niedziela, 21 sierpnia 2016

28. Nieoczekiwana interwencja.

          Do szkoły poszłam dwa dni później. W sumie mieszkanie u Justyny złe nie było. Miałam tak naprawdę wolną rękę i mogłam robić co chciałam. Mogłam pojechać do Gryfic, nie oczekując pozwolenia, wracać o późniejszych porach pod warunkiem, że o wszystkich zmianach planu powiadomię moją siostrę. Ustaliłyśmy pierwszego dnia standardowy plan każdego mojego dnia. Dni od poniedziałku do piątku przedstawiają się podobnie, czyli: szkoła, powrót, nauka, czas wolny. Jedynie weekend jest cały przeznaczony do mojej dyspozycji.
          Mimo wolności jaką dysponowałam wolałam dni spędzać w domu w towarzystwie Natalii, niewysokiej brunetki o opalonej cerze, ciemnych włosach i oczach, która mimo tego, że była moją siostrzenicą była również w moim wieku. Zazwyczaj chodziłyśmy na długie spacery po polnych drogach, dochodziłyśmy do okolic starego cmentarza, który powoli przestawał funkcjonować i wracałyśmy. Słyszałam, że już od ponad roku zmarli wybierali inne miejsca na pochówek, a na cmentarzu nieopodal domu mojej siostry już nikogo nie chowano.
          Dzień zapowiadał się wyjątkowo okropnie ze względu na początek nowego tygodnia i mój wyjątkowo zły nastrój bez konkretnego powodu. Mieliśmy ponadto problem z tym, jak miałam się dostać do szkoły. Akurat żaden autobus z Bielikowa nie kursował w stronę Gryfic, a praca mojej siostry i jej męża uniemożliwiała im zawiezienie mnie. Stwierdziłam zgodnie, że przejdę się kilometr do najbliższego przystanku w mojej rodzinnej miejscowości i tam wsiądę do autobusu. Bez zbędnych sprzeciwów wyszłam z domu piętnaście minut wcześniej niż przywykłam to robić, mieszkając z rodzicami.
          Zaczęły pojawiać się przymrozki i niskie temperatury, więc zanim doszłam do przystanku skutecznie zmarzłam cała. Dygocząc weszłam do środka małej, ociekającej smrodem żółtej budki stojącej przy drodze. Tak to już było w moich okolicach, że przystanki autobusowe czasami strasznie śmierdziały a przebywanie w nich było katorgą. Tak też było w tym przypadku, gdy postanowiłam wyjść z budki po zaledwie minucie siedzenia w smrodzie. Porywisty wiatr rozmierzwił moje włosy na wszystkie strony i zapewne gdybym przeszła do zamkniętego pomieszczenia włosy ułożone byłyby w kształt ptasiego gniazda.
          Autobus spóźniał się już jakiś czas. Uznałam, że to przez zamieć, która niedawno się rozpętała, więc czekałam cierpliwie, trzęsąc się z zimna na pojazd, który nie nadjeżdżał od dłuższego czasu. Zerknęłam na plan jazdy, który był rozpisany na małej żółtej tablicy pod znakiem przystanku autobusowego. Spojrzałam jeszcze na wyświetlacz mojego telefonu. który informował mnie, że autobus spóźnia się już ponad dwadzieścia minut, a ja bezmyślnie i niepotrzebnie marznę. Odłożyłam telefon do kieszeni i zaczęłam się rozglądać.
          Zahaczyłam wzrokiem o starszą kobietę, która była częstym klientem w sklepie moich rodziców. Miałam szczęście, bo jeździła bardzo często linią autobusów do Gryfic, więc mogła się mniej więcej orientować. Akurat wyszła zza czarnej furtki swojej posesji. Ociężale do niej podbiegłam kawałek i krzyknęłam:
- Przepraszam! - zwróciłam jej uwagę na siebie. Siwowłosa już kobieta odwróciła się powoli w moją stronę. Miała na sobie długi brązowy płaszcz z górną częścią obłożoną kożuchem. - Wie może pani czy autobus do Gryfic ma jakieś opóźnienie dzisiaj?!
- Przyjechał wcześniej! Kilka minut przed twoim przyjściem! - odkrzyknęła życzliwie. Przeklęłam cicho pod nosem. Musiałam akurat tego dnia mieć pecha i autobus przyjechał przed czasem.
- Dobrze, dziękuję za informację!
          Otuliłam się bardziej swoją zimową kurtką i zrezygnowana usiadłam na ławce w budce, ignorując unoszący się w powietrzu odór, który nawet mimo wichury był wyraźnie wyczuwalny. Miałam dwie możliwości dostania się do szkoły. Mogłam iść do rodziców i poprosić ich o podwózkę, z czego nawet nie miałam zamiaru korzystać. Piotrek, Robert i Wojtek zamieszkali również chwilowo u Justyny i wyjechali w niedzielę wieczorem. Gdy przyjechali do domu naszej siostry byli poddenerwowani i nie chcieli mi nic powiedzieć na temat rozmowy z rodzicami, więc nie drążyłam tematu. Do rodziców nie miałam odwagi się nawet odezwać, a co dopiero się z nimi spotkać. Pozostawała druga i jedyna opcja, która przychodziła mi na myśl - Bartek. Zawsze mogłam również iść z buta, ale to o kilka kilometrów za daleko i prędzej czy później zamarzłabym nim w ogóle doszłabym do celu.
           Wyjęłam z kieszeni telefon, odblokowałam go i otworzyłam okno kontaktu. Dobre kilka minut wahałam się przed wciśnięciem zielonej słuchawki i zadzwonieniem do Bartka. Wpatrywałam się w ekran bezmyślnie marznąc aż w końcu zaryzykowałam i wybrałam jego numer. Miałam nadzieję, że nie będzie zły z powodu mojej prośby, zresztą, to on dał mi wolną rękę z życzeniami, a nie powiedziane było, że wszystkie muszą mu odpowiadać.
          Po czterech sygnałach usłyszałam charakterystyczny dźwięk odbieranego połączenia, a moje serce gwałtownie przyspieszyło. Tak, stresowałam się zwykłym dzwonieniem i proszeniem o pomoc.
- Halo? - usłyszałam mocno zachrypnięty i niski głos. W żadnym calu nie przypominał Bartka.
Serce niemal zatrzymało swoją pracę, gdy usłyszałam rozmówcę. Odłożyłam odruchowo słuchawkę od ucha i sprawdziłam czy wybrałam dobry kontakt. No ewidentnie dzwoniłam do Bartka. Czy linia telefoniczna naprawdę aż tak może zmienić czyjś głos?
- Weronika, przecież widzę, że do mnie zadzwoniłaś - usłyszałam cichy głos, nieco bardziej zirytowany, dochodzący do mnie od telefonu, więc automatycznie przyłożyłam urządzenie z powrotem do ucha. - Czego chcesz ode mnie o siódmej rano?
- Nie jesteś w szkole? - spytałam, słysząc z jego strony jedynie ciszę, gdy sam milczał.
- Nie zapominaj, że mam samochód i dojazd zajmuje mi niecałe pięć minut - odparł, przerywając na chwilę, prawdopodobnie by ziewnąć. - Poza tym nie zauważyłaś, że zazwyczaj przychodzę kilka minut przed rozpoczęciem zajęć?
- Może to z powodu twojej kary i czekania na mnie o siódmej trzydzieści rano przy drzwiach dyrektora?
- Cały czas nie rozumiem dlaczego przyjeżdżałaś tak wcześnie, skoro miałaś prywatną podwózkę i mogłaś sobie ustalać godziny wyjazdu - westchnął z przekąsem. Parsknęłam cicho śmiechem na myśl, o co go zaraz poproszę. - Żebyś wiedziała, roztroiłaś mi tymi przyjazdami cały plan dnia, który był nienaruszony od prawie trzech lat
- Nie uwierzę, że już w gimnazjum jeździłeś do szkoły samochodem.
- Bo nie jeździłem - odparł. W tle usłyszałam jak prawdopodobnie wstaje z łóżka i cicho przeklina pod nosem. - Zazwyczaj wstaję kwadrans przed siódmą i wychodzę pobiegać przez pół godziny by się rozbudzić, później zachodzę do domu się przebrać i idę do szkoły. Samochodu rzadko używam.
- Aktywny tryb życia, tak? - odparłam, po czym usłyszałam cichy niewyraźny pomruk. Po dźwięku rozpoznałam, że Bartek zapewne ma coś w ustach. - Nawiasem mówiąc, co ty właściwie robisz?
- Szukam moich butów - westchnął. - Wracając do tematu, zadzwoniłaś do mnie by się spytać czy jestem w szkole?
- Nie do końca z tego powodu, choć nie spodziewałam się, że cię obudzę - powiedziałam, wychodząc z budki, bo odór zaczął mi już doskwierać. - Dlaczego tak w ogóle spałeś skoro planowo powinieneś teraz biegać?
- Mówiłem już, że mi roztroiłaś plan dnia.
- Karę miałeś do połowy listopada, jest grudzień - oznajmiłam. - Nie zdążyłeś się jeszcze przestawić? Przecież roztroiłam ci teoretycznie jedynie poranek.
- Dobrze powiedziane, teoretycznie - powiedział, podkreślając ostatnie słowo. - W gruncie rzeczy zmiana planu rano jest równoznaczna z późniejszymi porami, bo wszystko się przesuwa i trzeba znaleźć czas by to wykonać.
- Zawsze możesz sprintem biec do szkoły okrężną drogą - powiedziałam.
          Usłyszałam jak cicho parsknął śmiechem. Zerknęłam ukradkiem na godzinę i zauważyłam, że rozmawiam z nim zdecydowanie za długo, i co ważniejsze, odbiegam od głównego powodu, przez który do niego zadzwoniłam.
- Dzwonię w sprawie trzeciego życzenia - oznajmiłam, zmieniając swój ton na mniej sarkastyczny, niż był wcześniej.
- Kontynuuj - polecił mi, prawdopodobnie znów mając coś w ustach, bo nie słyszałam go wyraźnie.
- Może i to zabrzmi bezczelnie, ale będziesz mi robił za szofera - powiedziałam, po czym się cicho zaśmiałam. Już wcześniej myślałam jak sensownie wymówić to życzenie i ostateczny sposób wydał mi się wyjątkowo śmieszny, a zarazem nie pasujący do mnie.
          Do moich uszu doszły jego ciche stłumione przez rzecz w jego ustach przekleństwa, co wywołało u mnie jeszcze szerszy uśmiech. Może to nie na miejscu, ale taka odsłona jego irytacji była dla mnie naprawdę urocza.
- Pewnie w pakiecie do życzenia nie wchodzi twój wkład w opłacanie paliwa? - niemal stwierdził i nie czekając na odpowiedź kontynuował. - Spóźniłaś się na autobus?
- Tak.
- I nie masz możliwej żadnej innej podwózki?
- No nie mam.
- A wiesz co to wagary? - spytał kąśliwie.
- Nie licz na to, że wzorowa uczennica opuści zajęcia, gdy do zaliczenia ma test, na który uczyła się ponad trzy tygodnie bez przerwy, bo nauczyciel wymyślił sobie, że materiał obejmować będzie w dodatku tematy, których nie omówił, ale podstawa programowa wyraźnie informowała, że test musi się odbyć akurat na początku grudnia, więc kazał uczniom wkuwać trzy tematy po dziesięć stron, nie licząc tych, które wytłumaczył, a raczej próbował - powiedziałam niemal na jednym wdechu.
- Wystarczyłoby powiedzieć, że masz test do zaliczenia - powiedział z wyrzutem, o mało nie krzycząc. - Czekaj na mnie pod twoim domem, będę za pół godziny
          I nim zdążyłam powiedzieć mu, że właśnie zamarzam usłyszałam zakończenie połączenia. Dopiero po chwili zrozumiałam, gdzie mam na niego czekać. To nie wchodziło w grę, bym czekała potulnie pół godziny pod domem, w którym siedzą prawdopodobnie zdenerwowani rodzice. Nie rozmyślając za długo postanowiłam pójść okrężną drogę i przy okazji pobrudzić swoje nowe niebieskie dżinsy, które założyłam do kompletu luźnej białej bluzy i beżowych trampek. Naciągnęłam jeszcze bardziej brązową kurtkę zimową i ruszyłam przed siebie.
          Moja miejscowość prezentowała się jako droga, po której stronach są ustawione domy. Była jedna, główna i kilkunastu domów wielorodzinnych. Wokół wioski były lasy i pola, po których można było przejść i, tak jak zamierzałam, dojść na sam koniec miejscowości omijając pojedyncze domy.
          Zaczęłam kierować się wilgotnymi po porannym deszczu błotnistymi drogami. Nie przejmowałam się błotem, w które co chwilę wchodziłam, bo moje brązowe kozaki i tak już były brudne po wcześniejszych przygodach na polnych drogach i mojej nieporadności. Po lewej stronie rozciągał się obraz domów, już nieco wyblakłych przez ich wiek i pogodę, która dodawała im takiego wrażenia.
          Wreszcie trafiłam z powrotem na główną drogę i automatycznie spojrzałam w dół na swoje buty. Były jeszcze trochę brudne, więc potarłam podeszwy o mokrą trawę i przeszłam na asfalt. Postanowiłam wyjść mu naprzeciw, byle odejść jak najdalej od domu rodziców. Chciałam się też trochę rozgrzać, zrobić coś by nie stać bezczynnie na pastwę wichury.
          Szłam powoli przed siebie, nie zwracając uwagi na czas. Mimo to odgłos warkotu silnika, widok niebieskiego Lexusa i Bartka siedzącego za jego kierownicą nadszedł jak dla mnie za szybko, jak na zapowiadane pół godziny. Nie zwróciłam szczególnej uwagi na inny samochód chłopaka.
          Najpierw chłopak mnie minął i pojechał dalej, zostawiając mnie dygoczącą z zimna z tyłu. Dopiero po chwili prawdopodobnie w bocznym lusterku zobaczył moje odbicie i wycofał. Stanął dokładnie przede mną i otworzył szybko drzwi od strony pasażera i zasugerował mi bym, nie tracąc czasu weszła do środka.
          Zrobiłam to bez ociągania. Po tym jak usiadłam na skórzanym fotelu zatrzasnęłam za sobą drzwi i potarłam mocno o ramiona by się rozgrzać, po czym szybko zapięłam pasy. Spojrzałam w stronę Bartka, który próbował wykręcić na prostej drodze. Uznałam to za niemal niemożliwe i już miałam mu mówić by pojechał kawałek dalej, i wykręcił gdzieś indziej, ale ku mojemu zaskoczeniu dał radę.
          Z rana wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle. Miał rozczochrane włosy, co sprawiało, że wyglądał jakby dopiero co wstał. Jego zamyślony wyraz twarzy i przymrużone oczy utwierdzały jedynie w tym przekonaniu. Miał na sobie swoją czarną kurtkę, z pod której wystawał fragment bluzy tego samego koloru.
          Gdy opanował samochód i droga do Gryfic wydawała się już być prosta spojrzał na chwilę w moją stronę, po czym powrócił do obserwowania ulicy.
- Dlaczego nie czekałaś na mnie pod twoim domem? - spytał, manewrując autem jak wzorowy kierowca. Akurat tego dnia zwróciłam uwagę na jego umiejętności prowadzenia auta i musiałam przyznać, że mimo młodego wieku był świetny.
- Można powiedzieć, że mam w domu stan wyjątkowy i na jakiś czas przeprowadziłam się do siostry - westchnęłam, łapiąc się za łokcie, mając na celu ogrzanie. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że cały czas mimowolnie trzęsłam się z zimna.
- Jak długo czekałaś na dworze? - spytał, kierując swój wzrok na chwilę w moją stronę.
- Wyszłam z domu o szóstej trzydzieści.
           Bartek zaalarmowany oderwał uwagę na moment od drogi i przyłożył dłoń do mojego czoła, wcześniej odgarniając z niego grzywkę. Miał bardzo ciepłą skórę, która w zetknięciu z moją oziębłą niemal mnie delikatnie oparzyła.
- Jesteś lodowata - powiedział. W jego głosie oprócz lekkiej chrypki słyszałam również coś pokroju troski. Bartek wcisnął kilka guzików, prawdopodobnie ogrzewanie, bo po chwili poczułam jak cały mój organizm powoli się rozgrzewa. - Dlaczego się nigdzie nie schowałaś?
- Nie miałam gdzie - wolałam nie wspominać o śmierdzącej budce, kiedy to z dwojga złego wybrałam wiatr i śladową minusową temperaturę. - O tym, że spóźniłam się na autobus dowiedziałam się o siódmej. Do tej pory myślałam, że po prostu się spóźnia.
- Lepiej, żebyś na jutrzejszy już się nie spóźniła, bo nie będę miał możliwości by cię zawieźć - powiedział, odgarniając włosy opadające mu niesfornie na czoło. Uniosłam zdziwiona brew do góry. - Jadę do Gdańska, zresztą, nie tylko ja. Całą drużyną jedziemy na eliminacje do mistrzostw Polski drużyn trzecioligowych.
          Westchnęłam głęboko. Czasami zazdrościłam mu takich sukcesów i wyjazdów na różne turnieje, w najrozmaitsze miasta Polski. Bez wątpienia włożył wiele pracy w to kim był, jak niesamowite umiejętności posiadał. Za każdym razem chciałam go obserwować, brać z niego przykład i kierować się podobnymi ścieżkami by też kiedyś móc bez wątpliwości powiedzieć, że jestem najlepsza. Jednak ja byłam na początku tej drogi, którą on przeszedł już dawno temu.
- Pewnie jak zwykle przedostaniecie się dalej - powiedziałam cicho pod nosem. Niekoniecznie chciałam, żeby Bartek to usłyszał.
- Nie ma co wybiegać w przyszłość - powiedział, po czym głośno odetchnął. - Bez wątpienia celem jest zwycięstwo i przedostanie się dalej, ale to nie o to nie tylko o to chodzi.
- Jest w tym gdzieś drugie dno?
- Tak - potwierdził dodatkowo delikatnym skinieniem głowy. - Trener chce sprawdzić jak zagram przeciwko drużynom, jak on to mówi, z wyższej półki. Nie da się ukryć, że wygrywanie w tym rejonie robi się już nudne, a szkoły, które słyną z trenowania głównie młodych siatkarzy są zdecydowanie większym wyzwaniem.
- Boisz się ich?
- Nie - odparł, zatrzymując na chwilę samochód na skrzyżowaniu i rozglądając się, czy nic nie nadjeżdża. Po chwili skręcił w prawo i kontynuował. - Ta drużyna ma potencjał i póki co jej największym wrogiem jesteśmy my sami.
          Pokiwałam delikatnie głową z uznaniem. Nie spodziewałam się, że interesował się innymi członkami drużyny. Mimo jego wyników w teoretycznie grze drużynowej wydawało mi się, że jest indywidualistą, a członków drużyny wykorzystuje jak szachy lub pionki do osiągnięcia wyznaczonego celu.
- Mimo wszystko zawodnicy są młodzi i ich psychika nie przywykła jeszcze do turniejów większej klasy - odparłam, rozluźniając żelazny uścisk na moich łokciach. Już się jako tako rozgrzałam.
- I właśnie dlatego możemy się nie zakwalifikować - Bartek cicho wymruczał pod nosem. Musiałam się uważniej przysłuchać, by cokolwiek zrozumieć. - Dwójka graczy nie wystarczy by udźwignąć całą drużynę.
- Dwójka? - od razu wychwyciłam coś co nie pasowało mi do przyswojonych informacji. Przecież atakujący, który zdobywał większość punktów był jeden. - Ktoś jeszcze oprócz ciebie ciągnie tą drużynę do zwycięstwa?
- Rozgrywający - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. W sumie może i była, ale nie zwróciłam uwagi na tą pozycję ze względu na gracza, który ją zajmował. Fabian wydawał mi się kimś, kto siatkówkę traktuje jako hobby i oprócz tego nie przykłada do niej większej wagi. Owszem, grał dobrze, ale widocznie postawiłam mu za wysoką poprzeczkę, której nawet profesjonalista nie dałby rady pobić. Dlatego, słysząc pochwałę jego gry, w dodatku z ust Bartka, nie mogłam wyjść z chwilowego szoku.
- Fabian jest aż tak dobry? - spytałam, wciąż nie dowierzając z myślą, że zaszła pomyłka i mówił o kimś innym.
- Niewielu graczy w tym wieku umie tak dobrze wystawić, by atakujący mógł wykorzystać cały zasięg w ataku - oznajmił, częściowo wyprowadzając mnie z szoku. - Wiesz chyba o co mi chodzi?
- Oczywiście, że wiem - potwierdziłam niemal od razu po tym jak zadał pytanie. - Jesteś zdecydowanie wyższy od innych, co prowadzi do tego, że twój zasięg też jest wyższy i żebyś miał pełną swobodę w ataku trzeba odpowiednio określić siłę wybicia piłki by dotarła na odpowiednią wysokość. Wtedy, jeśli piłka jest odpowiednio wystawiona ktoś z takimi warunkami fizycznymi jak ty bez problemu skończy atak.
          Spojrzał na mnie zaskoczony moją wypowiedzią i wyjaśnieniem, niemal jakby prosto wyjętym z poradnika do gry w siatkówkę. Przez chwilę był jak zamurowany i nie wiedział co powiedzieć.
- Mam kontakt z siatkówką od urodzenia i jeszcze nigdy nie słyszałem takiego wyjaśnienia - powiedział cicho pod nosem, odwracając wzrok z powrotem na drogę. Zaśmiałam się cicho pod nosem.
          Myślałam, że reszta drogi minie w ciszy, ale Bartek co jakiś czas nawiązywał rozmowę. Podobało mi się to. Bardzo lubiłam z nim rozmawiać. To było coś innego niż dotychczas. Rozmawiając z nim czułam się jakbym z każdym słowem usłyszanym z jego ust odkrywała coś innego. Niemal zdążyłam zapomnieć jak to jest poznawać kogoś całkowicie od zera, czyniąc co raz większe postępy.
          Chcąc czy nie, w końcu musiałam wysiąść i udać się do szkoły. Zastanawiałam się nad wagarami i spędzeniem dnia z Bartkiem, ale uznałam to za zbyt dalekie posunięcie. Nie mogłam sobie pozwalać na zbyt wiele, tym bardziej teraz, gdy nic mnie w szkole nie trzymało, a do nauki mnie nie ciągnęło.
- A ty nie wysiadasz? - spytałam Bartka, który siedział zapatrzony w ekran telefonu, cierpliwie czekając aż opuszczę pojazd.
- Nie idę dzisiaj na zajęcia. Odpoczywam przed jutrzejszym wyjazdem - powiedział, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
          Nie chciałam być wścibska, więc cicho się pożegnałam i podziękowałam za podwiezienie do szkoły. Nim usłyszałam odpowiedź byłam już na zewnątrz i od razu zostałam sparaliżowana przez minusową temperaturę.
          Zaczęłam powoli kierować się do szkoły, w międzyczasie poprawiając pasek od torby. Nie zdążyłam nawet przekroczyć progu wejścia, gdy zza otwartych drzwi zauważyłam uśmiechnięte twarze i usłyszałam ciche śmiechy. Tego dnia wszystko wydawało mi się gorsze niż wcześniej, tym bardziej, że za niedługo miał minąć tydzień od zajścia, a ja wciąż byłam głównym tematem do rozmów.
          Przywykłam do bycia obmawianą, już nie pierwszy raz się z tym zmagałam. Za czasów mojej nadwagi również byłam wyśmiewana i poniżana w szkole, więc temat, o którym miałam nadzieję, że lada dzień zapomną nie wprawiał mnie w aż takie załamanie jak wtedy. Z czasem stało się to dla mnie codziennością i przestało wywoływać taki ból, jak w pierwszych tygodniach. Tym razem w liceum mogło być podobnie.
          Nie zdążyłam wejść nawet na schody i udać się do klasy, gdzie za dziesięć minut miały się rozpocząć zajęcia, gdy przerwały mi głośne gwizdy za mną.
          Odwróciłam się powoli i dyskretnie przeleciałam wzrokiem po obecnych za mną uczniach. Jeden z nich szczególnie przykuł moją uwagę. Szeroki uśmiech od ucha do ucha, czarne włosy na żelu, markowa koszula w kratę i delikatnie podarte spodnie. Dla innych dziewczyn mógłby być numerem dwa, zaraz po Bartku, totalną bombą jeżeli chodzi o wygląd. Dla mnie był zerem, typowym dzieciakiem z bogatej rodziny, który wywyższał się nad innych i nie miał za grosz pokory, a co dopiero inteligencji. Nie trudno się domyślić, że nie przepadałam za Sebastianem.
          Podszedł do mnie od prawej strony i przewiesił swoje ramię przez mój lewy bark. Z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech, który najchętniej bym zdarła, jakbym tylko miała możliwość. To nie był przyjazny gest, bardziej pogardliwy i sarkastyczny, odpychający mnie od jego osoby. Gdy tylko poczułam jak przyciąga mnie gwałtownie do swojej klatki piersiowej i idzie ze mną w ten sposób omal się nie zagotowałam.
          Bez zastanowienia zrzuciłam jego rękę z mojego barku i odeszłam od niego na metr odległości, przyspieszając tempa.
- Hej! Nie tak ostro, skarbie! - usłyszałam za sobą głośny śmiech, po czym dorównał mi kroku.
Przeklinałam w duchu los i organizatorów eliminacji do mistrzostw Polski. Gdyby tu był Bartek zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej, a ja pozbyłabym się natręta.
- Zostaw mnie w spokoju.
Jedynie zachęciłam go tym by nie odpuszczał, bo osiągał swój cel. Nigdy nie byłam dobra w podpuszczaniu i łatwo traciłam nad sobą kontrolę.
- Mam propozycję, umowę nie do odrzucenia - powiedział. Wyprzedził mnie i poruszył brwiami, pewnie w celu zachęcenia mnie do zgody. Niedoczekanie, pomyślałam i wyminęłam go, kierując się w stronę schodów.
          Prychnęłam w odpowiedzi. Na przykładzie Bartka wiedziałam, że czasami umowy "nie do odrzucenia" rzeczywiście są interesujące i nie sposób je odrzucić. Jednak między Bartkiem a Sebastianem jest spora przepaść, gdzie ten drugi jest zdecydowanie gorszy od pierwszego. O ile Bartkowi zaczynałam powoli ufać, tak Sebastianowi w życiu nie powierzyłabym nawet skrawku papieru pod opiekę.
          Po raz kolejny podbiegł do mnie i objął mnie, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Odsunęłam się natychmiast, starając się go odepchnąć od siebie, ale przeklęty wzrost i muskulatura uniemożliwiły mi to i wywołały u niego głośny rechot.
- Zabieraj te łapska - warknęłam i miałam zamiar znów go wyminąć, i udać się do klasy piętro wyżej, ale uniemożliwiło mi to szarpnięcie za prawy nadgarstek. Co jak co, ale siły nie można było mu zaprzeczyć. Mało brakowało a z hukiem uderzyłabym o podłoże, ale w ostatniej chwili zdołałam się podeprzeć rękami. Czułam pieczenie w okolicach nadgarstka.
          Twarz Sebastiana wyrażała więcej niż jakiekolwiek słowa. Dobry humor prysnął, a w jego miejsce pojawiła się złość. Przedobrzyłam ze słowami, ale nie żałowałam tego. Jeśli myślał, że będę miała do niego szacunek tylko i wyłącznie przez wzgląd na stan jego kont w trzech bankach, którymi tak się chwalił na każdym kroku, to był w błędzie. Oprócz pieniędzy i szczęścia, bo urodził się w bogatej rodzinie nie miał niczego czym mógł się chwalić, ani tym bardziej powodu by wywyższać się nad innymi.
- Łapska to możesz mieć ty, wieśniaro - wycedził przez zęby. Krew zaczęła się we mnie gotować, jego tupet wprawiał mnie w stan furii. Mało brakowało, a dosłownie rzuciłabym mu się do gardła. W ostatnim czasie stałam się nieporównywalnie odważniejsza, albo to po prostu jego zachowanie wywoływało u mnie tak silne emocje i taką dawkę adrenaliny. - Uważaj lepiej na słowa, nic sobą nie prezentujesz.
- I kto to mówi? - nie dawałam się tak łatwo pokonać. Podniosłam się z ziemi, otrzepując teatralnie swoje spodnie. - Uważasz, że masz prawo do czucia się lepszym ze względu na zawartość twojego portfela? Nie rób kabaretu, nie będę się czuć gorsza od kogoś tak płytkiego i o większym ego niż on sam.
          Taki przypływ odwagi był niespotykany u mnie. Przed chwilą leżałam na ziemi, w dodatku zaczęłam go specjalnie irytować. Lekceważyłam konsekwencje, ale gdzieś w podświadomości czułam, że mogę tego pożałować.  
          Stało się tak, jak się obawiałam. Sebastian podszedł do mnie, złapał za kawałek mojej bluzy w okolicach szyi, podniósł do góry i bez skrupułów uderzył mną o ścianę. Ucierpiały przede wszystkim moje plecy i tył głowy, przez które przeszedł niewyobrażalny ból. Czułam się jak worek treningowy, lub pusty po ziemniakach. Jego przeklęty wzrost około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów działał na moją niekorzyść. Dosłownie wisiałam w powietrzu, trzymana jedynie w okolicach szyi, a moje plecy przeszywał straszny ból. Nie wiedziałam nawet, czy nagle korytarz opustoszał, czy nauczyciele byli po prostu ślepi i nie zauważyli jak ten nieobliczalny nastolatek sobie pogrywał.
          Instynktownie zaczęłam się szamotać i starać by mnie puścił. Wykonywałam chaotyczne ruchy nogami, chcąc go kopnąć gdziekolwiek, bo nie miałam możliwości dokładnego wycelowania. Moja głowa zadarta była do góry, przez co nawet nie widziałam jego twarzy. Chwyt miał naprawdę mocny, a ja bezskutecznie próbowałam się uwolnić. Po chwili pożałowałam moich prób, bo po raz kolejny uderzył mną w ścianę, tym razem mocniej. Zaczęło mi się wydawać, że mnie poddusza, powoli nie mogłam złapać oddechu. Co mu strzeliło do głowy żeby robić coś takiego, w dodatku w szkole?
          W końcu przyszedł ratunek, na który tak długo czekałam. Równoznaczne to było z gwałtownym puszczeniem mnie, przez co wylądowałam po raz kolejny na podłodze. Tym razem było to o wiele bardziej bolesne doświadczenie, gdy jak długa opadłam na podłogę z wysokości prawie pół metra.
          Przez chwilę widziałam jedynie podłoże, gdy obolała leżałam na posadce. Umykały mi czyjeś buty i słyszałam krzyki, które przez kilka pierwszych chwil były niewyraźne i nic z nich nie rozumiałam. Dopiero po kilku sekundach oszołomienia wychwyciłam głos Bartka. Myślałam, że tylko mi się wydaje, więc natychmiast zadarłam głowę do góry. Nie myliłam się.
          Bartek stał przy Sebastianie i trzymał go tak jak on mnie jakąś minutę temu. Był wściekły, jeszcze nigdy nie widziałam takiej złości na jego twarzy. Nie podobało mi się to. Wokół nich zebrali się inni z jego bandy. Rozpoznałam Tomka, który starał się ich rozdzielić i Nikodema, który mu pomagał. Nie trudno się domyślić, że im nie wychodziło.
- Mam ci wytatuować zakaz na czole, żebyś pamiętał go na całe życie?! - krzyczał wściekły Bartek - Ile, do cholery, razy mam ci to powtarzać?!
- To ona zaczęła! - bronił się Sebastian. - Gdyby trzymała język za zębami nic bym jej nie zrobił!
- Nie obchodzi mnie kto zaczął! Ważne, jak to się skończyło!
          W końcu Tomkowi i Nikodemowi udało się odciągnąć Bartka od Sebastiana. Ten upadł na podłogę, ale nie wylądował tak jak ja. Po chwili był już na nogach, a w jego oczach wciąż iskrzyła się furia. Widziałam, że Bartek ledwo wytrzymuje w uścisku chłopaków i lada chwila mógł się wydostać, a wszystko skończyłoby się jeszcze gorzej. I nawet jeśli byłam wściekła na Sebastiana o to co zrobił to nie mogłam pozwolić Bartkowi na to by zrobił mu krzywdę. Nie złapała mnie pokora, albo wyrzuty sumienia, bo faktycznie to ja go sprowokowałam. Wciąż w pamięci miałam ostrzeżenia dyrektora. Bartek kroczył na bardzo cienkiej granicy przed wywaleniem ze szkoły, a ja nie wybaczyłabym sobie gdyby to przeze mnie ultimatum dyrektora weszło w życie.
          Wstałam z trudem z podłogi i ignorując ból, i okropne rwanie w plecach oraz głowie podeszłam do niego. Tomek widząc, że do nich podchodzę zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem i wzrokiem starał się zasygnalizować, że to zły pomysł. Nie zamierzałam słuchać zakazu.
- Bartek, odpuść - powiedziałam cicho, za cicho. Nie usłyszał. Sebastian stał przed nim i wyraźnie go prowokował by wyrwał się z uścisku chłopaków, i do niego skoczył. Cóż, osiągnął swój cel.
          Nim się obejrzałam Bartek, który był niewyobrażalnie silny wyswobodził się i zmierzał już do Sebastiana. Instynkt znów wziął górę. Nawet nie zauważyłam, gdy w mgnieniu oka znalazłam się obok niego i złapałam za łokieć.
- Przestań - powiedziałam stanowczo.
          Chłopak gwałtownie odwrócił się w moją stronę i nie krył zdziwienia moim widokiem. W pierwszej chwili wydawało mi się, że jego złość odpuściła i poczułam ulgę. Później Sebastian pokrzyżował moje plany.
- O jak wy słodko razem wyglądacie - powiedział, przedrzeźniając piskliwy dziewczęcy głos. - Już cię nic nie boli, skarbie?
          Bartek już odwracał się w jego stronę, gdy całą siłą swojego drobnego w porównaniu do jego, ciała uniemożliwiłam mu to. Złapałam go za drugi łokieć i odwróciłam w swoją stronę. Jego twarzy nie przepełniała już mordercza złość, ale wciąż ślady furii były widoczne.
- Przestań. Nie widzisz, że właśnie o to mu chodzi? - powiedziałam. Sebastian skwitował moją wypowiedź głośnym ostentacyjnym prychnięciem.
          Bartek zacisnął zęby i spojrzał w jego stronę. Zaczęło mi się zdawać, że przez ostatnie minuty w moje ciało wstąpił ktoś inny i dopuszczał się poczynań, na które ja w życiu bym się nie odważyła. Ujęłam delikatnie policzek chłopaka i odwróciłam jego głowę w moją stronę. Po jego wyrazie twarzy zauważyłam, że najwyraźniej zszokowałam go swoimi działaniami. Nie mniej ja sama również byłam pod wrażeniem, nie pierwszy raz tego dnia, swojej odwagi.
- Nie patrz na niego - powiedziałam cicho na tyle by tylko on usłyszał. Swoją drogą, odstawialiśmy niezłe przedstawienie. Nie zwróciłam nawet uwagi na tyle par oczu, które nas obserwowały. - Wracaj do domu i odpocznij. Jutro przecież masz wielki dzień - powiedziałam, po czym wysiliłam się na delikatny uśmiech. - W końcu ktoś musi wykonać czarną robotę i dokopać innym drużynom na eliminacjach.
          Gdy chłopak głośno wypuścił powietrze z ust, ja również odetchnęłam głęboko z ulgą. Dopiero gdy skierował wzrok na moją dłoń, która zsunęła się na jego szyję zdałam sobie sprawę z tego, co przed chwilą zrobiłam. Jak oparzona zabrałam dłoń z jego klatki piersiowej i schowałam jak małe dziecko za plecami. Bartek widząc to pokręcił z dezaprobatą głową.
          Odsunął się ode mnie po czym odszedł w kierunku drzwi wyjściowych. Sebastian wyraźnie chciał to jakoś podsumować, ale przerwał mu głos dyrektora, który stał w drzwiach swojego gabinetu i obserwował nas oparty o framugę drzwi. Zawołał też mnie. Czekała mnie jedna z najbardziej znienawidzonych rzeczy w szkole - rozmowy z dyrektorem.

1 komentarz:

  1. Boski, boski, boski, boski <3 Tylko tak mogę określić ten rozdział. Może był troszkę krótki na tle poprzednich, ale zdecydowanie najlepszy pod względem tego co się w nim działo. Kocham to opowiadanie i zazdroszczę ci tego jak piszesz...
    Niecierpliwie czekam na nastepny!
    Pozdrawiam, Kasia

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony