środa, 5 października 2016

37. Prawda.

          Patrzyłam wprost w jego zielone oczy, które swoją intensywnością dziś wręcz mnie porażały. Nie mogłam tego robić, nie w takiej sytuacji. Byłam zdecydowanie zbyt uległa, a wpatrywanie się w niego jedynie wprowadzałoby coraz większy mętlik w mojej głowie, z którego ostatecznie wynikłoby, że zgodziłabym się na wszystko. Nie mogłam na to pozwolić, bo zdawałam sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogłyby z tego wyniknąć. Straciłam najważniejszy element w każdej znajomości - zaufanie.
          Z początku nie mogłam się wysłowić, znalezienie słów było zbyt trudne. Żadne nie pasowało do tej sytuacji, a nawet jakbym jakieś znalazła poczułam jak mój głos z całej siły nie chce abym uczestniczyła w tej rozmowie.
- Mogę wejść? - spytał łagodnie.
          Zadanie było proste - odmówić. Ale tylko teoretycznie. Zdawało mi się, że on doskonale wiedział jak wielki wpływ ma na mnie nacisk zieleni jego oczu, tak samo jak spojrzenia mierzącego mnie od góry do dołu. Akurat teraz, w chwili, gdy wyglądałam jak sto nieszczęść, czułam się jak wrak człowieka, a najprostsze czynności były uniemożliwione przez ból.
- Jakoś o wejście do domu nie pytałeś.
          Bartek pokręcił delikatnie głową.
- Twoja matka mnie przywitała na podwórku - wyjaśnił. No tak, już wszystko jasne, mama widząc "ideał swojego zięcia" musiała go po prostu wpuścić do domu.
- Starasz się o jej względy? - spytałam głupio oschlejszym tonem, niż mogłam sobie wyobrazić.
          Przez cały czas starałam się wpatrywać w próg pokoju. Przez wzrost Bartka, mógł odnieść wrażenie, że po prostu spuściłam wzrok.
- Na co mi jej względy, skoro nie chcesz nawet ze mną rozmawiać?
- Dziwisz mi się? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie smutnym głosem, obdarzając go swoim pustym wypranym z wszelkich uczuć spojrzeniem.
          Nie miałam okularów i bez wątpienia mogłam stwierdzić, że w tej sytuacji to był plus i mogłam nawet za to podziękować Sebastianowi. Ostre rysy twarzy Bartka były w tej chwili zamazane, nie widziałam w dokładności każdego szczegółu jego twarzy, którą czasem przeszukiwałam w poszukiwaniu choćby jednej zmazy. Zastanawiałam się nawet, czy nie używa korektora, bo posiadanie tak nieskazitelnej skóry było dla mnie czymś niemożliwym.
          Westchnęłam głośno.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie chcę słuchać tłumaczeń?
- Zdajesz sobie sprawę, że teraz mnie to najmniej obchodzi? - spytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Czy ty kiedykolwiek liczyłeś się z moim zdaniem? - spytałam cicho, bardziej mrucząc niż wypowiadając z dokładnością każde słowo.
- Więcej razy, niż ci się wydaje. - odparł w odpowiedzi.
          Ostatecznie odpuściłam i przepuściłam go w drzwiach, zapraszając, a raczej dyskretnie sugerując, że możemy odbyć tę rozmowę, ale niech nie liczy na moje zaangażowanie.
          Usiadł bez pozwolenia na moim łóżku i głośno odetchnął. Stałam i przyglądałam się mu uważnie. Nie musiał być obdarzony super spostrzegawczością by zauważyć, że moje zaufanie do niego prysnęło niczym bańka mydlana.
- Usiądź - polecił mi. - To trochę zajmie.
- Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie - powiedziałam ostro. Sama nie wiedziałam skąd we mnie wezbrała się taka złość. - W innym wypadku możesz już wyjść. - wskazałam na drzwi do mojego pokoju.
          Bartek powędrował wzrokiem za moją ręką. Nie wyglądał na poddenerwowanego, albo po prostu nauczył się dobrze maskować swoje uczucia. Tak, to zdecydowanie było to.
- A w wypadku, w którym mi uwierzysz? - spytał spokojnie, jakby pytał o najnormalniejszą rzecz, a ja wcale nie chciałam zakończyć naszej znajomości. - Co wtedy?
          Nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Zastanawiałam się, co takiego mógłby dać na swoją obronę abym wybaczyła mu od tak wszystko i na powrót mu zaufała. Szybko pojęłam, że to niemożliwe.
- Wątpię by tak...
- Nie pytam, czy uważasz to za możliwe - odparł, pocierając skronie swoimi dłońmi. - Pytam, co zrobisz, gdy przekonam cię do tego, że mi na tobie zależy, a to co powiedział Sebastian jest już nieaktualne.
          Bądź twarda, cokolwiek by nie powiedział - bądź twarda, powtarzałam sobie w myślach.
- Nie wiem, co zrobię - wyznałam szczerze. - Na pewno tobie nie zaufam na nowo, tym bardziej po tym, co się wydarzyło. Poza tym czy to prawda, to co mówił Sebastian?
          Bartek głośno westchnął i przeczesał włosy palcami. Na pewno wiedział, jak ten ruch na mnie działał, ale nie dawał tego po sobie poznać, że robi to specjalnie.
- Wywody, jak bardzo chciałbym aby to okazało się kłamstwem i plan, o którym pewnie wspominał nigdy nie został przeze mnie ułożony, nie należą pewnie do tego, co chcesz teraz usłyszeć. - westchnął.
          Przełknęłam głośno ślinę. Myślałam, że zaprzeczy i zacznie rozwiewać ten bajzel, który powstał w mojej głowie. To było rozwiązanie o jakim marzyłam, jakie chciałam usłyszeć - że to wszystko to brednie, choć byłam pewna, że do końca nie uwierzyłabym w te tłumaczenia. To wszystko było jednym wielkim mętlikiem, którego rozwiązanie było nader trudnym zadaniem.
- Chcę usłyszeć prawdę, tylko i wyłącznie prawdę, nawet jeśli jest straszna...
- Nic ciebie już nie zrani bardziej, tak? - mruknął cicho pod nosem.
          Starałam się wyzbyć z mojej głowy wrażenia, że mówił to z poczuciem winy i łamliwym głosem. On udawał, na pewno.
- To prawda, dlatego, jeśli miałbyś w tym jakiś cel aby osiągnąć coś więcej i zniszczyć mnie bardziej to...
- Zamknij się. - powiedział. To był taki dziwny ton, że sama zszokowana zaniemówiłam. Nie był rozkazem, bardziej prośbą o to, żebym już nie poruszała tego tematu.
          Bartek oparł czoło na nadgarstku. Teraz to on bał się na mnie spojrzeć.
- Każdy w życiu popełnia błędy i dobrze o tym wiesz - powiedział. - Bądźmy uczciwi wobec siebie, ja nie będę ci wypominał tego głupstwa - wskazał ręką na moją kostkę. Na śmierć zapomniałam, że był jednym z nielicznych, którzy o tym wiedzieli. Nawet Fabianowi, a tym bardziej Izie nic nie mówiłam. - A ty nie będziesz wypominać mi tego, co zrobiłem. Ze wszystkich błędów, jakie kiedykolwiek popełniłem ten był najgorszy, bo pociągnął za sobą największą ofiarę.
          Nerwowo wzdrygnęłam, po czym uznałam, że lepiej będzie jeśli usiądę. I chociaż tym samym jedynie się do niego przybliżyłam, to czułam tą pewność, że przynajmniej nie stracę czucia w nogach.
- Nie zrozum mnie źle, ale nie cofnąłbym czasu by to wszystko naprawić. - przyznał. Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam na niego.
          Obserwował moją szafkę naprzeciwko łóżka. Dopiero teraz zauważyłam, że zostawiłam moje starsze zdjęcia na wierzchu, te z czasów, w których jeszcze nie osiągnęłam idealnej wagi, ale już byłam w drodze do tego celu.
- Dlaczego? - spytałam cicho. Uznałam to za zdradę, jakkolwiek to nie brzmi. Myślałam, że skoro wiedział jak bardzo mnie tym zranił powinien chcieć oddać wszystko by to naprawić, a najprościej byłoby właśnie cofnąć się w czasie i nie wpaść na taki pomysł. Ale myśląc realistycznie, pozostawały mu te próby teraz.
          Potrząsnął delikatnie głową i spojrzał na mnie. Widoku jego oczu obawiałam się właśnie najbardziej. Ich zieleń połyskiwała w blasku światła, które dawała lampa, przez co ich kolor wydawał się żywszy niż zwykle.
- To normalne, że ludzie popełniają błędy - powiedział. - Ale gdyby ich nie robili nigdy nie nauczyliby się, co jest dobre, a co złe. Niezależnie od tego jak ktoś jest inteligenty nie jest w stanie tego wszystkiego pojąć, wcześniej nie próbując iść w ciemno. Czasem życie przypomina taką wędrówkę. Idziesz przed siebie, starasz się na nic wpaść, ale właśnie wtedy najczęściej napotykasz przeszkody. Im bardziej idealni chcemy być, tym większe ponosimy ryzyko natknięcia się na błędy.
          Takie filozoficzne myślenie nie wnosiło nic nowego do sprawy, w której celu tu przyjechał. Mimo to postarałam się zrozumieć każde z wypowiedzianych przez niego słów i musiałam przyznać, że rzeczywiście miał rację.
- To właśnie błędy kształtują ludzi na to by ich życie miało dostatek rozwagi, rozumu i wiedzy by radzić sobie w podobnych sytuacjach. - odparł. - Gdyby nie to, co się wydarzyło w przeszłości i te błędy, które popełniłem nigdy nie znalazłbym się w tym miejscu o tym czasie, a co za tym idzie... - Zrobił chwilę przerwy. Oderwał ode mnie wzrok, a jego usta zagięły się w kształt delikatnego uśmiechu. - Nigdy nie zrozumiałbym, co tak naprawdę znaczy kogoś kochać.
          Dzięki Bogu, że nie spojrzał na moją reakcję. Oddech momentalnie stał się ciężki, a struny głosowe znów się poplątały, nie pozwalając mi nawet powiedzieć, żeby nie kłamał. Nie teraz. Nie w momencie, w którym stałam się bardziej odsłonięta na jakikolwiek atak, niż kiedykolwiek.
- Abyś zrozumiała tę historię jak najlepiej, bo widzę, że teraz nie wierzysz w to, co mówię - Czyli zauważył. - Chyba najlepiej będzie, jeśli zacznę od samego początku.
          Nie miałam pojęcia o jakim początku mówił, dlatego tylko delikatnie skinęłam głową cały czas obserwując go jak zahipnotyzowana.
- Ważne jest, żebyś mi nie przerywała - powiedział. - Nie opowiadałem tej historii nikomu od bardzo dawna.
          Spojrzał na mnie, szukając potwierdzenia, czy dostosuję się do polecenia, a ponadto - nikomu nie powiem. Nie musiał o tym wspominać, wiedząc, że nawet może i to wszystko jest strasznie pokręcone, to należy mu się szacunek do jego sekretów. Tym bardziej, że domyślałam się jaki temat zechce poruszyć.
          Niepewnie pokiwałam głową.
- Więc - zaczął. - Wszystko zaczęło się w podstawówce. Wiem, że widziałaś zdjęcie, więc nie muszę ci pewnie tłumaczyć, jak bardzo byłem wśród rówieśników nielubiany. - Chciałam się wtrącić, pytając o dokładniejsze szczegóły, ale przypomniał mi się zakaz. - Praktycznie sama skóra i kości, mizerny dzieciak z okularami o naprawdę strasznych oprawkach, ubrany zawsze w to samo, czyli sweterki w paski i jakieś niebieskie dżinsy do tego. Mój ogólny wygląd uznali za kompromitujący i na każdym kroku pokazywali mi, co to znaczy być śmieciem. Czasami wyciągali odpady z kubłów do segregacji i wypychali nimi mój plecak, śmiejąc się, że swój jest wśród swoich. Innym razem po prostu rzucali nimi we mnie, czasem raniąc mnie, bo w końcu oprócz plastiku, jakichś zużytych śmierdzących papierów były jeszcze odłamki szkła.
          Czułam się okropnie, słysząc jego historię. Wydawał się taki opanowany, ale widać było, że nie trzyma się i lada chwila jego stoicki spokój zburzy się, a on sam podupadnie.
- Na początku nie mieszkałem w Gryficach. Rodzice pracowali i ciągle byli w rozjazdach, dopiero, gdy sytuacja się ustabilizowała zmieniłem szkołę i zamieszkaliśmy w Gryficach na stałe. Matka zajęła się pracą w szpitalu, a ojciec jakby przejął wszelkie sprawy prowadzenia Gryf Areny. Ja sam myślałem, że to duża szansa dla mnie. Czysta karta, wpływowi rodzice, byłem całkiem mądry. - Ta, jasne, szóstki od góry do dołu na świadectwie to typowa "przeciętność" - I faktycznie sytuacja do końca podstawówki się uspokoiła. Byłem raczej cieniem na szkolnych korytarzach, na kogo nikt nie zwracał uwagi. Zaszywałem się gdzieś by pobyć w samotności, z dala od innych. Zacząłem się bać, że jeśli się wychylę wszystko skończy się jak w poprzedniej szkole.
          Po raz kolejny przeczesał palcami włosy, tym razem na pewno ze zdenerwowania.
- W gimnazjum było inaczej. - powiedział, po czym na chwilę zamilkł. - O wiele gorzej. Koszmar wrócił ze zdwojoną siłą, bo każdy w mojej klasie był już poduczony w tych sprawach, znaleźli sobie popychadło w mojej postaci i nieustannie mnie wykorzystywali. Robiłem im zadania domowe, jeśli ich nie dostali darli mi zeszyty. Pamiętam, że do fizyki zmieniałem zeszyt jedenaście razy. Przepisywanie tej samej treści kilka razy sprawiło, że opanowałem tej przedmiot niemal do perfekcji. Czasem pobijali mnie na szkolnym placu, niektórzy dostawali kilka razy nagany, ale to nie pomagało, więc zmieniłem szkołę.
          Westchnął głośno.
- Też była w Gryficach, ale najbardziej oddalona od tamtej. To właśnie tam poznałem Sandrę. - syknął na samą myśl o niej. - Z początku była bardzo życzliwa, dobra, uczynna, była nienaganna... - milczał przez chwilę, po czym spojrzał na mnie. - Z zachowania bardzo ciebie przypominała. - Już chciałam mówić, żeby nie porównywał mnie do kogoś takiego, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. - W każdym razie spodobała mi się, nie wiem jak to do końca się stało, że zostaliśmy parą. - westchnął. - Teraz widzę w tym zwykłe szczenięce zadurzenie, ale wtedy myślałem, że naprawdę coś z tego będzie. Można powiedzieć, że tak jakby zamieniliśmy się rolami. Ja rozmyślałem już nad naszą przyszłością, gdy ona chciała żyć teraźniejszością i bez większych zobowiązań. - znów chwilę przemilczał. - W końcu pewnego dnia podeszła do mnie i zwyczajnie powiedziała, że się mną znudziła. Nie rozumiałem jej, gdy dołączyła do tamtejszej elity, a ja stałem się jej ofiarą. Jeszcze nie umiałem się obronić.
          Spuścił wzrok na podłogę obłożoną lateksem. Wyglądał na strasznie przybitego wspominaniem przeszłości. Mimo aktualnej sytuacji doceniałam to, że zgodził się opowiedzieć o tym trudnym dla niego okresie, wiedziałam, że musiało mu być z tym ciężko.
- To był swego rodzaju przełom - powiedział. - Po tym jak wytknęła mi co jej we mnie nie pasowało zmieniłem się nie do poznania. Uległy charakter? Stałem się opryskliwy, bardziej zdeterminowany i arogancki. Na pierwszym miejscu postawiłem siebie. Wygląd? Wyrzuciłem wszystkie swetry jakie miałem i po gruntownych przeszukiwaniach sklepów wraz z kartą rodziców doszczętnie zmieniłem swoją garderobę. Włosy? Sama widzisz jak teraz wyglądają. - Wskazał palcem na swoją gęstą czuprynę. Za każdym razem, gdy na nie spoglądałam sprawiały wrażenie tak idealnie dopracowanych pod każdym względem, że bałam się w ogóle je ruszyć by nie zepsuć tej struktury. - Okulary? Kupiłem soczewki, w dodatku takie by pociemniły prawdziwy kolor moich oczu. Jaskrawa zieleń nie podobała się moim znajomym, więc uznałem ten kolor za swoje przekleństwo. Jej też się nie podobał, mówiła, że ilekroć patrzyła mi w oczy miała ochotę zwymiotować.
          Faktycznie w porównaniu do oczu ze zdjęcia ich kolor był zdecydowanie teraz ciemniejszy. Wydawał się być dziwnie poblakły, jakby faktycznie to były dwa zupełnie inne kolory, a nie tylko ciemniejszy odcień.
- Mógłbyś je zdjąć? - spytałam cicho.
- Co? Soczewki?
          Pokiwałam delikatnie głową w odpowiedzi. Bartek po chwili zawahania wyciągnął palce i zdjął soczewki. Odruchowo odwróciłam wzrok by na to nie patrzeć. Nie lubiłam widoku przykładania czegoś do oka, albo ogólnego majstrowania przy nim. Dla mnie oko był nietykalną częścią ciała, która w zetknięciu z czymś materialnym rozleciałaby się w drobny mak.
          Gdy odwróciłam się w jego stronę kolor był zdecydowanie inny. Bardziej wyrazisty, tęczówki inaczej, lepiej wyostrzone w taki sposób, że jaskrawość zieleni nie tylko sama w sobie była piękna, ale również podkreślana była w tak wyjątkowy sposób, że naprawdę nie potrafiłam zrozumieć, co w nich mogłoby się nie podobać.
          Bartek zamrugał kilka razy i potarł ociężale swoje oczy.
- Czuję się ślepy jak kret - odparł. Uśmiechnęłam się delikatnie, rozumiejąc jak nikt jak teraz się czuje. Koniec końców ja też byłam pozbawiona swoich okularów, z tą różnicą, że na dłużej. - Mogę już je założyć?
- O ile obiecasz, że kupisz takie, które nie będą pociemniały ich koloru. - powiedziałam cicho.
- Naprawdę się tobie podoba? - spytał, nie dowierzając. Z powrotem założył soczewki.
          Dla własnego bezpieczeństwa nie odpowiedziałam na to pytanie. I tak myślałam, że odpowiedź jest zbędna, bo on i tak znał prawdę.
- Doceniam to, że odważyłeś się mi opowiedzieć o swojej przeszłości, tym bardziej teraz, gdy wiesz jaki mam stosunek do naszej znajomości...
- Właśnie o to mi chodzi - przerwał mi. Zmierzyłam go zdziwionym spojrzeniem. - Nie oczekuję współczucia, czy żalu, chcę żebyś po prostu wysłuchała tego do końca. Ta opowieść nie ma na celu nic innego, jak uświadomienie ci dlaczego posunąłem się do obmyślenia tego planu i podanie ci odpowiedzi na pewnie najbardziej nurtujące ciebie pytanie od już naprawdę dawna. Dlaczego ty? Chcesz to wiedzieć, prawda?
          Czy to był ten upragniony przeze mnie moment, w którym w końcu mogę się dowiedzieć dlaczego z tylu osób dostępnych na świecie taki los przypadł akurat mi?
          Pokiwałam delikatnie głową w odpowiedzi.
- Nie zwracałem na ciebie uwagi, dopóki nie zaczęłaś być wyróżniana na apelach pod względem wkładu pracy i ocen już na początku roku, pokazując się z dobrej strony - przyznał. - Wtedy mimowolnie czasami się tobie przypatrywałem, nie wiem dokładnie w jakim celu, po prostu chyba bardzo przypominałaś mi kogoś kim ja byłem kiedyś. I wtedy zapragnąłem w jakiś sposób zemścić się na osobach, które mnie kiedyś zraniły w nieco inny sposób. Chciałem sam doprowadzić kogoś do takiego stanu jaki ja przechodziłem, wiem, że to brzmi dziwnie i nielogicznie, ale cały ten sposób myślenia nie miał sensu.
          Westchnęłam głośno.
- Więc wtedy stwierdziłeś, że najlepszym materiałem na ofiarę będę ja?
- To wszystko miało wyglądać inaczej - odparł. - Tak naprawdę to ja pod twoją nieobecność zakradłem się do twojego plecaka i wyciągnąłem z niego szkicownik, wiedząc, że mam na ciebie idealnego haka. Najpierw planowałem, że stopniowo będę ciebie upokarzał coraz bardziej, bardziej i bardziej, aż w końcu sama stwierdzisz, że masz tego dość. Chciałem powyrywać niektóre rysunki i porozwieszać je po całej szkole z napisem... Obraźliwym napisem.
          Na chwilę zamilczał.
- Pokrzyżowałaś moje plany w momencie, gdy złamałaś nogę. - zaczął. - Sam fakt, że masz ją zagipsowaną nie wydawał się być problemem dopóki nie dostałem kary by nosić ciebie po szkole. Widziałem w tym niesamowitą szansę by rozpocząć plan inaczej, z większym rozmachem, a zamiast upokorzenia doprowadzę cię do stanu mniej więcej takiego jak teraz - Spojrzał na mnie ze smutnym wyrazem twarzy, po czym przełknął głośno ślinę. Czułam jak z każdą chwilą powoli mięknę, a pod wpływem jego spojrzenia skorupa, którą w tak krótkim czasie przed nim zbudowałam rozpada się w drobne kawałki.
          Głośno westchnął, pomasował swoje skronie i odchylił głowę do tyłu.
- Miałaś być zakochana po uszy, gdy planowałem zakończyć to wszystko - wyjaśnił. - Myślałem, że po tej akcji z Sandrą wiem, co to znaczy kogoś kochać, a później być przez taką osobę zranionym. Dzisiaj chyba oboje się czegoś nauczyliśmy i coś zrozumieliśmy.
- Co takiego dokładnie masz na myśli? - wyszeptałam. Czułam się jakby każde wymuszenie głośniejszego tonu kosztowało mnie niezliczoną ilość energii.
          Po chwili milczenia spuścił głowę z powrotem na dół i oparł się łokciami o kolana.
- Ty pojęłaś, że zraniłem ciebie bardziej niż ktokolwiek inny i nigdy nikt nie da rady zrobić tego "lepiej" - Nakreślił cudzysłów w powietrzu. - Ja zrozumiałem, że...
- Poczekaj. - nakazałam. Czułam, że wiem do czego zmierza i bynajmniej nie byłam na to gotowa. To nie mogła być prawda. - Jestem w stanie znieść każde kłamstwo, ale jeśli zamierzasz powiedzieć, to o czym myślę to błagam, nie rób tego.
- Ach, tak - westchnął. - Więc ty masz prawo do wyznawania miłości komuś tak dwulicowemu i okropnemu jak ja, a w moim przypadku wyznanie tego samego do osoby przerażająco perfekcyjnej jak ty już jest zabronione?
          Otworzyłam usta ze zdziwienia, dłuższą chwilę zastanawiając się, co właśnie powinnam powiedzieć. Idealna? Ja? To były jego kolejne gierki? Nie chciałam jednak w tej chwili nad tym się rozwodzić, mieliśmy zdecydowanie ważniejsze sprawy do omówienia.
- Dla twojej wiadomości - Przerwał grobową ciszę panującą między nami. Podniósł do góry lewą rękę i dopiero teraz zauważyłam, że jego bluza bardziej niż zwykle jest naciągnięta na lewą dłoń. Gdy ją odsłonił po raz kolejny osłupiałam. Cała była czerwona. - Otrzymał tyle samo ciosów, co ty.
          Nie rozumiałam sensu tego zdania na początku. Dopiero później wciąż odczuwalny ból w całym ciele dał mi znać, co tak naprawdę się wydarzyło. Będąc szczerym, ile czasu leżałam wypłakując się w poduszkę, skoro zdążył to zrobić?
- Pobiłeś go? - spytałam, nie dowierzając.
- Dostał to, na co zasłużył - powiedział, a w jego głos wstąpiła chwilowa złość. - Ostrzegałem go więcej razy, niż myślisz, tłumaczyłem, że to już dawno wyszło spod kontroli, a cały plan ma odejść w zapomnienie... W niektórych sytuacjach, nie licz, że zachowam spokój.
          W oczach na powrót stanęły mi łzy, gdy naciągał rękaw na swoją poranioną dłoń. Nie mogłam tak na to patrzeć, wiedząc, że wina leży po części po mojej stronie. To ja go nie powstrzymałam przed tym głupstwem, jakim było ranienie siebie dla mnie.
          Złapałam go delikatnie za lewy nadgarstek, niezdarnie się do niego przysuwając. Nie był zdziwiony, sprawiał wrażenie, jakby tego się spodziewał.
- A życzenia? - spytałam tak cicho, że sama omal nie usłyszałam pytania. - O co w nich chodziło?
          Bartek odetchnął głośno, delikatnie zdejmując moją zaciśniętą na jego nadgarstku dłoń bez najmniejszego problemu.
- Chciałem przyćmić czymś moją prawdziwą naturę i sprawiać wrażenie, że interesuję się tobą, a ty masz wszystko w swoich rękach - powiedział powoli, tak żeby każde słowo dotarło do mnie i zdążyłabym odpowiednio je sobie przetworzyć. - W pewnych chwilach myślałem, że dwadzieścia trzy to aż przesada, ale gdy zobaczyłem w jakim celu je wykorzystujesz uznałem, że to nie będzie tragedią.
- Czyli wtedy tobie jeszcze na mnie nie zależało? - spytałam cicho, nie do końca chcąc usłyszeć odpowiedź.
- Zależało, ale nie przyznawałem się do tego przed sobą.
          Pokiwałam delikatnie głową, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.
- Dalej mi nie wierzysz? - spytał.
- W czym dokładnie?
- Cały czas nie wierzysz, że ciebie kocham i to już nie jest kłamstwo.
          Tym razem nie zdążyłam już go powstrzymać przed wypowiedzeniem tych słów. I stało się to czego tak bardzo się obawiałam. Zmiękłam już do tego stopnia, że gdyby nawet udawał i nie popełnił żadnego błędu i tak bym mu we wszystko uwierzyła.
- W takim razie wejdź na stronę gazety gryfickiej. - polecił mi. Zdziwiła mnie jego prośba, bo nie miałam pojęcia co takiego mogło się tam znaleźć by przekonać mnie do tego, że on wcale nie kłamie. Jakiś wywiad, w którym mnie pozdrawia? Transparent na trybunach z napisem: Kocham Weronikę? Widziałam wszystkie możliwe opcje.
          Posłuchałam się jego polecenia i po chwili miałam już w dłoni telefon, wpisując w wyszukiwarkę odpowiedni adres.
- Pierwszy artykuł w najnowszych informacjach.
          Zgodnie z jego wskazówką kliknęłam pierwszy odnośnik jaki zauważyłam na stronie, nie przyglądając się nawet jego tytułowi.
          Gryficcy siatkarze przed wielką szansą - przeczytałam. - Zawodnicy gryfickiej drużyny trzecioligowej w piłce siatkowej mężczyzn znów pokazują klasę! Po ostatnich tygodniach ciężkich przygotowań do eliminacji mistrzostw Polski, gryficzanie wreszcie z dumą mogą przyznać, że wysiłek się opłacił. To jednak nawet nie jest połowa drogi do upragnionego tytułu naszych młodych talentów. Aby trafić do jak najlepszej grupy, z której bez problemu siatkarze powinni wyjść, zawodnicy muszą wygrywać teraz wszystkie mecze po kolei by końcowa statystyka w czasie losowania grup dobrała ich do jak najlepszego koszyka. Ostatnie trzy mecze, ukazując w pełni swój potencjał zdominowali. Pokazali, że nie należy lekceważyć kandydatów do tytułu mistrza. Już 8. stycznia we wtorek staną przed kolejnym wyzwaniem, jakim jest zespół ze Stargardu...
           Zamarłam. Cofnęłam się o kilka linijek by przeczytać jak byk widniejącą datę: ósmy stycznia. Panicznie sprawdziłam datę, mając nadzieję, że jednak się mylę. Nic z tych rzeczy. Po wyczytaniu jeszcze godziny rozpoczęcia spotkania z przerażeniem stwierdziłam, że Bartek od ponad pół godziny powinien być w innym miejscu.
           Spojrzałam na niego. Wyglądał na opanowanego i mającego całą sytuację pod kontrolą. Szkoda tylko, że tego samego nie można było powiedzieć o mnie.
- Dlaczego tu jeszcze jesteś? - spytałam zmieszana. - Mecz już się przecież dawno zaczął...
- Wiem.
- Więc na co czekasz? - Spojrzałam na niego błagalnie. Co jak co, ale drużyna na pewno przestałaby mieć mnie za kogokolwiek przyjaznego skoro zatrzymałam ich kapitana u siebie, gdy powinien rozgrywać mecz, najważniejszy póki co, bo musiał się skupić na celowaniu w jak najlepsze losowanie. Na litość boską, na dodatek przeze mnie doznał kontuzji.
           Bartek wypuścił cicho powietrze z ust.
- Aż zrozumiesz, że mi na tobie zależy.
- Bartek, błagam cię, tę rozmowę możemy przełożyć, ale ty musisz iść grać - powiedziałam błagalnym tonem. - Nie chcę, żebyś mając przed sobą taką szansę na rozwinięcie skrzydeł marnował to, siedząc tu. Poświęciłeś się siatkówce, nie możesz teraz tego tracić.
- Mylisz się. - pokręcił głową, po czym wstał z mojego łóżka. Sufit był trochę za nisko jak na niego, więc musiał pochylać delikatnie głowę do przodu. - Siatkówka była jedynie odskocznią żebym mógł zapomnieć o tym, kim kiedyś naprawdę byłem. Nie mówię przez to, że już nie chcę grać, bo mi się to spodobało, ale wiązanie z tym przyszłości już tak bardzo mi na rękę nie leży. Teraz coś na czym mi naprawdę zależy mam właśnie przed sobą i nie zamierzam pozwolić temu nagle prysnąć.
           Chciałam coś powiedzieć, ale zrezygnowałam. Tego było za wiele. Ten argument był tak bardzo niepodważalny, że nie byłam w stanie odnaleźć niczego, co mogłoby go przyćmić. Bartek poświęcał się siatkówce do tego czasu - momentu, w którym uznał, że coś, a dokładniej ja, prześcignęło to nad czym ostatnio tak ciężko pracował i zajął pierwsze miejsce. I choć to wydawało się niemożliwe nie mogłam znaleźć niczego, nawet tego przeklętego planu, co mogłoby choć trochę podważyć szczerość płynącą od niego.
           Bartek przełknął głośno ślinę.
- Wczoraj oferowałaś mi jedno życzenie - przypomniał mi. Pokiwałam potwierdzająco głową i choć nie wiedziałam, czy one naprawdę dalej obowiązują, nie zamierzałam pozbawiać go tej jednej rzeczy, którą to ja mogłam zrobić dla niego.
           Chwycił niepewnie moją dłoń i splótł ją ze swoją. Serce podskoczyło mi do gardła, a oddech gwałtownie przyspieszył. Lepiej, żebym uspokoiła się zanim dostanę jakichś palpitacji. Obydwoje wpatrywaliśmy się w nasze złączone dłonie. Mimo różnicy między nimi, to moja drobna i krucha pasowała idealnie do jego. Ścisnął ją trochę mocniej, jakby bał się, że zaraz wyrwę się z jego uścisku.
- Jeśli jest jedna rzecz, o którą mógłbym cię prosić, chciałbym aby to było twoje zaufanie - powiedział. - Teraz nie pozostaje mi nic innego jak błaganie cię o przebaczenie tego błędu, który w praniu chyba i tak wyszedł nam, a przynajmniej mi na dobre.
           Podniósł wzrok z dłoni do moich oczu. Powędrowałam tą samą drogą, krzyżując z nim spojrzenia. Lewą delikatnie opuchniętą dłoń przyłożył mi do policzka i pogładził go jej wierzchem. Z ciężarem przychodziło mi swobodne oddychanie.
- Gdybym go nie popełnił nigdy bym się nie dowiedział, jak bardzo mi na tobie zależy i jak bardzo ciebie kocham - przyznał. Boże, tylko nie teraz. Zacisnęłam mocniej powieki byle tylko nie płakać, ale mimo to łzy i tak spłynęły po mojej twarzy. Nie spływały za długo, bo Bartek starł je opuszkami palców. - Daj nam szansę. - wyszeptał, jakby zdradzał mi największy sekret jaki tylko mógłby mieć i nikt inny nie mógłby się o tym dowiedzieć. - Zaufaj mi ten jeden, ostatni raz. Jeśli potrzebujesz czasu mogę ci go dać, poczekam nawet wieczność, jeśli to będzie tego warte. Ale błagam, daj mi tę jedną szansę, a obiecuję, że jej nie zmarnuję.
           Jemu głos też zaczął się powoli łamać. Wiedziałam, że obydwoje mieliśmy powoli dość, a te granice nas jedynie dobijały. Mogłam wymieniać tysiące argumentów by odrzucić jego propozycję, ale jeden argument za był na tyle niepodważalny, że nie mogłam podać innej odpowiedzi - kocham go. Poza tym każdy zasługuje na drugą szansę, tym bardziej po tym jak poświęcając tak wiele w postaci tego, co się robiło przez ostatnie lata na rzecz bliskiej mu osoby.
           Gdy zdałam sobie sprawę z tego, co chcę mu odpowiedzieć na chwilę odebrało mi mowę. Na szczęście szybko ją odzyskałam.
- Myślę, że możemy spróbować. - powiedziałam. Uświadomiłam sobie w pełni, na co się zgadzam. W końcu nasze relacje będą miały konkretną nazwę, a przede mną wreszcie szykował się ten pierwszy niezapomniany związek.
           Bartek pokiwał wyraźnie szczęśliwy głową, a na jego twarzy podobnie jak na mojej zagościł uśmiech. Później pochylił się delikatnie i złączył nasze usta w pocałunku, pieczętującym nasz związek jako rozpoczęty i, mam nadzieję, trwający jak najdłużej tylko możliwe.
           Miał rację, mówiąc, że bez popełniania błędów życie nie miałoby większego sensu. I ja byłam teraz pewna, że niezależnie od tego jakie błędy ostatnio popełniłam, nie żałuję żadnego z nich, bo doprowadził mnie do stanu, w którym chciałam pozostać już na zawsze. Choć niektóre błędy były naprawdę głupie i nie chciałabym ich popełniać, to nie zaryzykowałabym cofnięcia się w czasie by je naprawić. Nie teraz. Nie teraz, gdy obok siebie miałam osobę, którą kocham. W dodatku ze wzajemnością.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

1 komentarz:

  1. Coś pięknego, popłakałam się na koniec ❤ Twój sposób pisania i sama fabuła to cudeńko. Mam nadzieję, że będą razem szczęśliwi, szczególnie teraz, gdy wszystko się wyjaśniło. Po prostu nie może być inaczej.
    Ps. Kiedy można się spodziewać części drugiej?
    Całuję, Kasia

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony