białą koszulkę i bluzę z nadrukowaną nazwą klubu na plecach. Podszedł do mnie i wyciągnął olbrzymią dłoń, którą niepewnie uścisnęłam. Odwzajemniłam delikatnie uśmiech, odsłaniając lekko rząd moich białych zębów.
- Dzień dobry. - powiedziałam niepewnie, lekko speszona.
- Och, zapomniałem się przedstawić. - zaśmiał się. Miał bardzo głęboki i donośny głos. - Jestem Adrian Rosek, ojciec Bartka. Miło mi cię poznać. Ty pewnie jesteś Weronika.
         Pokiwałam delikatnie głową. Wszystko zaczęło mi się mieszać, ale za razem niektóre fakty układały mi się w logiczną całość. Znajomość dyrektora z ojcem Bartka, jego wpływ na wyrzucenie go z drużyny po paru telefonach. To wszystko powoli nabierało sensu.
- Jak się domyśliłaś ja jestem jego matką. - wskazała na siebie uśmiechnięta kobieta. - Nazywam się Milena i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, że mogłam cię poznać. Nie spodziewałam się ciebie na meczu.
- Nie miałam wyboru, dyrektor jednoznacznie stwierdził, że powinnam udać się z Bartkiem. - westchnęłam. - Ale z drugiej strony nie żałuję, bo bardzo lubię oglądać siatkówkę.
- Zauważyłam, gdy próbowałaś się dostać do bliższych miejsc mimo swojej nogi. - zaśmiała się pani Milena, po czym zawtórował jej mężczyzna. - Mogłaś sobie zrobić jeszcze większą krzywdę.
- No czasem jestem za bardzo lekkomyślna. - uśmiechnęłam się głupio.
          Na pierwszy rzut oka jego rodzice byli bardzo mili i sympatyczni. Ponadto byli bardzo żartobliwi. Nie wiem czego oczekiwałam, ale na pewno nie czegoś takiego. Myślałam, że Bartek musiał mieć z kogo brać przykład, może odziedziczył swój trudny charakter w genach? Jego rodzice byli kompletnym przeciwieństwem jego.
- Dlaczego państwo chciało mnie tak bardzo poznać? - spytałam nieśmiało z lekko spuszczoną głową. Wyglądałam jak mała przestraszona dziewczynka. - Chodzi mi o to, skąd państwo w ogóle o mnie wiedziało?
- Nie przesadzaj z tą kulturą, kochanie. - powiedziała uśmiechnięta kobieta. - Dyrektor zadzwonił do nas by powiadomić o karze dla Bartka. Z początku myśleliśmy, że to kolejna nagana i znów wzywa nas do szkoły, ale powiedział coś zupełnie innego. - zatrzymała się na chwilę. - Powiedział, że kazał mu się opiekować jedną z najlepszych, jak nie najlepszą licealistką. Przedstawił nam ciebie mniej więcej i bardzo chcieliśmy cię poznać.
- Jakich bzdur pan dyrektor o mnie nagadał? - powiedziałam odruchowo, na co rodzice Bartka wybuchli szczerym śmiechem.
- Przede wszystkim powiedział, że będziesz mieć dobry wpływ na Bartka. I to nas bardzo cieszy. - powiedział mężczyzna. - Bartek od kilku lat jest zupełnie inny. Próbowaliśmy wielu sposobów, ale żaden nie wychodził.
- Czyli on kiedyś był inny? - spytałam. Tak naprawdę moja uwaga skupiła się tylko wokół tej wiadomości, że Bartek nie zawsze był takim aroganckim kolesiem z ego większym od niego. Nie umiałam sobie wyobrazić jego w innej odsłonie, pod kurtyną sympatycznego miłego chłopaka, który nikogo nie śmiałby wykorzystać, podobnie jak jego rodzice. Przynajmniej z pozorów.
- Tak, kiedyś był zupełnie inny. - powiedziała smutno kobieta. - Wydarzyło się w jego życiu coś, co wywarło na nim duży wpływ. Jednak nie możemy ci o tym powiedzieć, co to dokładnie było. Bartek byłby zły. Lepiej, żeby on ci przekazał tą informację.
          Usłyszeliśmy zamykanie drzwi. Bartek kierował się powoli w naszą stronę. Ubrany był w to, co w samochodzie z tym, że przewiesił przez ramię granatową torbę sportową. Patrzył w ekran telefonu, więc jeszcze nie zauważył z kim prowadzę rozmowę. I dobrze, pomyślałam. Był od nas jeszcze jakieś kilka metrów, gdy jego mama postanowiła mi coś jeszcze przekazać na odchodne.
- Jeżeli dobrowolnie powie ci, co się wydarzyło to znaczy, że tobie zaufał na dostatecznym poziomie. - wyszeptała.
          Zdziwiłam się słysząc to. Przede wszystkim dlatego, że nie widziałam szans, żeby Bartek mi zaufał. Nie ukrywam, że tajemnicy bym dotrzymała i nikt oprócz mnie by o niej nie wiedział, ale tu nie chodziło o to. Sam sposób bycia Bartka wykluczał jakiekolwiek opcje zaufania przypadkowej dziewczynie. Chociaż po tym czego się dowiedziałam zaczęłam mieć wątpliwości, czy aby na pewno byłam przypadkowa. Dyrektor najwyraźniej wybrał mnie, bo mogłam wywrzeć wpływ na Bartka. Jedyną niewiadomą w tym całym równaniu był powód zainteresowania Bartka moją osobą. Nie było godziny, w której skrycie nie zastanawiałabym się, co takiego Michał mu naopowiadał. Nie dość, że nikt nie chciał mi o tym powiedzieć, to jeszcze nie miałam żadnego pomysłu, co to akurat mogło być.
          Gdy Bartek do nas podszedł schował z głośnym westchnięciem telefon do kieszeni i spojrzał pytająco na rodziców. Wydawało mi się, że w jego spojrzeniu przemykał cień złości. Nie musiał nic mówić, bo jego rodzice od razu zrozumieli, co chciałby powiedzieć. Najpierw odezwała się jego matka:
- Nie mogłam się powstrzymać. - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Jak zwykle u ciebie. - powiedział szorstko Bartek.
          Zero kultury, nic oprócz jego własnego świata, w którym to on był najważniejszy. O ile w trakcie trwania meczu mogłam sobie przypomnieć powód, dla którego zakochałam się w nim, tak w tamtej chwili znów odszedł w niepamięć, w pustkę, z której po raz kolejny musiałam go wygrzebać. Albo raczej nie musiałam, mogłam go zostawić w tej głębi by tam gnił i odszedł w zapomnienie. Dlaczego tego nie robiłam? Świadomość, że Bartek był inny, ale pod wpływem wydarzeń się zmienił dodawała mi chęci bym to właśnie ja sprowadziła go z powrotem na poprawną ścieżkę. Podjęłam się misji niemożliwej na pierwszy rzut oka, ale to był ten moment, w którym ryzyko powinno zostać podjęte. Ale jedną z moich cech był niezwykle słomiany zapał, więc teoretycznie nie powinien zdziwić mnie fakt, że po kilku dniach sobie po prostu odpuszczę.
          Cała rozmowa odbywała się w napiętej atmosferze, do której wolałam się nie wtrącać. Co jakiś czas chciałam dorzucić swoje trzy grosze, ale cudem się powstrzymywałam.
- Bartek, ja jadę do pracy, a tata musi pozałatwiać jeszcze kilka spraw w Gryf Arenie. - powiedziała pani Milena spokojnie. - Weź Kubę i pojedźcie do Madzi.
- Nie zapomniałaś o dość istotnym szczególe? - spytał Bartek. Już nie musiał się tak wysilać i mógł po prostu powiedzieć, że nie chce jechać tam ze mną. O ile tam znaczy w ogóle coś dobrego, bo w innym wypadku sama wyskoczyłabym prędzej z pędzącego dwusetką auta w obliczu mojego strachu.
- Weronika, masz podejście do dzieci? - spytała mnie kobieta, gdy ja chciałam udawać całkowicie nieobecną, żeby nie zwracali na mnie zbędnej uwagi. Nici z mojego planu, przeszło mi przez myśl.
- Nie byle jakich dzieci. - dodał Bartek lekko poddenerwowany. - Madzia jest chora na raka.
- I uważasz, że powiem coś w stylu: Wszystko będzie dobrze, nie masz się czym martwić ? - spytałam równie zdenerwowana, co on. Nienawidziłam, gdy oceniano mnie tak powierzchownie.
- A nie zrobiłabyś czegoś w tym stylu? - prawie krzyknął. Przegiął. Wszystko ma swoje granice, nawet moja cierpliwość do jego humorów w końcu mogła się skończyć. I się skończyła w najmniej odpowiednim momencie.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że nie jestem taka jak inne?! - krzyknęłam zła. Wybuch mojej złości zdziwił nie tylko jego, ale również jego rodziców, brata i przypadkowych ludzi na korytarzu. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo źle mnie oceniasz! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że straciłam już osobę przez raka?! Oczywiście, że nie wiesz, ale mimo to uważasz, że pozjadałeś wszystkie rozumy! Skończ już z tym i przestań ranić tym innych!
         Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że w moich oczach pojawiły się łzy. Nie, nie przy nim, myślałam. Nie mogłam już dłużej stać obok niego i patrzeć na jego osobę. Postępowałam lekkomyślnie i byłam tego świadoma, ale po prostu o własnych siłach zaczęłam się kierować do wyjścia. Kątem oka zauważyłam, że Bartek cały czas stał w miejscu. Nie ruszył się nawet o milimetr. Może to i lepiej. Przynajmniej nie zrobiłabym większego cyrku w przypadku gdyby za mną poszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony