wtorek, 16 sierpnia 2016

27. Rodzinna awantura.

           Przez całą drogę rozmawiałam z nimi. Zachowywaliśmy się jakby nasza rozłąka nie trwała wcale prawie roku, a zaledwie kilka dni. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, zapominając o prawdziwym celu spotkania i zwalnianiu się z obowiązków pracy, i mojej nauki. Musieliśmy załatwić raz, a dobrze sprawę z rodzicami. Piotrek wyraźnie powiedział, że jeśli nie przemówimy im w końcu do rozsądku to, gdy tylko pojadę na studia będzie z nimi gorzej. Teraz rozmawiają ze sobą ze względu na mnie i to, że jeszcze jestem w domu. A przecież za niecałe trzy lata i miałam ich opuścić. To nie zwiastowało nic dobrego.
           Do stacji w Trzebiatowie dojechaliśmy jakieś dwadzieścia minut później. Wyszliśmy z dworca na parking, gdzie od razu rozpoznałam turkusowego golfa Justyny. Mimo panującego mroku, bo przecież słońce już dawno zaszło był bardzo dobrze widoczny. Widząc nas opuściła samochód i podeszła szybkim krokiem z wielkim uśmiechem na twarzy.
           Justyna to było taki karzeł w porównaniu do nas. Różnica wzrostu między nami była bardzo widoczna i na pierwszy rzut oka ciężko byłoby skojarzyć ją z naszą rodziną. Oprócz tego, że była niska była również najstarsza z nas wszystkich. Miała trzydzieści cztery lata i to zazwyczaj ona odgrywała rolę starszej siostry, i dbała o nas wszystkich, żebyśmy nie wpakowali się w kłopoty, nawet mimo tego, że sama już założyła rodzinę.
           Ubrana była w jasny płaszcz, który zapewne ocieplał ją w dodatku kożuchem, luźne beżowe spodnie i brązowe kozaki sięgające trochę powyżej kostek. Jasnobrązowe włosy związała w luźną kitkę, która opadała jej na prawe ramię.
           Zdziwił ją widok mnie wśród chłopaków. Pewnie spodziewała się, że będę potulnie czekać w domu na to aż przyjadą ze stacji. No cóż, lubię robić niespodzianki. Przywitałam się z Justyną, bo mimo tak małej odległości między moim a jej miejscem zamieszkania już jakiś czas się nie widziałyśmy. Po mnie to samo zrobili nasi bracia i ze względu na mróz tego listopadowego wieczoru udaliśmy się do samochodu Justyny.
           Justyna z Wojtkiem zajmowała przednie siedzenia, a ja z tyłu siedziałam między Piotrkiem a Robertem. Przez całą jazdę do domu w pojeździe rozbrzmiewały śmiechy i rozmowy, w czasie których ja wpatrywałam się w okno, i uświadamiałam sobie, że to już niedługo. Miałam stanąć przed rodzicami w towarzystwie moich braci i siostry. Nie wiedziałam jak to ma wyglądać. Nie miałam pojęcia, czy mam się obawiać przebiegu tej rozmowy, która nas czekała.
          Moje obawy i zamyślenie zauważył Robert, który postanowił skomentować to wszystko nieudanym żartem. Mimo tego, że był naprawdę słaby i w ogóle go nie zrozumiałam to na moją twarz wkradł się uśmiech, który kilkanaście minut temu nie zamierzał mnie opuszczać. Na chwilę przestałam rozmyślać o tym, co może się zdarzyć w domu i zajęłam się rozmową. 
          W końcu podjechaliśmy pod bordową bramę, która jako jedyna oddzielała nas od wjazdu na podwórko. Robert i Piotrek wysiedli by ją otworzyć, a Justyna powoli wjechała na teren posesji rodziców. Wychodząc z auta czułam jak moje serce bije w przyspieszonym tempie, a ja bynajmniej nie czuję się jakbym właśnie chodziła po swoim własnym podwórku.
          Światła w mieszkaniu były zgaszone, a w podejrzeniu, że rodziców nie ma w domu utwierdził mnie Piotrek, który starał się otworzyć drzwi, ale te były zamknięte. Nieprzytomnie podreptałam do chlewika znajdującego się za naszym domem. Przeszłam przez niebieską bramę i od razu w oczy mimo ciemności rzucił mi się pęk kluczy położony na szafce. Chwyciłam go i na oślep trafiłam z powrotem na teren podwórka i powolnym krokiem doszłam do drzwi. Przekręciłam klucz w zamku dość gwałtownie mimo zastrzeżeń mamy o to, żebym uważała, bo mogę wykrzywić stal.
          Weszliśmy niemal od razu do mieszkania, ignorując szczekanie psa na tarasie. Zapaliłam światło w korytarzu by moim towarzyszom łatwiej było się odnaleźć i zdjęłam kurtkę, którą odwiesiłam później na wieszak. Przeszłam do kuchni, gdzie również zapaliłam światło i rozejrzałam się w poszukiwaniu moich braci, i siostry.
- Gdzie masz torbę podróżną? - spytał Wojtek, który do kuchni wszedł zaraz po mnie. Zdziwił mnie tym pytaniem, ale odpowiedziałam niemal natychmiast.
- Jest w moim pokoju - powiedziałam podejrzliwie, lustrując jego skupiony wyraz twarzy. - A o co chodzi?
- Pojedziesz do Justyny na jakiś czas - wyjaśnił, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
          Przez chwilę stałam oszołomiona na środku kuchni, opierając się o krzesło. Dołączyła do nas reszta, która widząc moje zdziwienie od razu zrozumiała, że dopiero się o tym dowiedziałam. Dlaczego powiedział mi dopiero teraz? Osobiście nie miałam nic przeciwko mieszkaniu u mojej siostry przez jakiś czas, ale nie chciałam tego robić teraz, gdy rodzice mogliby się bez mojej obecności wzajemnie pozabijać. Tylko ja ich hamowałam i nie wiem czy Wojtek wziął to pod uwagę, gdy załatwiał mi pobyt u Justyny.
- Na jak długo? - spytałam cicho. Wszyscy spojrzeli po sobie, ignorując mnie. Minusy bycia najmłodszą atakowały po raz kolejny, nie brali mnie nawet pod uwagę.
- To zależy od rodziców - tym razem wtrąciła się Justyna. - Jeśli zrozumieją swój błąd i go naprawią przyjedziesz tu szybciej. Teraz jesteś w liceum i wolelibyśmy byś skupiła się na nauce do matury, którą masz za dwa lata. Lepiej, żebyś nic nie przegapiła i uczyła się na bieżąco by nie mieć zaległości
          Delikatnie pokiwałam głową. Rozumiałam ich i podjętą przez nich decyzję, ale wciąż bałam się o rodziców, którzy tylko czekali by móc sobie skoczyć do gardeł. Miałam jednak podejrzenia, że moja zbliżająca się matura nie odgrywała tu żadnej roli, a moja nieobecność w domu była tylko częścią ich planu. Okłamywali mnie? Mogłabym to znieść, gdyby tylko wszystko wróciło do normy, a rodzice nie kłóciliby się na każdym kroku i dom opuściłyby te ciche dni.
- Pójdę się spakować - oświadczyłam, po czym gestem pokazałam im żeby się rozgościli. Nie miałam pojęcia gdzie są rodzice, ale trochę czasu pewnie by minęło zanim mieliby zamiar wrócić. Nie wiedziałam czy granie na zwłokę jest dobrym pomysłem. Może lepiej byłoby to załatwić jak najszybciej.
- Pomogę ci - zaoferował się Piotrek i nim zdążyłam zaprzeczyć wyprzedził mnie, i był już w drodze po schodach na górę. Zrezygnowana pokręciłam głową i niczym cień powoli podążyłam za nim.
          Pakowanie się można bez oporu zaliczyć do jednej z najbardziej chaotycznych rzeczy jakie kiedykolwiek miałam okazję zrobić. Piotrek wziął torbę, która stała jak zawsze w rogu małej garderoby, która niegdyś była strychem i chciał dosłownie wrzucić do niej co mu w ręce wpadnie, a to takie proste nie było. Chciałam mieć w niej jako taki ład i przede wszystkim wiedzieć, co się w niej znajduje. A w przypadku wrzucania czego popadnie przez Piotrka nie spełniłabym żadnego z moich dwóch wymogów.
          Otworzył szafkę i co wpadło mu w ręce wrzucał na oślep do torby, pomijając już, że większość z ubrań wylądowała na drugim końcu pokoju, a ja jak głupia biegałam w dwie strony by je uporządkować. Chwytałam bluzki, spodnie, koszulki, nawet rękawiczki i czapki, po czym kładłam je na łóżku obok szafy, bo kolejna seria już lądowała na parapecie, grzejniku i podłodze. Istny chaos, w którym nie mogłam się chwilami odnaleźć.
- Dlaczego tak ci się spieszy? - pytałam w przerwach, między rzucaniem ubrań w dal przez mojego brata.
- Lepiej, żebyśmy się z tym uwinęli zanim rodzice wrócą, bo dopiero wtedy zacznie się afera o to, że ciebie wywozimy - odpowiadał tak szybko, że prawie nic z tego nie zrozumiałam.I na powrót wrócił do wywracania mojej szafy do góry nogami.
          W końcu zapełniłam całą torbę po brzegi ubraniami, z których niektóre były na mnie pewnie za małe. Wzięłam jeszcze bieliznę i skarpetki, po czym poprosiłam Piotrka by pomógł mi zapiąć torbę. Zapięta torba podróżna wyglądała jakby zaraz miała pęknąć w szwach, bo była całkowicie zapełniona. Pokręciłam zrezygnowana głową, chwyciłam ją i zaczęłam powoli, i ostrożnie schodzić po schodach by tym razem nie zrobić sobie krzywdy. Piotrek został w moim pokoju na co zwróciłam uwagę dopiero, gdy położyłam swoją czarną w różowe wzory torbę obok ich bagaży.
          Zaalarmowana jego zbyt długim przesiadywaniem w moim pokoju ruszyłam do niego szybko po schodach i widok jaki zastałam w moim pokoju zmroził mi krew w żyłach, przyprawił mnie omal o palpitacje serca przez jego gwałtowne przyspieszenie bicia, a sama stanęłam jak słup soli.
          Piotrek siedział na łóżku z szokowanym wyrazem twarzy, wpatrując się tępo w jeden punkt, którym, o zgrozo, były moje poplamione krwią ubrania. Może i by go to nie zdziwiło, gdyby te plamy nie były na kostkach, i nie przedstawiałyby tak intensywnego krwawienia. Wiedziałam, że już się domyślił do czego posunęła się jego siostra. Oglądał plamy z każdej strony, a ja stałam oszołomiona z bijącym dwieście na minutę sercem, wpatrując się bezczynnie jak jego twarz blednie, podobnie jak moja, która kolorem pewnie przypominała już pergamin.
           Podniósł na mnie wzrok, z którego nie mogłam wyczytać zupełnie nic. Nie miałam bladego pojęcia czy jest zły, smutny, a może zszokowany. Zapewne każde z tych uczuć wypełniało go po części. Wstał z łóżka i podszedł do mnie, wyciągając przed siebie znane mi zaplamione ubrania.
- Co ty sobie zrobiłaś? - spytał cicho. Milczałam. Nie mogłam wydusić z siebie nawet kłamstwa, w które i tak by nie uwierzył. - Pocięłaś się?
           Słyszałam z jakim trudem przyszło mu wypowiedzenie tego pytania. Chciałam zaprzeczyć, udać, że się myli i nie zrobiłam sobie krzywdy, ale czasami nie potrafiłam być kłamcą. Delikatnie pokiwałam głową, wiedząc, że i tak nie dam rady go okłamać. Wystrzelił niczym petarda z mojego pokoju, zbiegł po schodach i nim się spostrzegłam był już w kuchni, skąd usłyszałam stłumione przez ściany krzyki. Oparłam się o drzwiczki szafy, po których bezwładnie zjechałam, chowając twarz w dłoniach. Byłam tchórzem. Nie chciałam zejść do nich i choćby próbować im wytłumaczyć moje posunięcie.
           Minęło trochę czasu zanim wszystko się uspokoiło, a w domu zapanowała beznamiętna cisza, w której odnaleźć mogłam jedynie ciche bicie mojego serca, które niedawno jakby miało zamiar brać udział w jakimś szaleńczym wyścigu. Oprócz tego co jakiś czas, jak to w tych starszych domach bywa, słyszałam skrzypienie. Cisza wydawała się ciągnąć w nieskończoność, tak samo jak czas, który zwolnił w jednym i co ważniejsze nieodpowiednim momencie.
          Po chwili usłyszałam ciche skrzypienie schodów, po których ktoś wchodził na górę. Głośne i ciężkie kroki odbijały się niczym echo w mojej głowie, a gdy wreszcie ucichły niemal po sekundzie ciszy usłyszałam te same kroki, ale już w korytarzu. Myślałam, że jeśli podniosę głowę z nad kolan to tego pożałuję. Tkwiłam w bezruchu, niczym ostatni tchórz i tępo wpatrywałam się w przeplatane włókna materiału mojego fioletowego sweterka, który miałam ubrany.
          Schody znów dały o sobie znać, gdy do gościa w moim pokoju dołączyła pozostała trójka. Niedługo musiałam czekać by każdy z nich stał w przejściu mojego pokoju i zapewne gromił mnie wzrokiem za czyn, którego się dopuściłam. Czułam się jak w sądzie, choć nigdy w żadnej rozprawie udziału nie brałam. Mimo to podejrzewałam, że właśnie tak się czuje sprawca, gdy przychodzi co do czego i stoi przed osobą, która za niedługo skaże go na łagodniejszą lub ostrzejszą karę. Ponadto ten sprawca ma świadomość, że popełnił błąd, a wymiar kary powinien być sprawiedliwy.
          W końcu odważyłam się podnieść szare tęczówki ze znacznie rozszerzonymi źrenicami na cztery postury znajdujące się przede mną, które tylko na to czekały. Były spokojne, a przynajmniej takie miałam wrażenie, gdy zauważyłam, że patrzą na mnie wzrokiem, w którym dostrzegałam współczucie i smutek.
          Myślałam, że pierwsze co zrobią to umówią mnie na jak najszybszą wizytę u psychologa w ich obawie o moje bezpieczeństwo. Skoro zrobiłam to raz, mogłam i drugi, trzeci, czwarty, aż w końcu moje ciało wyglądałoby na bezlitośnie poharatane, co gorsze na zawsze. A oni stali jak zaklęci jakimś urokiem przede mną z żalem w oczach, który sprawiał, że wydawali się obarczać o to co się wydarzyło.
- Dlaczego to zrobiłaś? Wytłumacz - do moich uszu dobiegł cichy i lekko łamliwy głos mojej siostry. Wiedziałam, że przyszedł czas na powiedzenie prawdy i przyznanie się do większości czynów.
          Zaczęłam im opowiadać o tym jak moje życie prywatne, jak i w szkole zaczynało się walić, o mojej kłótnie z przyjaciółmi, z której trudno byłoby mi się wygrzebać. Słuchali mnie uważnie, co jakiś czas kiwali głowami ze zrozumieniem, ale ja wiedziałam, że nawet jakby chcieli nie daliby rady tego pojąć. Nawet dla mnie to posunięcie czasami pozostawało zagadką, a ja czułam się jakby ktoś mnie ciągnął do tego, a moja silna wola i rozum w tym czasie zrobiły sobie wolne od pilnowania mnie przed popełnianiem głupstw.
          Nie powiedziałam im jednak o kilku istotnych szczegółach, a właściwie jednym, który nosił imię mojej pierwszej miłości. Bartek odegrał w tym bez wątpienia dużą rolę. Może gdyby powiadomił mnie o tym, że nie był w to zamieszany i nie pisnął uczniom ani słówka na temat jego podobizn wcześniej to nie posunęłabym się aż do cięcia. Za późno było na gdybanie, to i tak było nic warte. Chłopak pomagał mi już wystarczająco, proponując umowę, która w praniu okazała się być faktycznie nie do odrzucenia.
           Gdy skończyłam swój monolog zapanowała na chwilę cisza, bardzo krępująca, sprawiająca, że miałam ochotę wyskoczyć przez okno by uciec z tego miejsca jak najdalej.
- Umówimy cię na wizytę u psychologa - powiedział Wojtek.
- Nie jestem wariatką, ja po postu... - zaczęłam, ale wiedziałam, że moje starania będą daremne. On mi nigdy by nie odpuścił gdyby wiedział, że podejmowane kroki są wyłącznie dla mojego dobra.
- To się nie może powtórzyć - mówił spokojnym i opanowanym głosem, który wdzięcznie brzmiał na tle ciszy, która nas otaczała. - Lepiej zapobiec, niż leczyć. Chcemy być pewni, że to pierwszy i ostatni raz, gdy do tego się posunęłaś
          Nie widziałam sensu w wykłócaniu się i zapewnianiu, że nie jestem wariatką, zdaję sobie sprawę z popełnionego błędu, i już nigdy go nie powtórzę. Nie przekonałabym ich, że mówię prawdę, nieważne jakich używając argumentów.
- Macie zamiar powiedzieć to rodzicom? - spytałam cicho. Obawiałam się tego, że to może jedynie pogorszyć sytuację między nami.
- Nie - tym razem odezwał się Piotrek, który jako jedyny z czwórki rodzeństwa stojącego przede mną opanował szok i był już spokojniejszy. - Przyjechaliśmy tu rozwiązać sprawę z kłótniami rodziców raz na zawsze. Dawanie im dodatkowego powodu o wzajemne obarczanie się winą jest z tym sprzeczne. Mimo to uważamy jednak, że powinni o tym wiedzieć
          Pokiwałam delikatnie głową. Rozmowa przebiegła spokojniej, niż się spodziewałam. Obawiałam się, że krzyki i wyrzuty będą nieodłączną jej częścią. W końcu się pocięłam i choć brzmi to strasznie to kara za coś takiego powinna mnie spotkać. Nie jestem masochistką. Kara powinna dać mi do zrozumienia, że popełniłam duży błąd i być tak dotkliwa, że zanim znów sięgnęłabym po żyletkę jako rozwiązanie moich problemów zastanowiłabym się nad tym pięć razy, i jeszcze jeden by całkowicie być świadomą tego, co chcę zrobić.
          Gdy oni zeszli na dół ja wciąż pozostałam skulona, opierając się o drewnianą szafkę. Twarde oparcie wprawiało mnie w poczucie niewygody, ale starałam się to ignorować. Otarłam wierzchem dłoni łzy, które spłynęły mi po twarzy w czasie wspominania tego, co się wydarzyło. Byłam zdecydowanie zbyt płaczliwa i wrażliwa, a zaakceptowanie tej cechy charakteru zajęło mi naprawdę sporo czasu.
          Nagle usłyszałam trzask drzwi wejściowych i dobrze znane mi głosy. Rodzice. Rozmawiali, wydawać by się mogło, normalnie, ale wiedziałam, że to tylko chwilowe i gdyby nie kilka par butów znajdujących się w korytarzu wybuchłaby pewnie kolejna kłótnia.
          Natychmiast zerwałam się z miejsca, ignorując rwanie w kostce zbiegłam po schodach, omal nie robiąc fikołka przez tą szaleńczą prędkość i stanęłam naprzeciw dwóm posturom - mamy i taty. Patrzyli to na mnie zdziwieni, to na moje rodzeństwo, które znajdowało się w kuchni i popijało kawę.
          Obydwoje wieloma rzeczami się nie różnili z wyglądu. Karnacja jedynie różniła ich znacząco - mama miała bladą, tata o każdej porze roku miał ciemną, sprawiającą wrażenie opalonej karnację. Obydwoje mieli bladoniebieskie oczy i krótko ścięte lekko posiwiałe włosy. U taty jeszcze w niektórych miejscach przebijała czerń, a u mamy jasny brąz. Ubrani byli w stroje robocze, więc domyśliłam się, że pewnie wykonywali jakąś pracę fizyczną, skoro bladoróżowa koszulka mamy była bardziej umazana w farbie niż wcześniej, a spodnie taty miały w niektórych miejscach duże plamy.
          W końcu mama postanowiła wejść do kuchni, uprzednio analizując wzrokiem jeszcze torby, które leżały obok schodów.
- Co wy tu robicie? - spytała. W jej głosie nie było słychać za krzty radości z widoku dzieci, więc pewnie się domyśliła. Utwierdziła mnie w tym przekonaniu, gdy po chwili spiorunowała mnie spojrzeniem. Wiedziałam, że nie spodoba się jej mieszanie w jedną kłótnię całej rodziny. Ale co innego mi pozostawało?
- Przyjechaliśmy na dywanik - powiedział Robert, wstając leniwie z krzesła i wskazując na salon, do którego się wchodziło z kuchni. - Jednak tym razem to my was wzywamy do rozmowy
          To zabrzmiało tak poważnie, a jego ton miał w sobie nutkę grozy i złości, co wprawiło mnie w lekki szok, i ciarki, które w jednej chwili przeszły przez całe moje ciało.
          Gdy byliśmy młodsi rodzice często wzywali nas na tak zwany przez nich dywanik. Zbieraliśmy się wszyscy, którzy byli obecni w domu w salonie, lub przy stole w kuchni i słuchaliśmy wyrzutów rodziców oraz ich pouczeń. Tym razem role się odwróciły, w co wątpiłam, że to kiedykolwiek nastąpi. Tym razem to my mieliśmy pouczyć ich i nauczyć, że życie w nieustających kłótniach nie jest rozwiązaniem. Mimo że nikt mnie nie poinformował o czym będziemy dokładniej rozmawiać to spodziewałam się jakiegoś ultimatum, postawienia rodziców pod ścianą by wiedzieli do czego się dopuścili.
          Robert zaprowadził rodziców do salonu by wytłumaczyć im mniej więcej po co się zebraliśmy w piątkę. W tym czasie Piotrek zalał jeszcze trzy kawy i z pomocą Wojtka zaniósł napoje do pokoju. Ja zostałam w kuchni z Justyną, która bacznie się mi przyglądała zanim coś powiedziała.
- Dzwoniłam po Pawła, zaraz po ciebie przyjedzie - powiedziała.
- Co? Nie, ja chcę tu zostać - zaprzeczyłam niemal machinalnie.
          Miałam dosyć bycia ignorowaną i odpychaną od spraw rodzinnych ze względu na to, że jestem najmłodsza. Czułam się odpowiedzialna i dorosła na tyle by móc uczestniczyć wraz z innymi w tych rodzinnych zebraniach. Ukończone lata nie odzwierciedlały tego, jak dojrzali jesteśmy psychologicznie, to tylko kolejne trzysta sześćdziesiąt pięć dni w kalendarzu, które miną jak z bicza strzelił. Człowiek nie zmądrzeje nagle, gdy osiągnie osiemnaście lat, może dorosnąć później lub nawet wcześniej. Nie jestem osobą, która uważa się za nie wiadomo jak dorosłą i odpowiedzialną. Wciąż jestem nastolatką i do niektórych spraw jeszcze nie dorosłam. Rodzinne kłótnie, zebrania i tego typu rzeczy się do nich nie zaliczały.
          Do kuchni wszedł Wojtek, który wyglądał na zaalarmowanego dłuższą nieobecnością Justyny wśród nich. Moja siostra stała wciąż naprzeciw mnie i co jakiś czas głośno przełykała ślinę, rozglądając się wokół.
- Co się dzieje? - spytał mój brat. Justyna zamierzała już odpowiedzieć, gdy niespodziewanie ją wyprzedziłam.
- Nie chcę stąd jechać - powiedziałam zdecydowanie, podkreślając każdy wyraz, w którym poważna barwa była wyraźnie czytelna. - Należę do tej rodziny podobnie jak każdy z nas, więc nie odrzucajcie mnie od rozmów. Wbrew pozorom też mam coś do powiedzenia, w innym wypadku nie chciałabym tu nawet przebywać
- Tu nie chodzi wyłącznie o ciebie - odparł spokojnie Wojtek. Wyglądał na zmieszanego moimi słowami i zakłopotanego, ciężko było mu dobrać słowa. Wyraźnie im przeszkadzałam w czymś. Ustalili coś z góry, nie informując mnie o tym. Czułam się zignorowana przez własną rodzinę, która przecież według ustalonej przez społeczeństwo normy powinna się wzajemnie wspierać. Nie potrafiłam nie mieć im tego za złe, podporządkować się do ich planu.
- Wiem, że chcecie to rozwiązać raz na zawsze, ale to są też moi rodzice - powiedziałam spokojnie, maskując złość, która wręcz rozpierała mnie od środka, utrudniając ominięcie wybuchu kłótni. To było w tamtym momencie ostatnią potrzebną rzeczą. - Nie odbierajcie mi prawa udziału
          Wojtek zmierzył nie spojrzeniem po czym głośno westchnął i wskazał na wejście do salonu. Po mojej twarzy przeszedł cień uśmiechu, ale tylko przez chwilę był widoczny. Czekała mnie teraz rozmowa z rodzicami, która zapewne do najmilszych miała nie należeć.
          W salonie panowała cisza przerwana dopiero przez moje ciche i delikatnie stawiane kroki. Zaraz po mnie do pokoju wszedł Wojtek, a obok niego Justyna. Wzrok obecnych i siedzących na kanapie od razu powędrował na nas. Rodzice, o dziwo, na złych nie wyglądali, więc pozostawało mi się domyślać co do powodu ich stoickiego spokoju.
          Usiadłam między Piotrkiem a Robertem, Justyna obok taty, a Wojtek na samej krawędzi kanapy.
          Cały salon był dość mały. Ściany pomalowane były w kolorze niebieskim z drobnymi zaciemnieniami, o których sposobie powstania rodzice nie mieli pojęcia. Każda plama i ślad miały jakby swoją własną historię. To na przykład plama obok drzwi była wynikiem mojego siłowania się z Wojtkiem o puszkę coli. Biegałam wtedy po całym pokoju, skacząc jak królik, gdy tu nagle puszka wypadła mi z rąk i zawartość rozprysła po całym pomieszczeniu, a najbardziej ucierpiała ściana. Podłogę stanowiły jasne panele, które w niektórych miejscach były wyraźnie zdarte i pozostawiały niemały ślad betonu. Na przeciw wejścia znajdowały się dwa duże okna ozdobione storczykami, stojącymi na parapecie. Zazwyczaj w zimę zmienialiśmy ich położenie i z szafek kładliśmy je na parapet by sąsiedzi mogli podziwiać starannie wypielęgnowane różowo - białe kwiaty. Prawa ściana była zasłonięta w całości przez szafki białe z czarnymi krawędziami. Po środku nich była gablotka, na której szybie przyczepione były nasze zdjęcia. Najwięcej było ze ślubu Justyny, komunii chłopaków i kilka z mojego dzieciństwa, oprócz nich były również zdjęcia babci i wujostwa. Po lewej stronie znajdowała się kanapa, która od niedawna obłożona była kożuchem by zakryć liczne porwania i widoczną watę.
          Może i nasz dom nie prezentował się niesamowicie na tle tych wszystkich willi odpicowanych po najmniejszy szczegół, jakim była na przykład długość ściętego trawnika, ale był naprawdę przytulny a jego piękną kryło się w prostocie i tych małych niedociągnięciach, które po czasie dodawały mu wyjątkowego uroku.
          Całą rozmowę z rodzicami zaczął Piotrek, który wytłumaczył po co w ogóle zebraliśmy się w piątkę. Rodzice wydawali się rozumieć powód, byli spokojni i słuchali tego, co miał do powiedzenia ich syn. Zdziwiła mnie ich uległość. Spodziewałam się o wiele trudniejszego namówienia ich do rozmowy w czasie gdy oni potulnie słuchali nas.
          Po Piotrku przyszedł czas na kwestię Wojtka, w której wyjaśnił między innymi dlaczego w większej mierze postanowił zwołać nas wszystkich w jedno miejsce. Zauważyłam pierwsze oznaki ich niezadowolenia. Co jakiś czas słyszałam ciche pomruki niezadowolenia, których wyraźnie nie ukrywali. Wojtek był zirytowany ich postawą i zachowaniem. Widać było, że miało miejsce coś na rzeczy.
          Zdenerwowali się dopiero po tym, gdy Robert zaczął ich pytać o co dokładniej poszło w ich kłótni i zapewniał ich, że chcemy im w końcu pomóc rozwikłać cały problem. Mama wstała z miejsca i poddenerwowana zaczęła krzyczeć na nich, że nie mają co robić ze swoim wolnym czasem skoro przejechali tyle kilometrów, wiedząc, że ich próby i tak skończą się fiaskiem.
          Po chwili dołączył do niej tata i cała rodzinna schadzka przybrała charakter, jak się obawiałam, awantury, którą słyszeli pewnie w całej wiosce. Chłopacy również wstali z miejsc i zaczęli się kłócić z rodzicami. Między głośnymi wrzaskami wychwytywałam usilne próby Justyny uspokojenia obecnych w pomieszczeniu. Jedynie Robert wśród chłopaków starał się uspokoić rodziców, a nie dolewać oliwy do ognia, złoszcząc ich jeszcze bardziej. Tylko ja bezczynnie siedziałam na kanapie, obserwując wszystko ze zeszklonymi oczami.
          Słyszałam zarzuty o ciągłe kłótnie między rodzicami, oskarżanie ich o ignorowanie moich uczuć i właśnie wtedy ich dziecinne, jak uważałam, odzywki i wrzaski sprawiły, że moja krew zawrzała, cała się zagotowałam, i po raz pierwszy w życiu byłam gotowa skoczyć im do gardeł, wiedząc, że mimo wszystko to moi rodzice. Niełatwo mnie wprowadzić w taki stan, po raz pierwszy czułam taką złość, którą wręcz ode mnie biło.
- To ty ich tu zwołałaś?! - krzyknęła mama po raz pierwszy zauważając, że też istnieję od paru dni. - I po co?! Przecież wszystko jest w porządku i nie ma potrzeby ściągania tu wszystkich!
          Wstałam ostentacyjnie z kanapy, zrzucając z niej koc, którym okryłam kolana. Niebieski materiał okrycia mimo swojej wagi i teoretycznej lekkości uderzył pod wpływem siły z jakim go rzuciłam o podłogę, zwracając uwagę na moją osobę. Każdy spojrzał w moją stronę z pytającym spojrzeniem.
- Mam dość. Przestańcie w końcu szukać rozwiązania każdego nawet najmniejszego kłopotu w kłótniach, które nic nie dają! - zaczęłam jeszcze w miarę spokojnie, ale z każdym kolejnym słowem moja złość rosła i dawała mi olbrzymie pokłady odwagi do zrobienia czegoś przed czym bym się obawiała. - Napisałam do Wojtka, bo miałam problemy w szkole. Zaczęli mnie wyśmiewać, pokłóciłam się z Izą i Fabianem, jedynymi osobami, które mnie rozumiały, i mi pomagały, bo moi wzorowi rodzice woleli bawić się w kłótnie, skacząc sobie do gardeł! Napisałam do niego, bo miałam dość cichych dni w domu i chciałam się w końcu od tego uwolnić! Mogłam znieść te bezsensowne kłótnie do czasu, w którym to wy wepchnęliście mnie w bagno, z którego cudem się pozbierałam! - podeszłam do nich bliżej, by móc im to wykrzyczeć prosto w twarz. - Rozwiedźcie się jak przeszkadza wam wasze towarzystwo, jeśli ja jestem jedynym powodem, dla którego jeszcze tu stoicie w tym domu! Wytrzymaliście tyle lat kłótni, ja wytrzymałam tyle lat wrzasków i surowego wychowywania! Nie sądzicie, że czas to w końcu zakończyć?!
           Zapanowała chwilowa cisza, która oznaczała, że każdego zdezorientował mój nagły wybuch furii. Widziałam, że rodzice ze wściekłym grymasem na twarzy zamierzali już coś powiedzieć, ale nie miałam ochoty na słuchanie ich wyrzutów do mnie o takie zwracanie się do nich.
- Nie interesują mnie wasze uwagi o to, że zwracam się do was całkowicie bez szacunku - powiedziałam spokojniej. - Pora na to abyście w końcu zrozumieli i usłyszeli ode mnie to, co kipiało we mnie tyle czasu - zrobiłam chwilę przerwy by przygotować się do tego monologu. - Od zawsze staraliście się wpoić nam, że rodzina jest najważniejsza i to wam się udało. Znosiłam wrzaski i nieustanne kłótnie, zaczęłam was błagać żebyście w końcu się dogadali, i zażegnali ten problem. Jedynie czasem moje łzy działały, bo zwyczajnie mnie ignorowaliście. Robiłam to wszystko, bo kocham każdego kto jest obecny w tym pokoju i jest nawet poza nim, ale należy do naszej rodziny. Tłumaczyłam to wszystko na różne sposoby, ale nie da się ukryć, że prawdziwy powód, którego pewnie nawet teraz nie jestem świadoma był omijany. Jeśli myśleliście, że kłótnie nie robią na mnie wrażenia, albo w ogóle ignorowaliście moją obecność, a to robiliście to musicie wiedzieć coś bardzo ważnego. Gratulacje, to głównie dzięki wam doszło do tego, że gdy będę w związku w przerażenie będzie mnie wprowadzać każda kłótnia z moim partnerem. Nie jestem z kamienia, choćbym nawet być chciała. I nawet jeśli pozostali - wskazałam ręką na moje rodzeństwo, które uważnie mnie słuchało. - dali radę wytrzymać to ja taka twarda nie jestem. To pewnie do was nie dotrze i tą uwagę potraktujecie jako bujanie w obłokach jakiejś smarkuli, która akurat jest waszą córką, ale lepiej rozwiążcie jakoś ten problem. Inaczej stracicie swoje najmłodsze dziecko, bo nie zamierzam odwiedzać rodziców, których nawiasem mówiąc kocham ponad życie i wiem, że to będzie ciężkie, ale skoro tak widzicie swoją przyszłość nie pozostawiacie mi wyboru.
          Wyszłam z salonu, zostawiając osłupiałych w pomieszczeniu i poszłam w kierunku korytarza. Chwyciłam torbę z ubraniami i przerzuciłam ją sobie przez ramię.
- Idę do Bielikowa! - i wyszłam.
          Co prawda z mojego nocnego spaceru wyszły nici, bo Paweł czekał na podjeździe przed domem od kilku minut. Widocznie Justyna pod wpływem wydarzeń zapomniała go powiadomić, że jednak nastąpiła zmiana planów. I dobrze się złożyło. Weszłam do czarnego Golfa i omijając wyjaśnienia, co dokładnie się wydarzyło po prostu poprosiłam go, żeby już jechał, a wszystko jest w porządku.
          Dopiero gdy zaparkował samochód pod ich domem i wniosłam bagaż do salonu, w którym miałam tymczasowo spać poczułam ulgę. Kamień wielkości jakiegoś głazu spadł z mojego serca i rozkruszył się, nie pozostawiając po sobie śladu. Na jakiś czas czułam się wolna od tych kłótni.

2 komentarze:

  1. Powiem jedno - to opowiadanie jest fenomenalne! Czytałam wszystko od wczorajszego południa i mój wzrok nie mógł odejść od tekstu nawet wtedy, gdy grałam z chłopakiem w Monopoly 😂 Po prostu wciąga i nie pozwala odejść. Te wszystkie wzloty i upadki, nadzieje i boleści... Mam nadzieję, że Bartek otworzy się na Weronike i zobaczy, ze są dla siebie stworzeni <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że nie bez powodu tak wybuchł, gdy się pocieła. Mam nadzieję, że zdał sobie sprawę, że mógł stracić kogoś, na kim mu zależy. Może to płytkie, ale mam wrażenie, że los ( w tym przypadku ty ;) ) połączy ich razem, bo oboje mają prawo do szczęścia. Moim zdaniem to co piszesz i tworzysz jest po prostu piękne. Czasami wkradają się drobne błędy, ale zdażają się każdemu. Fabuła jest fenomenalna, poleciłam to opowiadanie już nawet mojej przyjaciółce, która tak jak ja uwielbia takie opowiadania ;) Trafia u mnie do "Ulubionych".
      Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się jak najszybciej!
      Buziaki, Kasia
      escape-in-your-arms.blogspot.com

      Usuń

Mrs Black bajkowe-szablony