Tym zdaniem go onieśmieliłam, co po części jedynie było moim celem. Chciałam też, żeby się zamknął a owy argument miał tak oto posłużyć. Przez chwilę milczał i wydawał się być oszołomionym. Stanął w miejscu i przez kilka sekund lustrował mnie dokładnie wzrokiem, pytającym czy aby się nie przesłyszał. Skinęłam głową nieśmiało na miejsce obok mnie, które zaledwie kilka minut temu zajmował. Zanim dotarły do niego moje gesty minęło trochę czasu, ale nie zamierzałam się pierwsza odezwać. Po chwili posłusznie usiadł obok mnie i zakrył usta dłonią, jakby starał się powstrzymać od nieodpowiedniego komentarza.
Głośno wypuściłam powietrze z ust, czując się pod nietypową presją. Chwilę zajęło mi ułożenie tego, co chciałam mu powiedzieć. Nie wyglądał na chętnego do przerywania mi, więc nie musiałam się dodatkowo stresować.
- Grając w siatkówkę jesteś zupełnie inny. Widząc ciebie na boisku ciężko jest wyobrazić sobie, że możesz być tak oschły i niekulturalny w stosunku do innych - mówiłam, po czym na chwilę przerwałam. No to tak dobrałam słowa, że brzmię za bardzo oficjalnie, pomyślałam po czym westchnęłam głośno. - Chodzi mi o to, że...
- Wiem o co ci chodzi - wszedł mi w słowo.
Uniosłam brwi, oczekując tego, co ma zamiar powiedzieć. Wydawał się być spokojniejszy, więc zdenerwowanie zaczęło ze mnie powoli ulatywać. Przygryzłam lekko dolną wargę i skinęłam głową, ponaglając go.
- Ale nie masz racji - powiedział, czym wywołał u mnie głośne westchnięcie. - Siatkówka wymaga ode mnie innego zachowania, bo w innym przypadku nie miałbym tak dobrych wyników. W pewnych sytuacjach ja po prostu muszę zachować się inaczej - zakończył.
- Dlaczego jesteś tak zamknięty na innych? - spytałam, wzruszając teatralnie ramionami. - Rozumiem, że pod wpływem wydarzeń wywierających na życiu duże piętno każdy człowiek może się zmienić nie do poznania. Ale dlaczego nie chcesz dać sobie pomóc? Nie chciałbyś wieść inne życie?
Skarciłam się w myślach zaraz po tych słowach. Czasem miałam naprawdę niewyparzony język i mówiłam rzeczy, których nie powinnam. Zauważyłam jak zaciska zęby i powieki, próbując zaraz nie wybuchnąć. Przynajmniej stara się kontrolować, pomyślałam.
- Dobra, lepiej zapomnijmy o tym, że w ogóle coś takiego ci powiedziałam - wyszeptałam, starając się wywrzeć na nim wrażenie zdecydowanej, gdy wewnętrznie cała się trzęsłam. - Żyj, jak chcesz, mi tu nic do tego. Ale nie zapominaj, że egoizm nie zaprowadzi ciebie daleko. Wokół wciąż są ludzie, którym na tobie zależy i powinieneś choć trochę się tym zainteresować. Masz swoich rodziców, brata - na dźwięk wymienionych osób od razu prychnął z pogardą. Nie chciałam tego robić, ale chyba nie pozostawiał mi innego wyjścia. - W pewnym sensie masz też mnie - mruknęłam cicho pod nosem, na co on natychmiastowo spojrzał na mnie. Tylko spokojnie, próbowałam się opanować. - Nieważne, zapomnijmy o tym. Myślę, że możemy zacząć się zbierać.
- To może lepiej zapomnijmy o wszystkim o czym do tej pory rozmawialiśmy? - spytał z przekąsem.
- Za dużo tego nie było. Nie ma za wiele do zapominania - wzruszyłam ramionami, starając się choć trochę rozluźnić atmosferę. Zgromił mnie spojrzeniem jego zielonych tęczówek. Wiedziałam o co mu chodzi. - Daj spokój, czasem po prostu nie myślę o czym mówię.
- To w takim razie, co powinienem wziąć na serio, a o czym zapomnieć? - spytał, na co wzruszyłam ramionami.
Zachowywałam się strasznie irytująco, ale naprawdę chciałam już zakończyć ten temat. Po co ja go w ogóle zaczynałam? Może gdybym to lepiej ujęła to nie brzmiałoby to tak głupio, zwyczajnie głupio. Cóż, na gdybanie nigdy nie jest za późno. Szkoda tylko, że nie myślałam, co mówię wcześniej. Chyba zauważył, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo podniósł się z podłogi i podał mi rękę.
Przez chwilę patrzyłam na niego zdziwiona, ale później uświadomiłam sobie o co mu chodzi i skorzystałam z jego pomocy. Chwycił mnie mocno i podniósł do pionu. W normalnych warunkach pewnie podniosłabym się sama, ale z dwóch powodów wyciągnęłam do niego dłoń. Po pierwsze : nie chciałam aby mu było głupio, bo zaproponował mi pomoc, z której i tak nie skorzystałam. A to się ostatnio naprawdę rzadko zdarzało by komukolwiek ją zaoferował. Po drugie: z gipsem nieprzyjemnie by mi się podnosiło, choć może to być też kwestia mojego lenistwa. Na szczęście nie szarpnął mną, tak jak się spodziewałam.
Wziął mnie na plecy i po cichym westchnięciu z jego strony ruszyliśmy w stronę jego auta. Na dworze już ni padało, ale wilgotne powietrze wciąż się utrzymywało w atmosferze. Nie lubiłam zapachu betonu po deszczu, na który, niestety, byłam skazana. Czarne BMW stało już na zapełnionym po brzegi parkingu. Otworzyłam szeroko oczy, widząc, że niektórzy musieli zaparkować tak by komuś zastawić miejsce. Może parking nie był największy jaki widziałam, ale był naprawdę obszerny. Siatkówka w wykonaniu licealistów w Gryficach była popularniejsza niż myślałam.
Bartek wyciągnął z kieszenie dżinsów kluce i nacisnął przycisk, otwierając auto z odległości jakichś dwudziestu metrów. Otworzył mi drzwi, o dziwo z przodu, i delikatnie pomógł mi wejść do środka. Chyba wolałabym jednak siedzieć z tyłu, pomyślałam gdy Bartek zamknął mi drzwi a ja zapinałam pasy. Po chwili usiadł obok mnie za kierownicą. Odpalił silnik i zaczął szukać wyjazdu z parkingu, który zaczął przypominać jeden wielki labirynt, przez otaczające nas samochody.
- Dokąd teraz? - spytałam, nie chcąc przebywać cały czas w krępującej ciszy. Tym bardziej po rozmowie mającej kilkanaście minut temu miejsce.
- Odwiozę cię do szkoły - rzucił obojętnie, wymijając czerwony skuter. Usłyszałam cicho przekleństwo z jego ust. Nie dziwiłam mu się. Gdybym miała prawo jazdy, kierowcy skuterów byliby dla mnie jednym wielkim problemem. Szczególnie, gdy niektórzy zajmowali całe miejsce parkingowe.
- A szpital? - spytałam cicho. W ostatniej chwili się rozmyśliłam, ale było za późno, bo zdaje się, że znów myślałam na głos.
- Kiedy indziej - warknął. Skinęłam delikatnie głową. Koniec rozmowy, miałam już milczeć do końca drogi.
Westchnęłam ciężko i wyjęłam z kieszeni moich znoszonych dżinsów telefon. Odblokowałam go i przeraziłam się, widząc ilość nieodebranych połączeń od Izy. Ta dziewczyna czasem nie rozumiała, że jak nie odbiorę za trzecim razem to znaczy, że albo śpię, albo mam wyciszony telefon i oddzwonię zaraz po tym jak zobaczę jej wiadomości. Jednak wolała być uparta. Osiemnaście nieodebranych połączeń i trzy wiadomości wyglądały dla mnie przez chwilę jak wyrok śmierci, jaką mi wymierzy moja przyjaciółka gdy tylko mnie spotka. Szybko zerknęłam jeszcze na wiadomości, jakie dostałam od mojej przyjaciółki. Ostatnia była wysłana zaledwie cztery minuty temu. Przeczytałam najpierw pierwszą : Odbierz. Musimy porozmawiać. Zmienię kiedyś nazwę mojego kontaktu w jej telefonie na : Za trzecim nieodebranym połączeniem, odpuść. Ciekawe czy by starczyło liter? Ewentualnie zastąpiłabym to jakimiś znakami. Druga wiadomość była dla mnie nieco bardziej szokująca: Weronika, to bardzo ważne. Spotkałam Fabiana, który próbował mi to wszystko wytłumaczyć, ale gdzieś się spieszył i nic nie zrozumiałam. Weronika, proszę wytłumacz mi to. Gdzie jesteś? Zacisnęłam zęby na mojej wardze ze zdenerwowania. Ostatnia wiadomość spowodowała, że moje oczy momentalnie się zaszkliły po raz kolejny tego dnia: Dobra, nie odbieraj dalej. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami. To w takim razie dlaczego nie odbierasz? Najpierw Fabian, teraz ty. Darujcie sobie obydwoje, mam was dość. Potrzebuję twojej pomocy, a ty gdzieś pojechałaś nawet nie dając mi żadnego znaku.
Z mojego oka wypłynęła jedna samotna łza, do której w drodze do mojego podbródka doszła strużka krwi. Pewnie dalej zaciskałabym wargę, gdyby nie Bartek, który szturchnął mnie w ramię, wyrywając tym samym z amoku, w którym tkwiłam od kilku minut. Spojrzałam zdziwiona na niego. Widząc mnie natychmiast otworzył schowek nad moimi kolanami i wyjął z niego paczkę chusteczek. Podał mi ją i zgasił silnik. Byliśmy na parkingu przed szkołą, więc teoretycznie powinniśmy wyjść. Na szczęście Bartek był wyrozumiały i zostaliśmy w samochodzie. Nie miałam ochoty pokazywać się w szkole w takim stanie. Mimo tego, że trwały lekcje nie chciałam być tematem rozmów innych. Wyjęłam jedną z chusteczek i porządnie wydmuchałam w nią nos a następnie otarłam czerwoną ciecz, spływającą po moim podbródku. Nienawidziłam tego metalicznego smaku krwi.
Kątem oka zauważyłam jak Bartek wpatruje się w ekran mojego telefonu, na którym widniały wiadomości od Izy. Odruchowo go zablokowałam, choć i tak pewnie przeczytał większość z nich. Powoli podniósł wzrok na mnie. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, dopóki on nie westchnął i nie pokręcił głową. Zaczął otwierać usta. O nie, kolejne zgryźliwe uwagi na mój temat, pomyślałam.
- Nic nie mów - powiedziałam łamliwym głosem, przerywanym przez cichy szloch. - Iza jest moją przyjaciółką od bardzo. Pomagała mi w trudnych chwilach, a dzisiaj została wystawiona - gestem pokazałam cudzysłów w powietrzu. - przeze mnie. Rano była załamana, nieważne dlaczego. Powinnam przy niej być, ale zamiast tego zostawiłam ją i...
- Dlaczego winisz tylko siebie? - spytał, gromiąc mnie spojrzeniem swoich szmaragdowych oczu. Może w innych okolicznościach zaczęłabym rozmyślać nad tym jak piękne są, gdy nie widać w nich tej charakterystycznej dla niego pustki. Jednak wtedy myślałam o czymś zupełnie innym.
- Bo to moja wina - powiedziałam przyciszonym głosem, na co on prychnął. - To prawda. Nie mówię tego, żeby ci się przypodobać, bo pewnie mógłbyś tak pomyśleć. Mówię to, bo wiem, że w takiej sytuacji jaka dzisiaj miała miejsce nie mogłam jej zostawić...
- A miałaś inne wyjście? - spytał, świdrując mnie swym spojrzeniem.
- No nie - przyznałam mu rację.
- No właśnie - pokiwał głową, wzdychając. Dlaczego on przeważnie musiał mieć rację? - A ona jako taka dobra przyjaciółka powinna zrozumieć, że jestem skazany na opiekę nad tobą dopóki nie zdejmą ci tego gipsu - powiedział, na co mimowolnie się uśmiechnęłam. - Nie wiem co cię w tym śmieszy
- Mam specyficzne poczucie humoru - przyznałam.
- Zauważyłem - dodał szeptem, ale i tak go usłyszałam. - Swoją drogą, nie zamoczyłaś go za bardzo? - spytał, wskazując na gips.
Z początku nie rozumiałam o co mu chodzi, ale gdy pojęłam uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Od głośnego hałasu plasku uchroniła nas moja grzywka ułożona na bok. Bartek zmierzył mnie pytającym spojrzeniem.
- Zapomniałam, że miałam w nim unikać wody - jęknęłam cicho, przypominając sobie zalecenia lekarza. Bartek parsknął śmiechem i pokręcił z dezaprobatą głową. - No co? To mój pierwszy raz, gdy mam założony gips
- Widocznie byłaś na mnie tak zła, że nawet nie zauważyłaś, że go masz i powinnaś uważać - powiedział. Chyba sam nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, co powiedział. Dopiero po chwili cicho westchnął, na co ja wypuściłam cicho powietrze z ust.
- Chodźmy do szkoły - powiedziałam, wskazując budynek. - Już czuję się trochę lepiej i wyglądam też w miarę znośnie.- Czekaj, czy ja się przesłyszałem? - spytał z sarkastycznym uśmiechem. Uniosłam do góry jedną brew zdziwiona pytaniem. - Weronika Biernacka przejmuje się swoim wyglądem?
Prychnęłam oburzona, na co on parsknął śmiechem. Bardzo śmieszne, Rosek, bardzo, pomyślałam zła. Musiał zepsuć atmosferę, no musiał. Przez chwilę zdawało mi się nawet, że nasze sprzeczki powoli odchodzą w zapomnienie, ale musiał mnie zirytować.
- Co w tym takiego dziwnego? - spytałam ostro. - To, że jestem prymuską nie znaczy, że nie mogę się interesować swoim wyglądem. Poza tym tu nie o wygląd chodzi
- A o co? - spytał niemal od razu po tym jak skończyłam wypowiedź.
- Nie chcę, żeby licealiści mieli powód do plotek. I tak ostatnio jestem dość często wspominana na korytarzu - powiedziałam, na co Bartek wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk. - Co znowu?
- Rzeczywiście, nie chodzi o wygląd - odparł sarkastycznie. Nie lubiłam tego tonu. - Tylko inaczej to ujęłaś - powiedział.
- Dobra - powiedziałam, podnosząc ręce do góry w geście poddania. - Chodźmy już do tej szkoły
Bartek tylko prychnął z nieukrywanym zadowoleniem i wyszedł z samochodu. Chwyciłam plecak z tylnego siedzenia, który zostawiłam w aucie, włożyłam chusteczki do kieszeni razem z telefonem, ale w ostatniej chwili się rozmyśliłam i wrzuciłam urządzenie do czarnego plecaka, który założyłam tylko na jedno ramię. Bartek chwilę po tym otworzył drzwi i pomógł mi wyjść po czym wziął mnie na plecy.
Na korytarzu było pusto, czyli lekcje trwały. Zerknęłam na prawy nadgarstek Bartka, na którym miał zegarek. Myślałam, że uda mi się coś zobaczyć, ale chłopak trzymał moje uda i nic nie zauważyłam. Cicho westchnęłam i próbowałam przypomnieć sobie mniej więcej plan lekcji. Pewnie mają teraz wiedzę o kulturze, pomyślałam i przekazałam to Bartkowi, który tylko pokiwał głową. Chłopak wszedł po schodach na drugie piętro i zapukał do klasy pana Strzeleckiego. Usłyszeliśmy ciche : proszę. I weszliśmy.
Pan Strzelecki, wysoki brunet z okularami na nosie, wiecznie zgarbiony z ledwie czterdziestką na karku siedział właśnie ubrany w brązowy sweter do kompletu z czarnymi znoszonymi dżinsami przy biurku, które znajdowało się na drugim końcu sali. Bardzo lubiłam tego nauczyciela. Był jednym z moich ulubionych ze względu na jego poczucie humoru i wyrozumiałość. Nie spóźniałam się na jego lekcje, do dzisiaj, bo pewnie weszłam w połowie godziny, ale czasem jak zdarzyło mi się być nieobecnej i nie byłam w stanie dostać lekcji rozumiał to i mówił, że nic się nie stało. Dzięki temu przypadł mi do gustu.
Spojrzał na nas z pod swoich okularów i uśmiechnął się szeroko, czym mnie zdziwił. Oczekiwałam bury za spóźnienie, a nie uśmiechu. Odszedł od biurka i zaczął iść w naszym kierunku. Swoją drogą cały czas staliśmy przy drzwiach obok tylnych miejsc.
- Hej, Bartek! - powiedział wesoło. Prychnęłam cicho, chowając głowę za karkiem i czupryną chłopaka, która pachniała dość świeżo. Pewnie się przemył zanim wyszedł z szatni po meczu, pomyślałam. - Nie było ciebie dzisiaj na lekcji, słyszałem, że to z powodu meczu, który został przełożony. Od Fabiana już wiem - wskazał na mojego przyjaciela, który siedział w ostatniej ławce pod oknem. Nawet się nie odwrócił. Co ich ugryzło? Dlaczego ja nagle stałam się to winną? Przecież ja nie zrobiłam czegoś strasznego, nie licząc tego, że musiałam pojechać na mecz. Ale to była decyzja z góry. Mi pozostało przytaknąć, co i tak nie miało znaczenia, bo miałam być z Bartkiem na tym meczu i koniec, zero dyskusji. - że wygraliście. Podobno jak zwykle dałeś popalić przeciwnikom.
Skrzywiłam się trochę słysząc słownictwo nauczyciela, ale to właśnie w nim lubiłam. Na lekcjach nie był strasznie spięty, był wyluzowany i dało się z nim pożartować. Ponadto uczył bardzo dobrze, więc materiał z wiedzy o kulturze na maturze był mi niestraszny. Co prawda czasem się wkurzał, ale to była norma. Każdy nauczyciel ma prawo od czasu do czasu stracić cierpliwość do wiecznie gadających nastolatków.
- Tak, było dobrze... - zaczął Bartek, ale przerwał, bo zaczęłam mu się osuwać i omal nie spadłam.
Podrzucił mną lekko, aby poprawić chwyt i rozejrzał się po sali, zapewne w poszukiwaniu miejsca, w którym miałam siedzieć. No to mam pecha, pomyślałam, gdy zauważyłam moje miejsce obok Izy w pierwszej ławce zajęte przez Karolinę. Jedyne wolne miejsca były z tyłu. O nie, przemknęło mi przez myśl i z deka się przeraziłam. W naturze mam przejmować się szczegółami, ocenami, przedmiotami szkolnymi, itd. W dodatku jestem krótkowidzem, siedzenie daleko od tablicy nie działa na moją korzyść, bo łatwo się domyślić, że nic nie zobaczę, oprócz rozmazanego obrazu.
Pan Strzelecki zauważył, że Bartek ma balast w postaci mnie i podrapał się po brodzie. Nie mówiłam mu, że mam wadę wzroku i zalecenie siedzenia w pierwszej ławce, bo nie było takiej potrzeby. Zawsze siedziałam z Izą i się nie rozstawałyśmy. Nie przewidziałam, że tak to wszystko się potoczy.
- Weronika, no cóż, jedyne wolne miejsca są tu - wskazał na tylne ławki, które znajdowały się obok nas.- Wiem, że zawsze siedziałaś w pierwszej...
- Przecież ja stąd nic nie zobaczę! - powiedziałam przejęta.
- Najwyżej ci podyktuję - powiedział pan Strzelecki. Wypuściłam powietrze głośno z ust. Normalnie bym się wykłócała, że chcę usiąść w pierwszej, koniec kropka, ale postanowiłam odpuścić.
- No dobrze - odparłam zrezygnowana i chciałam zejść z pleców Bartka, ale ten mocno mnie trzymał. Zauważyłam jak jego mięśnie się naprężyły. Może go nie znam, ale na dziewięćdziesiąt procent to nie wróży nic dobrego. - Możesz mnie puścić - powiedziałam szeptem.
- Najpierw powiedz mi, kto zajmuje twoje miejsce i gdzie ono jest - powiedział Bartek ostro.
Jego głos na pewno nie był tak miły i spokojny, jak kilka chwil temu. Trochę mnie tym zdziwił, ale nie miałam odwagi wypowiedź imion Izy i Karoliny głośno i wskazać moje miejsce. Co on chce zrobić? Podświadomie zaczęłam wymyślać jakieś niemożliwe scenariusze tego, co się zaraz stanie. Bartek był zdecydowanie zbyt nerwową osobą, ale nie mogłam nic na to poradzić. Tylko dlaczego wkurzyło go coś takiego? Coś związanego ze mną. Jedno było pewne - to się nie skończy dobrze.
- Dobra, nie mów - powiedział Bartek, zauważając moje milczenie.
Puścił mnie a ja natychmiast oparłam się o najbliższą ławkę. Chciałam usiąść, ale powstrzymała mnie ręka Bartka. Myślałam, że opuści salę, ale on jedynie poszedł, o zgrozo, w kierunku przednich ławek. Co on wymyślił? W mgnieniu oka znalazł się przed Izą i Karoliną. To naprawdę nie skończy się dobrze, pomyślałam, podnosząc ręce w geście niewinności i patrząc na nauczyciela. Chciałam przez to pokazać, że nie mam żadnego wpływu na to, co chce zrobić Bartek. Zacznijmy od tego, że sama nawet nie wiedziałam, co zamierza.
- Odejdziecie stąd grzecznie... - zaczął Bartek, świdrując wzrokiem Izę i Karolinę. Mimo, że to nie byłam ja utożsamiałam się z nimi i muszę przyznać, że z przerażenia zmiękły mi kolana.
- Nie - odpowiedziała twardo Iza. Głupia, pomyślałam. Ona nigdy nie interesowała się Bartkiem ani tym z czego słynął w naszej szkole, ale to nie był powód do tego, żeby teraz odgrywać jakieś sceny odwagi przed nim.
Huk. Na tyle głośny, że wywołał u każdego w sali wzdrygnięcie przerażenia. Bartek uderzył pięścią w blat ławki i po jego twarzy było widać, że nie żartuje. Przez chwilę zastanawiałam się czy on w ogóle odczuł jakiś ból z tym związany, ale po jego minie nie było widać żadnego cierpienia. Momentalnie przeszedł mi przed oczami obraz ławki z odciskiem pięści. Automatycznie cała się wyprostowałam, widząc przerażenie na twarzy Karoliny, mimo tego, że były do mnie odwrócone plecami.
- Czy mam wam w tym pomóc? - wycedził Bartek przez zaciśnięte zęby. - Wydaje mi się, czy zależy wam na wyprowadzeniu mnie z równowagi.
Jego głos wywołał u mnie ciarki na plecach. Przerażenie sparaliżowało chyba całe moje ciało łącznie ze strunami głosowymi, bo nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Chociaż nie wiem, czy to by cokolwiek dało. Nie można powiedzieć, że próbowałam wcześniej i chęciami niestety też nic nie zdziałam.
- Iza, zwolnijmy to miejsce - powiedziała Karolina, a Bartka oczy jakby rozbłysły. Tak, jestem krótkowidzem, ale ten błysk i zmianę wyrazu twarzy dałam radę wychwycić.
Iza tylko coś mruknęła pod nosem i zaczęła zbierać swoje książki, podobnie jak Karolina. Obróciła się w moją stronę i na chwilę się zatrzymała. Gromiła mnie spojrzeniem i po chwili po prostu prychnęła, i ruszyła przed siebie do ławki obok mnie. Bartek próbował się opanować, ale zdaję sobie sprawę, że nie wychodziło mu to. Iza stanęła przede mną zaraz po tym, jak odłożyła książki na ławkę.
- Kiedy w końcu znajdziesz odwagę by niektóre rzeczy powiedzieć mi prosto w twarz? - spytała Iza, przyciszonym głosem.
Niestety, Bartek i tak usłyszał. Zaczął iść w naszym kierunku zaraz po tym jak Iza wraz z Karoliną usiadły na miejscu. Zamierzałam otworzyć usta by coś powiedzieć, ale Bartek mnie uprzedził.
- Żałosna jesteś - powiedział Bartek, patrząc na Izę. Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę, kto ucierpi bardziej przez te jego wyznania prawdy, pomyślałam.
- O co ci chodzi? - spytała Iza półszeptem, kręcąc głową.
- Wyrażam swoje zdanie na twój temat - powiedział wzruszając ramionami, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Bo nikt inny nie powie ci prosto w twarz, jak bardzo dziecinne podejście masz do przyjaźni i jak wiele od niej oczekujesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz