Szłam dziarsko przed siebie z szerokim uśmiechem. Mój dobry nastrój emitował ode mnie na co najmniej kilometr, dając znać licealistom, że ich dotkliwe uwagi i wyśmiewanie nie dotrą do mnie. Pod pachą trzymałam swój czarny szkicownik, który zaledwie dzień wcześniej odzyskałam. Kątem oka widziałam jak uczniowie śledzą mnie wzrokiem do momentu, w którym pchnęłam białe drzwi i wyszłam na zewnątrz.
Od razu uderzył we mnie chłód listopadowego popołudnia, już ostatniego tego roku. Był trzydziesty listopada, piątek. Zdjęłam plecak z ramienia okrytego szarą kurtką i wyjęłam z niego zielony zeszyt obłożony przezroczystą okładką. Mój brudnopis. Otworzyłam na stronie, gdzie spisałam możliwe życzenia, które mogłam wykorzystać i z wielkim uśmiechem skreśliłam punkt pierwszy, a obok drugiego postawiłam kropkę. Tego dnia miałam zamiar wykorzystać drugie życzenie i zrobić sobie kilka dni przerwy od składania ich, by zostały mi na najczarniejszą godzinę, gdy będę potrzebować czyjejś pomocy.
W domu atmosfera była już lepsza. Rodzice co prawda nie rozmawiali ze sobą tak jak zawsze, ale wymieniali między sobą kilka zdań, zazwyczaj tych mniej ważnych. Małymi kroczkami do celu, było już lepiej. Nawet chciałam napisać to Wojtkowi by nie przyjeżdżał, bo atmosfera powoli się poprawia, ale kupił już bilety i gdy wychodziłam do szkoły on już wyjechał. Miał pociąg o godzinie kilkanaście minut przed wybiciem siódmej. W domu miał się zjawić około godziny osiemnastej i z tego co mi było wiadome - nie zamierzał przyjechać sam. Wspomniał w jednej wiadomości, że w Szczecinie dosiądzie się do niego Piotrek i Robert, a z Justyną już rozmawiał, i miała ich odebrać ze stacji. Nie tak wyobrażałam sobie kolejne spotkanie naszej całej piątki.
Miałam zamiar wsiąść do pociągu w Gryficach, który miał właśnie jechać ze Szczecina i razem z nimi pojechać do domu. Szykowała się niesamowita niespodzianka dla rodziców, a ja mimo to bardzo się cieszyłam, że mogę zobaczyć znów całą czwórkę w jednym miejscu. Dosłownie miałam ochotę skakać z radości i piszczeć jak skończona wariatka.
Wyjęłam telefon z kieszeni i odblokowałam ekran, na którym pojawiła się moja wiadomość o treści: Czekam na Ciebie przy tej samej ławce, co wczoraj. Chcę wykorzystać drugie życzenie. Skąd miałam numer telefonu Bartka? Napisał mi go na jednej z pustych stron w moim szkicowniku. Nie odpisał mi na wiadomość, więc uznałam, że nie miał nic przeciwko i się pojawi. Poprawiłam plecak zarzucony na ramię i żywym krokiem ruszyłam w kierunku ławki, która miała być miejscem naszego spotkania.
Weszłam do odpowiedniej alejki i usiadłam na drewnianej ławeczce błyszczącej z daleka przez warstwę lakieru, która ją pokrywała. Założyłam nogę na nogę i z uśmiechem czekałam na bruneta.
W szkole może i wciąż siedziałam sama na przerwach, a Bartek mnie ignorował, jeśli sama bym do niego nie podeszła, ale tego dnia nie zwracałam na to uwagi. Byłam szczęśliwa, bo miałam spotkać się z moim rodzeństwem, które kochałam ponad wszystko. Wreszcie, po prawie roku od ostatniego spotkania znów mieliśmy zasiąść wspólnie w piątkę na kanapie i po prostu zacząć rozmawiać. Fakt faktem, okazja nie należała do najlepszych, bo mieliśmy się spotkać z powodu kłótni rodziców.
Bartek pojawił się obok mnie w chwili, gdy miałam zamiar się już zbierać. Czekałam dość sporo czasu, jak to przystało na chłopaka, który nie był punktualny. Chociaż znów nie powiadomiłam go o jakiejś konkretnej godzinie. Szedł w moją stronę w swoim standardowym stroju - czarna kurtka, czarne dżinsy i sportowe buty, a przez ramię przewieszona torba. Wstałam energicznie z ławki, chwytając plecak, który o nią oparłam i poczekałam, aż do mnie podejdzie. Nie spieszył się za bardzo, szedł ociężale.
Gdy był już obok zmierzył mnie spojrzeniem i głośno westchnął, odchylając głowę na chwilę do tyłu.
- Spodziewałem się, że każde życzenie przemyślisz pięć razy i jeszcze jeden dla pewności - zaczął. Leniwie przeciągał każde słowo. - A tymczasem w przeciągu dwóch dni pozostaje ci jedyne dwadzieścia jeden
- To wciąż bardzo dużo możliwości - powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. Moją twarz cały czas ozdabiał lekki uśmiech, który bynajmniej nie zamierzał znikać.
- W takim tempie do świąt się wyrobisz - powiedział. Cicho parsknęłam śmiechem. - Więc? Jakie jest drugie życzenie skoro ściągnęłaś mnie tutaj?
Uśmiechnęłam się szerzej i zaczęłam iść przed siebie. Skinęłam głową by Bartek do mnie dołączył, co on po krótkiej chwili zawahania zrobił. Dorównał mi kroku i ponaglił gestem dłoni bym powiedziała o co chodzi. Najwyraźniej jeszcze nie zrozumiał, albo nie uwierzył w to, że moim drugim życzeniem miał być teoretycznie zwykły spacer.
- Lubisz chodzić na spacery? - spytałam, gdy z alejki wyszliśmy na chodnik i zmierzaliśmy w stronę Placu Zwycięstwa.
Był to duży plac na planie prostokąta obłożony szarym chodnikiem z piękną fontanną w samym centrum, która w nocy była oświetlana przez kilka lamp. Na jego brzegach ustawiono co kilka metrów brązowe ławki, a za nimi posadzono pojedyncze drzewa. Uwielbiałam tamtędy przechodzić, szczególnie w te bardziej wietrzne dni.
- Preferuję aktywny tryb życia - powiedział. No tak, to było do przewidzenia, dlatego wybrałam spacer, a nie bezpodstawne siedzenie na ławce i rozmowę. - O co chodzi? Zwykły spacer jest twoim drugim życzeniem? Chyba nie powinienem się zdziwić, jeśli pewnego dnia zaproponujesz wyjście na zakupy
- To nie jest taki zwykły spacer - powiedziałam, cicho wzdychając i kładąc dłonie na biodra. - To coś w stylu spaceru zapoznawczego
- Czego? - spytał niemal od razu po tym, jak wytłumaczyłam mu sens mojego życzenia.
Nieśmiało się uśmiechnęłam i wyciągnęłam z bocznej kieszeni plecaka mały niebieski notes, w którym zapisałam pytania. Miałam zamiar zadać je Bartkowi, przez co czułam się przez chwilę jak dziennikarka, a nie uczennica i jego znajoma.
- To proste. Ja ci zadaję pytania, ty masz na nie odpowiedzieć, a spacer to taki dodatek by bezczynnie nie siedzieć na ławce - powiedziałam, otwierając mały zeszyt na pierwszej stronie, gdzie miałam zapisane pytania, by żadne nie wyleciało mi z głowy.
Bartek cicho westchnął i skinął głową, sygnalizując, że mam zacząć ten wywiad. Było trochę tych pytań, które mnie od dłuższego czasu nurtowały, a poza tym chciałam wykorzystać szansę jaką on przede mną otworzył. Mogłam poznać go lepiej niż ktokolwiek inny.
- Tylko bądź szczery - wymruczałam cicho. W międzyczasie minęliśmy gryfickie centrum handlowe, które nie grzeszyło swoją wielkością. Było to jedno z tych mniejszych, w których miałam okazję być. - Trenowałeś kiedyś coś poza siatkówką?
Zamknęłam notes zaraz po tym, jak przypomniałam sobie wszystkie pytania i wybrałam te, na które najbardziej chciałabym znać odpowiedź. Schowałam go do bocznej kieszeni plecaka i czekałam aż Bartek się odezwie, co zrobił po chwili wahania.
- Tak - powiedział. Uniosłam delikatnie brew. Zastanawiało mnie co to mogło być. Pewnie koszykówka, pomyślałam, nie widząc innego sportu, w którym jego niespotykany wzrost znalazłby jakieś zastosowanie i pozwalało mu na szybkie rozwijanie się. - Trenowałem boks
Pierwsze pytanie jakie pojawiło się w mojej głowie odnosiło się do tego, czy w boksie wzrost ma jakieś znaczenie. To wszystko pewnie zależało od poszczególnych kategorii wagowych, ale jakoś nie dopuszczałam do siebie myśli, że trenował akurat to. Zrozumiałabym koszykówkę, piłkę nożną lub ręczną, nawet tenisa ziemnego, wszystko, ale nie boks. A poza tym czy on nie był za młody? Wydawało mi się, że na treningi boksu uczęszczać mogą jedynie osoby, które są dorosłe i mają świadomość, że ten sport ma im posłużyć jedynie w ostateczności. A ostatecznością wcale nie było obicie kogoś, bo wkurzył amatorskiego boksera.
- Nie wierzysz, co? - spytał. Kolejne pytanie aż mi się cisnęło na usta za każdym razem, gdy trafiał w sedno sprawy. Czy po raz kolejny muszę przyznawać, że miał rację?
- Aby uczęszczać na treningi boksu nie trzeba spełnić pewnych warunków? - spytałam dość okrężną drogą, zamiast spytać go prosto z mostu, czy nie powinien skończyć określonej liczby lat by w ogóle wejść do specjalnej sali. Istniała też możliwość, że podświadomie byłam pewna, że zrozumie o co mi chodzi bez dokładniejszego precyzowania.
- A wspominałem coś, że chodziłem na zajęcia do profesjonalnego trenera?
Mogłam się domyślić, że tego nie robił. W końcu miał takie kontakty, że nie musiał martwić się prawem, ani tym bardziej innymi sprawami związanymi ze społeczeństwem. Nie chciałam być za bardzo wścibska, więc nie zamierzałam go o to pytać.
- Dalej uczęszczasz na te zajęcia? - spytałam pod nosem. Nie byłam do końca pewna, czy powinnam się o to pytać. A co jeśli odpowiedziałby twierdząco? Miałam się bać, a może być spokojną, bo w razie konieczności będzie mógł się obronić?
- Skończyłem z tym przed zakończeniem pierwszej klasy liceum - powiedział. W duchu odetchnęłam z ulgą.
- To wcale nie tak dawno temu - mruknęłam cicho pod nosem. Wiem, że Bartek to usłyszał, ale bynajmniej nie zamierzał czegoś dopowiedzieć, za co skrycie dziękowałam, bo miałam niewyparzony język.
Przyszedł czas na kolejne pytanie, które nurtowało mnie od dłuższego czasu, a właściwie od momentu, w którym po raz pierwszy go zobaczyłam.
- Dlaczego akurat siatkówka? - spytałam.
Bartek patrzył cały czas przed siebie na sklepy i kamienice, które powoli mijaliśmy. Nie wykazywał żadnego zainteresowania moją osobą, traktował mnie jak powietrze, które co jakiś czas dawało o sobie znać cichym i nieśmiałym pytaniem. W końcu głośno wypuścił powietrze z ust i pokręcił delikatnie głową.
- To długa historia - powiedział ciszej. Jeśli chciał mnie tym zniechęcić - nie udało mu się.
- Chętnie posłucham - powiedziałam.
Chłopak spojrzał na mnie kątem oka. Nie wyglądał na chętnego do rozmowy na ten temat, ale nie dawałam za wygraną. Wiedział, że jestem uparta i nie warto marnować czasu na kłócenie się ze mną o to.
- Moja rodzina od zawsze była powiązana z siatkówką, więc drogę do tego sportu miałem wyznaczoną od samego początku - powiedział. Zapowiada się ciekawa historia, pomyślałam i zaczęłam się wsłuchiwać w każde słowo. - Już w wieku sześciu lat ojciec brał mnie ze sobą na treningi bym oswajał się z salą. Zazwyczaj nie przykładałem się do treningów, bo nie rozumiałem zafascynowania moich rodziców tym sportem - zrobił chwilę przerwy. - Wszystko zmieniło się w drugiej klasie gimnazjum, gdy stanie się najlepszym siatkarzem stało się moim priorytetem
- Chcesz wiązać przyszłość z siatkówką? - spytałam, delikatnie zaciskając z ciekawości usta.
- Nie chcę - odparł leniwie. - Ja to robię
Pokiwałam delikatnie głową, kryjąc moje wcześniejsze zdziwienie. Podzielałam jego plany na przyszłość. Nadawał się do tego jak mało kto i było dla mnie kwestią czasu, gdy w końcu ktoś się nim zainteresuje, i poprowadzi go do pierwszoligowych klubów, a później może nawet do reprezentacji Polski. Taki siatkarz, jakim był on byłby niesłychanym wzmocnieniem. Moim zdaniem wystarczyło kilka lat i spełniłby swoje marzenia, a raczej wprowadził swoje plany w życie.
Marzenia, a cele były dla mnie czymś zupełnie innym. Marzenia zamykały się jedynie w głowie i to z nich mógłby powstać konkretny cel, który później staje się tym światłem w tunelu, do którego staramy się dotrzeć za wszelką cenę.
Nawet się nie spostrzegłam, gdy doszliśmy do gryfickiego parku urządzonego w stylu azjatyckim. W sumie to tylko czerwone łuki, które odpowiadały kulturze chińskiej i małe mosty nad strumykiem kojarzyły się z Azją. Gdzieś w oddali była jeszcze piękna ciemnoczerwona altanka. Poza tym był mały plac zabaw, wokół którego były drzewa. Cały park, jak na park przystało rozciągał się na pokaźną długość.
Bartek nie wyrażał sprzeciwu, gdy skręciłam w stronę wejścia do parku. Podążył za mną niczym cień i kontynuowaliśmy nasz spacer.
- Mówiłeś, że to długa historia - powiedziałam, nawiązując jeszcze do poprzedniego tematu. Wystarczyło mi to, co powiedział, ale mimo to jakaś część mnie czuła lekki niedosyt.
- Skróciłem ją najbardziej jak się dało - mruknął cicho. Unikał tego tematu jak ognia, co mnie jeszcze bardziej w tym intrygowało. Ciekawość sprawiała, że miałam ochotę spytać go o dokładny przebieg tego, co się wydarzyło, ale powstrzymałam się. Mimo wszystko nie chciałam go do niczego zmuszać. - Skoro to jest coś w stylu spaceru zapoznawczego to ja również powinienem zadawać pytania, co?
Podniosłam na niego spojrzenie. Obserwował mnie uważnie i czekał na moją odpowiedź. Nie spodziewałam się, że on również będzie chciał w jakiś sposób mnie poznać. Może jakbym to przewidziała lepiej bym się do takiej ewentualności przygotowała?
- No pewnie, pytaj o co chcesz - wydało mi się, że przez niejaki stres, który mnie opanował zabrzmiałam trochę ironicznie i nerwowo.
- Trenowałaś coś poza tenisem? - spytał.
Dlaczego akurat to go zainteresowało? Czy teraz nasz rozmowy miały mieć charakter sportowy, a pytania miały dotyczyć tego jak sobie aktualnie radzimy? Wyprzedzałam tym rozmyślaniem to, co się działo, ale zdziwił mnie tym pytaniem. A gdy sobie uświadomiłam jaka jest odpowiedź chciałam zapaść się pod ziemię i dosłownie wykopać jakąś dziurę obok mnie, w którą mogłabym się schować.
- Tak - przez chwilę wydawało mi się, że taka odpowiedź mu wystarczy i nie będę musiała przyznawać się do tego, który sport trenowałam. Moje nadzieje rozwiało jego ponaglające spojrzenie, przed którym miałam ochotę uciec na drugi koniec świata. - Trenowałam siatkówkę
Spodziewałam się, że zdziwię go odpowiedzią i nie myliłam się. Dlaczego ja zawsze najpierw mówię, a później się zastanawiam co mogłabym powiedzieć? Przecież w tym nie ma za krzty sensu, bo zmieniam kolejność tego co powinnam robić. Mogłam go okłamać, powiedzieć, że piłkę nożną, koszykówkę, piłkę ręczną, ale wolałam być szczera.
- Żartujesz? - bardziej stwierdził niż spytał. No chciałabym, pomyślałam, ale nie wypowiedziałam tego. Na jego twarzy malowało się widoczne na pierwszy rzut oka zdziwienie.
- Mówię prawdę - mruknęłam cicho. - Byłam jeszcze w czwartej klasie, gdy zapisałam się na zajęcia, z których zrezygnowałam po około trzech miesiącach na rzecz tenisa. Trenowanie dwóch sportów na raz mnie bardzo męczyło
- Pewnie uczyłaś się od podstaw - powiedział. - Nie rozumiem jak po nauce czegoś, co tak mało od ciebie wymaga można być wykończonym
Może dlatego, że byłam porównywalna do jednej wielkiej kluski, a po wbieganiu na schody czułam się jakbym przebiegła trzydzieści kilometrów sprintem w mniej niż pół godziny? Powiedziałam mu za dużo i tak naprawdę był o krok by poznać tą prawdę, którą tak kurczowo ukrywałam przed każdym. Mimo że to była przeszłość, a ja wykazałam się wytrwałością i wyglądałam tak jak chciałam przez tyle lat bałam się ich reakcji. Wszystkie zdjęcia najchętniej wyrzuciłabym i spaliła, a później tak samo potraktowała jeszcze ich popiół dla pewności, że mojej przeszłości już nikt nie odgrzebie. Już nie płakałam na wspomnienie wyśmiewania mnie w szkole, wyzywania i traktowania jak śmiecia, które swoje miejsce miał w śmietniku, a nie na korytarzu szkoły. Ale jego słowa, jego ton mnie zranił. Wydawał się być tak obojętny i pogardliwy, że miałam ochotę zakończyć ten spacer, i wrócić do domu. A później karcić się za to, że wpadłam na tak głupi pomysł by to proponować.
Zamrugałam kilka razy by nie pozwolić łzom opuścić moich oczu. Bartek akurat wtedy spojrzał na mnie, bo przez dłuższy czas milczałam i pewnie zrozumiał, że powiedział coś czego nie powinien. Nie pytał o nic więcej. Nie poruszał już tematu tenisa do końca naszego spaceru, jakby bał się, że zaraz po tym mogłabym wybuchnąć głośnym płaczem. Jego osoba wycisnęła z moich oczu za wiele łez. Sprawiał mi ból, jak jeszcze nikt inny i to zaledwie jedynie przez słowa. To był tylko dowód, że one mogą zranić bardziej, niż czyny. Odciskają tak duże piętno, którego już nigdy się nie wymaże.
Po tym jak już się opanowałam popytałam go jeszcze o kilka rzeczy. Szczególnie tych mniej ważnych, bez których nie mogłam się obejść w takim wywiadzie. Bartek z każdym zadawanym przeze mnie pytaniem wydawał się być co raz bardziej rozluźniony. Domyślałam się, że obawiał się jakiegoś konkretnego pytania i nawet miałam podejrzenia jakiego. Pewnie bał się, że spróbuję dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości, a dokładniej o wydarzeniu, które go tak zmieniło. Nie zamierzałam. Oczywiście, chciałam coś wiedzieć więcej na ten temat, ale uznałam, że najlepiej będzie jeśli on mi to sam powie bez żadnego wymuszania. Wtedy dowiedziałabym się nawet więcej, niż zamierzałam, bo nie starałby się ukryć wielu faktów.
On mnie też od czasu do czasu pytał o jakieś bzdury pokroju tego, jaki był mój ulubiony kolor. Pytaliśmy się nawet o takie bzdury, które w przyszłości pewnie by nam się w ogóle nie przydały. - Data twoich urodzin? - wyczytałam kolejne pytanie, nad którym zapisałam dla przypomnienia, że Bartek najbardziej lubi kolor niebieski i czarny, zupełnie tak jak ja, i zazwyczaj nie jada lodów, bo ma wrodzoną nietolerancję laktozy. Wyjątkami są sorbety domowej roboty. Tego akurat nawet się nie spodziewałam. Pierwszy raz w swoim życiu miałam do czynienia z osobą, która ma ów przypadłość. Miał naprawdę specyficznie ułożony plan żywienia. Zero mleka, zupełnie nic z tym w składzie.
- Chcesz urządzić jakąś zabawę z tej okazji? - spytał kąśliwie. Może i bym urządziła, gdybym miała kogo zaprosić, pomyślałam.
- Nie - zaprzeczyłam. - Po prostu nie chcę ominąć okazji do składania życzeń urodzinowych - powiedziałam, na co Bartek przerwał mi cichym parsknięciem śmiechem. - Pamięć o czyichś urodzinach jest bardzo ważna. W ten sposób pokazuje się zainteresowanie tą osobą i jak ważna jest w czyimś życiu. Przynajmniej ja tak do tego podchodzę
- Zdajesz sobie sprawę, że świadomie lub nie przyznałaś, że ci na mnie zależy? - spytał. Przeklęłam cicho, uświadamiając sobie, że ma rację i znów przestałam uważać na słowa. Moją reakcją wywołałam u niego cichy śmiech. - Dwudziesty drugi sierpnia
Przynajmniej nie miałam pecha i jego urodziny już nie minęły, jak się obawiałam. Nie miałam ochoty na składanie spóźnionych życzeń.
Do końca spaceru pytaliśmy się nawzajem o jeszcze kilka rzeczy, a ja zmieniłam tor naszego bezcelowego chodzenia po Gryficach na dworzec, na którym miałam czekać na pociąg z moimi braćmi. Dowiedziałam się o Bartku jeszcze kilku ciekawych rzeczy, oczywiście też żadnej na temat jego przeszłości. Z całej jego bandy kolegów szacunek ma jedynie do Roberta, Michała i Tomka, z którymi zna się najdłużej. Podobno z Tomkiem znał się najdłużej, bo od podstawówki. Okoliczności ich poznania pozostały mi nieznane i bynajmniej nie miał zamiaru mi ich zdradzać.
Mówił, że w wolnym czasie najczęściej ćwiczy. Rzadko odpoczywał, jeśli wizyty w siłowni pięć razy w tygodniu nie zalicza się do formy odpoczynku. Sam twierdził, że to go uspokaja i pozwala mu się opanować po cięższych dniach. Ponad wszystko kochał swojego młodszego brata, którego nie odważyłby się nigdy skrzywdzić. Uznałam, że to naprawdę urocze - ktoś taki jak Bartek, słynący z krzywdzenia innych bardzo kochał swojego brata.
Madzia była jego kuzynką, co mnie trochę zdziwiło, bo spodziewałam się, że jest jego siostrą i ma dokładnie dziewięć lat, a jej chorobę wykryto w wieku sześciu lat, gdy zasłabła na basenie. Jej rodzice zabrali ją do szpitala, a tam po kontrolnym pobraniu krwi zauważono nieprawidłowości. Została dłużej na dokładniejsze badania, z których wynikło, że dziewczynka choruje na raka. Do tej pory szukali dawcy, którego znaleźć nie potrafili, bo nikt nie pasował.
O mnie dowiedział się mniej więcej tego, że mam trzech braci i siostrę, wszyscy byli starsi ode mnie i moja rodzina jest znacznie liczniejsza niż jego. Jego ojciec miał trzech braci, a matka miała siostrę, która była rodzicielką Madzi i brata. Moje wujostwo było znacznie liczniejsze, co szczególnie widać było na zjazdach rodzinnych, na których spotykaliśmy się zazwyczaj całą rodziną, a ja połowy z obecnych nie znałam. O rodzinie nie rozmawialiśmy za długo, bo temat skończył się zaledwie po kilku pytaniach.
Ciekawość zwyciężyłaby tylko w jednej kwestii, gdzie po prostu nie mogłam się powstrzymać by nie spytać go o pewną rzecz. Dochodziliśmy powoli do stacji, na którą za około godzinę miał przyjechać pociąg, w którym mieli być moi bracia.
- Dlaczego ... - zaczęłam, ale w ostatniej chwili postanowiłam nie dokańczać tego pytania. Jeśli kwestia jego zerwania z dziewczyną, o której nawet nie miałam wcześniej pojęcia byłaby dla niego tematem tabu to wolałam nie popadać w tą dziurę. Nieważne co by mi odpowiedział i tak nic by to dla mnie nie wniosło, oprócz świadomości, że ta dziewczyna z jakiegoś powodu mu podpadła i dlatego z nią zerwał.
- Dlaczego nie dokończyłaś pytania? - spytał, widząc moją rezygnację.
- Bo raczej nie chciałbyś na nie odpowiedzieć - postanowiłam być szczera.
Bartek głośno westchnął i odwrócił wzrok na stację, do której z każdym kolejnym krokiem zbliżaliśmy się w szybkim tempie. Wyglądał na trochę poddenerwowanego. Po chwili spuścił wzrok na podłoże, którym był chodnik i głośno przełknął ślinę. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
- Dotyczy mojej przeszłości? - spytał i wszystko stało się dla mnie jasne, a ja znalazłam w końcu potwierdzenie, że przez cały spacer obawiał się najbardziej tego tematu.
- Tak - potwierdziłam. - Nie chcę ciebie o to pytać, bo sama wiem jak bardzo temat tego co się wydarzyło może boleć i jak bardzo można chcieć go unikać
- Mógłbym założyć się, że nie przeżyłaś tego co ja - wymruczał cicho pod nosem.
- Pewnie masz rację - powiedziałam cicho. Oczywiście, że nie mogłam przeżyć tego co on, albo po prostu byłam bardziej stabilna psychicznie i nie wywołałoby to u mnie tak wielkich zmian w zachowaniu jak u niego.
Weszłam na teren dworca, dziwiąc tym samym Bartka, który w zamyśleniu szedł dalej chodnikiem. Zmierzył mnie zdziwiony spojrzeniem, gdy tylko spostrzegł się, że nie dotrzymuje mu kroku.
- Czas się pożegnać - powiedziałam z delikatnym uśmiechem na twarzy. - Czekam tu na pociąg, którym przyjadą moi bracia
- To do zobaczenia - powiedział i nie czekając na moją odpowiedź ruszył przed siebie.
- Do zobaczenia - powiedziałam, niemal krzycząc, bo w zaskakującym tempie znalazł się daleko ode mnie. Nie zwrócił już na mnie uwagi. Miałam nadzieję, że nie był zły o to jaki temat poruszyłam.
Ruszyłam w kierunku dużego pomalowanego jasną żółtą farbą budynku. Miał sporo dużych okien, był to budynek piętrowy. Prezentował się naprawdę ładnie na tle otaczającego go betonowego placu i ulicy naprzeciwko niego. Nad drzwiami, do których wchodziło się po kilku schodkach był napis: DWORZEC KOLEJOWY. Weszłam szybko do środka, bo dopiero bez obecności Bartka zdałam sobie sprawę z tego jak zziębnięta jestem.
W środku prezentował się jak każdy typowy dworzec. Duża sala z niebieskimi ławkami, z której można było wejść do kilku sklepów, w których zaopatrzyłoby się na podróż. Naprzeciwko drzwi wejściowych w odległości kilkunastu metrów było wyjście na peron. W tym wypadku nie musiałam wchodzić do kiosku, ani wychodzić na peron, więc zajęłam jedno z pustych miejsc, których było naprawdę dużo. O tej porze dnia i roku nikt tu nie kursował, a pojedyncze osoby, które gdzieś się wybierały można było zliczyć z łatwością. Spojrzałam na duży zegar znajdujący się na ścianie, wskazujący za kwadrans siedemnastą. Czekała mnie prawie godzina siedzenia i niecierpliwości. Cała już się rwałam by uściskać moich braci i się z nimi spotkać.
Włożyłam do uszu słuchawki, w których po chwili rozbrzmiała muzyka i czekałam aż z głośników usłyszę głos, informujący o przyjeździe na peron pociągu ze stacji w Szczecinie, do którego pobiegłabym niemal od razu.
Czekałam prawie pięćdziesiąt minut, gdy usłyszałam upragnioną informację i jak szalona wystrzeliłam do przodu. Omal nie wyważyłam drzwi, które stały mi na przeszkodzie by wbiec na peron, na którym po chwili dostrzegłam zbliżający się niebiesko - biały pociąg z elementami żółci na dole. Na dworze było o wiele zimniej niż wcześniej, dlatego dygocząc czekałam aż pociąg znajdzie się obok. W międzyczasie dołączyło do mnie kilku innych ludzi, który już normalnie przeszli przez drzwi bez ryzyka wyrwania ich z zawiasów, jak w moim przypadku. Upewniłam się, że w czasie czekania zakupiłam bilet i wbiegłam do środku transportu niemal od razu po tym jak otworzyły się drzwi.
Wnętrze pociągu nie było za specjalnie zatłoczone, więc od razu zauważyłam moich braci, którzy siedzieli na szarych miękkich siedzeniach niedaleko mnie przy drugim wejściu. Byli zapatrzeni w ekrany telefonów, więc nie zauważyli swojej siostry, która omal nie rozniosła dworca w oczekiwaniu na nich.
Przecisnęłam się przez kilku ludzi, którzy blokowali mi dostęp bezproblemowy do mojego rodzeństwa i w końcu mogłam się im przyjrzeć z odległości mniej więcej dwóch metrów.
Piotrek siedział w dość specyficznej pozycji ze względu na swoje sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Ze względu na swoją pracę w wojsku był umięśniony. Był drugim najstarszym w naszym rodzeństwie, miał dwadzieścia dziewięć lat, a trzydziestka zbliżała się mu nie ubłagalnie. Włosy ułożył jak zwykle na żel z widocznym po lewej stronie przedziałkiem. Nie rozumiałam dlaczego to robił, bo bez układania i w niechlujnej wersji wyglądał o wiele lepiej. Założył szary sweter i granatową grubą kamizelkę. Do tego ubrał dżinsy i swoje starannie wypastowane buty. On bez wątpienia z całej trójki przykładał największą wagę do wyglądu. Oczywiście nie obeszłoby się bez kilkudniowego zarostu na twarzy, którego pewnie nie chciało mu się zgolić.
Zaraz obok niego siedział Robert, który był drugim najmłodszym w naszej rodzinie. Jedynie ja go pobijałam z o dziewięć mniejszą liczbą lat. Ubrany był w ciemnoszarą kurtkę zimową i dżinsy. Włosy miał rozmierzwione i każdy ułożony był w inną stronę świata. W przeciwieństwie do Piotrka on akurat o wiele lepiej wyglądałby w ułożonych włosach do jakiegokolwiek ładu. Na stopy nałożył ciemne adidasy, które nosił już od ponad roku, ale nie zmieniał ich, bo jak twierdził, starczyłyby mu jeszcze na co najmniej dwa lata. Ostatnio wziął się za siebie, podobno chodził na siłownię, a w wolnym czasie uczęszczał na treningi piłki nożnej, której był wielkim fanem już od kilku lat. Opierał swoje nogi o dużą granatową wypchaną po brzegi torbą. Na ile oni mieli zamiar przyjechać?
Obok Roberta miejsce zajmował Wojtek, który był jedynie o rok młodszy od Piotrka. Miał widoczną nadwagę, z którą i tak nie było aż tak źle jak kilka lat temu. Od niedawna on również wziął się za siebie i przeszedł na zdrowszy tryb żywienia, a poza tym wychodził na wieczorne spacery z kolegami z pracy. Poprawa była widoczna, ale jak on to mówił, nie przykładał do tego uwagi i pogodził się z tym jak wygląda. Nawet jeśli to dobrze, że w końcu zaczął wychodzić z mieszkania i spacerować po łódzkich kamienicach. Założył luźną szarą zimową kurtkę, która już go nie opinała ciasno jak kiedyś, niebieskie dżinsy i tak samo jak Piotrek starannie wypastowane buty. Na nosie spoczywały mu okulary, a w dłoni jak każdy z nich dzierżył telefon komórkowy. Włosy ułożył na żel, ale w przeciwieństwie do Piotrka nie zrobił sobie przedziałka, bo uważał, że wygląda w tym strasznie.
Miejsce obok Wojtka zajęte było przez jego torbę podróżną, którą postanowiłam zdjąć. Wykorzystałam fakt, że nie zwracali na mnie uwagi i usiadłam obok brata, który to wszystko postanowił zorganizować. Na mojej twarzy widniał szeroki uśmiech radości. Znów ich widziałam. Robert wyrwał się z pracy w firmie ubezpieczeniowej w Szczecinie, w której pełnił rolę programisty jakichś konkretnych programów. Nie wiedziałam dokładnie, bo nie przykładałam szczerze do tego uwagi. Piotrek wrócił ze służby w wojsku, które miało siedzibę również w Szczecinie. A Wojtek w końcu postanowił przyjechać do nas, bo Łódź była najdalej od naszego miejsca zamieszkania. Byliśmy znów razem, a do kompletu brakowało jedynie Justyny.
Wojtek od razu zwrócił uwagę na brak torby, która ogrzewała jego lewą stronę i spojrzał odruchowo na mnie, a na jego twarz zawitał szeroki uśmiech, gdy zobaczył jak omal nie trzęsę się z podekscytowania i radości, że ich widzę.
- Cześć, Weronka - powiedział, wstając i zwracając na nas uwagę pozostałej dwójki, która automatycznie widząc nas również wstała z miejsc. Nie chciałam się wyróżniać i również wstałam by przytulić i przywitać każdego z nich po kole.
Po grupowym przywitaniu znów usiedliśmy na miejsca. Widziałam po nich, że oni mimo okoliczności również się cieszą, że przyjechali i po kilku miesiącach spotkamy się po raz kolejny w piątkę. Ze wzruszenia popłynęło mi kilka łez po policzkach, które zbierały się by wypłynąć pewnie cały dzień. Chłopacy, których nawet mimo wieku będę tak nazywać, bo określenie mężczyzn zdecydowanie do nich nie pasuje, najpierw byli zdezorientowani, ale po chwili zaśmiali się głośno, a ja nieśmiało do nich dołączyłam.
- Tak się cieszę, że jesteście tu we trójkę - powiedziałam łamliwym głosem, po czym oczy zaczęły mnie strasznie piec, a ja mimowolnie się rozpłakałam. Tak dawno ich nie widziałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz