Nerwowo tupałam nogą w posadzkę chodnika, co chwilę wyglądając wysokiego bruneta, który miał pojawić się za niedługo. Jeszcze nigdy nie umawiałam się na takie spotkanie, więc moje zdenerwowanie było tym większe z każdą sekundą, w której nie było go na widoku, a przecież minęło zaledwie pięć minut od zakończenia lekcji. Wiedziałam, że do punktualnych osób wcale nie należał i na spotkanie pewnie w ogóle się nie spieszył, ale mimo tej wiedzy wciąż go nieustannie wypatrywałam. Zżerała mnie ciekawość, bo nie miałam zielonego pojęcia czego Bartek mógł akurat ode mnie chcieć. Widziałam go już raz tego dnia, ale nie zwrócił na mnie uwagi. Wydawał się być w zupełnie innym świecie i nie myśleć o rzeczywistości.
Na kostce miałam staranny opatrunek, a zakrwawione ubrania leżały na dnie szafy, czekając aż odważę się je ręcznie wyprać lub podrzeć na strzępy i wyrzucić. Obawiałam się rozmowy o tym co zrobiłam z kimkolwiek z mojej rodziny. Bartek utwierdził mnie w przekonaniu, że mogliby zareagować nieprzewidywalnie, a bez wizyty u psychologa by się nie obeszło. Przecież nie byłam wariatką, ani nie potrzebowałam pomocy specjalisty, tylko kogoś bliskiego. Miałam nadzieję, że tym kogo potrzebowałam okaże się Bartek i pomoże mi chociaż swoją obecnością przy mnie, gdy inni będą mnie ignorować lub się ze mnie śmiać.
Niemal od razu, gdy zobaczyłam chłopaka, kierującego się w moją stronę wstałam z miejsca i spojrzałam na zegarek. Może i nie mieliśmy ustalonej godziny spotkania, ale byłam ciekawa przez ile minut czekałam, bo czas dłużył mi się niemiłosiernie. Siedem minut minęło od zakończenia lekcji. Niezły czas, jak na niego. Rekordem było czekanie pół godziny po zakończonych lekcjach by przyszedł po mnie i żebyśmy mogli udać się po moje kule do gabinetu dyrektora.
Ubrany był w czarną kurtkę, jasne beżowe dżinsy i sportowe buty, a przez ramię przewieszoną miał torbę. Szedł w moją stronę wyraźnie zamyślony, miał dłonie schowane w kieszeni, a z twarzy wydawał się być nieobecny.
Dopiero gdy stanął przede mną powrócił na ziemię i zmierzył mnie swoim spojrzeniem. Chwilę staliśmy w milczeniu, które przerwał chwytając mnie delikatnie za nadgarstek i prowadząc przed siebie w nieznane mi miejsce. Zanim w ogóle otworzyłam usta by spytać się go, gdzie zmierzamy on wyprzedził mnie i udzielił mi odpowiedzi.
- Lekcje niedawno się skończyły, lepiej będzie, jeśli żaden uczeń, a tym bardziej chłopacy nas nie zobaczą - powiedział, kontynuując prowadzenie mnie w nieznane.
Poczułam się jak w jakimś tanim filmie romantycznym, w którym spotykamy się w ukryciu, nie mówiąc o tym nikomu, bo mogłoby się to skończyć źle. Taka zakazana miłość. Pokręciłam głową delikatnie, przewracając oczami, gdy uświadomiłam sobie do czego porównałam tą sytuację. Ale nie potrafiłam siebie okłamywać, że on traktuje tak każdą dziewczynę. Byłam wyjątkiem i to wiedziałam, dlatego tym bardziej nie chciałam stracić szansy na rozwijanie tej znajomości. Nawet jeśli nie byłoby z tego nic więcej, chciałam mieć przyjaciela, a jak mi się wydawało Bartek zrozumiałby mnie lepiej niż nawet Iza i Fabian.
Poza tym przez trzy tygodnie jego kary mniej więcej poznałam sposób w jaki zwracał się do swoich znajomych na tyle, że mogłam się domyślić kiedy mówi akurat o nich. Zagadką było dla mnie to, dlaczego nie chciał spotkać akurat nikogo ze swojej bandy.
Po kilku minutach chodzenia alejkami, ulicą, chodnikiem a nawet deptakiem doszliśmy do celu, którym okazał się budynek, który od dawna czekał na remont, tym bardziej, że był w centrum miasta. Weszliśmy w wąską alejkę i po chwili znaleźliśmy się na małym placu za starym budynkiem, który pokryty był w całości piachem. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że ludzie z ulicy nie mogliby nas zobaczyć ze względu na to, że otaczały nas ściany innych budynków, a jedynym wyjściem z tego miejsca była alejka, którą przyszliśmy.
Spojrzałam na Bartka, który szukał czegoś w torbie. Uznałam, że trochę czasu mu to zajmie i oparłam się o jedną ze ścian. Okolica, do której mnie zabrał nie należała do tych najładniejszych, a poza tym byliśmy odcięci od ludzi, którzy przechodzili chodnikiem i po parku niedaleko. Nie bałam się, że mógłby z łatwością mnie skrzywdzić. Przez ten jeden miesiąc poznałam go bardziej i nabrałam zaufania, z którym nie powinnam przesadzać.
Po chwili przeczesywania swojej torby widocznie znalazł obiekt poszukiwań, bo skierował swój wzrok badawczo na mnie. Spojrzałam najpierw w jego oczy, później na torbę i znów na niego, a on zrozumiał o co mi chodzi. Wyciągnął z jej środka czarny zeszyt, który od razu rozpoznałam, a moje źrenice rozszerzyły się, wiedząc co on właśnie trzyma w ręku. Wprowadził mnie w jeszcze większe zdziwienie, gdy podał mi szkicownik i nie zamierzał bynajmniej mi go zabrać, gdybym wyciągnęła po niego rękę. Zrobiłam to z wahaniem, ale niepotrzebnym, bo po chwili miałam zeszyt w swoich dłoniach.
Niemal mechanicznie otworzyłam go i zaczęłam kartkować, sama nie wiedząc w jakim konkretnym celu. Może chciałam się przekonać czy wszystkie rysunki pozostały nienaruszone, albo czy to aby na pewno był mój szkicownik? W każdym razie wszystko się zgadzało. Szkice były na swoich miejscach, moje podpisy były autentyczne i nawet przy dotyku wciąż brudziłam się delikatnie od warstw kredek, i pasteli suchych. Tak, to definitywnie był mój szkicownik, z którym rozstałam się na ponad miesiąc. Nie tracąc czasu, w razie gdyby Bartek jednak się rozmyślił otworzyłam plecak i włożyłam do niego szkicownik, odgarniając książki w jedno miejsce by zrobić miejsce na czarny zeszyt.
Skierowałam wzrok na bruneta, który tępo wpatrywał się w moje ruchy ponownie z zamyślonym wyrazem twarzy. Uniosłam delikatnie brew, nie rozumiejąc o co mu chodzi i czekałam aż się odezwie.
- Ile narysowałaś moich podobizn? - spytał.
Przyznam, że zdziwił mnie tym pytaniem, tym bardziej, że sama nawet nie wiedziałam. Wiedziałam, że ponad dwadzieścia ich na pewno było i wstydziłam się tego powiedzieć, bo bałam się, że weźmie mnie za większą wariatkę niż jestem. Mimo to byłam ciekawa czy pyta mnie o to z czystej chęci dowiedzenia się, czy ma w tym jakiś drugi cel, więc postanowiłam podać odpowiedź. Jednak najpierw sama musiałam wszystko podliczyć.
Otworzyłam szkicownik i zaczęłam powoli liczyć na klęczkach, mrucząc niewyraźnie liczby pod nosem. Siedemnaście, podsumowałam, po czym przypomniałam sobie, że sześć dodatkowych szkiców wykonałam na kartkach z bloku, których tu nie było, czyli w sumie nieświadomie wykonałam aż dwadzieścia trzy jego podobizny na zwykłej kartce papieru. Westchnęłam cicho i zamknęłam głośno zeszyt. Bartek patrzył na mnie wyczekująco, gdy po raz drugi schowałam szkicownik do plecaka. Wstałam z pozycji klęczącej i spojrzałam na niego, głęboko wzdychając.
- Dwadzieścia trzy - powiedziałam, uciekając wzrokiem w ostatniej chwili gdzieś indziej, byle jak najdalej od jego szmaragdowych oczu.
Usłyszałam jak cicho wypuszcza powietrze z ust. Ciekawość zwyciężyła i kątem oka spojrzałam na jego twarz. Ignorował mnie, wpatrywał się w budynek za mną, a jego niespotykany wzrost pozwalał mu na unikanie spostrzeżenia mnie, gdy stałam tuż przed nim z rękami skrzyżowanymi na piersiach, ciężko oddychając. Stresowałam się tym, co może mi powiedzieć. Nerwowo poprawiłam kosmyk włosów, który opadał mi na twarz by móc oglądać każdy jego ruch. Przez jakiś czas nie zwracał na mnie swojej uwagi, ale w końcu doczekałam się momentu, w którym skierował spojrzenie niżej wprost na moją twarz, która bacznie go obserwowała.
- Mam dla ciebie propozycję, umowę nie do odrzucenia, zwij to jak chcesz - powiedział. Nim zdziwiona zdążyłam się go spytać o co mu dokładnie chodzić wyprzedził mnie. - To głównie przez te rysunki jesteś teraz pośmiewiskiem w całej szkole, a skoro przedstawiają mnie czuję się po części temu winny - mówił, a ja z każdym słowem wypowiedzianym z jego ust rozchylałam bardziej moje. Jak to czuł się winny? On w ogóle wiedział co to takiego pokora i sumienie, a co dopiero je posiadał? Co chciał mi zaproponować i dlaczego miałabym się zgodzić na to? Na tak wiele pytań miałam poznać odpowiedź. - Sam nie wierzę, że to robię... Jeszcze nigdy nie proponowałem czegoś tak dziecinnego - pokręcił głową delikatnie, mrucząc te słowa niewyraźnie pod nosem, ale i tak je usłyszałam. - Masz dwadzieścia trzy życzenia. Spełnię każde z nich bez względu na to jak ono zabrzmi. Co o tym myślisz?
Stanęłam jak wryta, nie wierząc własnym uszom i w to co właśnie wypowiedział. Ja się przesłyszałam, prawda? Wyobraziłam sobie nie wiadomo co, tak? Nie potrafiłam uwierzyć w to, że Bartek zaproponował taki układ. Gdzie był haczyk? Miałam dwadzieścia trzy życzenia, które dał mi możliwość wykorzystać od tak? Za nic? Czy ja byłam w jakiejś ukrytej kamerze, ktoś kręcił jakiś film, a może byłam ofiarą żartu? Za dużo pytań, zdecydowanie, a z pośród nich tylko jedno cisnęło mi się na usta.
- Mógłbyś powtórzyć? Chyba się przesłyszałam - powiedziałam ledwo słyszalnie przez szok, którego cały czas doznawałam. Bartek głośno westchnął, był zażenowany. Nie, ja nie mogłam się przesłyszeć. To była prawda.
- Masz dwadzieścia trzy życzenia. Spełnię każde, ale nie przesadzaj z ich treściami. Nie jestem jakimś dżinem i mam swoje ograniczenia - mówił. Mój wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę. Wciąż tępo się w niego wpatrywałam, myśląc, że sobie żartuje. - No i nie wysyłaj mnie w ogień, chcę jeszcze trochę pożyć
Może i bym się nerwowo zaśmiała z jego dopowiedzenia, ale nawet nie zwróciłam na nie uwagi. Czy właśnie chłopak, do którego coś czuję zaproponował mi dwadzieścia trzy życzenia, z których spełni bezwzględnie każde? Albo sobie żartował, albo ja śniłam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to wszystko działo się naprawdę, a to co mówił było jak najbardziej prawdziwe.
- Jak się sprawdza czy to, co się dzieje to nie jest sen? - spytałam nerwowo, na co usłyszałam ciche parsknięcie z jego strony. - Słyszałam kiedyś, że nie możesz zobaczyć swojego odbicia w lustrze. Jest tu gdzieś jakieś w pobliżu?
Bartek przewrócił teatralnie oczami i widząc jak nerwowo rozglądam się wokół złapał mnie za barki, i skierował mój wzrok na siebie. Nogi zrobiły mi się jak z waty, gdy mimo wietrznej pogody jaka panowała uderzył we mnie oszałamiający zapach jego perfum. Kiedy zacznę w końcu normalnie reagować na ten aromat i nie robić z tego niewyobrażalnie jakiej okazji? Przynajmniej przywrócił mnie do rzeczywistości i utwierdził w tym, że jednak nie śnię.
- Nie wygłupiaj się - powiedział spokojnie. Oczekiwałam, że jego głos przybierze bardziej surowy i zdenerwowany ton, ale on zachował spokój, nawet w sytuacji, w której nie wierzyłam w to co mówił. - Właśnie zaproponowałem ci coś, czego nigdy nie zaproponowałbym komuś innemu, więc lepiej w to uwierz i powiedz czy się zgadzasz na taką umowę, albo milczenie odbiorę jako odmowę
- Gdzie w tym wszystkim jest haczyk? - spytałam. Oczywiście, że nie zamierzałam przepuścić takiej okazji koło nosa. Po tym jak dotarło do mnie, że on mówił poważnie chciałam się zgodzić, ale najpierw musiałam wiedzieć na czym stoję.
- Nie ma - odparł, zdejmując dłonie z moich barków i patrząc wciąż w moje oczy.
- A co jeżeli powiem ci, żebyś skoczył z dachu, albo zrobił sobie krzywdę? - spytałam zapobiegawczo. Wcale nie miałam zamiaru życzyć by robił sobie krzywdę na moje polecenie.
- Przypomnij sobie co powiedziałem wcześniej - powiedział. Nie zrozumiałam o co mu chodzi, a poza tym jego wcześniejsze kwestie już dawno wyleciały mi z głowy przez zdziwienie. Zauważył, że nie wiem o co mu chodzi, co rozpoznałam po tym jak bierze głęboki wdech. - Wspomniałem, że zaproponowałem tobie coś, czego nie proponowałbym nikomu innemu. Wiem, co robię i jestem przekonany, że nie zażyczysz sobie czegoś tego pokroju
I jak miałam się nie zdenerwować w końcu jego ciągłym strzelaniem w dziesiątkę? Jak on mógł mnie tak łatwo przejrzeć? Czasem ja sama nie umiałam odgadnąć co czuję, a jemu przychodziło to z niespotykaną łatwością. Westchnęłam głośno i zaczęłam to wszystko układać sobie w mojej głowie. Czułam się wyjątkowa, skoro zaproponował mi coś, czego nie zrobiłby przy kimś innym.
- Podsumowując - zaczęłam. Bartek skinął głową, sygnalizując mi bym kontynuowała. - Proponujesz mi dwadzieścia trzy życzenia, z których spełnisz każde bez względu na to jakie ono będzie i jesteś pewny, że nie zażyczę sobie nic, co sprawiłoby tobie krzywdę - powtórzyłam te słowa jeszcze raz w mojej głowie, co zaowocowało chwilą przerwy. - Przekręciłam coś?
- Nie, powtórzyłaś dokładnie to, co ja powiedziałem kilka razy - odparł od niechcenia, a ja się zaśmiałam cicho z jego kąśliwego tonu. Bartek przewrócił oczami i zgromił mnie swoim spojrzeniem, jakby to co właśnie robiłam było nie na miejscu. - To się zgadzasz, czy nie?
- Zgadzam - powiedziałam, jak na mnie trochę za szybko. Mogłam chociaż poudawać, że się zastanawiam by nie pomyślał, że tak łatwo mnie do siebie przekonać, ale prawda była taka, że niestety to nie było trudne.
Bartek wyraźnie odetchnął z ulgą po tej rozmowie, która w większej części nie miała sensu, bo uwierzyłam w to, co mówił dopiero pod jej koniec. Wzniósł głowę na chwilę ku niebu, a ja odruchowo zrobiłam to samo. Patrząc w nieskazitelny błękit nieba zaczęłam zastanawiać się czego mogę sobie zażyczyć. Od razu moją głowę opanował dość dziwny scenariusz, który pewnie przeraziłby bruneta stojącego naprzeciwko mnie. Najpierw związek, później oświadczyny, w międzyczasie kilka tych pocałunków by się zażyczyło, później małżeństwo i koniecznie ślub kościelny, huczne wesele opłacane przez niego, bo dobrze wiem, że pieniędzy ma od groma, trójka dzieci, i szczęśliwe życie do końca naszych dni, ułożyłam sobie plan w głowie, po czym sama zaśmiałam się z tego, jak to sobie wyobrażałam. Komplet życzeń pewnie bym wykorzystała, ale nie chciałam tego robić w taki sposób. Jestem pewna, że on przewidział też, że nie wykorzystam ich do celu związania nas ze sobą, bo moim zdaniem łatwo było rozpoznać, że nie jestem osobą, która lubi kogoś do czegoś zmuszać. Ale pomarzyć i powyobrażać sobie jakby to wyglądało nikt mi nie zabronił.
Teoretycznie miałam naprawdę dużo życzeń, które jak się spodziewałam wykorzystałabym szybciej niż myślałam na jakieś głupoty. Dlatego też chciałam każde przemyśleć na spokojnie zanim bym je wypowiedziała.
- Masz jakiś pomysł na pierwsze? - spytał Bartek, wyrywając mnie z transu. Spojrzałam na niego z deka zbita z tropu. - Uśmiechasz się cały czas pod nosem, więc obawiam się o to pytać
Gdy to powiedział od razu przypomniałam sobie moje wyobrażenia na temat naszej przyszłości i zażenowana spuściłam wzrok na podłogę, gdy uświadomiłam sobie, że wciąż na mojej twarzy widnieje głupkowaty uśmiech. Bartek widząc moją reakcję cicho parsknął pod nosem.
Pokręciłam delikatnie głową, bo nie miałam pomysłu, a przynajmniej nie był on taki, którego chciałam sobie zażyczyć. Chłopak pokiwał delikatnie głową i zapanowała między nami grobowa, i krepująca cisza. Żadne z nas nie wiedziało, co ma powiedzieć i tkwiliśmy w milczeniu, jak zaklęci. Wykorzystałam je by dokładnie przemyśleć wszystko i zdecydować, co sobie zażyczyć jako pierwsze. Miałam aż dwadzieścia trzy możliwości, a moją głowę przepełniała pustka. Po chwili wpadłam na pewien pomysł, ale potrzebowałam do tego czasu, więc zdecydowałam się wcielić go w życie następnego dnia.
Milczenie nie odpowiadało mi i nie ukrywałam tego, co chwilę nerwowo rozglądając się wokół, szukając czegokolwiek co mogłoby przerwać ciszę, która nas otaczała. Nawet odgłos warkotu silników samochodów ucichł, a my staliśmy obok siebie, podkreślając jedynie tą ciszę. W końcu postanowiłam to przerwać i zacząć jakikolwiek temat, który pierwszy przyszedł mi na myśl.
- Gdzie byłeś przez te dni, skoro dopiero wczoraj dowiedziałeś się, że stałam się pośmiewiskiem? - spytałam cicho. Spuścił wzrok z nieba na mnie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo wścibskie pytanie zadałam.
- Ktoś musiał odwieźć Madzię do Szczecina - powiedział i skierował swój wzrok z powrotem na niebo. - Jej rodzice cały czas pracują, podobnie jak moi, więc padło na mnie
Pokiwałam delikatnie głową. Madzia już wyjechała do specjalistycznego szpitala w Szczecinie, gdzie powinni się nią zająć o wiele lepiej niż tutaj w Gryficach. Wiedziała o tym, że miała tam wrócić, ale niewiadomą pozostawało dla mnie to kiedy. Jak się okazało - szybciej niż myślałam. Była końcówka listopada, dokładniej dwudziesty dziewiąty. Może i myślałam zbyt pozytywnie, ale chciałam, żeby dziewczynka została jeszcze do świąt Bożego Narodzenia.
- Kiedy znów wróci do Gryfic? - spytałam. Po twarzy Bartka przeszedł cień uśmiechu, który tylko chwilę zdobił jego usta. Cieszył się, że interesowałam się w dalszym ciągu Madzią? Tak myślałam, bo wciąż w pamięci miałam jego obawy odnośnie tego jak potraktuję dziewczynkę.
- Pojadę po nią rano w wigilię, a później odwiozę ją drugiego dnia świąt wieczorem - powiedział cicho.
Wpadłam na pomysł, który mogłam wykorzystać jako pierwsze życzenie. A mianowicie chciałam pojechać z nim, ale chcieć i móc nie oznacza tego samego. Byłam niemal pewna, że rodzice nie pozwolą mi na wyjazd do Szczecina bez opieki kogoś dorosłego. Niby to tylko dwie godziny jazdy samochodem i to wcale nie jest tak daleko, ale nawet sam wyjazd do Gryfic spotykał się z ich dezaprobatą, a co dopiero gdzieś dalej. Minusy bycia najmłodszą w rodzinie często mi doskwierały. Nie zamierzałam go o to prosić, dopóki nie byłabym pewna, że rodzicom by to nie przeszkadzało.
I znów zapadła nerwowa cisza, której już nie miałam pojęcia jak można przerwać. Właśnie wtedy jakby z nieba spadł mi ratunek. Poczułam wibracje w prawej kieszeni dżinsów i niemal od razu wyjęłam telefon, który później odblokowałam.
Dostałam wiadomość, której się nie spodziewałam, ale przywołała na moją twarz ogromny uśmiech: Jadę do domu. Będę jutro wieczorem i osobiście porozmawiam z rodzicami. Wojtek, pomyślałam. W końcu się odezwał i miał zamiar zrobić coś o co go nie podejrzewałam nawet w tych najbardziej optymistycznych scenariuszach. Chciał przyjechać, osobiście rozwiązać problem kłótni naszych rodziców i mi pomóc. Wiedziałam, że w końcu się odezwie, zawsze mogłam na niego liczyć. Właśnie za to kochałam jego, jak i zarówno każdego z mojego rodzeństwa. Zawsze byliśmy gotowi sobie pomóc nawzajem, a skoro ja byłam najmłodsza to chcąc czy nie - najczęściej potrzebowałam wsparcia, tym bardziej, że tkwiłam w okresie dojrzewania.
Po twarzy spłynęła mi pojedyncza łza, a po chwili kolejne. Była szansa, że w domu się ułoży i nie będę musiała wracać do przepełnionego ciszą mieszkania. Wojtek pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy jak wdzięczna mu byłam. Właśnie stałam przed możliwością powolnego odbudowywania tego, co się rozsypało i wcześniej zwałam jeszcze życiem bez zarzutów. Otarłam szybko policzki z łez i cicho zaszlochałam, zwracając na siebie uwagę Bartka, o którego obecności zapomniałam.
- Dlaczego płaczesz? - spytał zdezorientowany. Wyrwałam go z jego świata, w którym się pogrążył, ignorując mnie i wprawiłam w szok. Uśmiechnęłam się delikatnie przez łzy i podałam mu telefon, na którego ekranie widniała wiadomość od mojego brata. Zrobiłam to, bo zrozumiałam, że póki co nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. - Masz problemy z rodzicami?
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć ze względu na to, że nie spodziewałam się takiego pytania. Owszem, trafił w sedno po raz kolejny, ale nie to mnie dziwiło. On naprawdę się mną interesował, a właściwie tym co się ze mną działa. Może starał się zrozumieć, dlaczego ktoś kto powinien dobrze wiedzieć czym grozi samookaleczenie się posunął się do takiego kroku, którego była pewna, że pożałuje do końca życia?
- Mam - wyznałam szczerze. Skinął bym kontynuowała. - Odkąd pamiętam często się kłócili. Mogłabym ich czasem porównać do dzieciaków w skórze dorosłych, którzy przecież powinni być rozsądni i załatwiać swoje problemy tak jak na to przystało. Najgorsze jest to, że często kłócą się o bzdury, które mogliby wyjaśnić przy kawie, śniadaniu, jakimkolwiek spotkaniu, które nie zakończyłoby się wrzaskami - mówiłam jak najęta. Poczułam nagłą chęć wyżalenia się mu. Podjęłam krok, którego nie podjęłabym nigdy, gdyby nie ta propozycja. - Zawsze, gdy się kłócą pomagają mi bracia i siostra, najczęściej właśnie Wojtek - do oczu zaczęło mi się cisnąć mimowolnie co raz więcej łez, których już nie zdołałam powstrzymywać. - W zamian za kochającą mnie rodzinę i dobre wychowanie muszę często wsłuchiwać się w ich kłótnie, które za każdym razem wywołują u mnie lęk o to, że w końcu się rozwiodą - zakryłam usta dłonią, by stłumić głośny szloch i uspokoić łamliwy głos, z którego ja sama niewiele rozumiałam. - Czy jestem żałosna, bo właśnie rozpłakałam się jak bóbr?
Bartek obserwował mnie z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Był skupiony na tym, co mówię i nie zamierzał mi przerywać, widząc ile trudu w to wkładam by mu się zwierzyć. Ostatnie pytanie, które dałam radę wypowiedzieć było retoryczne i zadałam je z czystej ciekawości, czy on może się jednak pokusi odpowiedzieć. Nie dostrzegłam dokładnie jego wyrazu twarzy, bo cały widziany przeze mnie obraz został zamazany.
- Idąc tym tokiem, jesteś najbardziej żałosną osobą z jaką przyszło mi kiedykolwiek rozmawiać - powiedział, wywołując na mojej twarzy mimowolne pojawienie się uśmiechu. - Dlaczego akurat teraz się tym przejmujesz? Widziałem już wiele razy, jak płaczesz
- Tylko, że teraz czuję się z tym jakoś inaczej - przyznałam. - Nie spodziewałam się, że będę w stanie opowiedzieć to komuś... - zacięłam się. Nie wiedziałam jak mam go nazwać i on to najwyraźniej zauważył.
- Takiemu jak ja - dokończył za mnie. Pokiwałam delikatnie głową. Jego przenikliwość czasami była jednak przydatna.
Chłopak westchnął głośno i spojrzał po raz kolejny w niebo, które za pewnie nieziemsko wyglądało odbite w jego zielonych tęczówkach. Obserwując go, gdy z założonymi na klatkę piersiową rękoma poczułam w sobie dziwną potrzebą bliskości kogokolwiek, bliskości jego. Patrzyłam na niego, ocierając już ostatnie łzy, które spływały po mojej twarzy. Wydawał się być tak blisko, ale jednocześnie za daleko ode mnie. Najważniejsze było w tym wszystkim to by odważyć się na wypowiedzenie kilku słów, dokładniej dwóch, które pozwoliłyby mi na poczucie bezpieczeństwa.
- Przytul mnie - wyszeptałam cicho przez łzy.
Zdziwiony skierował swoje spojrzenie na mnie, a po widoku jego twarzy miałam wrażenie, że nie wierzy w to co ode mnie usłyszał. Byłam pewna, że nie zdołam tego powtórzyć, dlatego starałam się swoim desperackim i smutnym spojrzeniem utwierdzić go w przekonaniu, że się nie przesłyszał, a ja tego bardzo potrzebowałam.
- To jest pierwsze życzenie? - spytał dla upewnienia. Delikatnie pokiwałam głową, mocniej ściskając w dłoniach materiał mojej szarej kurtki. - Jeśli mam być szczery to spodziewałem się czegoś innego. Zostały ci dwadzieścia dwa
Przyciągnął mnie do siebie delikatnie i objął mnie na linii moich barków, przyciskając delikatnie do swojej umięśnionej klatki piersiowej, w którą wtuliłam swoją twarz. Objęłam go kurczowo w pasie i zacisnęłam mocno oczy, czując uderzający zapach jego wody kolońskiej. Nogi mi zmiękły i gdyby nie to, że mnie podtrzymywał pewnie leżałabym już bezwładnie na ziemi. Poczułam jak opiera swoją brodę o moją głowę i głośno odetchnął. Już nie płakałam. Czując, jak obejmuje mnie i jest blisko uspokajałam się. Po policzku spłynęła mi jedna pojedyncza łza, która wylądowała na jego czarnej kurtce.
Naprawdę byłam mu wdzięczna za to, że z zegarkiem w ręku nie odliczał mi ostatnich sekund, w których mogłam się w niego wtulać. Po prostu objął mnie, od czasu do czasu masował delikatnie moje ramię bym się uspokoiła, gładził mnie po plecach i zwyczajnie sprawiał, że mogłam tak stać w jego objęciach do końca dnia, a nawet i dłużej. Nie interesował mnie czas, tylko ta magiczna atmosfera, która między nami zapanowała. Otworzyłam delikatnie powieki i zaczęłam wsłuchiwać się w rytmiczne bicie jego serca, i równomierny oddech.
W pewnym momencie zabrał ręce z moich barków. Nie ukrywałam swojego niezadowolenia, które okazałam przez cichy, ledwo słyszalny pomruk, ale nim zdążyłam się odsunąć znów ułożył swoje umięśnione ramiona w miejscu, gdzie wcześniej miał je ułożone. Tym razem objął mnie mocniej, co sprawiło, że przez chwilę miałam wrażenie, że nie chce mnie wypuścić. Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy po cichym westchnięciu z jego strony umiejscowił swoją twarz w moich włosach. Pewnie i tak nie poczuł, że się uśmiecham przez kurtkę, która go delikatnie opinała i ukazywała imponujące mięśnie.
Wiedziałam, że nie wypada tak stać przez cały dzień, ale nie potrafiłam się od niego oderwać i po prostu odejść, więc wolałam czekać bezczynnie na jego ruch. Wydawało mi się, że z każdą chwilą delikatnie wzmacniałam uścisk na jego pasie, ale on nie reagował. Przypominał mi ucieleśnienie pluszowego misia z tą różnicą, że wtulanie się w niego dawało mi naprawdę duże poczucie bezpieczeństwa.
- Twoje włosy ładnie pachną - usłyszałam szept, delikatnie stłumiony.
Zarumieniłam się, gdy tylko to co powiedział dotarło do mnie, bo szampon, którego używałam był jednym z pierwszych lepszych, które wpadły mi w ręce z półki w supermarkecie. Ale jemu się podobało i to był najważniejszy powód by pojechać do sklepu ponownie, i wykupić wszystkie butelki szamponu o zapachu jabłek, które starczyłyby mi na co najmniej trzy miesiące używania. Nigdy nie sądziłam, że tak zareaguję na komplement, bo zwyczajnie nie lubiłam, gdy ktoś mnie chwalił. Może się to wydawać niespotykane, ale taka byłam i cały mój charakter przez te rzadkie cechy był odmienny i oryginalny.
Byłam pewna, że te dwadzieścia trzy życzenia nie przysłużą się bym mogła zapomnieć o Bartku, a właściwie uczuciach jakimi go darzę albo przynajmniej w jakiś sposób przestać go traktować specjalnie. One mogły mnie nawet pogrążyć bardziej, na tyle, że już bym się nie wygrzebała. Póki co byłam w nim zakochana, ale nie wykluczałam opcji, że na przestrzeni miesięcy może się to zmienić w coś więcej. W coś, czego się obawiałam, a jednocześnie bardzo chciałam poczuć. Mogłam go pokochać. I byłam pewna, że właśnie pod tym względem odróżniłabym się od pozostałych dziewczyn w szkole, które były w nim zauroczone ze względu na jego nieziemski wygląd. Nie wiedziałam jeszcze czy powinnam walczyć z uczuciem do niego i nie pozwolić mu na przerodzenie się w coś więcej. Bartek był dla mnie wciąż nieosiągalny i musiałam wykazać się cierpliwością, i wytrwałością by to zmienić. Z drugiej strony może powinnam odpuścić i w końcu poznać na własnej skórze, co to znaczy kochać kogoś?
Nie trudno się domyślić, że w końcu przestałam zadręczać tym głowę i odłożyć to na później by móc nacieszyć się chwilą, która w końcu musiała się skończyć. Akurat wtedy chciałam spotkać się z kimś, kto mógłby zatrzymać czas i pozwolić mi tak tkwić w jego uścisku na zawsze z daleka od problemów, z myślami oddalonymi od rzeczywistości, i z głową wolną od zmartwień. Ciekawe, czy by się obraził gdybym tu usnęła, uśmiechnęłam się na samą myśl o tym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz