Okres ferii i wolnego minął szybciej, niż się spodziewałam. Na cały ten czas składały się poszczególne zabawy, takie jak sylwester i święta, takie jak Boże Narodzenie. W domu tryskało radością, pogodny duch udzielił się nam wszystkim bez wyjątku. Nawet malutki Mikołaj nie zapłakał ani razu, tylko nieustannie się śmiał i cieszył. Oprócz tego doszła do nas radosna nowina, że Robert znalazł dziewczynę, z którą bez wątpienia chce wiązać przyszłość.
Wielokrotnie pytano mnie o to, czy w kimś przypadkiem nie jestem zakochana, albo czy ktoś mi się podoba. Zbywałam to pytanie, mówiąc, że nikogo nie mam na oku. Nie musieli wiedzieć, że aktualnie staram się postawić jakby kropkę nad i, która przypieczętuje nasz jeszcze niedoszły związek.
Odnośnie jego, w trakcie tego wolnego spotykaliśmy się kilka razy na mieście, niby przez przypadek, wychodziliśmy gdzieś na miasto, czasem we dwójkę, czasem z rzepem u ogona w postaci Fabiana. Pod względem treningów poprawił się i nie organizował ich tak często jak wcześniej. Poczułam ulgę.
Oprócz tego warto wspomnieć, że daliśmy sobie spóźnione już prezenty na wigilię. Kazałam mu rozpakować go w domu, gdzie nie zobaczę jego reakcji. Jak miał to wyrzucić, niech wyrzuci dyskretnie żebym żywiła nadzieję, że jednak mu się podoba.
Przeszedł samego siebie, wymyślając prezent dla mnie i wbrew moim przekonaniom, że jednak fortuny nie wydał zaczęłam mieć wątpliwości. Bo w końcu profesjonalny sprzęt do rysowania, w postaci specjalnych markerów, kredek i pięć bloków z czego każdy był zupełnie innego rodzaju, nie mógł kosztować grosze. Gdy to odpakowałam poczułam wstyd, wiedząc, co on dostanie.
W końcu trzeba było jednak wrócić do szkoły. A z powrotem wiązało się powitanie z nową uczennicą, o której w mojej klasie aż huczało. Uczniowskie gwiazdy deklarowały, że jeśli przyjdzie w markowych ciuchach z pięknie ułożonymi włosami i oczywiście toną makijażu to one wezmą ją w swoje obroty. Co za powierzchowność.
Ja raczej nie chciałam się mieszać w te sprawy. Rzeczywiście czułam ekscytację nową krwią w naszej klasie i zupełnie nieznaną mi osobą, ale wolałam żyć tak jak teraz bez większych zmian. Na przerwach rozmawiałam z Fabianem, czasem podchodził do nas Bartek z Tomkiem, a czasem przychodzili osobno.
Chyba każdy nauczyciel w tej szkole zauważył zmianę zachowania Bartka i jego podejścia do niektórych spraw. Gdy miałam lekcje z tymi samymi nauczycielami co on na początku zatrzymywali mnie po lekcjach i pytali o szczegóły. Ale jak to się stało? Przecież on niedawno był taki arogancki.
Nie komentowałam tego.
Od razu po wejściu do szkoły uderzył we mnie hałas zlewających się szeptów między uczniami. I choć to teoretycznie powinno być ciche, bynajmniej takie nie było. Przechodząc obok jakiejś grupki usłyszałam, że nowa uczennica już jest w szkole.
Odetchnęłam głośno i zaczęłam szukać wzrokiem mojego przyjaciela.
Fabian stał przy dużym oknie, przeglądając coś w swoim telefonie. Szybkim krokiem, niemal biegiem, podeszłam do niego. Widząc mnie od razu wiedział o co mi chodzi.
- Nowa uczennica?
- A żebyś wiedział. - westchnęłam. - Wiesz co to znaczy? Gada o niej niemal cała szkoła, nie żeby mi to nie pasowało. Przynajmniej raz na zawsze zapomną o tej sprawie ze mną, ale to oznacza, że ta dziewczyna naprawdę ich zaintrygowała. A to wcale nie wróży nic dobrego.
- Wiesz, widziałem ją. - powiedział znużonym głosem.
Natychmiast się ożywiłam i wzrokiem ponagliłam go by coś o niej opowiedział.
- Do tej śmiesznej elity uczniowskiej pasuje jak ulał. - powiedział. W jego głosie wyczuwałam obrzydzenie i zniechęcenie do jej osoby, które automatycznie udzieliło się również mi. - Pani Woźniewska wysłała mnie na chwilę do gabinetu dyrektora. Siedziała tam z nogami na biurku, żując gumę z cynicznym uśmiechem. Wolę nie szukać określenia dla niej, bo dałem sobie postanowienie na nowy rok, że ograniczę wulgarne słownictwo. - przerwałam mu cichym parsknięciem. To było tak samo możliwe, jak to, że kiedyś przeprowadzę się na Antarktydę i otworzę tam sklep z pamiątkami. - A dyrektor pozwalał jej na to zachowanie.
Skrzywiłam się lekko.
- Myślisz, że rodzice mają jakieś kontakty z nim, albo go przekupują? - spytałam.
- Raczej nie, Woźniewski jest uczciwym typem człowieka i gdyby zrobili coś takiego pewnie nie przyjąłby ich córki tutaj.
- Może zaoferowali naprawdę dużą kwotę?
- Weronika, nie każdy ma tyle szczęścia by wygrać w lotto.
Zaśmialiśmy się cicho obydwoje.
- A wracając do wcześniejszej wypowiedzi - powiedział. Mruknęłam cicho, żeby kontynuował. - To ty nie wiesz, że już od dawna przestali o tobie plotkować?
- Zauważyłam, gdy mogłam wejść do klasy, nie słysząc szeptów za sobą, odnośnie tego jaka jestem naiwna, pusta i głupia. Swoją drogą, poznałam naprawdę dużo synonimów do słowa: idiotka.
- Mówię poważnie, Wera.
- Uwierz, że ja też. - westchnęłam.
Fabian pokręcił delikatnie głową.
- A wiesz skąd się wzięła tak nagła zmiana? - wyraźnie ciągnęło go do tego by olśnić mój umysł tajemnicą, która jakimś trafem pozostała mi nieznana do tego czasu.
- Oświeć mnie.
- Bartek. - wyjaśnił z uśmiechem. No tak, a co innego, a właściwie kto inny, mógłby ich przekonać do tego by zaprzestali rozsiewania tych plotek? - Pamiętasz ten dzień, gdy się pogodziliśmy? - spytał. Pokiwałam energicznie głową, przypominając sobie dzień po zakończeniu kwalifikacji do mistrzostw. - Bartek, dosłownie kilka minut przed twoim przyjściem, wydarł się na całą szkołę. Najpierw pytał, czy ktoś miałby czelność stanąć z nim twarzą w twarz i z niego drwić. Kazał odważnym podnieść rękę. Jak myślisz? Jaka była reakcja?
Nie musiałam się nawet zastanawiać.
- No lasu rąk się nie spodziewam.
- Nikt. - powiedział, akcentując dobitnie to słowo. - Nikt nie odważył się podnieść ręki, dlatego kontynuował. Spytał, kto ma czelność drwić z ciebie za twoimi plecami. Widziałem po ich reakcjach, że byli zmieszani i wystraszeni. Nie rozumieli o co mu chodzi, dlatego tylko nieliczni podnieśli rękę.
- I co powiedział?
Jego zachowanie nie powinno mnie wprowadzać w taką ekscytację, bo przecież zastraszył pewnie pół szkoły. Ale sam fakt, że zrobił to dla mojego dobra wystarczył mi by czuć podekscytowanie i radość.
- Kazał im stanąć przed sobą i zadrwić z niego. - powiedział z lekkim uśmiechem. - Wytłumaczył to, mówiąc, że drwiąc z ciebie robią sobie żarty z niego i jeśli się tylko dowie, że ktoś to robi to... - zatrzymał się na chwilę. - Nie musiał kończyć zdania, każdy wiedział do czego zmierzał.
Później rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę aż dzwonek dał znać, że czas się pożegnać. Niechętnie odeszłam w kierunku klasy, mamrocząc pod nosem, że to tylko kolejna zwykła rozpieszczona dziewczyna, która dojdzie do tego nieszczęsnego grona uczniów. Byłam bardzo negatywnie do tego nastawiana i nawet świadomość pomocy Bartka, o której wcześniej nie miałam pojęcia nie była w stanie poprawić mi humoru.
Mniej więcej w połowie lekcji drzwi do klasy się otworzyły a z panią Woźniewską przywitała się wysoka, na oko miała metr siedemdziesiąt, blondynka. Będąc szczerą, jej naturalne piękno biło na głowę. Miała piękne oczy morskiego koloru i długie jasne włosy. Jej cera naturalnie była ciemniejsza niż innych dziewczyn w klasie. Więc co takiego sprawiało, że miałam ochotę wyrzucić ją z tej szkoły na zbity pysk?
Na litość boską, gdy się dysponuje takim pięknem po co to wszystkich niszczyć toną makijażu i wyzywającymi ubraniami? Mieliśmy styczeń, ale widocznie jej nie przeszkadzało to w chodzeniu w obcisłych spodniach, podkreślających każdy (dosłownie każdy, nawet najmniejszą rysę na jej udach) element jej nóg. Oprócz tego ta koszulka, która odsłaniała więcej niż zasłaniała wprowadziła mnie w mdłości. Będąc szczerą, nie interesowało mnie kogo tym razem przywiało do tej szkoły, ale jak to możliwe, że akurat kogoś takiego zainteresowała klasa o profilu psychologicznym? Chciała udzielać innym wykładów na temat podbudowania własnej wartości za pomocą makijażu? Podziękuję za takiego terapeutę.
Stanęła na środku. Nie jakoś normalnie i kulturalnie. Wypięła biodra do tyłu, co chwilę jakby przypadkiem zahaczając dłonią o biust. Niech ktoś mi wypali oczy, błagam.
- Siema, nazywam się Sandra Hryniewska - powiedziała. Głos też miała w porządku, nie był jakiś specjalnie piskliwy, ale ton już pozostawiał wiele do życzenia. Kiedy znajdzie się już ktoś kto wypali mi oczy, poproszę by później odciął mi uszy. - Nie uczę się zbyt najlepiej, bo szczerze mówiąc, mam to gdzieś. - powiedziała z uśmiechem. - O wiele bardziej interesuję się sportem i tymi sprawami. - poruszyła dwuznacznie brwiami i puściła oczko do chłopaków. Dlaczego każdy się zaśmiał? Tylko ja patrzyłam na nią z obrzydzeniem i pewnie zauważyłaby to, gdyby spojrzała bardziej do tyłu.
Na szczęście szybko usiadła na miejscu. Ale oczywiście bez ściągnięcia uwagi na jej osobę by się nie obeszło. Jedna z uczennic, dokładniej Iza, siedziała w pierwszej ławce sama tego dnia, a plecak położyła na krześle. Sandra infantylnie dosłownie zrzuciła jej torbę i usiadła na wolnym miejscu, nie próbując nawet ukrywać, że żuje gumę. Przysięgam, zmienię tę klasę najszybciej jak się da.
Lekcja dłużyła się niemiłosiernie na jej uwagach i rozmyśleniach na temat nadzwyczajnie szybko rozmazującego się tuszu do rzęs. Miałam ochotę warknąć, żeby przyczepiła sobie sztuczne rzęsy by pasowały do jej całokształtu, ale powstrzymywałam się od komentarza najbardziej jak mogłam. Jeśli zmiana klasy nie wyjdzie uciekam do innej szkoły. Nie wytrzymam z tą dziewczyną ani sekundy dłużej.
Gdy lekcja w końcu się zakończyła chciałam już wybiec z klasy, nie zabierając nawet swoich rzeczy. Wreszcie uwolniłam się od tego trajkotu nad uchem i mogłam odetchnąć.
Na korytarzu od razu wychwyciłam wzrokiem Tomka. Fabian i Bartek gdzieś zniknęli, więc z braku innych możliwości pozostał mi tylko on. Nie żebym traktowała go jak kogoś gorszego. Po prostu Fabian był moim przyjacielem od dawna, a Bartek... Bartek po prostu był przy mnie i to mi wystarczyło.
Jednak zanim zdążyłam w ogóle go zawołać na korytarzu rozbrzmiał głośny dziewczęcy pisk. Po tym jak stracę wzrok i słuch, będę błagać mojego wybawiciela żeby wywiózł tę dziewczynę gdzieś na Syberię by tam mogła biegać w takich ubraniach. Poważnie, rzadko się zdarzało, będąc szczerą nigdy tak nie było, żeby po pierwszym spotkaniu pałać do kogoś taką nienawiścią.
- Sebastian!
Oczywiście Sebastian skończył swoją karę i pod ścisłym nadzorem nauczycieli wrócił na teren placówki. Wydawało mi się, że tym razem unika mnie jak ognia, a gdy Bartek jest w pobliżu to trzyma ode mnie bardzo stosowny dystans. Wiedziałam, że takie ograniczenie mu nie pasuje, ale jego zdanie było jednym z tych, które najmniej mnie obchodziły.
Cóż, trafił swój na swego. Sandra dosłownie rzuciła się w ramiona Sebastiana, a ten ze śmiechem ją objął. Wyglądaliby nawet ładnie jako para, gdyby nie tona sztuczności w jej postawie i egoizmu w jego.
- Hej! Co ty tu robisz? - spytał ją, śmiejąc się. - Dlaczego nic nie powiedziałaś, że będziesz tu chodzić? - Jestem ciekawa jak to w ogóle możliwe, żeby na jakimkolwiek teście osiągnęła wynik powyżej połowy możliwych punktów, pomyślałam.
- Jakoś wypadło mi z głowy.
Gdy oni rozmawiali w najlepsze po prostu podeszłam do Tomka, starając się najbardziej jak mogę ich ignorować. Ale jej głos rozbrzmiewał niczym irytujące echo w mojej głowie i wkurzał mnie od tego stopnia, że byłam gotowa chwycić doniczkę i rzucić w nią z taką siłą, że bez wątpienia zostałaby znokautowana. Marzenia, tak łatwo być nie mogło.
Tomek wydawał się nieobecny. Wpatrywał się w nią z nieodgadniętym wyrazem twarzy.
- Błagam - wyjęczałam. - Nie mów, że ty też.
Najwyraźniej wytrąciłam go z porządnego zamyślenia, bo spojrzał na mnie jeszcze trochę nieobecny.
- O co ci chodzi?
- Każdy chłopak podnieca się na jej widok - westchnęłam. - W czasie gdy mi więdną uszy i mam ochotę wydłubać sobie oczy długopisem. Jak to możliwe by ktoś taki w ogóle chodził do tej szkoły?
By przetestować Tomka, który najwyraźniej był w innym świecie zaczęłam opowiadać rzeczy zupełnie z innej beczki. Opowiadałam o tym, jaka ładna pogoda, a była okropna. Mówiłam coś o aktualnym ustroju politycznym Polski. Chyba nigdy nie nagadałam tylu bzdur w jednym zdaniu. To tylko dowodziło temu, że ja i polityka to zupełnie dwa różne światy. W końcu powiedziałam, że chyba wystartuję w jakimś teleturnieju pokroju Top Model. Pomijając już fakt, że to byłaby porażka na całej linii i ośmieszenie na poziomie światowym, w ogóle się tym nie zainteresował.
Za każdym razem spotykałam się z milczeniem z jego strony.
- Nie słuchasz mnie. - stwierdziłam ostro. Wiedziałam, że nie w porządku jest naskakiwać na Tomka, ale poddenerwowanie z powodu tej dziewczyny udzieliło mi się na następne kilka dni. Już współczułam osobom, którym przyjdzie ze mną rozmawiać.
- Tak, tak, świetny pomysł. - wymruczał.
- Idź w cholerę. - warknęłam.
Podrapał się po karku i westchnął głośno. Dopiero teraz zauważyłam, że czymś się martwił, i to poważnie. Możliwe, że był nawet czymś przerażony. Poczułam wyrzuty sumienia, on się martwił, a ja go obwiniałam o niesłuchanie moich przekonań względem nowej uczennicy.
Dotknęłam delikatnie jego ramienia. Wyraźnie wzdrygnął pod wpływem mojego dotyku. Chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że koło niego stoję. Spojrzał na mnie smutnymi i zmartwionymi brązowymi oczami.
- Hej, Tomek, co się dzieje?
- Będzie afera, Weronika - powiedział. Drgnęłam, słysząc powagę w jego głosie. - Okropna afera, nie powinnaś jej oglądać.
- O co chodzi? - spytałam równie zmartwiona co on.
- Jeśli tylko Bartek ją tu zobaczy... - powiedział, ale momentalnie zamilkł. - Nie będzie za ciekawie.
Bartek ją znał? Pierwsze pytanie jakie pojawiło się w mojej głowie. I dlaczego miała wybuchnąć awantura? Co się takiego między nimi wydarzyło?
Opanowałam się momentalnie, gdy zobaczyłam go na końcu korytarza.
Odruchowo potrząsnęłam ramię Tomka, kiwając głową w stronę Bartka, który szedł przed siebie z wzrokiem wbitym w telefon.
Tomek natychmiast zerwał się z miejsca i chciał do niego podejść i go odciągnąć stąd, ale ktoś miał zupełnie inne co do tego plany.
- Hej, Sebastian, co to za ciacho tam z tyłu? - usłyszałam jej głos, a po tym jak na nią spojrzałam z przerażeniem odkryłam, że patrzy na Bartka. No gorzej być nie mogło.
Nie czekając na odpowiedź swojego przyjaciela ruszyła wesołym krokiem przed siebie. Oczywiście nie obeszłoby się bez kręceniem bioder i poprawianiem co chwila długich blond włosów.
Stanęła przed nim, zmuszając go tym samym by na nią spojrzał.
Najpierw wyglądał na spokojnego, a zarazem znużonego powrotem do szkoły. Wyglądał jak zwykle, nie rozpierał go szczególny entuzjazm.
Dopiero, gdy ją zobaczył jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. Nawet z odległości kilku metrów mogłam zauważyć jego osłupienie i iskrzącą się w jego oczach złość, która tylko czekała by ktoś ją wzniecił. Zacisnął zęby, co rozpoznałam po zmianie wyglądu jego szczęki. Sandry to nie zraziło, wręcz przeciwnie - bardziej się podekscytowała. Czy to była normalna reakcja na jej widok chłopaków, do których podbijało? A może to oni uczestniczyli w morderczych walkach by zwrócić jej uwagę? Oby nie.
- Cześć, przystojniaku - powiedziała z tym przesłodzonym tonem i okropnym uśmieszkiem. Naprawdę nie wiedziałam co chłopacy w niej widzieli. - Jestem tu nowa, może zechcesz mnie oprowadzić?
Bartek nie ruszył się z miejsca i nawet mimo dwuznacznego poruszania brwiami Sandrze nie udało się go w żaden sposób zachęcić do odezwania się. Mimo to musiał się jej naprawdę spodobać skoro nie odpuściła.
Głośno westchnęła, odchylając głowę na chwilę do tyłu, odgarniając tym samym kilka kosmyków jej zakręconych blond włosów. Powoli wysunęła w jego stronę dłonią, zmierzając w kierunku jego klatki piersiowej. Dzieliła ich spora różnica wzrostu, więc głowę musiała zadzierać dość mocno. Mimo że nie widziałam jej miny byłam pewna, że poczułabym nudności od jej okropnego aktorstwa i sposobów na podryw.
Bartek w końcu chyba pojął co się wokół niego dzieje i zanim ręka Sandry dotarła do celu - czyli jego umięśnionej klatki piersiowej - pewnie i gwałtownie złapał ją za nadgarstek. Ścisnął go tak mocno, że po rozpaczliwym pisku Sandry niemal utożsamiłam się z jej bólem i mnie również zamrowiło w okolicach lewego nadgarstka.
Zgięła się w pół, niemal opadając na ziemię. Dla Bartka był to znak, że poczuła wystarczający ból, ale mimo to puścił jej nadgarstek z taką siłą, że ból pewnie się wzmocnił.
- Za co to? - spytała podirytowana.
Dla Sebastiana jej przeraźliwy pisk i niemal płaczliwy ton, od którego powstrzymywała się pewnie z całych sił był jak znak by wkroczyć do akcji.
Podbiegł do niej i stanął niemal w jej obronie, gdyby nie wściekłe spojrzenie Bartka, który wciąż powstrzymywał się od wypowiedzenia słowa. Wydawało mi się, że Sebastian odruchowo delikatnie się skulił i mimo tego, że przecież był od niego starszy zadrżały mu kolana. To tylko dowód na to co wysoki i umięśniony chłopak może zrobić z psychiką nastolatka.
- Sandra - powiedział karcąco. - Nie poznałaś go?
Na te słowa dziewczyna jakby delikatnie się rozpromieniła. Pewnie uznała, że skoro się prawdopodobnie znają to ma większe by go wyrwać, pochodzić z nim jakiś czas, po czym rzucić jak śmiecia. Chociaż wygląd Bartka bez wątpienia by ją do tego zniechęcił. W końcu tytuł najprzystojniejszego chłopaka w szkole bez powodu nie ma.
- Znamy się? - spytała Bartka. - Jak on się nazywa? - tym razem skierowała się do Sebastiana.
Mimo tego że Bartek wciąż stał jak wcześniej, teoretycznie opanowany, wiedziałam, że w jego wnętrzu toczy się ogromna burza, która zmusza go albo do stania w miejscu albo podjęcia kroków, których w konsekwencjach srogo by pożałował.
- To Bartek. - powiedział Sebastian.
- Który? - spytała głupio. Wyliczając pewnie w myślach ilu zna chłopaków o tym imieniu. Widziałam, że Bartek ledwo już się trzyma i tylko jeden wyskok Sandry dzielił go od wybuchu.
- Ten, z którym chodziłaś w drugiej klasie gimnazjum.
Chwila. Cofnij. Powtórz z pięćdziesiąt razy bym zrozumiała dokładnie. Ta dziewczyna, o której mówił Bartek z takim obrzydzeniem, ta sama, o której wspominała jego matka stała właśnie przede mną w odsłonie potwora z moich koszmarów pokrytego toną makijażu i wstrętną warstwą sztuczności? Przeszłość Bartka z każdym kolejnym odsłonięciem zaskakiwała mnie coraz bardziej. Przetwarzałam tę informację dobre kilka minut, zanim dotarła do mnie dokładnie.
Bartek patrzył na nią, a jego złość jakby zastygła na chwilę. W pewnym momencie myślałam, że już się opanował. Jak bardzo się myliłam?
- Żartujesz. - powiedziała, ale Sebastian pokręcił tylko głową. - To naprawdę on? - pytała, nie dowierzając. - Nie no, chłopie, widzę, że zrywanie z tobą to chyba był zły pomysł skoro tak bardzo się podbudowałeś. Bez tych okularów, sweterka w kratę i przystrzyżonych włosów wyglądasz w końcu przyzwoicie.
Wspominałam coś o iskrzącej się złości, która potrzebowała naprawdę niewiele by zostać wzniecona? Sandra jest niewątpliwie mistrzynią w wywoływaniu pożaru.
Bartek chwycił ją za kawałek bluzki, który akurat znajdował się na biuście, ale to raczej nie powinno zwrócić mojej uwagi. Przyciągnął ją do siebie i pewnie pusty łeb Sandry przetworzył to jako dobry znak, a on zaraz wpije się w jej usta i pogrążą się w namiętnym pocałunku. Na szczęście tak nie było. Nie mogło tak być. On był wkurzony.
- Jeśli chociaż zbliżysz się do mnie na metr nie ręczę za siebie. - warknął prosto w jej twarz. - Mogę cię wyrzucić równie przez to okno. - skinął na obiekt znajdujący się po jego lewej stronie i bez trudu rzucił nią o ziemię.
Sandra oburzona wykrzyknęła za nim, gdy zaczął odchodzić w stronę wyjścia:
- Powaliło cię, wariacie?!
Bartek odwrócił się powoli w jej stronę z ironicznym uśmiechem.
- Słyszałaś kiedyś coś takiego jak karma? - spytał. - Nie dla zwierząt, ale karma, która wraca do ciebie po tym co uczynisz. Pewnie nie, bo jesteś na to za głupia by pojąć coś tak prostego. W wolnym tłumaczeniu, kiedyś traktowałaś mnie jak śmiecia, teraz nie mam oporów by to samo zrobić z tobą. Ciesz się, że po drodze nie wrzuciłem cię do kosza.
Wyszedł ze szkoły głośno trzaskając drzwiami.
I tak już długo czekałam. Wymyśliłam, jak mogę to wszystko dalej rozegrać już po tym gdy zobaczyłam jak się wściekł. I choć wiedziałam, że jego upór utrudni mi zadanie nie zamierzałam się zawahać, ani pozwalać mu siedzieć teraz w osamotnieniu. Nie wiedząc czemu, bałam się tej opcji. Bałam się, że to tylko wszystko pogorszy.
Wyciągnęłam kartkę z jednej z kieszeni i długopis. Podeszłam z nimi szybko do Tomka.
- Zapisz mi adres miejsca, gdzie trenował boks.
Nie czekając na odpowiedź popędziłam do gabinetu dyrektora. Mężczyzna siedział przed komputerem, podpierając czoło o nadgarstek. Widząc mnie natychmiast wstał z miejsca, jakbym to ja tu była wyżej rozstawioną osobą.
- Chciałabym się zwolnić z dzisiejszych lekcji. - Zero wahania w głosie, pewność siebie tak duża, że odmowa była nie do przyjęcia. Zabrzmiałam jakbym wydawała rozkaz.
- Powód?
- Sprawy osobiste.
Dyrektor westchnął głośno, po czym wskazał mi drzwi, przytakując mi cicho.
Wybiegłam z gabinetu, bez wyjaśnień pochwyciłam kartkę od Tomka i z uśmiechem stwierdziłam, że wiem gdzie jest to miejsce. Pozostawało tylko znaleźć Bartka.
Zadanie takie trudne jak mogłoby się zdawać nie było. Bartek jeszcze stał na parkingu, więc bez najmniejszego śladu zawahania zawołałam go.
Spojrzał zdziwiony w moją stroną, a mój widok zszokował go jeszcze bardziej.
Podbiegłam do niego, chwyciłam go za nadgarstek i pociągnęłam za sobą. Ostatnio dysponowałam niespotykanymi pokładami siły skoro tak łatwo mogłam go pociągnąć w konkretnym kierunku. Byłam pewna, że gdyby wyraził opór już tak łatwo by nie było.
- Co ty robisz? - spytał. Wyczuwałam w jego głosie jeszcze cień złości po wydarzeniu z Sandrą. Oczywiście nie przejęłam się nią.
- To jest moje siódme życzenie, więc zamknij się i idź za mną.
Brzmiałam bardziej przekonująco niż myślałam, do tego stopnia, że Bartek w milczeniu szedł za mną. Wiedziałam, że może się nie zgodzić na to co planowałam. W końcu był bardziej uparty niż ktokolwiek kogo znałam.
Do odpowiedniego miejsca doszliśmy po kilku minutach spędzonych w milczeniu. Mimo że nie musiałam, cały czas trzymałam go za nadgarstek gdyby wpadł na pomysł odmowy. Dopiero gdy stanęliśmy przed budynkiem zdziwiony zmierzył mnie wzrokiem. Po jego reakcji nie musiałam nawet sprawdzać, czy to jest odpowiedni adres.
- Po co mnie tu przyprowadziłaś?
Wzięłam głęboki wdech, wbijając wzrok w ruderę stojącą przede mną. Stary budynek, jedna ściana pokryta graffiti nie wyglądał zbyt zachęcająco. Całe szczęście, że Tomek opisał mniej więcej wygląd budynku, więc w trakcie drogi mogłam sobie go wyobrazić. Niewątpliwie w moim umyśle wyglądał bardziej przytulnie. Miał przynajmniej okna, a jedna ściana we wnętrzu nie była zawalona.
Odwróciłam się w stronę Bartka. Obserwował mnie z rękami założonymi na klatce piersiowej.
- Lepiej żebyś wyżył się na czymś sztucznym, czemu nie zrobisz krzywdy. - powiedziałam cicho.
Gdy wpatrywałam się w niego i jego wciąż iskrzące się oczy zrozumiałam, co naprawdę się stało. Z przerażeniem stwierdziłam, że się go bałam. Pojęłam już przed czym Tomek tak mnie ostrzegał i dlaczego uważał, że nie powinnam oglądać tej afery. Bartek kompletnie nie był sobą, wstąpił w niego ktoś inny.
Mimowolnie przypomniał mi się obraz Sandry rzuconej przez niego na podłogę bez cienia zawahania i jej przeraźliwy krzyk, który usłyszał pewnie każdy. To prawda, że jej nienawidziłam i to prawda, że jej akurat nie było mi żal. Inaczej sprawa miała się z nim. Nie miałam pojęcia co takiego ona mu zrobiła, że tak ją potraktował, ale jeśli tak samo byłoby ze mną... To co wtedy? Odważyłby się mnie pobić?
Westchnął głośno. Starałam sobie wytłumaczyć, że on jest spokojny a ta frustracja w jego głosie i postawie to tylko cień, który za chwilę zniknie. Bezskutecznie.
- Nie ćwiczę już boksu.
- To wymyśl coś w co możesz przywalić i się wyżyć, w dodatku porządnie. - odparłam.
- Na przykład piłka do siatkówki? - zapytał, jakby to była opcja, którą od razu powinnam wziąć pod uwagę.
- Piłkę uderzysz i odleci. W przypadku worka będziesz mógł wymierzyć mu o wiele więcej ciosów, z większą siłą, a on cały czas pozostanie w miejscu. - powiedziałam cicho.
Odpuścił szybciej niż się spodziewałam.
Wszedł do budynku, a ja nieśmiało podążyłam za nim. Stare drzwi były zamknięte, ale otworzył je wcześniej wyciągając pęk kluczy z kieszeni.
Gdy zobaczyłam wnętrze miałam ochotę wyjść. Podłoga była zniszczona, w niektórych miejscach drewno osuwało się, uwidaczniając ziemię i poblakłą trawę. Gdy stawiałam choćby jeden delikatny i ostrożny krok słyszałam niemiłosiernie skrzypnięcie. Mimo to dopiero ściany były prawdziwym koszmarem. W niektórych miejscach beton pozostawiał po sobie wnęki, przez które bez problemu można było przejść. Do niektórych pomieszczeń mogło być nawet przez ten aspekt aż cztery wejścia. Okna, jak już wcześniej wspomniałam były szczytem marzeń osób tu przebywających. W niektórych miejscach były ślady po tym, że kiedyś tu faktycznie były, ale charakteryzowały się tym, że były strasznie małe jak na okno, a przeciąg przez nie był okropny. Jedna ściana była kompletnie zawalona na długości około pięciu metrów i widać ją był z zewnątrz przez te miniaturki okien bez szkła. Nie miałam nawet pojęcia o istnienia w tym mieście takiej rudery.
Weszliśmy do dużego pomieszczenia i Bartek zapalił światło. Przez zniszczone kanapy, podarte koce i poduszki w rogu to miejsce wydawało się najbardziej przytulne w całym budynku. Na samym środku było kilka worków treningowych, czerwone i czarne rękawice rzucone gdzieś na podłodze, kilka butelek po piwie, coli, oranżadzie i wodzie. Śmieci, sygnalizujące, że im naprawdę nie chce się nic stąd wyrzucać. Mimo obskurnego wyglądu przynajmniej pachniało tu ładnie, co mnie naprawdę zadziwiło. Paczki po papierosach i alkohol powinny stworzyć tu taką mieszankę, że wyszłabym bez dyskusji.
Byłam pewna, że alkohol i tytoń nie są problemem Bartka. Dobrze wiedziałam, że skoro chciał wiązać przyszłość z siatkówką musiał z nich zrezygnować, podobnie jak ze wszystkich używek, które szkodziły jego zdrowiu.
- Nie przyszło wam na myśl by wyremontować to miejsce?
- A po co? - spytał.
- No nie wiem - odparłam ironicznie. - Może po to żeby było tu przytulniej? Trochę schludniej? Cieplej?
- Jesteś pierwszą dziewczyną, która tu jest, więc nic dziwnego, że tobie to przeszkadza. - westchnął, podnosząc czarne rękawice z podłogi.
Po chwili usłyszałam już głośny jak huk odgłos ciosu. W pierwszym momencie myślałam, że worek zostanie wyrwany z zawiasów trzymających go w górze pod wpływem uderzenia. Później było słychać już tylko więcej ciosów. Bartek naprawdę porządnie wyżywał się się na tym sprzęcie. Jego furia przeistoczyła się w taką siłę, że nie zdziwiłabym się gdyby za chwilę zniszczył ten worek.
Oparłam łokcie na kolanach i splotłam dłonie. Czy dobrze, że tu zostałam? Z każdym kolejnym atakiem zdawałam sobie sprawę, że widzę kogoś zupełnie innego. Każdy dźwięk powodował wzdrygnięcie, a obijający się o wszystko wokół worek tylko pogarszał sytuację.
Co ona mu takiego zrobiła? Kim dokładnie była, skoro wywarła na niego taki wpływ? Czy ta cała jego zmiana to była jej wina? Nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak on spotykał się z kimś jej pokroju. A może to właśnie stąd wzięło się jego obrzydzenie do takiego typu dziewczyn? Miałam tak wiele pytań, na które nie mogłam uzyskać odpowiedzi, a przynajmniej nie teraz. Choćby wypowiedzenie jej imienia mogło przynieść niepożądane skutki.
Nagle przestał, zdjął jedną rękawicę i obejrzał dokładnie dłoń.
- Co się stało? - spytałam cicho. Myślałam, że mnie nie usłyszał, bo długo się nie odzywał.
- Podejdź tu.
Starałam się aby mój krok był jak najbardziej pewny i nie okazujący wypełniającego mnie strachu. Jednak im bardziej się człowiek stara tym większa szansa na porażkę i klęskę. Nogi uginały się pode mną przy każdym kroku, nie byłam w stanie na niego spojrzeć, a żeby uspokoić ciało i niekontrolowane odruchy objęłam łokcie. To była jedna z niewielu sytuacji, gdzie dałabym wszystko byle tylko on nie miał tych przeklętych dwóch metrów wzrostu. Nie mogłam nawet kątem okaz spojrzeć na jego twarz, mając delikatnie spuszczoną głowę.
Gdy stanęłam przed nim każda sekunda ciszy wydawała mi się wiecznością.
- Weronika. - powiedział. Jego ton w końcu był spokojniejszy, co dodało mi niewyobrażalnej ulgi. - Spójrz na mnie.
Z zawahaniem wykonałam jego polecenie. Znów skrzyżował ręce na klatce piersiowej, ale z jego oczu w końcu zniknęła złość, a pojawił się ten upragniony przeze mnie spokój. Twarz w końcu nie wyrażała furii tylko zmartwienie i troskę. W końcu powrócił do tej wersji, którą znałam.
- Boisz się mnie?
Nawet jakbym chciała nie mogłam zaprzeczyć. Bo jak wytłumaczyć trzęsienie na dźwięk bicia worka? Jak wyjaśnić strach w oczach, który bez wątpienia było widać? Tym bardziej jemu, osobie, która mogłaby się zatrudnić jako wykrywacz kłamstwa.
- To co się dzisiaj wydarzyło... - powiedziałam cicho.
- Nie ma związku z tobą.
- Wiem. - odparłam. - I wiem też, że nie chcesz o niej rozmawiać. Ale chciałabym być pewna, że naprawdę na to zasłużyła i ja... - zaczęłam się jąkać. - I ty... Że nie zrobisz mi...
- Co?
Bartek najwyraźniej zrozumiał o co mi chodzi. Zdziwienie na jego twarzy wyrażało wszystko to, co chciał pewnie teraz powiedzieć, ale odebrało mu mowę. Nie wierzył własnym uszom, nie wierzył, że mogę się bać, że zrobi mi krzywdę.
- Myślisz, że coś takiego może spotkać też ciebie? - spytał, wciąż nie dowierzając. Pewnie uważał, że zaraz powiem, że źle mnie zrozumiał. Sęk tkwił w tym, że przejrzał mnie doskonale. Niepewnie pokiwałam głową.
Opuścił bezwiednie ręce i odszedł ode mnie kawałek. Nie obserwowałam go, słyszałam jedynie jak głośno wzdycha. Potrzebowałam chwili by opanować umysł i tę szaleńczą burzę myśli, które plątały mi się po głowie. Naprawdę miałam za dużo pytań bez odpowiedzi.
- Nie powinnaś była w ogóle tego oglądać. - usłyszałam.
Odwróciłam się powoli. Bartek trzymał dłoń na czole i był odwrócony do mnie plecami.
- To są moje sprawy, w które jak zwykle niepotrzebnie ciebie wmieszałem.
- O co ci chodzi? - spytałam cicho. - Jak to niepotrzebnie mnie wmieszałeś?
- A Sebastian? - spytał, odwracając się w moją stronę. - Nie pamiętasz już jak ciebie potraktował przeze mnie?
- Nie o to mi chodzi. - zaprzeczyłam. - Nikt mnie nie zmuszał, żebym sama się w to wszystko wpakowywała. Z pełną świadomością...
- Ty nic nie wiesz. - przerwał mi.
Potrząsnęłam głową.
- Czego nie wiem?
- Jak to wszystko się zaczęło. - wyjaśnił.
- Nie rozumiem.
- No pewnie, że nie rozumiesz, bo myślisz, że nasza znajomość zaczęła się od czegoś zupełnie innego. - powiedział. Zmrużyłam delikatnie oczy, wciąż nie wiedząc do czego zmierza.
- Więc jak wszystko naprawdę - podkreśliłam to słowo. - się zaczęło?
Bartek westchnął głośno.
- Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego. Nie teraz. - odparł. - To nie był żaden Michał, to nie był żaden przypadek...
Parsknął śmiechem. Powoli naprawdę się w tym wszystkim gubiłam.
- Nie jestem w stanie ci nic więcej powiedzieć. - odparł ze smutnym wyrazem twarzy. - A wiesz dlaczego? Bo się boję, że cię stracę. - zaśmiał się, ale w nie słyszałam żadnej radości tylko pogrążający smutek.
Zamarłam. Życie w nieświadomości, jego strach przed moją utratą zlewały się w tak nieskładną całość, że sama już się w tym pogubiłam. Myślałam, że wszystko zaczęło się od wspomnienia przez Michała o mnie przy Bartku, a on podchwycił temat i wybrał mnie jako ofiarę. A tymczasem to wcale nie było tak. Mogłam zaryzykować nawet stwierdzenie, że prawda była o wiele gorsza skoro Bartek bał mi się o tym powiedzieć.
Odchrząknęłam cicho. Zauważyłam, że Bartek usiadł z tego wszystkiego na kanapie i podparł czoło o dłonie.
- Posłuchaj. - zwróciłam się do niego cicho. Czy mógłby mnie stracić? Jak straszna musiała być ta prawda by brać to pod uwagę? - Zrobiłeś dla mnie naprawdę dużo, niewątpliwie więcej niż ktokolwiek inny. Zaoferowałeś tę umowę i ja też chciałabym zrobić coś dla ciebie. Dlatego jeśli ty mi dałeś dwadzieścia trzy życzenia, chcę aby jedno powędrowało do ciebie...
- Nie.
Bartek wstał z kanapy i podszedł do mnie.
- Nie zgodzę się na to. - powiedział. - Jestem bardziej dwulicowy niż myślisz. Jestem gorszy niż w ogóle mogłaś sobie wyobrazić. Zmieniłem się w kogoś okropnego, komu nikt nie powinien chcieć nawet pomagać. Stoczyłem się na dno, Weronika, i choćbym nie wiem jak bardzo byś nie próbowała nie wyciągniesz mnie z tego. Nigdy...
W porównaniu do tej strachliwej dziewczyny sprzed kilku minut dostałam naprawdę niemożliwe pokłady odwagi.
Podeszłam do niego, wspięłam się na palcach, ujęłam jego twarz w dłonie i tym razem to ja wykonałam ten niespodziewany ruch. Niepewnie go pocałowałam, bojąc się, że na początku mnie odtrąci.
Moje obawy odeszły w zapomnienie, gdy poczułam jak jego spięte do tej pory mięśnie powoli się rozluźniają i przyciąga mnie powoli do siebie, obejmując w talii, a on z większą pewnością odwzajemnia pocałunek. Przechylił delikatnie głowę, żeby było mi wygodniej i żebym nie musiała tak bardzo zadzierać głowy. Jego wzrost był drugorzędny, nie odgrywał w tej chwili żadnej roli.
Zsunęłam dłonie nieco niżej na jego kark, a palce wplotłam w jego włosy. W dotyku były jeszcze przyjemniejsze niż mogłoby się zdawać po wpatrywaniu się w nie. Teraz mogłam niewątpliwie o wiele dłużej cieszyć się tą chwilą niż na imprezie. Mimo że jego usta były dość zimne przez panującą ujemną temperaturę, gdy mnie obejmował było mi o wiele cieplej. W pewnej chwili poczułam jak moje okulary dość dotkliwie mi przeszkadzają, co wywołało mój lekki grymas.
Bartek na chwilę odsunął się ode mnie by je zdjąć i rzucić na kanapę.
- Ej, one były drogie. - mruknęłam.
- Przymknij się. - powiedział z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Odwzajemniłam delikatnie gest, gdy znów złączył nasze usta w nieco bardziej pewnym pocałunku. Tym razem wplótł dłoń w moje gęste włosy, pocierając delikatnie mój zziębnięty policzek. Mogłam tak trwać przez cały czas, wreszcie doczekałam się tego na co od tak dawna czekałam. Nie spodziewałam się, że tak bardzo pragnęłam jego bliskości od tych kilku miesięcy. Ale teraz, gdy byliśmy sami, a otaczała nas jedynie cisza chciałabym aby ta chwila trwała jak najdłużej.
piątek, 30 września 2016
wtorek, 27 września 2016
34. Radość, z jaką nie obchodziłam się od dawna.
Gdy obudziłam się rano przez promienie słońca wdzierające się do środka pokoju usilnie, czułam się bardzo dziwnie. Nie spodziewałam się, że budząc się w obcym domu wśród obcych teoretycznie ludzi poczuję taką chęć kontynuowania tego do końca życia. Może to jakiś urok tkwił w tym pokoju, albo po prostu wydarzenia z nocy tak długo się mnie trzymały. Na samo wspomnienie wizyty Bartka na moją twarz zagościł szeroki uśmiech, a ja niechętnie odkopałam się z kołdry przez niego ułożonej.
Podeszłam do dużego lustra, wiszącego na ścianie i z przerażeniem stwierdziłam, że mam szopę na głowie. Przeczesałam palcami włosy i jako tako je ułożyłam. Zatrzymałam się na chwilę na miejscu, gdzie Bartek kilka godzin temu złożył pocałunek. Czy kiedyś nadejdzie taki czas, gdy będzie to robił pewny mojej świadomości? Strzelałam, że zdawał sobie sprawy, że wcale nie śpię.
Nie chciałam jeszcze zdejmować ubrań Bartka, więc zeszłam w nich na dół. Mijając drzwi przy samych schodach usłyszałam stłumione głosy męskie. Wszędzie rozpoznałabym głos Bartka, nawet za grubą ścianą. Uśmiechnęłam się lekko i w super nastroju zbiegłam energicznie po schodach.
Mama Bartka wyszła z kuchni zaalarmowana odgłosem czyjejś pobudki. Przecierała akurat jakiś talerz, gdy zdziwił ją mój widok. Zmarszczyła delikatnie brwi, ale po chwili lekko się uśmiechnęła.
- Wyspałaś się? - spytała. - Jest godzina ósma rano, myślałam, że jeszcze trochę pośpisz.
- Naprawdę zasnęłam bez najmniejszych problemów. - Bo jakbym ich nie miała to wcale nie usłyszałabym Bartka i jego rozmowy z tą kobietą, prawda? - Jestem wypoczęta i gotowa do pracy.
Kobieta roześmiała się głośno, wskazując mi dłonią kuchnię, w której wciąż trwały prace przygotowawcze do wigilii.
- Potrzebuję jeszcze pomocy przy sałatce greckiej i śledziach. - oznajmiła.
Pokiwałam delikatnie głową i zajęłam miejsce przy blacie. Zapach potraw unosił się w powietrzu mieszając się w niesamowity aromat świąteczny. Jeszcze rok temu nie spodziewałam się, że będę pomagać w zupełnie innym domu w okresie świątecznym. Życie jednak lubi płatać niespodzianki.
Usłyszałam odgłos czajnika, przez co delikatnie wzdrygnęłam. Kobieta wzięła elektryczny czajnik i zalała prawdopodobnie herbatę w filiżankach. Chwyciła z boku jakąś drewnianą tackę i ułożyła na niej filiżanki.
- Zaniesiesz Bartkowi herbatę? - spytała mnie z uśmiechem.
Chyba spodziewała się mojej odpowiedzi, skoro od razu podała mi tacę i wskazała odpowiednie drzwi. Z cichym westchnieniem ruszyłam dumnie z uniesioną głową po schodach by tuż pod schodami speszyć się jak mała dziewczynka. Miałam mały problem z zapukaniem, bo ręce miałam zajęte. Wolałam nie ryzykować swojej niezdarności, więc wyciągnęłam delikatnie stopę i zatupałam w drzwi.
Bartek po chwili wyszedł z pokoju od razu go zamykając, przez co uniemożliwił mi zobaczenie choć części jego wnętrza. No cóż, kiedy indziej, pomyślałam.
- Już wstałaś? - spytał zdziwiony.
Każdy element tego poranka sprawiał, że chciałabym aby tak wyglądało już zawsze. Może to samotność w moim domu zostawiła taki odcisk w mojej podświadomości. Bartek z rana wyglądał lepiej niż zwykle i gdybym miała możliwość z pewnością korzystałabym z opcji spania tu i oglądania go o tej porze. Miał delikatnie zmrużone oczy i strasznie rozmierzwione włosy, które odruchowo przeczesał palcami.
Wzruszyłam delikatnie ramionami.
- Co w tym takiego dziwnego? - nie rozumiałam.
Bartek potrząsnął głową i rozumiejąc mnie bez słów odebrał tacę. Póki miałam okazję z nim porozmawiać i póki pamiętałam musiałam poruszyć jeszcze jeden temat.
- To dzisiaj jedziesz po Madzię? - spytałam. Bartek pokiwał delikatnie głową. - Chciałabym pojechać z tobą.
- Chciałabyś? - powtórzył, unosząc delikatnie brwi.
- Które to już życzenie z kolei? Piąte? - spytałam.
- Chyba tak. - potwierdził. Skinął na mnie głową. - Załatw swoje sprawy w nie mniej jak godzinę. Musimy wyjechać przed dziewiątą.
Otworzył drzwi, a ja rozumiejąc niewidzialną aluzję zeszłam na dół by dokończyć pomagać jego matce.
Zostało już kilka poprawek i przyprawienie potraw, więc uwinęłyśmy się z tym w mgnieniu oka. W międzyczasie wstał Kuba, który zaczął rozpakowywać ozdoby i biegać wokół nas, prosząc o pomoc w dekorowaniu choinki. Obiecałam mu, że od razu po tym jak się ubiorę zejdę do niego i ubierzemy ją razem. Nie musiał mnie okłamywać, żebym wiedziała, że zdecydowanie bardziej ode mnie wolał towarzystwo Bartka. Ostatecznie przystanął jednak na tę opcję.
Nie miałam za dużego wyboru ubrań. Pozostawały mi wciąż te same dżinsy i szary sweter, co dzień wcześniej. Wcześniej zaszłam jeszcze do łazienki, bo mama Bartka była tak miła i wyprała mi te ubrania, żebym mogła założyć świeże. Włosy rozczesałam i związałam w koński ogon.
Zeszłam z powrotem na dół i mimo stosunkowo krótkiej nieobecności to na stole już czekała na mnie herbata i kanapki.
- Zjedz śniadanie zanim pomożesz Kubie. - dobiegł do mnie kobiecy głos z kuchni.
Wykonałam jej polecenie i byłam wolna od obowiązków by móc pomóc Kubie ubierać choinkę. Najpierw wzięliśmy lampki. Niski wzrost chłopaka przeszkadzał mu w zawieszeniu ich na wyższych gałęzi, więc podniosłam go najwyżej jak mogłam. Choinka była ogromna i już przestałam się dziwić, dlaczego Kuba chciał pomocy akurat Bartka. Przecież z moim wzrostem nie był w stanie dotknąć nawet czubka tego przeklętego drzewka. Już samo zakładanie łańcuchów było trudne.
Musiałam zaufać Kubie i powierzyć mu, jakże trudne zadanie zawieszenia, a raczej zarzucenia światełek na najwyższą gałąź. Nie wiem jak nam się to udało bez przewrócenia choinki, albo upuszczenia chłopaka na podłogę. Okazało się, że jednak mam jakąś siłę w tych ramionach.
Przy zakładaniu łańcuchów towarzyszyło nam o wiele więcej śmiechu. Na początku nie umiałam odróżnić, który łańcuch należy umieścić na samej górze. W tej rodzinie z góry była ustalona jakaś harmonia i porządek, którego należało przestrzegać. Kuba próbował mi to wytłumaczyć, ale skończyło się na tym, że moja mina mówiąca: Nie rozumiem ani słowa, z tego co do mnie mówisz. rozbawiła go do tego stopnia, że zrezygnowana zarzuciłam łańcuchy gdziekolwiek.
Gdy Kuba przyznał, że to jednak nie jest tak trudne do zrobienia i umieściłam je w odpowiednich miejscach prychnęłam głośno, wprowadzając go na powrót w stan niedyspozycji wywołanej napadami śmiechu.
Jakby tego było mało, czekało nas jeszcze wieszanie bombek. To dopiero było wyzwanie. Nie wiem, jak Kuba był w stanie zapamiętać jaka gałąź powinna odpowiadać danej bombce. Obserwowałam to wszystko ze zdumieniem, co jakiś czas wypominając mu, że kolorystyka nie będzie się zgadzać, ale udawał, że mnie nie słyszy. Pewnie domyślił się, że wprowadzałam własne poprawki przewieszając czerwone bombki bardziej do góry.
Bartek przypomniał sobie o naszym istnieniu w najbardziej potrzebnym momencie. Zszedł na dół, rozmawiając z Tomkiem i widząc mnie, i Kubę ubierających choinkę uśmiechnął się szeroko. I choć widziałam to tylko kątem oka zapragnęłam prosić kogoś by zrobił zdjęcie by uwiecznić tę chwilę.
Na chwilę zignorował Tomka, który wyraźnie nic sobie z tego nie zrobił i podszedł do nas.
- Młody, widzę, że nie poczekałeś na mnie - wskazał na niego oskarżycielsko palcem. Chłopiec wydął usta i wyglądał jakby chciał coś odpyskować, gdy go powstrzymałam.
Oparłam dłonie delikatnie na jego ramionach, sygnalizując mu, żeby się uspokoić. Nie było to ciężkie ze względu na wzrost, w którym jeszcze go przewyższałam. Nie zdziwiłabym się, gdyby urósł do monstrualnych wymiarów podobnie jak jego starszy brat.
- Zaczekaliśmy na ciebie z najbardziej doniosłym momentem, jakim jest założenie gwiazdy na sam szczyt.
Bartek zmierzył wzrokiem choinkę i z dumnym spojrzeniem zwrócił się do nas:
- Tylko dlatego, że nie dosięgnęlibyście do czubka? - spytał, uśmiechając się przy tym cwaniacko. Całe szczęście, że od początku do końca trzymałam się bardzo dzielnie, nie dając po sobie poznać, że mam miękkie kolana.
- Tak. - wypalił Kuba, zanim zdążyłam, rzecz jasna - zaprzeczyć.
Zaśmialiśmy się głośno. Nie tylko ja i Bartek, bo z kuchni i jej okolic słychać było również śmiech przysłuchujących się rozmowie - jego mamie i Tomka.
- Chodź tu, młody. - powiedział Bartek, kucając.
Z taką łatwością podniósł Kubę i posadził go sobie na barkach, jakby to wcale nie był człowiek, a poduszka lub zwykły worek. Nie zadał sobie najmniejszego trudu, jak dla przykładu ja, podnosząc go wyżej by mógł założyć gwiazdę.
- Poczekajcie! - usłyszeliśmy głośny krzyk z kuchni.
Z pomieszczenia wybiegła kobieta, niosąc w dłoni podręczną kamerę.
- A tak przygotowują się do świąt nasze dzieci... - powiedziała, obchodząc Bartka i trzymanego przez niego na barkach Kubę.
- Mamo, odłóż to i daj nam założyć gwiazdkę. - ze względu na wiek jego ton nie zabrzmiał zbyt zdecydowanie, jak z pewnością chciał zabrzmieć. Niektóre głoski wypowiedział niewyraźnie, ale i tak sens ogólny można było zrozumieć bez problemu.
Kobieta wyraźnie zbyła prośbę młodszego synka i zajęła się starszym.
- Jeden z niewielu momentów, w którym jesteś w domu, co?
- W przyszłości będzie gorzej pod tym względem.
Starałam się by uśmiech nie zszedł z mojej twarzy, gdy usłyszałam to, niby żartobliwe, ostrzeżenie. Wyobraziłam sobie jak oglądają ten materiał kilka lat później i Bartek faktycznie w domu bywa coraz rzadziej przez pracę i wyjazdy. Nie nazwałabym go jakimś szczególnym jasnowidzem, wiedział po prostu czego chce i był gotowy to osiągnąć.
Zbyłam te myśli, uśmiechając się jeszcze szerzej by nie wyróżniać się na tle obecnych.
- A to jest nasza przyszła synowa... - tym razem kobieta podeszła do mnie, a wzrok wszystkich skierował się w moją stronę. Chwila. Co ona powiedziała?
- Że co? - spytałam wyraźnie zmieszana, niewykluczone, że w części wyglądałam na zmęczoną.
- Bartek, powiesz coś na ten temat? - obeszła mnie dookoła , jakby ukazując w całości mój wygląd dzisiaj. Jak ja się cieszyłam, że postanowiłam się oporządzić o wiele wcześniej. Wizja mnie biorącej w tym udział w piżamie i poczochranych włosach na chwilę oderwała mnie od rzeczywistości.
Bartek westchnął głośno.
- To kiedy pozwolisz nam założyć tę gwiazdę? - spytał, udając znużonego, ale widać, że dobrze się bawił.
- Mistrz zmiany tematu w akcji. - odparła jego matka żartobliwie. - Masz coś do dodania, Kubuś?
- Kto to jest sinowa? - spytał.
Roześmialiśmy się wszyscy razem, nawet on cicho podrygiwał na ramionach Bartka, wydając z siebie odgłosy rozbawienia.
- To jest taka dla przykładu Weronika - zaczął Tomek, który do tej pory za specjalnie się nie wyróżniał. - Która się ożeni...
- Wyjdzie za mąż. - poprawiłam go. Starałam się udawać poważną, ale cała sytuacja mimo swojego podtekstu i krępującego charakteru zaczęła mnie powoli bawić.
- Właśnie. Lepiej, żeby była mądra, bo na głupią Bartek raczej nie zwróci uwagi .- skinął głową, wyrażając aprobatę. - Weźmie ślub z twoim bratem i będzie częścią twojej rodziny. Chciałbyś aby Weronika należała do twojej rodziny?
Kuba udał, że się namyśla, po czym wesoło wykrzyczał:
- Jasne!
Z tym entuzjazmem i radością spadł również niewidzialny kamień z mojego serca, który ciążył od momentu wspominki o synowej. Czyżbym się martwiła jak w ewentualności zostanę przyjęta przez jego rodzinę? Z każdą godziną zaczęłam pozbywać się tych obaw, widząc, że raczej smutni nie będą.
Oprócz niego roześmialiśmy się również my.
- No to nie wiem, jak wy do tego podchodzicie - powiedział Tomek, wskazując mnie i Bartka. - Ale ja tu widzę chętnego do wszelkich pomocy przy weselu.
Zauważyłam, że pani Milena już do mnie podchodziła, a pytanie malowała się na jej twarzy tak jasno, że już w połowie drogi ją powstrzymałam.
- Niech pani do mnie nie podchodzi. - zatrzymałam ją gestem ręki. - Nawet nie wiem co mam powiedzieć.
- Weronika, mówi się tak albo nie. - powiedział Tomek. - Odpowiedź Zastanowię się jest równa z odmową. Zapamiętaj.
- Najwyżej jeśli odmówi to znamy sposoby by ją przekonać, co nie? - wtrącił się Bartek.
- Oczywiście, najnowsza technologia zmusi ją do zmiany zdania szybciej niż by się spodziewała.
- Cicho, nie mów o tym przy dziecku. - Bartek żartobliwie zakrył usta jednym palcem.
Niewykluczone, że od kilku minut stałam z lekkim uśmiechem i rozłożonymi rękoma, próbując zrozumieć co się właśnie odgrywa wokół mnie. Tylko nie traktuj tego poważnie, Weronika, oni przecież żartują, pomyślałam.
W końcu pani Milena pozwoliła chłopakom założyć gwiazdę na sam czubek choinki. Widząc ekscytację w oczach Kuby i radość od niego emanującą, nie mogłam powstrzymać się od komentarza:
- Też tak chcę.
- Założyć gwiazdę na czubek choinki? - spytał Bartek, odwracając głowę w moją stronę, w czasie gdy Kuba wciąż siłował się ze złotą gwiazdą. Pokiwałam energicznie z lekkim uśmiechem głową. - Może bym się zgodził, gdyby nie ryzyko, że zwalisz przy okazji choinkę i połamiesz mój kręgosłup doszczętnie.
Mimo wyczuwalnego podtekstu do mojej wagi, za który mogłabym go po prostu udusić, a raczej próbować, roześmiałam się głośno, a po chwili zawtórowali mi pozostali.
Postanowiłam wprowadzić go w błąd i przy okazji zobaczyć jego reakcję. Wyciągnęłam przed siebie dłoń powoli licząc na palcach i mówiąc pod nosem niewyraźne słowa, żeby nikt oprócz niego nie zrozumiał przesłania. Mina automatycznie mu zmizerniała, gdy zatrzymałam się na szóstym palcu z kolei i spojrzałam na niego jednoznacznie.
- Nie waż się. - powiedział.
Starałam się nie wybuchnąć głośnym śmiechem, ale i tak całkowicie się nie powstrzymałam. Miałam wrażenie, a nawet byłam pewna, że tylko my w tym pomieszczeniu wiedzieliśmy o co chodzi. Tematy do rozmów, które tylko my rozumieliśmy, porozumiewanie się bez słów czasami składało się na tak swojego rodzaju inną i w pewnym sensie osobistą relację, że aż sama byłam pod wrażeniem kiedy ta znajomość awansowała na taki poziom.
Na koniec filmiku pani Milena poprosiła nas, żebyśmy wszyscy razem zebrali się w jednym miejscu i za pozowali do końcowego ujęcia. Zanim jednak odpowiednio się ustawiliśmy minęła chyba połowa filmiku. W końcu Bartek polecił Kubie mocne trzymanie się, a sam wolnymi ramionami po kumpelsku objął Tomka, a mnie przycisnął delikatnie do swojego lewego boku, obejmując w talii. Nawet jeśli robił to wymuszenie, w co wątpiłam, uśmiechnęłam się szeroko i nie mając co zrobić z prawą ręką delikatnie ułożyłam ją na jego plecach, a prawy policzek wtuliłam w jego ramię.
Gdy kobieta pokazała nam jak wyszliśmy na zdjęciu odruchowo chciałam się zapytać, czy może wyciąć Kubę i Tomka. Gdyby to zrobiła nasza dwójka bez wątpienia przypominałaby parę. Gdy pozowaliśmy nie zwróciłam uwagi na to jakie szczęście i radość gości na naszych twarzach, i z jaką delikatnością, a zarazem pewnością się ze sobą obchodziliśmy. Nie wiedziałam jak mam podziękować jej, gdy widząc jak ładnie wyszliśmy nie chciała czekać i od razu pobiegła wydrukować zdjęcie.
Schowałam fotografię do torebki podobnie jak tą, którą dostałam dzień wcześniej. Bartek zauważył, że mam jeszcze jedno zdjęcie i najwyraźniej chciał mnie wpędzić w zakłopotanie, bo specjalnie nie ukrywał, że coś zauważył. Pewnie zaczęłabym panikować, gdyby nie fakt, że nie spałam w nocy.
- Co to jest za zdjęcie? - wskazał fotografię odwróconą do niego pustą stroną. Chciał mnie sprawdzić? Zaczęłam się zastanawiać, czy chce przetestować moją szczerość. Mimo to musiałam dotrzymać obietnicy i choć i tak już wiedział, to miałam nie pisnąć ani słówka.
Westchnęłam, udając najlepiej jak mogę trochę poddenerwowaną i zakłopotaną.
- Niektóre zdjęcia przypominają mi o bardzo ważnych fragmentach życia, o których chciałabym zawsze pamiętać - odparłam. - Może nie zawsze są one przyjemne i mało bolesne, ale to właśnie te słabsze okresy w życiu uświadamiają mi jaka silna jestem teraz.
Byłby głupi, gdyby po tej odpowiedzi uznał, że nie mówię o jego przeszłości. Widziałam po jego zdziwieniu, że najwyraźniej spodziewał się czegoś zupełnie innego. W ten sposób powiedziałam mu po części prawdę, trochę go podbudowałam i nie okłamałam w żaden sposób. Cel został osiągnięty, a próba zaliczona.
Po pół godzinie byliśmy obydwoje gotowi do wyjazdu. Zabrałam od jego mamy prowiant na drogę i picie, po czym pożegnałam się z Kubą.
Dzień był o wiele chłodniejszy niż wczorajszy, ale przynajmniej wiatr już bardziej odpowiadał jeździe. Zajęłam miejsce z przodu obok kierowcy i czekałam aż Bartek zapakuje coś do bagażnika. Uruchomił GPS i mogliśmy już ruszać.
Na początku obydwoje milczeliśmy, szukając tematu do rozmów. Od samego wyjazdu i rozmowy z Fabianem nasuwał mi się tylko jeden, który chciałam mieć jak najszybciej z głowy. Ponadto wyznanie Bartka w nocy dodało mi otuchy, że cała rozmowa nie zakończy się awanturą.
- Jak tam idą przygotowania do mistrzostw? - spytałam.
- Dobrze. - skwitował Bartek. Wydawał się nie być skory do rozmowy na ten temat. - Fabian nie opowiada tobie o ich przebiegu?
Miałam do wyboru szczerość i nie owijanie w bawełnę, lub powolne wycofanie się i poruszenie tego tematu kiedy indziej.
- Zazwyczaj jest zmęczony po treningu i woli unikać tego tematu. - starałam się najlepiej jak mogłam, żeby nie mówić prosto z mostu, ale na tyle jasno, że mógłby mnie zrozumieć.
- Sugerujesz coś? - jego ton brzmiał dość ostro, żebym zrozumiała, że należy nie ciągnąć tego tematu.
- Nie mam nic przeciwko treningom, nawet nie powinnam w to ingerować - zaczęłam. - Ale nie zamierzam siedzieć i patrzeć jak powoli te zbyt częste treningi wykańczają graczy.
Otworzył usta by coś powiedzieć, ale jak zwykle go wyprzedziłam.
- Nie zrozum mnie źle, Bartek. Po prostu martwię się o was - powiedziałam. - O ciebie. - dodałam, spodziewając się, że to może na niego podziałać. Nie myliłam się, złość i podirytowanie momentalnie uleciały z jego twarzy. Całe szczęście, pomyślałam. - Pomyślałeś co będzie jeśli doznasz kontuzji?
- Przecież uważam.
- Ale to nie wystarczy przy takiej ilości treningów po tyle godzin tygodniowo - odparłam. - Dobrze wiesz, że jeśli stracą ciebie to szanse na jakikolwiek turniej przepadną.
Westchnął głośno.
- Mam zużyć życzenie, żebyś coś z tym zrobił? - spytałam. Poszłam ostatecznie na łatwiznę. Wiedziałam, że życzenia kiedyś się skończą, a ja powinnam się nauczyć przekonywać go do swojej racji. Jeśli powiedziałabym, że mam na to jeszcze czas, zachowałabym się źle?
- Aż tak ci na tym zależy? - spytał zrezygnowany. Pokiwałam energicznie głową. - Niech ci będzie. Zostało ci...
- Poczekaj.
Skoro już miałam zużyć życzenie chciałam je sformułować tak bym nie żałowała tej decyzji.
- Nie chcę, żebyś, czy to w przygotowaniach do turnieju, kwalifikacji, czy czegokolwiek, stawiał coś ponad swoje zdrowie i wydolność. Nawet jeśli jesteś pewien, że dasz radę udźwignąć kolejne godziny chciałabym, żebyś robił częstsze przerwy. Już możesz powiedzieć tę formułkę.
- Ale żeś to sformułowała... - skomentował. - Zostało ci siedemnaście życzeń.
Najtrudniejsze miałam za sobą. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kilka minut po zakończeniu tego tematu zaczęliśmy normalną luźną rozmowę. Bartek pytał się o to, kiedy zdążyłam tak polepszyć kontakty z Tomkiem. Powiedziałam, że to wcale nie było nic trudnego i to on uparł się żebyśmy się lepiej poznali. Starałam się to ująć najbardziej żartobliwie jak tylko mogłam, żeby Bartek nie pomyślał, że Tomek mnie nachodził lub coś w tym stylu.
Mieliśmy jeden postój na zatankowanie i za moją potrzebą skorzystania z toalety. Bartek z początku był niechętny, bo byliśmy już niedaleko Szczecina, a te dwie godziny podróży na rozmowie mijały szybciej niż można było się spodziewać. Zareagował dopiero wtedy, kiedy zadeklarowałam, że albo się zatrzyma albo ja wyskoczę z auta. Na pewno to ostatecznie go nie przekonało, ale przynajmniej zaparkował na pobliskiej stacji i uznał, że skoro już tu jest to uzupełni paliwo, żeby w drodze powrotnej nie stać w o wiele dłuższych korkach. W końcu dzisiaj była wigilia.
W końcu dojechaliśmy do szpitala specjalistycznego w Szczecinie. Wyszliśmy z auta i w milczeniu udaliśmy się do sali Madzi. Czułam się jakby z każdym krokiem, którym zbliżaliśmy się do oddziału onkologii dziecięcej coraz bardziej atmosfera nas przytłaczała. To było okropne spędzać święta w szpitalu z dala od rodziny. Cieszyłam się, że Madzia mogła wyjechać na ten czas do rodzinnego miasta, a ja mogłam jej w tym towarzyszyć.
Po krótkim spacerze korytarzami oddziału doszliśmy do odpowiedniej sali. Zanim weszliśmy Bartek zatrzymał mnie gestem dłoni.
- Ona nie wie, że przyjechałaś ze mną. - wyszeptał.
Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem, który on delikatnie odwzajemnił i otworzyłam drzwi. Nie było jej.
- Chyba jest w stołówce. - powiedział i spojrzał na zegarek. - W tym czasie dzieciaki bawią się, albo czekają w kolejce do komputera.
Poszłam za Bartkiem, który najwyraźniej cały plan oddziału znał na pamięć. Stołówka miała szklane ściany i drzwi, przez które zauważyłam mnóstwo dzieci, a wśród nich Madzię. Wyglądała na szczęśliwą, bawiła się z kilkoma chłopcami, rzucając w ich stronę piłkę. Miała sterylny fartuch, ale nie na to w pierwszej chwili zwróciłam uwagę. Była łysa, podobnie jak większość dzieci. Może nie całkiem, ale jednak włosy były naprawdę krótkie, dawały praktycznie wrażenie łysiny. Gdyby nie jej charakterystyczny uśmiech i śmiejące się zielone tęczówki pewnie bym jej nie poznała.
Zamarłam i nie mogłam ruszyć się dalej, choćbym chciała. Bartka najwidoczniej nie zraził ten widok, dlatego zdziwił go mój postój. Dopiero po chwili zrozumiał, o co dokładnie chodzi.
- Chemioterapia. - wyjaśnił smutno. Ale ja przecież wiedziałam, dlaczego nie ma włosów, ale nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak źle. Czyli wcześniej miała po prostu perukę?
Bartek wpatrywał się we mnie smutno.
- Rzadko ją zdejmuje - powiedział cicho. Wiedziałam, że chodzi mu o perukę. - Ale tutaj nie chce się wyróżniać na tle innych, dlatego jej nie zakłada. W domu to, co innego. Boi się wytykania.
Zdobyłam się na to by pokiwać delikatnie głową. Dlaczego w moich oczach pojawiły się łzy? Natychmiast zdjęłam okulary, by je zetrzeć zanim całkowicie bym się rozpłakała.
- Przepraszam - wyszeptałam łamliwym tonem. - Ostatnio nie potrafię panować nad sobą.
- A kiedykolwiek umiałaś?
Uśmiechnęłam się przez łzy. Dobrze, że nawet w takiej chwili umiał się zdobyć na poprawiający mi humor komentarz.
Bartek przyciągnął mnie delikatnie do siebie i objął na wysokości ramion. Mimowolnie zacisnęłam dłonie na jego kurtce, a do oczu zaczęło cisnąć mi się coraz więcej łez.
- Chcesz żebym całkowicie się rozpłakała?
- Lepiej teraz, niż w czasie rozmowy z nią - wyszeptał mi do ucha. - Możesz uwierzyć mi na słowo - to nie nowość, że ludzie tu płaczą.
Gdyby nie jego pomoc w postaci pocierania pokrzepiająco moich ramion i obejmowania mnie płakałabym pewnie o wiele dłużej. W końcu się opanowałam i po chwili odczekania, aby mój wygląd nic nie zdradzał byliśmy gotowi by przejść do stołówki. Jednak zanim to zrobiliśmy coś mnie tknęło.
Odciągnęłam Bartka na bok. Nie opierał się, a nawet mi to ułatwił, bo wątpię bym miała tyle siły by w ogóle przesunąć kogoś tak ogromnego. Nie pytał mnie o nic, dopóki nie podeszłam do pielęgniarki - młodej kobiety w nieskazitelnie czystym fartuchu - która szła wyraźnie w stronę stołówki.
- Przepraszam - zwróciłam się do niej. Grzecznie przystanęła i skinęła na mnie głową. - Mogłaby pani poprosić Madzię, aby do nas wyszła?
- Ach, oczywiście - pokiwała uśmiechnięta głową. - Państwo przyjechali ją odebrać?
- Tak. - odpowiedziałam za niego.
Chwilę później kobieta udała się do stołówki.
- I nici z niespodzianki.
- Pal licho niespodziankę, nie chcę, żeby tym dzieciakom zrobiło się przykro - powiedziałam. Bartek dał mi do zrozumienia, że nie wie o co mi chodzi. - Pewnie większość z nich zostanie tu przez święta i każdy widok ludzi, którzy odbierają stąd ich kolegów będzie dla nich bolesny. - wyjaśniłam.
Bartek przez chwilę milczał. Nie chciałam patrzeć w jego stronę i przezwyciężałam ciekawość jego reakcji wiercąc wzrokiem szklane drzwi.
- Jesteś niesamowita. - powiedział po chwili, a po jego tonie słyszałam, że się uśmiecha.
Oblałam się pewnie okropnym rumieńcem. Całe szczęście, że Madzia wyszła ze stołówki szybciej niż się spodziewałam.
Przez chwilę powolnym krokiem szła w naszą stronę z wzrokiem wbitym w moją osobę.
- Weronika? - spytała.
Uśmiechnęłam się szeroko i przykucnęłam. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć po korytarzu rozległ się pisk, a Madzia sprintem wbiegła w moje ramiona, wywracając mnie przy okazji. Może i była strasznie chuda i mizerna, ale wbiegając w kogoś sprintem naprawdę umiała dobrze powalić. Śmiałyśmy się przytulone do siebie na podłodze. Ten widok bynajmniej nie pasował do miejsca w jakim się znajdowałyśmy, ale nikt nam nie zwrócił na to uwagi. No może oprócz Bartka.
- Mnie tak nie witasz. - powiedział i żartobliwie wydął usta. - A gdzie podziękowania dla mnie? Ktoś ją tu musiał chyba przywieźć, co?
Madzia, nie czekając z trudem oderwała się ode mnie i wyskoczyła do góry z nadzieją, że może tym razem doskoczy do jego ramion. Oczywiście nie udało się jej, ale Bartek bez problemu złapał ją za ramiona i podciągnął by mogła objąć go nogami w pasie i zawiesić ramiona na jego karku.
- Tęskniłam za wami!
Później już udaliśmy się do sali, a Madzia radośnie podskakiwała.
Gdy byliśmy w środku Bartek wyciągnął torbę i zaczął ją powoli pakować, a mi polecił oporządzenie jej. Zadanie do najłatwiejszych może i nie należało, ale obydwie zgodnie stwierdziłyśmy, że to może być świetna zabawa.
Te ubrania, które Bartek zdążył spakować Madzia wyciągała i przykładała je do swojego drobnego ciała pozując w najrozmaitsze sposoby. Widząc, jak powoli wprowadza go w frustrację wybrałam jasnozieloną bluzkę i białe dżinsy.
Madzia oznajmiła, że pójdzie się przebrać. Z uśmiechem wyszła z sali, zostawiając mnie w bardzo dobrym humorze i Bartka mamroczącego jakieś przekleństwa pod nosem w czasie zbierania ubrań z podłogi.
- Nigdy nie chcę mieć córki.
Zaśmiałam się głośno z jego postanowienia i pomogłam mu zbierać ubrania. W pewnym momencie natrafiłam na coś włochatego i nieprzyjemnego w dotyku. Wyciągnęłam z pod łóżka perukę z kupą rudych poplątanych włosów. Odcień bardzo mi się spodobał i w umyśle wyobraziłam sobie jak ten ognisty kolor pięknie łączy się z zielenią jej oczu.
- Jest tu gdzieś szczotka? - spytałam.
- Po co niby? - Bartek odpowiedział pytaniem na pytanie. Teoretycznie miał rację, bo Madzia nie potrzebowała szczotki, ale mimo to myślałam, że co jakiś czas rozczesuje te peruki.
- Już nieważne, użyję swojej.
Wyciągnęłam podręczną szczotkę z torebki i zaczęłam żmudną pracę rozczesywania peruki. Nigdy nie myślałam, że można aż tak poplątać sztuczne włosy. Co chwila natrafiałam się na coś w rodzaju sklejonego pukla włosów, którego za nic nie szło rozczesać.
Gdy Madzia wróciła do sali ubrana w naprawdę piękny komplet wyraźnie zainteresowała się moim zajęciem.
- O jak fajnie - powiedziała i usiadła obok mnie z fascynacją obserwując moje poczynania, a raczej starania rozplątania tego bajzlu. - To jest moja ulubiona, ale przestałam jej używać, bo się poplątała, a ja nie umiałam jej rozczesać.
- Nie dziwię się - odparłam, siłując się z kolejnym sklejonym odcinkiem. - Co ty z nią zrobiłaś? Zamoczyłaś w kleju szybkoschnącym?
Gdy jakimś cudem rozczesałam perukę poleciłam Madzi siedzenie spokojnie, a sama zajęłam miejsce za nią. Nałożyłam jej perukę, wyjęłam gumkę i poprosiłam by trzymała boki. Rozczesałam ją już tylko dla poprawki, po czym zaczęłam robić wizję fryzury dla niej. Całe szczęście, lekcje Izy jak się robi kłosa nie poszły na marne.
- Czuję się jakbym naprawdę miała długie włosy... - powiedziała zachwycona.
- O to chodzi. - wyszeptałam.
Nie zwróciłam uwagi na Bartka, który skończył ją pakować i czekał aż będziemy gotowe do wyjścia ze szpitala i udania się do samochodu. Patrzył na nas z szerokim uśmiechem na twarzy, który gdybym mogła pewnie bym sfotografowała by mieć go na zawsze przy sobie. A tym bardziej teraz, gdy w torebce było zdjęcie jego jako wystraszonego jedenastolatka. Porównanie jego zmiany na przestrzeni lat nie raz wprowadziłoby uśmiech na moją twarz i zarazem żal, bo musiał w to włożyć wiele trudu.
Gdy w końcu skończyłam swoją zabawę w fryzjera Bartek głośno westchnął i z lekkim uśmiechem stanął przed nami.
- Gotowe? - spytał.
- No pewnie. - odpowiedziałyśmy razem, a nasze głosy zlane razem biły taką radością jakiej dawno nie słyszałam.
Podeszłam do dużego lustra, wiszącego na ścianie i z przerażeniem stwierdziłam, że mam szopę na głowie. Przeczesałam palcami włosy i jako tako je ułożyłam. Zatrzymałam się na chwilę na miejscu, gdzie Bartek kilka godzin temu złożył pocałunek. Czy kiedyś nadejdzie taki czas, gdy będzie to robił pewny mojej świadomości? Strzelałam, że zdawał sobie sprawy, że wcale nie śpię.
Nie chciałam jeszcze zdejmować ubrań Bartka, więc zeszłam w nich na dół. Mijając drzwi przy samych schodach usłyszałam stłumione głosy męskie. Wszędzie rozpoznałabym głos Bartka, nawet za grubą ścianą. Uśmiechnęłam się lekko i w super nastroju zbiegłam energicznie po schodach.
Mama Bartka wyszła z kuchni zaalarmowana odgłosem czyjejś pobudki. Przecierała akurat jakiś talerz, gdy zdziwił ją mój widok. Zmarszczyła delikatnie brwi, ale po chwili lekko się uśmiechnęła.
- Wyspałaś się? - spytała. - Jest godzina ósma rano, myślałam, że jeszcze trochę pośpisz.
- Naprawdę zasnęłam bez najmniejszych problemów. - Bo jakbym ich nie miała to wcale nie usłyszałabym Bartka i jego rozmowy z tą kobietą, prawda? - Jestem wypoczęta i gotowa do pracy.
Kobieta roześmiała się głośno, wskazując mi dłonią kuchnię, w której wciąż trwały prace przygotowawcze do wigilii.
- Potrzebuję jeszcze pomocy przy sałatce greckiej i śledziach. - oznajmiła.
Pokiwałam delikatnie głową i zajęłam miejsce przy blacie. Zapach potraw unosił się w powietrzu mieszając się w niesamowity aromat świąteczny. Jeszcze rok temu nie spodziewałam się, że będę pomagać w zupełnie innym domu w okresie świątecznym. Życie jednak lubi płatać niespodzianki.
Usłyszałam odgłos czajnika, przez co delikatnie wzdrygnęłam. Kobieta wzięła elektryczny czajnik i zalała prawdopodobnie herbatę w filiżankach. Chwyciła z boku jakąś drewnianą tackę i ułożyła na niej filiżanki.
- Zaniesiesz Bartkowi herbatę? - spytała mnie z uśmiechem.
Chyba spodziewała się mojej odpowiedzi, skoro od razu podała mi tacę i wskazała odpowiednie drzwi. Z cichym westchnieniem ruszyłam dumnie z uniesioną głową po schodach by tuż pod schodami speszyć się jak mała dziewczynka. Miałam mały problem z zapukaniem, bo ręce miałam zajęte. Wolałam nie ryzykować swojej niezdarności, więc wyciągnęłam delikatnie stopę i zatupałam w drzwi.
Bartek po chwili wyszedł z pokoju od razu go zamykając, przez co uniemożliwił mi zobaczenie choć części jego wnętrza. No cóż, kiedy indziej, pomyślałam.
- Już wstałaś? - spytał zdziwiony.
Każdy element tego poranka sprawiał, że chciałabym aby tak wyglądało już zawsze. Może to samotność w moim domu zostawiła taki odcisk w mojej podświadomości. Bartek z rana wyglądał lepiej niż zwykle i gdybym miała możliwość z pewnością korzystałabym z opcji spania tu i oglądania go o tej porze. Miał delikatnie zmrużone oczy i strasznie rozmierzwione włosy, które odruchowo przeczesał palcami.
Wzruszyłam delikatnie ramionami.
- Co w tym takiego dziwnego? - nie rozumiałam.
Bartek potrząsnął głową i rozumiejąc mnie bez słów odebrał tacę. Póki miałam okazję z nim porozmawiać i póki pamiętałam musiałam poruszyć jeszcze jeden temat.
- To dzisiaj jedziesz po Madzię? - spytałam. Bartek pokiwał delikatnie głową. - Chciałabym pojechać z tobą.
- Chciałabyś? - powtórzył, unosząc delikatnie brwi.
- Które to już życzenie z kolei? Piąte? - spytałam.
- Chyba tak. - potwierdził. Skinął na mnie głową. - Załatw swoje sprawy w nie mniej jak godzinę. Musimy wyjechać przed dziewiątą.
Otworzył drzwi, a ja rozumiejąc niewidzialną aluzję zeszłam na dół by dokończyć pomagać jego matce.
Zostało już kilka poprawek i przyprawienie potraw, więc uwinęłyśmy się z tym w mgnieniu oka. W międzyczasie wstał Kuba, który zaczął rozpakowywać ozdoby i biegać wokół nas, prosząc o pomoc w dekorowaniu choinki. Obiecałam mu, że od razu po tym jak się ubiorę zejdę do niego i ubierzemy ją razem. Nie musiał mnie okłamywać, żebym wiedziała, że zdecydowanie bardziej ode mnie wolał towarzystwo Bartka. Ostatecznie przystanął jednak na tę opcję.
Nie miałam za dużego wyboru ubrań. Pozostawały mi wciąż te same dżinsy i szary sweter, co dzień wcześniej. Wcześniej zaszłam jeszcze do łazienki, bo mama Bartka była tak miła i wyprała mi te ubrania, żebym mogła założyć świeże. Włosy rozczesałam i związałam w koński ogon.
Zeszłam z powrotem na dół i mimo stosunkowo krótkiej nieobecności to na stole już czekała na mnie herbata i kanapki.
- Zjedz śniadanie zanim pomożesz Kubie. - dobiegł do mnie kobiecy głos z kuchni.
Wykonałam jej polecenie i byłam wolna od obowiązków by móc pomóc Kubie ubierać choinkę. Najpierw wzięliśmy lampki. Niski wzrost chłopaka przeszkadzał mu w zawieszeniu ich na wyższych gałęzi, więc podniosłam go najwyżej jak mogłam. Choinka była ogromna i już przestałam się dziwić, dlaczego Kuba chciał pomocy akurat Bartka. Przecież z moim wzrostem nie był w stanie dotknąć nawet czubka tego przeklętego drzewka. Już samo zakładanie łańcuchów było trudne.
Musiałam zaufać Kubie i powierzyć mu, jakże trudne zadanie zawieszenia, a raczej zarzucenia światełek na najwyższą gałąź. Nie wiem jak nam się to udało bez przewrócenia choinki, albo upuszczenia chłopaka na podłogę. Okazało się, że jednak mam jakąś siłę w tych ramionach.
Przy zakładaniu łańcuchów towarzyszyło nam o wiele więcej śmiechu. Na początku nie umiałam odróżnić, który łańcuch należy umieścić na samej górze. W tej rodzinie z góry była ustalona jakaś harmonia i porządek, którego należało przestrzegać. Kuba próbował mi to wytłumaczyć, ale skończyło się na tym, że moja mina mówiąca: Nie rozumiem ani słowa, z tego co do mnie mówisz. rozbawiła go do tego stopnia, że zrezygnowana zarzuciłam łańcuchy gdziekolwiek.
Gdy Kuba przyznał, że to jednak nie jest tak trudne do zrobienia i umieściłam je w odpowiednich miejscach prychnęłam głośno, wprowadzając go na powrót w stan niedyspozycji wywołanej napadami śmiechu.
Jakby tego było mało, czekało nas jeszcze wieszanie bombek. To dopiero było wyzwanie. Nie wiem, jak Kuba był w stanie zapamiętać jaka gałąź powinna odpowiadać danej bombce. Obserwowałam to wszystko ze zdumieniem, co jakiś czas wypominając mu, że kolorystyka nie będzie się zgadzać, ale udawał, że mnie nie słyszy. Pewnie domyślił się, że wprowadzałam własne poprawki przewieszając czerwone bombki bardziej do góry.
Bartek przypomniał sobie o naszym istnieniu w najbardziej potrzebnym momencie. Zszedł na dół, rozmawiając z Tomkiem i widząc mnie, i Kubę ubierających choinkę uśmiechnął się szeroko. I choć widziałam to tylko kątem oka zapragnęłam prosić kogoś by zrobił zdjęcie by uwiecznić tę chwilę.
Na chwilę zignorował Tomka, który wyraźnie nic sobie z tego nie zrobił i podszedł do nas.
- Młody, widzę, że nie poczekałeś na mnie - wskazał na niego oskarżycielsko palcem. Chłopiec wydął usta i wyglądał jakby chciał coś odpyskować, gdy go powstrzymałam.
Oparłam dłonie delikatnie na jego ramionach, sygnalizując mu, żeby się uspokoić. Nie było to ciężkie ze względu na wzrost, w którym jeszcze go przewyższałam. Nie zdziwiłabym się, gdyby urósł do monstrualnych wymiarów podobnie jak jego starszy brat.
- Zaczekaliśmy na ciebie z najbardziej doniosłym momentem, jakim jest założenie gwiazdy na sam szczyt.
Bartek zmierzył wzrokiem choinkę i z dumnym spojrzeniem zwrócił się do nas:
- Tylko dlatego, że nie dosięgnęlibyście do czubka? - spytał, uśmiechając się przy tym cwaniacko. Całe szczęście, że od początku do końca trzymałam się bardzo dzielnie, nie dając po sobie poznać, że mam miękkie kolana.
- Tak. - wypalił Kuba, zanim zdążyłam, rzecz jasna - zaprzeczyć.
Zaśmialiśmy się głośno. Nie tylko ja i Bartek, bo z kuchni i jej okolic słychać było również śmiech przysłuchujących się rozmowie - jego mamie i Tomka.
- Chodź tu, młody. - powiedział Bartek, kucając.
Z taką łatwością podniósł Kubę i posadził go sobie na barkach, jakby to wcale nie był człowiek, a poduszka lub zwykły worek. Nie zadał sobie najmniejszego trudu, jak dla przykładu ja, podnosząc go wyżej by mógł założyć gwiazdę.
- Poczekajcie! - usłyszeliśmy głośny krzyk z kuchni.
Z pomieszczenia wybiegła kobieta, niosąc w dłoni podręczną kamerę.
- A tak przygotowują się do świąt nasze dzieci... - powiedziała, obchodząc Bartka i trzymanego przez niego na barkach Kubę.
- Mamo, odłóż to i daj nam założyć gwiazdkę. - ze względu na wiek jego ton nie zabrzmiał zbyt zdecydowanie, jak z pewnością chciał zabrzmieć. Niektóre głoski wypowiedział niewyraźnie, ale i tak sens ogólny można było zrozumieć bez problemu.
Kobieta wyraźnie zbyła prośbę młodszego synka i zajęła się starszym.
- Jeden z niewielu momentów, w którym jesteś w domu, co?
- W przyszłości będzie gorzej pod tym względem.
Starałam się by uśmiech nie zszedł z mojej twarzy, gdy usłyszałam to, niby żartobliwe, ostrzeżenie. Wyobraziłam sobie jak oglądają ten materiał kilka lat później i Bartek faktycznie w domu bywa coraz rzadziej przez pracę i wyjazdy. Nie nazwałabym go jakimś szczególnym jasnowidzem, wiedział po prostu czego chce i był gotowy to osiągnąć.
Zbyłam te myśli, uśmiechając się jeszcze szerzej by nie wyróżniać się na tle obecnych.
- A to jest nasza przyszła synowa... - tym razem kobieta podeszła do mnie, a wzrok wszystkich skierował się w moją stronę. Chwila. Co ona powiedziała?
- Że co? - spytałam wyraźnie zmieszana, niewykluczone, że w części wyglądałam na zmęczoną.
- Bartek, powiesz coś na ten temat? - obeszła mnie dookoła , jakby ukazując w całości mój wygląd dzisiaj. Jak ja się cieszyłam, że postanowiłam się oporządzić o wiele wcześniej. Wizja mnie biorącej w tym udział w piżamie i poczochranych włosach na chwilę oderwała mnie od rzeczywistości.
Bartek westchnął głośno.
- To kiedy pozwolisz nam założyć tę gwiazdę? - spytał, udając znużonego, ale widać, że dobrze się bawił.
- Mistrz zmiany tematu w akcji. - odparła jego matka żartobliwie. - Masz coś do dodania, Kubuś?
- Kto to jest sinowa? - spytał.
Roześmialiśmy się wszyscy razem, nawet on cicho podrygiwał na ramionach Bartka, wydając z siebie odgłosy rozbawienia.
- To jest taka dla przykładu Weronika - zaczął Tomek, który do tej pory za specjalnie się nie wyróżniał. - Która się ożeni...
- Wyjdzie za mąż. - poprawiłam go. Starałam się udawać poważną, ale cała sytuacja mimo swojego podtekstu i krępującego charakteru zaczęła mnie powoli bawić.
- Właśnie. Lepiej, żeby była mądra, bo na głupią Bartek raczej nie zwróci uwagi .- skinął głową, wyrażając aprobatę. - Weźmie ślub z twoim bratem i będzie częścią twojej rodziny. Chciałbyś aby Weronika należała do twojej rodziny?
Kuba udał, że się namyśla, po czym wesoło wykrzyczał:
- Jasne!
Z tym entuzjazmem i radością spadł również niewidzialny kamień z mojego serca, który ciążył od momentu wspominki o synowej. Czyżbym się martwiła jak w ewentualności zostanę przyjęta przez jego rodzinę? Z każdą godziną zaczęłam pozbywać się tych obaw, widząc, że raczej smutni nie będą.
Oprócz niego roześmialiśmy się również my.
- No to nie wiem, jak wy do tego podchodzicie - powiedział Tomek, wskazując mnie i Bartka. - Ale ja tu widzę chętnego do wszelkich pomocy przy weselu.
Zauważyłam, że pani Milena już do mnie podchodziła, a pytanie malowała się na jej twarzy tak jasno, że już w połowie drogi ją powstrzymałam.
- Niech pani do mnie nie podchodzi. - zatrzymałam ją gestem ręki. - Nawet nie wiem co mam powiedzieć.
- Weronika, mówi się tak albo nie. - powiedział Tomek. - Odpowiedź Zastanowię się jest równa z odmową. Zapamiętaj.
- Najwyżej jeśli odmówi to znamy sposoby by ją przekonać, co nie? - wtrącił się Bartek.
- Oczywiście, najnowsza technologia zmusi ją do zmiany zdania szybciej niż by się spodziewała.
- Cicho, nie mów o tym przy dziecku. - Bartek żartobliwie zakrył usta jednym palcem.
Niewykluczone, że od kilku minut stałam z lekkim uśmiechem i rozłożonymi rękoma, próbując zrozumieć co się właśnie odgrywa wokół mnie. Tylko nie traktuj tego poważnie, Weronika, oni przecież żartują, pomyślałam.
W końcu pani Milena pozwoliła chłopakom założyć gwiazdę na sam czubek choinki. Widząc ekscytację w oczach Kuby i radość od niego emanującą, nie mogłam powstrzymać się od komentarza:
- Też tak chcę.
- Założyć gwiazdę na czubek choinki? - spytał Bartek, odwracając głowę w moją stronę, w czasie gdy Kuba wciąż siłował się ze złotą gwiazdą. Pokiwałam energicznie z lekkim uśmiechem głową. - Może bym się zgodził, gdyby nie ryzyko, że zwalisz przy okazji choinkę i połamiesz mój kręgosłup doszczętnie.
Mimo wyczuwalnego podtekstu do mojej wagi, za który mogłabym go po prostu udusić, a raczej próbować, roześmiałam się głośno, a po chwili zawtórowali mi pozostali.
Postanowiłam wprowadzić go w błąd i przy okazji zobaczyć jego reakcję. Wyciągnęłam przed siebie dłoń powoli licząc na palcach i mówiąc pod nosem niewyraźne słowa, żeby nikt oprócz niego nie zrozumiał przesłania. Mina automatycznie mu zmizerniała, gdy zatrzymałam się na szóstym palcu z kolei i spojrzałam na niego jednoznacznie.
- Nie waż się. - powiedział.
Starałam się nie wybuchnąć głośnym śmiechem, ale i tak całkowicie się nie powstrzymałam. Miałam wrażenie, a nawet byłam pewna, że tylko my w tym pomieszczeniu wiedzieliśmy o co chodzi. Tematy do rozmów, które tylko my rozumieliśmy, porozumiewanie się bez słów czasami składało się na tak swojego rodzaju inną i w pewnym sensie osobistą relację, że aż sama byłam pod wrażeniem kiedy ta znajomość awansowała na taki poziom.
Na koniec filmiku pani Milena poprosiła nas, żebyśmy wszyscy razem zebrali się w jednym miejscu i za pozowali do końcowego ujęcia. Zanim jednak odpowiednio się ustawiliśmy minęła chyba połowa filmiku. W końcu Bartek polecił Kubie mocne trzymanie się, a sam wolnymi ramionami po kumpelsku objął Tomka, a mnie przycisnął delikatnie do swojego lewego boku, obejmując w talii. Nawet jeśli robił to wymuszenie, w co wątpiłam, uśmiechnęłam się szeroko i nie mając co zrobić z prawą ręką delikatnie ułożyłam ją na jego plecach, a prawy policzek wtuliłam w jego ramię.
Gdy kobieta pokazała nam jak wyszliśmy na zdjęciu odruchowo chciałam się zapytać, czy może wyciąć Kubę i Tomka. Gdyby to zrobiła nasza dwójka bez wątpienia przypominałaby parę. Gdy pozowaliśmy nie zwróciłam uwagi na to jakie szczęście i radość gości na naszych twarzach, i z jaką delikatnością, a zarazem pewnością się ze sobą obchodziliśmy. Nie wiedziałam jak mam podziękować jej, gdy widząc jak ładnie wyszliśmy nie chciała czekać i od razu pobiegła wydrukować zdjęcie.
Schowałam fotografię do torebki podobnie jak tą, którą dostałam dzień wcześniej. Bartek zauważył, że mam jeszcze jedno zdjęcie i najwyraźniej chciał mnie wpędzić w zakłopotanie, bo specjalnie nie ukrywał, że coś zauważył. Pewnie zaczęłabym panikować, gdyby nie fakt, że nie spałam w nocy.
- Co to jest za zdjęcie? - wskazał fotografię odwróconą do niego pustą stroną. Chciał mnie sprawdzić? Zaczęłam się zastanawiać, czy chce przetestować moją szczerość. Mimo to musiałam dotrzymać obietnicy i choć i tak już wiedział, to miałam nie pisnąć ani słówka.
Westchnęłam, udając najlepiej jak mogę trochę poddenerwowaną i zakłopotaną.
- Niektóre zdjęcia przypominają mi o bardzo ważnych fragmentach życia, o których chciałabym zawsze pamiętać - odparłam. - Może nie zawsze są one przyjemne i mało bolesne, ale to właśnie te słabsze okresy w życiu uświadamiają mi jaka silna jestem teraz.
Byłby głupi, gdyby po tej odpowiedzi uznał, że nie mówię o jego przeszłości. Widziałam po jego zdziwieniu, że najwyraźniej spodziewał się czegoś zupełnie innego. W ten sposób powiedziałam mu po części prawdę, trochę go podbudowałam i nie okłamałam w żaden sposób. Cel został osiągnięty, a próba zaliczona.
Po pół godzinie byliśmy obydwoje gotowi do wyjazdu. Zabrałam od jego mamy prowiant na drogę i picie, po czym pożegnałam się z Kubą.
Dzień był o wiele chłodniejszy niż wczorajszy, ale przynajmniej wiatr już bardziej odpowiadał jeździe. Zajęłam miejsce z przodu obok kierowcy i czekałam aż Bartek zapakuje coś do bagażnika. Uruchomił GPS i mogliśmy już ruszać.
Na początku obydwoje milczeliśmy, szukając tematu do rozmów. Od samego wyjazdu i rozmowy z Fabianem nasuwał mi się tylko jeden, który chciałam mieć jak najszybciej z głowy. Ponadto wyznanie Bartka w nocy dodało mi otuchy, że cała rozmowa nie zakończy się awanturą.
- Jak tam idą przygotowania do mistrzostw? - spytałam.
- Dobrze. - skwitował Bartek. Wydawał się nie być skory do rozmowy na ten temat. - Fabian nie opowiada tobie o ich przebiegu?
Miałam do wyboru szczerość i nie owijanie w bawełnę, lub powolne wycofanie się i poruszenie tego tematu kiedy indziej.
- Zazwyczaj jest zmęczony po treningu i woli unikać tego tematu. - starałam się najlepiej jak mogłam, żeby nie mówić prosto z mostu, ale na tyle jasno, że mógłby mnie zrozumieć.
- Sugerujesz coś? - jego ton brzmiał dość ostro, żebym zrozumiała, że należy nie ciągnąć tego tematu.
- Nie mam nic przeciwko treningom, nawet nie powinnam w to ingerować - zaczęłam. - Ale nie zamierzam siedzieć i patrzeć jak powoli te zbyt częste treningi wykańczają graczy.
Otworzył usta by coś powiedzieć, ale jak zwykle go wyprzedziłam.
- Nie zrozum mnie źle, Bartek. Po prostu martwię się o was - powiedziałam. - O ciebie. - dodałam, spodziewając się, że to może na niego podziałać. Nie myliłam się, złość i podirytowanie momentalnie uleciały z jego twarzy. Całe szczęście, pomyślałam. - Pomyślałeś co będzie jeśli doznasz kontuzji?
- Przecież uważam.
- Ale to nie wystarczy przy takiej ilości treningów po tyle godzin tygodniowo - odparłam. - Dobrze wiesz, że jeśli stracą ciebie to szanse na jakikolwiek turniej przepadną.
Westchnął głośno.
- Mam zużyć życzenie, żebyś coś z tym zrobił? - spytałam. Poszłam ostatecznie na łatwiznę. Wiedziałam, że życzenia kiedyś się skończą, a ja powinnam się nauczyć przekonywać go do swojej racji. Jeśli powiedziałabym, że mam na to jeszcze czas, zachowałabym się źle?
- Aż tak ci na tym zależy? - spytał zrezygnowany. Pokiwałam energicznie głową. - Niech ci będzie. Zostało ci...
- Poczekaj.
Skoro już miałam zużyć życzenie chciałam je sformułować tak bym nie żałowała tej decyzji.
- Nie chcę, żebyś, czy to w przygotowaniach do turnieju, kwalifikacji, czy czegokolwiek, stawiał coś ponad swoje zdrowie i wydolność. Nawet jeśli jesteś pewien, że dasz radę udźwignąć kolejne godziny chciałabym, żebyś robił częstsze przerwy. Już możesz powiedzieć tę formułkę.
- Ale żeś to sformułowała... - skomentował. - Zostało ci siedemnaście życzeń.
Najtrudniejsze miałam za sobą. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kilka minut po zakończeniu tego tematu zaczęliśmy normalną luźną rozmowę. Bartek pytał się o to, kiedy zdążyłam tak polepszyć kontakty z Tomkiem. Powiedziałam, że to wcale nie było nic trudnego i to on uparł się żebyśmy się lepiej poznali. Starałam się to ująć najbardziej żartobliwie jak tylko mogłam, żeby Bartek nie pomyślał, że Tomek mnie nachodził lub coś w tym stylu.
Mieliśmy jeden postój na zatankowanie i za moją potrzebą skorzystania z toalety. Bartek z początku był niechętny, bo byliśmy już niedaleko Szczecina, a te dwie godziny podróży na rozmowie mijały szybciej niż można było się spodziewać. Zareagował dopiero wtedy, kiedy zadeklarowałam, że albo się zatrzyma albo ja wyskoczę z auta. Na pewno to ostatecznie go nie przekonało, ale przynajmniej zaparkował na pobliskiej stacji i uznał, że skoro już tu jest to uzupełni paliwo, żeby w drodze powrotnej nie stać w o wiele dłuższych korkach. W końcu dzisiaj była wigilia.
W końcu dojechaliśmy do szpitala specjalistycznego w Szczecinie. Wyszliśmy z auta i w milczeniu udaliśmy się do sali Madzi. Czułam się jakby z każdym krokiem, którym zbliżaliśmy się do oddziału onkologii dziecięcej coraz bardziej atmosfera nas przytłaczała. To było okropne spędzać święta w szpitalu z dala od rodziny. Cieszyłam się, że Madzia mogła wyjechać na ten czas do rodzinnego miasta, a ja mogłam jej w tym towarzyszyć.
Po krótkim spacerze korytarzami oddziału doszliśmy do odpowiedniej sali. Zanim weszliśmy Bartek zatrzymał mnie gestem dłoni.
- Ona nie wie, że przyjechałaś ze mną. - wyszeptał.
Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem, który on delikatnie odwzajemnił i otworzyłam drzwi. Nie było jej.
- Chyba jest w stołówce. - powiedział i spojrzał na zegarek. - W tym czasie dzieciaki bawią się, albo czekają w kolejce do komputera.
Poszłam za Bartkiem, który najwyraźniej cały plan oddziału znał na pamięć. Stołówka miała szklane ściany i drzwi, przez które zauważyłam mnóstwo dzieci, a wśród nich Madzię. Wyglądała na szczęśliwą, bawiła się z kilkoma chłopcami, rzucając w ich stronę piłkę. Miała sterylny fartuch, ale nie na to w pierwszej chwili zwróciłam uwagę. Była łysa, podobnie jak większość dzieci. Może nie całkiem, ale jednak włosy były naprawdę krótkie, dawały praktycznie wrażenie łysiny. Gdyby nie jej charakterystyczny uśmiech i śmiejące się zielone tęczówki pewnie bym jej nie poznała.
Zamarłam i nie mogłam ruszyć się dalej, choćbym chciała. Bartka najwidoczniej nie zraził ten widok, dlatego zdziwił go mój postój. Dopiero po chwili zrozumiał, o co dokładnie chodzi.
- Chemioterapia. - wyjaśnił smutno. Ale ja przecież wiedziałam, dlaczego nie ma włosów, ale nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak źle. Czyli wcześniej miała po prostu perukę?
Bartek wpatrywał się we mnie smutno.
- Rzadko ją zdejmuje - powiedział cicho. Wiedziałam, że chodzi mu o perukę. - Ale tutaj nie chce się wyróżniać na tle innych, dlatego jej nie zakłada. W domu to, co innego. Boi się wytykania.
Zdobyłam się na to by pokiwać delikatnie głową. Dlaczego w moich oczach pojawiły się łzy? Natychmiast zdjęłam okulary, by je zetrzeć zanim całkowicie bym się rozpłakała.
- Przepraszam - wyszeptałam łamliwym tonem. - Ostatnio nie potrafię panować nad sobą.
- A kiedykolwiek umiałaś?
Uśmiechnęłam się przez łzy. Dobrze, że nawet w takiej chwili umiał się zdobyć na poprawiający mi humor komentarz.
Bartek przyciągnął mnie delikatnie do siebie i objął na wysokości ramion. Mimowolnie zacisnęłam dłonie na jego kurtce, a do oczu zaczęło cisnąć mi się coraz więcej łez.
- Chcesz żebym całkowicie się rozpłakała?
- Lepiej teraz, niż w czasie rozmowy z nią - wyszeptał mi do ucha. - Możesz uwierzyć mi na słowo - to nie nowość, że ludzie tu płaczą.
Gdyby nie jego pomoc w postaci pocierania pokrzepiająco moich ramion i obejmowania mnie płakałabym pewnie o wiele dłużej. W końcu się opanowałam i po chwili odczekania, aby mój wygląd nic nie zdradzał byliśmy gotowi by przejść do stołówki. Jednak zanim to zrobiliśmy coś mnie tknęło.
Odciągnęłam Bartka na bok. Nie opierał się, a nawet mi to ułatwił, bo wątpię bym miała tyle siły by w ogóle przesunąć kogoś tak ogromnego. Nie pytał mnie o nic, dopóki nie podeszłam do pielęgniarki - młodej kobiety w nieskazitelnie czystym fartuchu - która szła wyraźnie w stronę stołówki.
- Przepraszam - zwróciłam się do niej. Grzecznie przystanęła i skinęła na mnie głową. - Mogłaby pani poprosić Madzię, aby do nas wyszła?
- Ach, oczywiście - pokiwała uśmiechnięta głową. - Państwo przyjechali ją odebrać?
- Tak. - odpowiedziałam za niego.
Chwilę później kobieta udała się do stołówki.
- I nici z niespodzianki.
- Pal licho niespodziankę, nie chcę, żeby tym dzieciakom zrobiło się przykro - powiedziałam. Bartek dał mi do zrozumienia, że nie wie o co mi chodzi. - Pewnie większość z nich zostanie tu przez święta i każdy widok ludzi, którzy odbierają stąd ich kolegów będzie dla nich bolesny. - wyjaśniłam.
Bartek przez chwilę milczał. Nie chciałam patrzeć w jego stronę i przezwyciężałam ciekawość jego reakcji wiercąc wzrokiem szklane drzwi.
- Jesteś niesamowita. - powiedział po chwili, a po jego tonie słyszałam, że się uśmiecha.
Oblałam się pewnie okropnym rumieńcem. Całe szczęście, że Madzia wyszła ze stołówki szybciej niż się spodziewałam.
Przez chwilę powolnym krokiem szła w naszą stronę z wzrokiem wbitym w moją osobę.
- Weronika? - spytała.
Uśmiechnęłam się szeroko i przykucnęłam. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć po korytarzu rozległ się pisk, a Madzia sprintem wbiegła w moje ramiona, wywracając mnie przy okazji. Może i była strasznie chuda i mizerna, ale wbiegając w kogoś sprintem naprawdę umiała dobrze powalić. Śmiałyśmy się przytulone do siebie na podłodze. Ten widok bynajmniej nie pasował do miejsca w jakim się znajdowałyśmy, ale nikt nam nie zwrócił na to uwagi. No może oprócz Bartka.
- Mnie tak nie witasz. - powiedział i żartobliwie wydął usta. - A gdzie podziękowania dla mnie? Ktoś ją tu musiał chyba przywieźć, co?
Madzia, nie czekając z trudem oderwała się ode mnie i wyskoczyła do góry z nadzieją, że może tym razem doskoczy do jego ramion. Oczywiście nie udało się jej, ale Bartek bez problemu złapał ją za ramiona i podciągnął by mogła objąć go nogami w pasie i zawiesić ramiona na jego karku.
- Tęskniłam za wami!
Później już udaliśmy się do sali, a Madzia radośnie podskakiwała.
Gdy byliśmy w środku Bartek wyciągnął torbę i zaczął ją powoli pakować, a mi polecił oporządzenie jej. Zadanie do najłatwiejszych może i nie należało, ale obydwie zgodnie stwierdziłyśmy, że to może być świetna zabawa.
Te ubrania, które Bartek zdążył spakować Madzia wyciągała i przykładała je do swojego drobnego ciała pozując w najrozmaitsze sposoby. Widząc, jak powoli wprowadza go w frustrację wybrałam jasnozieloną bluzkę i białe dżinsy.
Madzia oznajmiła, że pójdzie się przebrać. Z uśmiechem wyszła z sali, zostawiając mnie w bardzo dobrym humorze i Bartka mamroczącego jakieś przekleństwa pod nosem w czasie zbierania ubrań z podłogi.
- Nigdy nie chcę mieć córki.
Zaśmiałam się głośno z jego postanowienia i pomogłam mu zbierać ubrania. W pewnym momencie natrafiłam na coś włochatego i nieprzyjemnego w dotyku. Wyciągnęłam z pod łóżka perukę z kupą rudych poplątanych włosów. Odcień bardzo mi się spodobał i w umyśle wyobraziłam sobie jak ten ognisty kolor pięknie łączy się z zielenią jej oczu.
- Jest tu gdzieś szczotka? - spytałam.
- Po co niby? - Bartek odpowiedział pytaniem na pytanie. Teoretycznie miał rację, bo Madzia nie potrzebowała szczotki, ale mimo to myślałam, że co jakiś czas rozczesuje te peruki.
- Już nieważne, użyję swojej.
Wyciągnęłam podręczną szczotkę z torebki i zaczęłam żmudną pracę rozczesywania peruki. Nigdy nie myślałam, że można aż tak poplątać sztuczne włosy. Co chwila natrafiałam się na coś w rodzaju sklejonego pukla włosów, którego za nic nie szło rozczesać.
Gdy Madzia wróciła do sali ubrana w naprawdę piękny komplet wyraźnie zainteresowała się moim zajęciem.
- O jak fajnie - powiedziała i usiadła obok mnie z fascynacją obserwując moje poczynania, a raczej starania rozplątania tego bajzlu. - To jest moja ulubiona, ale przestałam jej używać, bo się poplątała, a ja nie umiałam jej rozczesać.
- Nie dziwię się - odparłam, siłując się z kolejnym sklejonym odcinkiem. - Co ty z nią zrobiłaś? Zamoczyłaś w kleju szybkoschnącym?
Gdy jakimś cudem rozczesałam perukę poleciłam Madzi siedzenie spokojnie, a sama zajęłam miejsce za nią. Nałożyłam jej perukę, wyjęłam gumkę i poprosiłam by trzymała boki. Rozczesałam ją już tylko dla poprawki, po czym zaczęłam robić wizję fryzury dla niej. Całe szczęście, lekcje Izy jak się robi kłosa nie poszły na marne.
- Czuję się jakbym naprawdę miała długie włosy... - powiedziała zachwycona.
- O to chodzi. - wyszeptałam.
Nie zwróciłam uwagi na Bartka, który skończył ją pakować i czekał aż będziemy gotowe do wyjścia ze szpitala i udania się do samochodu. Patrzył na nas z szerokim uśmiechem na twarzy, który gdybym mogła pewnie bym sfotografowała by mieć go na zawsze przy sobie. A tym bardziej teraz, gdy w torebce było zdjęcie jego jako wystraszonego jedenastolatka. Porównanie jego zmiany na przestrzeni lat nie raz wprowadziłoby uśmiech na moją twarz i zarazem żal, bo musiał w to włożyć wiele trudu.
Gdy w końcu skończyłam swoją zabawę w fryzjera Bartek głośno westchnął i z lekkim uśmiechem stanął przed nami.
- Gotowe? - spytał.
- No pewnie. - odpowiedziałyśmy razem, a nasze głosy zlane razem biły taką radością jakiej dawno nie słyszałam.
niedziela, 25 września 2016
33. Przeszłość w części została odkryta.
Siedziałam okryta kocami jeszcze przez kilka minut. Pani Milena, jak dobrze pamiętałam, biegała po kuchni, nieustannie czegoś szukając. Po zapachu ciasta i potraw typowo świątecznych zrozumiałam, że przygotowania do świąt idą tu pełną parą. Kuba uciekł do swojego pokoju, więc w salonie siedziałam sama.
Salon był duży, urządzony w nowoczesnym stylu. W centralnym miejscu stały dwie białe kanapy umiejscowione obok siebie i dwa duże biało - czarne fotele. Na ścianie wisiała duża czarna plazma, pod którą był mały regał, udekorowany ślicznymi i zadbanymi storczykami. Okna były duże, a między nimi wychwyciłam wyjście do ogródka. Czarne firanki nie zostały jeszcze zasłonięte, więc niczym w lustrze widziałam swoje odbicie w szybie. W rogu pokoju oczywiście stała choinka, która jeszcze była nie ubrana. Obok niej były dwa kartony, przygotowane do dekorowania. Były jeszcze schody na wyższe piętro, drzwi i wyjście na korytarz oraz wejście do kuchni.
Gdy usłyszałam ciche trzaski naczyń i, o dziwo, spokojne podśpiewywanie pod nosem uznałam, że to najwyższy czas by się na coś przydać.
Do Justyny już zadzwoniłam. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że okaże mi pomoc i powie, że natychmiast mam wracać. Dawała mi wolną rękę, skoro chciałam zostać, to mogłam spać w domu kompletnie obcych osób. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy jej po prostu nie błagać by mnie stąd odebrała. W tym miejscu czułam się nieswojo, jak intruz, którego w każdej chwili można ukarać. Jednak telepatia między nami najwyraźniej nie istniała i Justyna po usłyszeniu, że ze mną wszystko w porządku po prostu machnęła na to ręką. Dziękuję, że zawsze mogę na ciebie liczyć, siostrzyczko, parsknęłam w myślach.
Odłożyłam koce w jedną kupkę na kanapie, wzięłam pusty kubek już herbaty i udałam się do kuchni.
Kuchnia nie różniła się szczególnie od salonu. Jedynie pod względem wielkości była mniejsza i oczywiście umeblowana. Białe kafelki z czarnymi wzorami pokrywały podłogę, a odwrotna koloryzacja zdobiła kafelki na ścianach. Szafki były nieskazitelnie białe. Zastanawiałam się, czy taki porządek panował tu zawsze. Jeśli tak, to ta kuchnia była jedną z najpiękniejszych w jakich miałam okazję przebywać.
Pani Milena spojrzała na mnie, odrywając wzrok od zapisanych po brzegi kartek zeszytu.
- Może pani pomogę? - zaproponowałam nieśmiało. - Skoro i tak już tu jestem to wypadałoby na coś się przydać.
Kobieta roześmiała się perliście. Potrzebowała chwili by jej skupienie zmieniło się w rozbawienie. Zastanawiałam się czy w ten sposób nie sugeruje mi, że po prostu udaje tą życzliwość. Obawy odeszły w mgnieniu oka, gdy podała mi miskę ze składnikami czekającymi na wymieszanie.
- Zrobisz ciasto na pierogi? - spytała z uśmiechem. Wskazała miskę na ostatniej szafce obok okna. - Tam jest farsz.
- Oczywiście, pójdę umyć ręce i już się tym zajmę.
Odwróciłam się i chciałam udać się do łazienki, ale nie miałam pojęcia gdzie jest. Ach, tak, przecież jestem nie w tym domu.
Pani Milena roześmiała się widząc, moje zawahanie.
- Jeśli chcesz iść do łazienki to jest na piętrze, drugie drzwi po prawej. - powiedziała rozbawionym tonem.
- Daruję sobie, umyję tutaj. - powiedziałam i odkręciłam kran przy zlewie kuchennym.
Dzięki Bogu, że to nie jest jedna z tych rodzin, która mając zmywarkę w kuchni usuwa zlew. Całe szczęście póki co jeszcze nie musiałam zwiedzać całego domu.
Gdy ja ugniatałam ciasto, kobieta zajmowała się barszczem czerwonym i w międzyczasie stosowała ostatnie poprawki do sałatki, dodając jakieś przyprawy, i kto wie co jeszcze.
- Zazwyczaj sama się przygotowuję do świąt - zaczęła. - Bartek i mój mąż są zajęci, a Kubie nie powierzę żadnego ostrego narzędzia. Jutro z samego rana będzie pewnie ubierał choinkę. Chciałabyś mu pomóc?
- Traktuję to jako zwyczaj czysto rodzinny - powiedziałam, wyciągając ciasto na blat wcześniej posypany mąką. - Nie jestem tutaj nikim, kto do rodziny należy. Na pewno znajdą się jakieś inne osoby, które mu pomogą.
Kobieta zaśmiała się. Ale to już nie był wesoły śmiech. Dostrzegałam w nim smutek.
- To pierwsze święta, gdy będzie w stanie samodzielnie założyć ozdoby. Wcześniej był za mały i bez naszej pomocy nie mógł nawet trafić w gałąź. - opowiadała. Mimo że byłyśmy do siebie odwrócone plecami, byłam pewna, że się uśmiecha podobnie jak ja. - Bartek bardzo chciał mu pomóc, ale wszystko się tak złożyło, że nie ma czasu, a jutro jeszcze musi pojechać do Szczecina.
Skinęłam delikatnie głową, biorąc wałek z blatu obok.
- A co do rodziny - westchnęła. - Jestem zdania, że to kwestia czasu, gdy będziemy mogli się tak nazywać.
Oszołomiona zaprzestałam pracy i spojrzałam zdziwiona na kobietę. Całkowicie spodziewałam się jej reakcji - głośnego śmiechu.
- Nie uważasz, że Bartek w końcu postanowi się z tobą związać?
Może to było niegrzeczne, ale teraz ja się roześmiałam.
- A po co mu wiecznie narzekająca, na nic nie przydatna kłoda u nogi na całe życie? - spytałam, starając się zabrzmieć jak najbardziej poważnie, ale rozbawienie całkowicie psuło moje plany. Przecież ten pomysł był strasznie niedorzeczny.
- Ktoś tu ma niską samoocenę - kobieta powiedziała śpiewnym tonem, po czym cicho się zaśmiała. - A ty? Czujesz coś do niego?
Ta rozmowa zmierzała na naprawdę zły tor. Musiałam ją szybko nawrócić na coś mniej krępującego.
- To o czym my mówiłyśmy? - spytałam, nienaturalnie wysokim od zdenerwowania głosem. - Ach, tak! Ubieranie choinki! Oczywiście, że z chęcią pomogę Kubie.
Pani Milena widocznie zrozumiała aluzję, bo głośno się roześmiała, albo to był po prostu jej tik nerwowy. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak wesołego. Czy duch świąt udzielał się jej aż za nadto?
- Czyli nie chcesz na ten temat rozmawiać, co? - Chciałam wydać z siebie dźwięk potwierdzający, ale zamiast tego z moich ust wydobył się niezidentyfikowany odgłos podobny do pisku. Kobieta oczywiście musiała się zaśmiać.
- To dość krępujący temat - powiedziałam cicho.
- Prosta odpowiedź: tak czy nie? - nalegała.
W końcu odpuściłam. Odetchnęłam głośno i palnęłam:
- No tak!
Kontynuowałam pracę żeby się odstresować. I choć śmiech, którym wybuchała kobieta niemal co chwilę zaczynał mnie powoli peszyć, tak jego brak wprawił mnie w zakłopotanie. Czy ten wybuch potraktowała zbyt poważnie? Brawo, Weronika, po prostu mistrzyni nawiązywania kontaktów z rodzicami twojego obiektu westchnień. Gdzie jest ten order za głupotę?
Kobieta głośno westchnęła. Zrobiła to na tyle hałaśliwie, że wzdrygnęłam w miejscu i odwróciłam się gwałtownie w jej stronę. Ale jest aż tak źle?
- Nie powinno mnie to dziwić, prawda? - spytała. Była smutna. Już dawno się w tym wszystkim pogubiłam. Jak można było być smutnym, skoro komuś zależy na jej dziecku? - Każdej dziewczynie się podoba - Znam kilka wyjątków, pomyślałam. - Ile wiesz o jego przeszłości?
Zdziwiła mnie tym pytaniem. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo miałam pustkę w głowie. Nic mi się nie przypominało. Bo co miałam powiedzieć? Że znał się z Tomkiem i Michałem najdłużej? Że miał dziewczynę, którą rzucił? Czy to mogło być aż tak istotne?
- Wspominał coś o dziewczynie, z którą zerwał - powiedziałam. Kobieta otworzyła szerzej oczy, zakrywając usta ręką.
- Coś więcej?
- Nie, oprócz tego, że zerwał z jakąś dziewczyną nie poruszaliśmy tego tematu - wzruszyłam ramionami. - Kiedyś próbowałam, ale zrozumiałam, że nie chce o tym rozmawiać.
Pani Milena stała jeszcze przez chwilę oszołomiona, aż w końcu ruszyła w kierunku salonu, pokazując gestem dłoni żebym poszła za nią. Posłuchałam się i po chwili już obie stałyśmy przed małą, gustowną komodą.
Zanim kobieta ją otworzyła, bo jak się domyślałam - po to mnie tu przyprowadziła, by coś z niej wyciągnąć, zwróciła się do mnie:
- To nie było do końca tak - stwierdziła. - To ona z nim zerwała.
- Co? Jak to? - spytałam zdumiona. W czym takim Bartek, ten Bartek, jej nie pasował, że postanowiła z nim zerwać? Krzywdził ją? Oglądał się za innymi? O co tu chodziło?
- Pokażę ci teraz coś, ale obiecaj, że zachowasz tę informację dla siebie, dobrze?
- Tak, oczywiście - położyłam rękę instynktownie na sercu, dając wiarę moim słowom.
Kobieta pokiwała delikatnie głową i otworzyła szafkę.
Wyjęła z niej mały zakurzony nieco album. Kątem oka zauważyłam jak ociera swoje oko. Ona płakała? Z każdą kolejną chwilą miałam wątpliwości, czy aby na pewno powinnam oglądać to co ma mi do pokazania. W końcu nie miałam wyboru, gdy podała mi fotografię, odwróconą pustą stroną do góry.
Zwlekałam z odwróceniem jej.
- Zobacz ją. - poleciła mi kobieta.
Pomogła mi, obracając moją dłoń za mnie. Zamarłam, a z szoku zakryłam usta dłonią. To było niemożliwe.
Na oko jedenastolatek, z wyglądu mizerny, chudy i krótko przystrzyżony na tyle, że jego ciemne włosy w części zlewały się z kolorem skóry. Na nosie miał brązowe oprawki z grubymi jak na ten wiek szkłami. Jego wyraz twarzy nie wyrażał nic. Kompletną obojętność, oprócz tego smutek i strach. Mogłam powiedzieć, że go nie znam. Ale bym skłamała. Te oczy. Zielony kolor oczu, który niemal porażał mnie swoją intensywnością, wydawał się być nieco jaśniejszy niż teraz. Oczy przypominały lustro. Czy on płakał? A ten sweterek w kratę z wysokim kołnierzem? On w niczym nie przypominał swojej siedemnastoletniej wersji.
Z wrażenia fotografia omal nie wypadła mi z dłoni, która mimowolnie zaczęła się trząść. To naprawdę był on?
- Poznajesz go? - spytała kobieta, wyrywając mnie z oszołomienia.
- Powiedziałabym, że pierwszy raz chłopaka widzę na oczy... - powiedziałam, słabszym tonem, niż myślałam. Z krtani z trudem przechodziło mi jakiekolwiek słowo.
- Ale?
- Ale te oczy - wskazałam ruchem głowy na piękne zielone tęczówki. - To jedyny element, który w żadnym stopniu się nie zmienił.
- Możesz nie wiedzieć, ale teraz ma soczewki - powiedziała kobieta. - Dlatego ich kolor jest trochę mniej intensywny. Specjalnie takie wybrał, by zmienić się jak najbardziej.
Patrzyłam wciąż oszołomiona na zdjęcie. Wiedziałam, że to Bartek. Ale wciąż pewna część mnie twierdziła, że mi się po prostu coś przywidziało, a to było niemożliwe. Taka zmiana?
- Nie wiem, czy to nie za wcześnie żebyś wiedziała jak wyglądała jego przeszłość.
- Wciąż nie mam pojęcia, co takie się wydarzyło - powiedziałam, potrząsając głową. - Ta fotografia daje mi jedynie nikłe światło na to, co się mogło z nim dziać. Dręczyli go? Nie zdziwiłabym się...
Nie zauważyłam nawet, gdy kobieta wyciągnęła coś jeszcze. Podała mi świadectwo z pierwszej klasy gimnazjum.
Zerknęłam na nazwisko i imię - Bartosz Rosek. Odwróciłam by spojrzeć na oceny. Czego ja się jeszcze o nim dowiem? Znowu omal nie wypuściłam kartki z dłoni. Powtarzano mi zawsze, że jestem ponad przeciętnie inteligentna i jeśli bym chciała mogłabym celować w same najwyższe wyniki. Czy oni widzieli kiedykolwiek takie świadectwo? Od góry do dołu ocena: celujący. Jedynie w wychowaniu fizycznym i plastyce była piątka. Wychowanie fizyczne? Na miłość boską, teraz to on może bić rekordy Polski.
Potrząsnęłam głową.
- Co się z nim stało? - spytałam słabo.
Nie wiem, ile czasu stałam oszołomiona. Kobieta w pewnym momencie musiała sama mnie otrząsnąć. Delikatnie zabrała mi świadectwo z ręki, a zdjęcie zgięła w pół i włożyła do kieszeni moich dżinsów. Chciałam zaprotestować, ale ona przyłożyła palec do ust i pokręciła głową.
- Tobie się bardziej przyda - powiedziała. - Jakbyś kiedyś zapomniała, porównanie go do osobowości sprzed lat równałoby się powstaniu dwóch odmiennych osób.
Nie wiedziałam, czy mogę o to prosić. Czy to już nie było za wiele?
- Mogłaby mi pani, choć trochę, opowiedzieć o tym jaki on był kiedyś?
Kobieta skinęła głową na kuchnię, więc posłusznie poszłam za nią dokończyć pracę nad potrawami.
- Bał się ludzi - zaczęła, gdy wróciłam do pracy nad ciastem i powoli zamierzałam zacząć zawijać pierogi. - Był bardzo nieśmiały, a siatkówki nienawidził. Był w stosunku do nas bardzo życzliwy i sympatyczny. Nigdy nic nie opowiadał o tym, co było w szkole, dlatego nie wiedzieliśmy jak cierpi. Nauczyciele nie zwracali na to uwagi, a na zebraniach chwalili jedynie jego postępy w nauce. Zmienialiśmy szkołę podstawową kilka razy, zanim mógł choć przez chwilę poczuć się normalnie - mówiła, a jej głos powoli zaczynał się załamywać. Zaczęła płakać. - Jego ojciec i ja byliśmy zajęci pracą, a od niego wymagaliśmy tylko nauki. Z czasem mąż chciał aby Bartek przyłożył się do siatkówki i oderwał od świata w szkole, ale on jej nienawidził, bo na treningi uczęszczali uczniowie z jego klasy...
Nie chciałam już dłużej słuchać ze względu na stan kobiety. Podeszłam do niej i choć znałyśmy się od stosunkowo niedawna tak lepiej, położyłam dłoń na jej plecach i delikatnie pomasowałam. Czułam jak ciężko oddycha. Mimo upływu czasu wciąż odczuwała swój błąd jako matki - nie pomogła synowi, zanim się stoczył. Bo innego wyjścia nie widziałam. Jego oceny, wygląd, zachowanie też... On się zmienił. To nie była mała zmiana, tylko ogromna. Przypominał dwie różne osoby, dwa zupełnie inne charaktery, które z zewnątrz mimo różnicy wciąż w środku były tym samym chłopakiem. Jak bardzo zmieniło się jego podejście do świata?
W ciszy dokończyłyśmy pracę nad potrawami. Gdy kobieta się uspokoiła co jakiś czas próbowała udawać wesołą, ale mój smutny uśmiech w jej stronę za każdym razem przypominał jej, że już wiem, wiem, że udaje.
Pani Milena wskazała mi pokój, w którym miałam przenocować, przyniosła mi ubranie na piżamę i dwa ręczniki. Mimo mojej świadomości jej aktorstwa wciąż z uśmiechem wskazała mi łazienkę i poleciła mi pójście spać. Zapomniała o kolacji, ale nie byłam głodna. Wiedziałam, że jest roztrzęsiona po wspomnieniu bolesnej przeszłości, dlatego im mniej mogłam dać jej obowiązków do przygotowania mnie tym lepiej. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że w ogóle tu siedziałam, ale było za późno by wrócić do domu.
Gdy kobieta wyszła z pokoju, życząc mi dobrej i przespanej nocy z ulgą rzuciłam się na niesamowicie miękkie łóżko.
Nie wiem jak to możliwe, że tak pięknie można dobrać meble i styl. Cały pokój był urządzony bardzo w moim stylu. Ściany były fioletowe, a jasne panele pokrywał włochaty dywan tego samego koloru. Jedna ściana naprzeciw łóżka była czarna, stała tam komoda tego koloru i wisiało ogromne lustro z pozłacaną ramą. Łóżko miało czarną pościel i poduszki, a lekka i strasznie miękka kołdra była jasnofioletowa. Z jednej strony obok łóżka był czarny stylowy fotel, a z drugiej szklana szafka nocna z drobnymi elementami ciemnego drewna. Było wyjście na balkon i duże okna, jak w salonie.
Zasłoniłam okna tylko częściowo jasnofioletową firanką, by wpuścić do pokoju trochę księżycowego światła i udałam się do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic pod gorącą wodą, bo moje ciało wciąż było zziębnięte. Mycie włosów zajęło mi trochę więcej czasu, ale bez względu na to po chwili byłam już ubrana w o wiele za dużą jak na mnie koszulkę i czarne spodenki, które luźno zwisały z moich bioder. Może się myliłam, ale po zapachu czułam, że to mogą być ubrania tylko jednego członka tej rodziny. Zapach akurat tej wody kolońskiej rozpoznałabym wszędzie.
Weszłam do pokoju, zamknęłam ciemne drzwi, zgasiłam światło i po omacku trafiłam do łóżka. Mimo wygodnej kołdry niechętnie zauważyłam jej szczególny minus - nie szło się pod nią ogrzać, więc zaśnięcie będzie tym bardziej trudniejsze.
Mimo trudów dzisiejszego dnia, nie byłam bardzo znużona i trzymałam się bardzo dobrze. W końcu zrezygnowałam z prób zaśnięcia i rozmyślając wpatrywałam się w sufit.
Wyjęłam z kieszeni spodni, które położyłam na fotelu fotografię. Mimo ciemności blask księżyca pomógł mi dostrzec ją w dokładności jeszcze raz. Wyglądał okropnie, co tu dużo mówić. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest nieszczęśliwy, a szklane oczy jedynie potwierdzały, że ledwo się trzyma.
Czy teraz było lepiej? Czy był szczęśliwszy niż wtedy? To było dla mnie najważniejsze. Jeśli osiągnął szczęście i zadowolenie z życia byłam w stanie znieść jego zachowanie. Nieustannie gładziłam jego twarz, jakbym miała w ten sposób wymazać te łzy, które tak usilnie chciały spłynąć po jego twarzy. Nawet nie zauważyłam, gdy w moich oczach pojawiły się słone krople, które zaczęły spływać po moich policzkach.
Nie wiedziałam, co czuł dokładnie w ten sam sposób. Też przeżyłam dręczenie, ale na pewno inne, niekoniecznie bardziej bolesne. Dopiero teraz zauważyłam delikatny czerwony ślad pod jego lewym okiem. Bili go? Przez co on musiał przejść, by teraz być kimś takim?
Moje serce ściskało się w przypływie smutku jak jeszcze nigdy. Czułam żal, współczucie, cień zrozumienia. Nadal wiele rzeczy do mnie nie docierało. Znałam jego po zmianie, więc wyobrażenie go jako kogoś zupełnie innego było bardzo trudnym zadaniem.
Nagle usłyszałam trzask drzwi i głosy dochodzące z piętra niżej. Wrócił.
Starałam się przysłuchać ich rozmowie najlepiej jak mogłam, ale to było niewątpliwie utrudnione, przez tłumienie ścian. W końcu zrezygnowałam z tych prób, położyłam fotografię na szafce nocnej i na palcach podeszłam do drzwi, delikatnie je uchylając i kucając obok nich. Tak, bez wątpienia o wiele lepiej ich słyszałam.
Słyszałam jak Bartek prawdopodobnie odkłada jakąś reklamówkę gdzieś w salonie.
- Gdzie ona jest? - spytał. Uśmiechnęłam się, słysząc, że o mnie pyta.
- Poszła spać. - oznajmiła jego matka. Jej ton już był taki jak wcześniej, zanim zaczęłyśmy rozmowę o przeszłości, więc pewnie zdążyła się uspokoić.
- Pomogła ci z przygotowaniami?
- Tak, jest naprawdę bardzo uczynna - powiedziała, cicho się śmiejąc.
Nie dosłyszałam dokładnie co takiego Bartek jej odpowiedział.
- Synku, mogłabym ci zadać pytanie?
Bartek mruknął coś niewyraźnie, czego dokładnie nie zrozumiałam, ale strzelałam, że wyraził potwierdzenie.
- Czujesz coś do niej?
Omal nie odskoczyłam na równe nogi od tych drzwi, powstrzymując się by nie wybuchnąć nieoczekiwanym napadem entuzjazmu. Błagam, Bartek, odpowiedz na to pytanie, prosiłam w myślach.
- Chyba nie sądzisz, że będę ci się zwierzał z takich spraw? - odparł z rozbawieniem w głosie.
- Ona odpowiedziała mi na to pytanie.
Automatycznie spłonęłam rumieńcem, wiedząc, że i tak mnie nie widzą. Ciekawe, co by było gdybym wtedy skłamała?
- Nie musiałaś jej go nawet zadawać. Odpowiedź widać, jeśli tylko na nią spojrzysz, gdy jestem w pobliżu niej.
Jego matka roześmiała się głośno.
- Tak samo jest z tobą - powiedziała.
Czekałam aż zaprzeczy i powie, że coś sobie ubzdurała, ale nie powiedział nic, tylko westchnął głośno. Chwila. On westchnął, nie zaprzeczył. Czy mogę już zacząć skakać po pokoju jak małpa?
- Aż tak bardzo po mnie to widać?
Zatkałam mocno usta zziębniętymi dłońmi by nie wybuchnąć niekontrolowanym napadem radości. On właśnie przyznał, że mu na mnie zależy, a nawet więcej - czuje coś do mnie. Co innego jest się domyślać po jego zachowaniu, a co innego słyszeć potwierdzenie z jego ust.
Jego matka zaśmiała się głośno, słysząc ton jego głosu.
- Zdecydowanie potrafisz lepiej ukrywać uczucia, ale przy niej chyba o tym zapominasz - oznajmiła rozbawiona. - To kiedy poprosisz ją żeby była twoją dziewczyną?
Z każdą sekundą uświadamiałam sobie, że lepiej jeśli nie będę tego słuchać, bo ryzyko wybuchu bomby radości wzrośnie niewyobrażalnie.
- Słuchaj, mamo - powiedział. - To prawda, zależy mi na niej, ale to jeszcze nie jest takie uczucie, które sprawi, że w podskokach pobiegnę do niej i zaproponuję jej związek. Trochę czasu jeszcze potrzeba by tak się stało.
Dzięki, Bartek, bez wątpienia jesteś najlepszy w rozbrajaniu mojej tykającej bomby radości, pomyślałam zrezygnowana. I tak to już coś, przynajmniej mu na mnie zależy, a to wystarczyło bym miała ogromny uśmiech na twarzy.
Pani Milena powiedziała coś niewyraźnie, albo po prostu nie zwróciłam przez rozkojarzenie na to uwagi. Po chwili dodała:
- Jeszcze?
- Co jeszcze?
- Powiedziałeś, że to jeszcze nie jest to uczucie - sprecyzowała. Niewykluczone, że z każdym słowem wychylałam swoje uszy tak bardzo, że omal nie wypadłabym z pokoju. - Chcesz przez to powiedzieć, że nie wykluczasz możliwości, że się w niej zakochasz?
Moja pozycja mogła przypominać pozycję do modlitwy. Klęczałam i dłonie miałam ciasno złożone by je rozgrzać. W pewnym sensie się modliłam, ale o to by na to pytanie też odpowiedział.
- Wiesz, kilka miesięcy temu uznałbym, że to jest niemożliwe - powiedział. - Ale teraz nie zdziwiłbym się jakbym pewnego dnia stwierdził, że ją kocham.
Od uśmiechu zaczęły mnie aż boleć policzki. Ja zasnęłam, a to mi się śni, prawda? On naprawdę potwierdził, że może mnie kochać? Kochać? Czy to właśnie jest jeden z tych najlepszych dni w moim życiu?
- Pójdę do niej na chwilę zajrzeć. - powiedział.
To zdanie dotarło do mnie dopiero, gdy usłyszałam skrzypienie schodów. Przeklęłam cicho pod nosem i zamknęłam delikatnie drzwi. Na palcach podbiegłam do łóżka i by wywołać jak najcichsze odgłosy położyłam się i przykryłam szybko, i niedbale kołdrą. Opanowałam wyraz twarzy by zszedł z niej uśmiech, rozchyliłam lekko usta by jak najlepiej upodobnić się do osoby pogrążonej we śnie. Pal licho to, że nie umiem udawać i zazwyczaj w końcu się poddam i roześmieję, wpadając.
Bartek po chwili zapukał delikatnie do drzwi. Po co, skoro i tak wie, że śpię? A raczej myśli, że śpię. Omal nie odpowiedziałam, że może wejść, ale w porę opanowałam odruch.
Otworzył drzwi i powolnym niepewnym krokiem wszedł do pokoju. Tylko trochę przymknął drzwi, bo nie usłyszałam ich zamykania. Przez chwilę szedł przed siebie, ale zatrzymał się. Westchnął głośno i podszedł do czegoś za mną. Cholera! Zdjęcie zostało na szafce nocnej. Gdybym mogła, pewnie przywaliłabym sobie czymś w głowę. Wiedziałam, że o jakimś szczególe zapomną.
Najwyraźniej zabrał fotografię i obszedł z nią łóżko by usiąść na materacu obok moich kolan, który ugiął się pod wpływem jego ciężaru. Słyszałam tylko jego spokojny oddech. Ile bym dała by móc teraz otworzyć oczy i po prostu zobaczyć jego reakcję. Ale nie mogłam tego zrobić, chyba, że chciałam się już teraz tłumaczyć.
Wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka. Miał strasznie zimną dłoń i nie powstrzymałam się przed delikatnym ruchem powiek. Chyba to zauważył, ale nie przejął się tym. I dobrze. Mimo zimnej skóry, delikatność z jaką obchodził się ze mną dodawała mi ciepła od środka.
- Czyli już wiesz - powiedział. On się bał. Słyszałam strach w jego tonie, nie wydawało mi się. Jego głos się załamywał, nie przypominał siebie w żadnym stopniu. Jak to możliwe? - I mimo to płakałaś? - spytał retorycznie. A więc to na moje zaczerwienione policzki od płaczu zwrócił uwagę. Pewnie wciąż pozostawały wilgotne, więc to tylko utwierdziło jego przypuszczenia. - Martwisz się o mnie, jak zawsze - powiedział z nutą radości. Bartek, błagam, wyjdź, bo zaraz się rozpłaczę, pomyślałam. - Gdzie ty byłaś wcześniej, gdy potrzebowałem kogoś takiego jak ty?
Znów wyciągnął rękę i tym razem pogładził mnie po jeszcze wilgotnych po myciu włosach. Uwielbiałam, gdy ktoś ich dotykał. To była jedna z moich słabości, o której może nie wiedział, ale wykorzystywał ją idealnie. Kreślił tor z moich włosów do odsłoniętego kawałka karku. Z trudem powstrzymywałam się by na moją twarz nie zawitał uśmiech. Czy tak mogłoby być już zawsze? Nie miałabym nic przeciwko.
W końcu oderwał dłoń od moich mokrych włosów i zszedł z materaca. Zanim jednak wyszedł, jak się spodziewałam widocznie chciał zrobić coś jeszcze.
Pochylił się nade mną i odgarnął włosy z mojego czoła. Powoli przyzwyczajałam się do zimna jego skóry. Chwycił kołdrę, przez co przez chwilę zawiesił ciało nade mną. Mogłam wdychać jego zapach, jakby koszulka i spodenki wcale nie były nim już dawno przesiąknięte. Pociągnął za jej rogi i podciągnął ją na tyle, by okryć mnie od stóp, do ramion. Delikatnie podniósł moje ramię, ale zanim cokolwiek zrobił wyraźnie z czegoś zrezygnował.
Odszedł na chwilę, otworzył szafę i podszedł do mnie z powrotem. Zrzucił ze mnie kołdrę i przykrył moje ciało grubym kocem. Skąd on wiedział, że akurat tego potrzebuję? Później chwycił z powrotem kołdrę i przykrył mnie od stóp do ramion. Znowu delikatnie podniósł moje ramię i szybko wsadził pod nie okrycie, żeby zabezpieczyć mnie na całą noc, gdybym zachciała się rozkopać z tego.
Zanim wyszedł jeszcze po raz kolejny nachylił się delikatnie i pocałował mnie w czubek głowy. Poczułam ciepło, które uderzało do moich policzków.
- Śpij dobrze. - powiedział cicho i wyszedł z pokoju.
Dopiero gdy byłam pewna, że już go nie ma, bo usłyszałam stłumione głosy na korytarzu otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Fotografię odłożył na miejsce, albo po prostu jej nie ruszał. Wyciągnęłam delikatnie rękę by dotknąć miejsca, w którym mnie pocałował, a na moją twarz zawitał szeroki uśmiech. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś, co wprowadziłoby mnie w taką radość. Dziękowałam w duchu, że akurat tej nocy sen mnie nie otulił przedwcześnie, dzięki czemu usłyszałam tę rozmowę i byłam w pełni świadoma, gdy Bartek złożył mi wizytę.
Przypomniałam sobie słowa Fabiana, gdy chciał mnie podbudować bym walczyła o Bartka i o to, żebyśmy byli razem. Później przypomniałam sobie jak pani Milena wspominała, że dla niej kwestią czasu jest moment, w którym będziemy mogły nazywać się rodziną. I na końcu słowa Bartka, gdy stwierdził, że nie zdziwi się, jeśli w pewnym momencie stwierdzi, że mnie kocha. Postanowiłam nie dać po sobie poznać, że wiem, co się święci.
Miałam wybór, mogłam mu dać czas by uświadomił sobie, że związek między nami jest możliwy, ale mogłam również, jak za radą Fabiana, przejąć stery i zadbać o to by to wszystko doszło do końca, jaki sobie kiedyś wymarzyłam, nie wierząc, że ktoś taki jak Bartek zwróci na mnie uwagę. Pewna byłam jednego - nawet jeśli kiedyś mnie opuści, jestem gotowa zaryzykować i podjąć się tej roboty.
Salon był duży, urządzony w nowoczesnym stylu. W centralnym miejscu stały dwie białe kanapy umiejscowione obok siebie i dwa duże biało - czarne fotele. Na ścianie wisiała duża czarna plazma, pod którą był mały regał, udekorowany ślicznymi i zadbanymi storczykami. Okna były duże, a między nimi wychwyciłam wyjście do ogródka. Czarne firanki nie zostały jeszcze zasłonięte, więc niczym w lustrze widziałam swoje odbicie w szybie. W rogu pokoju oczywiście stała choinka, która jeszcze była nie ubrana. Obok niej były dwa kartony, przygotowane do dekorowania. Były jeszcze schody na wyższe piętro, drzwi i wyjście na korytarz oraz wejście do kuchni.
Gdy usłyszałam ciche trzaski naczyń i, o dziwo, spokojne podśpiewywanie pod nosem uznałam, że to najwyższy czas by się na coś przydać.
Do Justyny już zadzwoniłam. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że okaże mi pomoc i powie, że natychmiast mam wracać. Dawała mi wolną rękę, skoro chciałam zostać, to mogłam spać w domu kompletnie obcych osób. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy jej po prostu nie błagać by mnie stąd odebrała. W tym miejscu czułam się nieswojo, jak intruz, którego w każdej chwili można ukarać. Jednak telepatia między nami najwyraźniej nie istniała i Justyna po usłyszeniu, że ze mną wszystko w porządku po prostu machnęła na to ręką. Dziękuję, że zawsze mogę na ciebie liczyć, siostrzyczko, parsknęłam w myślach.
Odłożyłam koce w jedną kupkę na kanapie, wzięłam pusty kubek już herbaty i udałam się do kuchni.
Kuchnia nie różniła się szczególnie od salonu. Jedynie pod względem wielkości była mniejsza i oczywiście umeblowana. Białe kafelki z czarnymi wzorami pokrywały podłogę, a odwrotna koloryzacja zdobiła kafelki na ścianach. Szafki były nieskazitelnie białe. Zastanawiałam się, czy taki porządek panował tu zawsze. Jeśli tak, to ta kuchnia była jedną z najpiękniejszych w jakich miałam okazję przebywać.
Pani Milena spojrzała na mnie, odrywając wzrok od zapisanych po brzegi kartek zeszytu.
- Może pani pomogę? - zaproponowałam nieśmiało. - Skoro i tak już tu jestem to wypadałoby na coś się przydać.
Kobieta roześmiała się perliście. Potrzebowała chwili by jej skupienie zmieniło się w rozbawienie. Zastanawiałam się czy w ten sposób nie sugeruje mi, że po prostu udaje tą życzliwość. Obawy odeszły w mgnieniu oka, gdy podała mi miskę ze składnikami czekającymi na wymieszanie.
- Zrobisz ciasto na pierogi? - spytała z uśmiechem. Wskazała miskę na ostatniej szafce obok okna. - Tam jest farsz.
- Oczywiście, pójdę umyć ręce i już się tym zajmę.
Odwróciłam się i chciałam udać się do łazienki, ale nie miałam pojęcia gdzie jest. Ach, tak, przecież jestem nie w tym domu.
Pani Milena roześmiała się widząc, moje zawahanie.
- Jeśli chcesz iść do łazienki to jest na piętrze, drugie drzwi po prawej. - powiedziała rozbawionym tonem.
- Daruję sobie, umyję tutaj. - powiedziałam i odkręciłam kran przy zlewie kuchennym.
Dzięki Bogu, że to nie jest jedna z tych rodzin, która mając zmywarkę w kuchni usuwa zlew. Całe szczęście póki co jeszcze nie musiałam zwiedzać całego domu.
Gdy ja ugniatałam ciasto, kobieta zajmowała się barszczem czerwonym i w międzyczasie stosowała ostatnie poprawki do sałatki, dodając jakieś przyprawy, i kto wie co jeszcze.
- Zazwyczaj sama się przygotowuję do świąt - zaczęła. - Bartek i mój mąż są zajęci, a Kubie nie powierzę żadnego ostrego narzędzia. Jutro z samego rana będzie pewnie ubierał choinkę. Chciałabyś mu pomóc?
- Traktuję to jako zwyczaj czysto rodzinny - powiedziałam, wyciągając ciasto na blat wcześniej posypany mąką. - Nie jestem tutaj nikim, kto do rodziny należy. Na pewno znajdą się jakieś inne osoby, które mu pomogą.
Kobieta zaśmiała się. Ale to już nie był wesoły śmiech. Dostrzegałam w nim smutek.
- To pierwsze święta, gdy będzie w stanie samodzielnie założyć ozdoby. Wcześniej był za mały i bez naszej pomocy nie mógł nawet trafić w gałąź. - opowiadała. Mimo że byłyśmy do siebie odwrócone plecami, byłam pewna, że się uśmiecha podobnie jak ja. - Bartek bardzo chciał mu pomóc, ale wszystko się tak złożyło, że nie ma czasu, a jutro jeszcze musi pojechać do Szczecina.
Skinęłam delikatnie głową, biorąc wałek z blatu obok.
- A co do rodziny - westchnęła. - Jestem zdania, że to kwestia czasu, gdy będziemy mogli się tak nazywać.
Oszołomiona zaprzestałam pracy i spojrzałam zdziwiona na kobietę. Całkowicie spodziewałam się jej reakcji - głośnego śmiechu.
- Nie uważasz, że Bartek w końcu postanowi się z tobą związać?
Może to było niegrzeczne, ale teraz ja się roześmiałam.
- A po co mu wiecznie narzekająca, na nic nie przydatna kłoda u nogi na całe życie? - spytałam, starając się zabrzmieć jak najbardziej poważnie, ale rozbawienie całkowicie psuło moje plany. Przecież ten pomysł był strasznie niedorzeczny.
- Ktoś tu ma niską samoocenę - kobieta powiedziała śpiewnym tonem, po czym cicho się zaśmiała. - A ty? Czujesz coś do niego?
Ta rozmowa zmierzała na naprawdę zły tor. Musiałam ją szybko nawrócić na coś mniej krępującego.
- To o czym my mówiłyśmy? - spytałam, nienaturalnie wysokim od zdenerwowania głosem. - Ach, tak! Ubieranie choinki! Oczywiście, że z chęcią pomogę Kubie.
Pani Milena widocznie zrozumiała aluzję, bo głośno się roześmiała, albo to był po prostu jej tik nerwowy. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak wesołego. Czy duch świąt udzielał się jej aż za nadto?
- Czyli nie chcesz na ten temat rozmawiać, co? - Chciałam wydać z siebie dźwięk potwierdzający, ale zamiast tego z moich ust wydobył się niezidentyfikowany odgłos podobny do pisku. Kobieta oczywiście musiała się zaśmiać.
- To dość krępujący temat - powiedziałam cicho.
- Prosta odpowiedź: tak czy nie? - nalegała.
W końcu odpuściłam. Odetchnęłam głośno i palnęłam:
- No tak!
Kontynuowałam pracę żeby się odstresować. I choć śmiech, którym wybuchała kobieta niemal co chwilę zaczynał mnie powoli peszyć, tak jego brak wprawił mnie w zakłopotanie. Czy ten wybuch potraktowała zbyt poważnie? Brawo, Weronika, po prostu mistrzyni nawiązywania kontaktów z rodzicami twojego obiektu westchnień. Gdzie jest ten order za głupotę?
Kobieta głośno westchnęła. Zrobiła to na tyle hałaśliwie, że wzdrygnęłam w miejscu i odwróciłam się gwałtownie w jej stronę. Ale jest aż tak źle?
- Nie powinno mnie to dziwić, prawda? - spytała. Była smutna. Już dawno się w tym wszystkim pogubiłam. Jak można było być smutnym, skoro komuś zależy na jej dziecku? - Każdej dziewczynie się podoba - Znam kilka wyjątków, pomyślałam. - Ile wiesz o jego przeszłości?
Zdziwiła mnie tym pytaniem. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo miałam pustkę w głowie. Nic mi się nie przypominało. Bo co miałam powiedzieć? Że znał się z Tomkiem i Michałem najdłużej? Że miał dziewczynę, którą rzucił? Czy to mogło być aż tak istotne?
- Wspominał coś o dziewczynie, z którą zerwał - powiedziałam. Kobieta otworzyła szerzej oczy, zakrywając usta ręką.
- Coś więcej?
- Nie, oprócz tego, że zerwał z jakąś dziewczyną nie poruszaliśmy tego tematu - wzruszyłam ramionami. - Kiedyś próbowałam, ale zrozumiałam, że nie chce o tym rozmawiać.
Pani Milena stała jeszcze przez chwilę oszołomiona, aż w końcu ruszyła w kierunku salonu, pokazując gestem dłoni żebym poszła za nią. Posłuchałam się i po chwili już obie stałyśmy przed małą, gustowną komodą.
Zanim kobieta ją otworzyła, bo jak się domyślałam - po to mnie tu przyprowadziła, by coś z niej wyciągnąć, zwróciła się do mnie:
- To nie było do końca tak - stwierdziła. - To ona z nim zerwała.
- Co? Jak to? - spytałam zdumiona. W czym takim Bartek, ten Bartek, jej nie pasował, że postanowiła z nim zerwać? Krzywdził ją? Oglądał się za innymi? O co tu chodziło?
- Pokażę ci teraz coś, ale obiecaj, że zachowasz tę informację dla siebie, dobrze?
- Tak, oczywiście - położyłam rękę instynktownie na sercu, dając wiarę moim słowom.
Kobieta pokiwała delikatnie głową i otworzyła szafkę.
Wyjęła z niej mały zakurzony nieco album. Kątem oka zauważyłam jak ociera swoje oko. Ona płakała? Z każdą kolejną chwilą miałam wątpliwości, czy aby na pewno powinnam oglądać to co ma mi do pokazania. W końcu nie miałam wyboru, gdy podała mi fotografię, odwróconą pustą stroną do góry.
Zwlekałam z odwróceniem jej.
- Zobacz ją. - poleciła mi kobieta.
Pomogła mi, obracając moją dłoń za mnie. Zamarłam, a z szoku zakryłam usta dłonią. To było niemożliwe.
Na oko jedenastolatek, z wyglądu mizerny, chudy i krótko przystrzyżony na tyle, że jego ciemne włosy w części zlewały się z kolorem skóry. Na nosie miał brązowe oprawki z grubymi jak na ten wiek szkłami. Jego wyraz twarzy nie wyrażał nic. Kompletną obojętność, oprócz tego smutek i strach. Mogłam powiedzieć, że go nie znam. Ale bym skłamała. Te oczy. Zielony kolor oczu, który niemal porażał mnie swoją intensywnością, wydawał się być nieco jaśniejszy niż teraz. Oczy przypominały lustro. Czy on płakał? A ten sweterek w kratę z wysokim kołnierzem? On w niczym nie przypominał swojej siedemnastoletniej wersji.
Z wrażenia fotografia omal nie wypadła mi z dłoni, która mimowolnie zaczęła się trząść. To naprawdę był on?
- Poznajesz go? - spytała kobieta, wyrywając mnie z oszołomienia.
- Powiedziałabym, że pierwszy raz chłopaka widzę na oczy... - powiedziałam, słabszym tonem, niż myślałam. Z krtani z trudem przechodziło mi jakiekolwiek słowo.
- Ale?
- Ale te oczy - wskazałam ruchem głowy na piękne zielone tęczówki. - To jedyny element, który w żadnym stopniu się nie zmienił.
- Możesz nie wiedzieć, ale teraz ma soczewki - powiedziała kobieta. - Dlatego ich kolor jest trochę mniej intensywny. Specjalnie takie wybrał, by zmienić się jak najbardziej.
Patrzyłam wciąż oszołomiona na zdjęcie. Wiedziałam, że to Bartek. Ale wciąż pewna część mnie twierdziła, że mi się po prostu coś przywidziało, a to było niemożliwe. Taka zmiana?
- Nie wiem, czy to nie za wcześnie żebyś wiedziała jak wyglądała jego przeszłość.
- Wciąż nie mam pojęcia, co takie się wydarzyło - powiedziałam, potrząsając głową. - Ta fotografia daje mi jedynie nikłe światło na to, co się mogło z nim dziać. Dręczyli go? Nie zdziwiłabym się...
Nie zauważyłam nawet, gdy kobieta wyciągnęła coś jeszcze. Podała mi świadectwo z pierwszej klasy gimnazjum.
Zerknęłam na nazwisko i imię - Bartosz Rosek. Odwróciłam by spojrzeć na oceny. Czego ja się jeszcze o nim dowiem? Znowu omal nie wypuściłam kartki z dłoni. Powtarzano mi zawsze, że jestem ponad przeciętnie inteligentna i jeśli bym chciała mogłabym celować w same najwyższe wyniki. Czy oni widzieli kiedykolwiek takie świadectwo? Od góry do dołu ocena: celujący. Jedynie w wychowaniu fizycznym i plastyce była piątka. Wychowanie fizyczne? Na miłość boską, teraz to on może bić rekordy Polski.
Potrząsnęłam głową.
- Co się z nim stało? - spytałam słabo.
Nie wiem, ile czasu stałam oszołomiona. Kobieta w pewnym momencie musiała sama mnie otrząsnąć. Delikatnie zabrała mi świadectwo z ręki, a zdjęcie zgięła w pół i włożyła do kieszeni moich dżinsów. Chciałam zaprotestować, ale ona przyłożyła palec do ust i pokręciła głową.
- Tobie się bardziej przyda - powiedziała. - Jakbyś kiedyś zapomniała, porównanie go do osobowości sprzed lat równałoby się powstaniu dwóch odmiennych osób.
Nie wiedziałam, czy mogę o to prosić. Czy to już nie było za wiele?
- Mogłaby mi pani, choć trochę, opowiedzieć o tym jaki on był kiedyś?
Kobieta skinęła głową na kuchnię, więc posłusznie poszłam za nią dokończyć pracę nad potrawami.
- Bał się ludzi - zaczęła, gdy wróciłam do pracy nad ciastem i powoli zamierzałam zacząć zawijać pierogi. - Był bardzo nieśmiały, a siatkówki nienawidził. Był w stosunku do nas bardzo życzliwy i sympatyczny. Nigdy nic nie opowiadał o tym, co było w szkole, dlatego nie wiedzieliśmy jak cierpi. Nauczyciele nie zwracali na to uwagi, a na zebraniach chwalili jedynie jego postępy w nauce. Zmienialiśmy szkołę podstawową kilka razy, zanim mógł choć przez chwilę poczuć się normalnie - mówiła, a jej głos powoli zaczynał się załamywać. Zaczęła płakać. - Jego ojciec i ja byliśmy zajęci pracą, a od niego wymagaliśmy tylko nauki. Z czasem mąż chciał aby Bartek przyłożył się do siatkówki i oderwał od świata w szkole, ale on jej nienawidził, bo na treningi uczęszczali uczniowie z jego klasy...
Nie chciałam już dłużej słuchać ze względu na stan kobiety. Podeszłam do niej i choć znałyśmy się od stosunkowo niedawna tak lepiej, położyłam dłoń na jej plecach i delikatnie pomasowałam. Czułam jak ciężko oddycha. Mimo upływu czasu wciąż odczuwała swój błąd jako matki - nie pomogła synowi, zanim się stoczył. Bo innego wyjścia nie widziałam. Jego oceny, wygląd, zachowanie też... On się zmienił. To nie była mała zmiana, tylko ogromna. Przypominał dwie różne osoby, dwa zupełnie inne charaktery, które z zewnątrz mimo różnicy wciąż w środku były tym samym chłopakiem. Jak bardzo zmieniło się jego podejście do świata?
W ciszy dokończyłyśmy pracę nad potrawami. Gdy kobieta się uspokoiła co jakiś czas próbowała udawać wesołą, ale mój smutny uśmiech w jej stronę za każdym razem przypominał jej, że już wiem, wiem, że udaje.
Pani Milena wskazała mi pokój, w którym miałam przenocować, przyniosła mi ubranie na piżamę i dwa ręczniki. Mimo mojej świadomości jej aktorstwa wciąż z uśmiechem wskazała mi łazienkę i poleciła mi pójście spać. Zapomniała o kolacji, ale nie byłam głodna. Wiedziałam, że jest roztrzęsiona po wspomnieniu bolesnej przeszłości, dlatego im mniej mogłam dać jej obowiązków do przygotowania mnie tym lepiej. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że w ogóle tu siedziałam, ale było za późno by wrócić do domu.
Gdy kobieta wyszła z pokoju, życząc mi dobrej i przespanej nocy z ulgą rzuciłam się na niesamowicie miękkie łóżko.
Nie wiem jak to możliwe, że tak pięknie można dobrać meble i styl. Cały pokój był urządzony bardzo w moim stylu. Ściany były fioletowe, a jasne panele pokrywał włochaty dywan tego samego koloru. Jedna ściana naprzeciw łóżka była czarna, stała tam komoda tego koloru i wisiało ogromne lustro z pozłacaną ramą. Łóżko miało czarną pościel i poduszki, a lekka i strasznie miękka kołdra była jasnofioletowa. Z jednej strony obok łóżka był czarny stylowy fotel, a z drugiej szklana szafka nocna z drobnymi elementami ciemnego drewna. Było wyjście na balkon i duże okna, jak w salonie.
Zasłoniłam okna tylko częściowo jasnofioletową firanką, by wpuścić do pokoju trochę księżycowego światła i udałam się do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic pod gorącą wodą, bo moje ciało wciąż było zziębnięte. Mycie włosów zajęło mi trochę więcej czasu, ale bez względu na to po chwili byłam już ubrana w o wiele za dużą jak na mnie koszulkę i czarne spodenki, które luźno zwisały z moich bioder. Może się myliłam, ale po zapachu czułam, że to mogą być ubrania tylko jednego członka tej rodziny. Zapach akurat tej wody kolońskiej rozpoznałabym wszędzie.
Weszłam do pokoju, zamknęłam ciemne drzwi, zgasiłam światło i po omacku trafiłam do łóżka. Mimo wygodnej kołdry niechętnie zauważyłam jej szczególny minus - nie szło się pod nią ogrzać, więc zaśnięcie będzie tym bardziej trudniejsze.
Mimo trudów dzisiejszego dnia, nie byłam bardzo znużona i trzymałam się bardzo dobrze. W końcu zrezygnowałam z prób zaśnięcia i rozmyślając wpatrywałam się w sufit.
Wyjęłam z kieszeni spodni, które położyłam na fotelu fotografię. Mimo ciemności blask księżyca pomógł mi dostrzec ją w dokładności jeszcze raz. Wyglądał okropnie, co tu dużo mówić. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest nieszczęśliwy, a szklane oczy jedynie potwierdzały, że ledwo się trzyma.
Czy teraz było lepiej? Czy był szczęśliwszy niż wtedy? To było dla mnie najważniejsze. Jeśli osiągnął szczęście i zadowolenie z życia byłam w stanie znieść jego zachowanie. Nieustannie gładziłam jego twarz, jakbym miała w ten sposób wymazać te łzy, które tak usilnie chciały spłynąć po jego twarzy. Nawet nie zauważyłam, gdy w moich oczach pojawiły się słone krople, które zaczęły spływać po moich policzkach.
Nie wiedziałam, co czuł dokładnie w ten sam sposób. Też przeżyłam dręczenie, ale na pewno inne, niekoniecznie bardziej bolesne. Dopiero teraz zauważyłam delikatny czerwony ślad pod jego lewym okiem. Bili go? Przez co on musiał przejść, by teraz być kimś takim?
Moje serce ściskało się w przypływie smutku jak jeszcze nigdy. Czułam żal, współczucie, cień zrozumienia. Nadal wiele rzeczy do mnie nie docierało. Znałam jego po zmianie, więc wyobrażenie go jako kogoś zupełnie innego było bardzo trudnym zadaniem.
Nagle usłyszałam trzask drzwi i głosy dochodzące z piętra niżej. Wrócił.
Starałam się przysłuchać ich rozmowie najlepiej jak mogłam, ale to było niewątpliwie utrudnione, przez tłumienie ścian. W końcu zrezygnowałam z tych prób, położyłam fotografię na szafce nocnej i na palcach podeszłam do drzwi, delikatnie je uchylając i kucając obok nich. Tak, bez wątpienia o wiele lepiej ich słyszałam.
Słyszałam jak Bartek prawdopodobnie odkłada jakąś reklamówkę gdzieś w salonie.
- Gdzie ona jest? - spytał. Uśmiechnęłam się, słysząc, że o mnie pyta.
- Poszła spać. - oznajmiła jego matka. Jej ton już był taki jak wcześniej, zanim zaczęłyśmy rozmowę o przeszłości, więc pewnie zdążyła się uspokoić.
- Pomogła ci z przygotowaniami?
- Tak, jest naprawdę bardzo uczynna - powiedziała, cicho się śmiejąc.
Nie dosłyszałam dokładnie co takiego Bartek jej odpowiedział.
- Synku, mogłabym ci zadać pytanie?
Bartek mruknął coś niewyraźnie, czego dokładnie nie zrozumiałam, ale strzelałam, że wyraził potwierdzenie.
- Czujesz coś do niej?
Omal nie odskoczyłam na równe nogi od tych drzwi, powstrzymując się by nie wybuchnąć nieoczekiwanym napadem entuzjazmu. Błagam, Bartek, odpowiedz na to pytanie, prosiłam w myślach.
- Chyba nie sądzisz, że będę ci się zwierzał z takich spraw? - odparł z rozbawieniem w głosie.
- Ona odpowiedziała mi na to pytanie.
Automatycznie spłonęłam rumieńcem, wiedząc, że i tak mnie nie widzą. Ciekawe, co by było gdybym wtedy skłamała?
- Nie musiałaś jej go nawet zadawać. Odpowiedź widać, jeśli tylko na nią spojrzysz, gdy jestem w pobliżu niej.
Jego matka roześmiała się głośno.
- Tak samo jest z tobą - powiedziała.
Czekałam aż zaprzeczy i powie, że coś sobie ubzdurała, ale nie powiedział nic, tylko westchnął głośno. Chwila. On westchnął, nie zaprzeczył. Czy mogę już zacząć skakać po pokoju jak małpa?
- Aż tak bardzo po mnie to widać?
Zatkałam mocno usta zziębniętymi dłońmi by nie wybuchnąć niekontrolowanym napadem radości. On właśnie przyznał, że mu na mnie zależy, a nawet więcej - czuje coś do mnie. Co innego jest się domyślać po jego zachowaniu, a co innego słyszeć potwierdzenie z jego ust.
Jego matka zaśmiała się głośno, słysząc ton jego głosu.
- Zdecydowanie potrafisz lepiej ukrywać uczucia, ale przy niej chyba o tym zapominasz - oznajmiła rozbawiona. - To kiedy poprosisz ją żeby była twoją dziewczyną?
Z każdą sekundą uświadamiałam sobie, że lepiej jeśli nie będę tego słuchać, bo ryzyko wybuchu bomby radości wzrośnie niewyobrażalnie.
- Słuchaj, mamo - powiedział. - To prawda, zależy mi na niej, ale to jeszcze nie jest takie uczucie, które sprawi, że w podskokach pobiegnę do niej i zaproponuję jej związek. Trochę czasu jeszcze potrzeba by tak się stało.
Dzięki, Bartek, bez wątpienia jesteś najlepszy w rozbrajaniu mojej tykającej bomby radości, pomyślałam zrezygnowana. I tak to już coś, przynajmniej mu na mnie zależy, a to wystarczyło bym miała ogromny uśmiech na twarzy.
Pani Milena powiedziała coś niewyraźnie, albo po prostu nie zwróciłam przez rozkojarzenie na to uwagi. Po chwili dodała:
- Jeszcze?
- Co jeszcze?
- Powiedziałeś, że to jeszcze nie jest to uczucie - sprecyzowała. Niewykluczone, że z każdym słowem wychylałam swoje uszy tak bardzo, że omal nie wypadłabym z pokoju. - Chcesz przez to powiedzieć, że nie wykluczasz możliwości, że się w niej zakochasz?
Moja pozycja mogła przypominać pozycję do modlitwy. Klęczałam i dłonie miałam ciasno złożone by je rozgrzać. W pewnym sensie się modliłam, ale o to by na to pytanie też odpowiedział.
- Wiesz, kilka miesięcy temu uznałbym, że to jest niemożliwe - powiedział. - Ale teraz nie zdziwiłbym się jakbym pewnego dnia stwierdził, że ją kocham.
Od uśmiechu zaczęły mnie aż boleć policzki. Ja zasnęłam, a to mi się śni, prawda? On naprawdę potwierdził, że może mnie kochać? Kochać? Czy to właśnie jest jeden z tych najlepszych dni w moim życiu?
- Pójdę do niej na chwilę zajrzeć. - powiedział.
To zdanie dotarło do mnie dopiero, gdy usłyszałam skrzypienie schodów. Przeklęłam cicho pod nosem i zamknęłam delikatnie drzwi. Na palcach podbiegłam do łóżka i by wywołać jak najcichsze odgłosy położyłam się i przykryłam szybko, i niedbale kołdrą. Opanowałam wyraz twarzy by zszedł z niej uśmiech, rozchyliłam lekko usta by jak najlepiej upodobnić się do osoby pogrążonej we śnie. Pal licho to, że nie umiem udawać i zazwyczaj w końcu się poddam i roześmieję, wpadając.
Bartek po chwili zapukał delikatnie do drzwi. Po co, skoro i tak wie, że śpię? A raczej myśli, że śpię. Omal nie odpowiedziałam, że może wejść, ale w porę opanowałam odruch.
Otworzył drzwi i powolnym niepewnym krokiem wszedł do pokoju. Tylko trochę przymknął drzwi, bo nie usłyszałam ich zamykania. Przez chwilę szedł przed siebie, ale zatrzymał się. Westchnął głośno i podszedł do czegoś za mną. Cholera! Zdjęcie zostało na szafce nocnej. Gdybym mogła, pewnie przywaliłabym sobie czymś w głowę. Wiedziałam, że o jakimś szczególe zapomną.
Najwyraźniej zabrał fotografię i obszedł z nią łóżko by usiąść na materacu obok moich kolan, który ugiął się pod wpływem jego ciężaru. Słyszałam tylko jego spokojny oddech. Ile bym dała by móc teraz otworzyć oczy i po prostu zobaczyć jego reakcję. Ale nie mogłam tego zrobić, chyba, że chciałam się już teraz tłumaczyć.
Wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka. Miał strasznie zimną dłoń i nie powstrzymałam się przed delikatnym ruchem powiek. Chyba to zauważył, ale nie przejął się tym. I dobrze. Mimo zimnej skóry, delikatność z jaką obchodził się ze mną dodawała mi ciepła od środka.
- Czyli już wiesz - powiedział. On się bał. Słyszałam strach w jego tonie, nie wydawało mi się. Jego głos się załamywał, nie przypominał siebie w żadnym stopniu. Jak to możliwe? - I mimo to płakałaś? - spytał retorycznie. A więc to na moje zaczerwienione policzki od płaczu zwrócił uwagę. Pewnie wciąż pozostawały wilgotne, więc to tylko utwierdziło jego przypuszczenia. - Martwisz się o mnie, jak zawsze - powiedział z nutą radości. Bartek, błagam, wyjdź, bo zaraz się rozpłaczę, pomyślałam. - Gdzie ty byłaś wcześniej, gdy potrzebowałem kogoś takiego jak ty?
Znów wyciągnął rękę i tym razem pogładził mnie po jeszcze wilgotnych po myciu włosach. Uwielbiałam, gdy ktoś ich dotykał. To była jedna z moich słabości, o której może nie wiedział, ale wykorzystywał ją idealnie. Kreślił tor z moich włosów do odsłoniętego kawałka karku. Z trudem powstrzymywałam się by na moją twarz nie zawitał uśmiech. Czy tak mogłoby być już zawsze? Nie miałabym nic przeciwko.
W końcu oderwał dłoń od moich mokrych włosów i zszedł z materaca. Zanim jednak wyszedł, jak się spodziewałam widocznie chciał zrobić coś jeszcze.
Pochylił się nade mną i odgarnął włosy z mojego czoła. Powoli przyzwyczajałam się do zimna jego skóry. Chwycił kołdrę, przez co przez chwilę zawiesił ciało nade mną. Mogłam wdychać jego zapach, jakby koszulka i spodenki wcale nie były nim już dawno przesiąknięte. Pociągnął za jej rogi i podciągnął ją na tyle, by okryć mnie od stóp, do ramion. Delikatnie podniósł moje ramię, ale zanim cokolwiek zrobił wyraźnie z czegoś zrezygnował.
Odszedł na chwilę, otworzył szafę i podszedł do mnie z powrotem. Zrzucił ze mnie kołdrę i przykrył moje ciało grubym kocem. Skąd on wiedział, że akurat tego potrzebuję? Później chwycił z powrotem kołdrę i przykrył mnie od stóp do ramion. Znowu delikatnie podniósł moje ramię i szybko wsadził pod nie okrycie, żeby zabezpieczyć mnie na całą noc, gdybym zachciała się rozkopać z tego.
Zanim wyszedł jeszcze po raz kolejny nachylił się delikatnie i pocałował mnie w czubek głowy. Poczułam ciepło, które uderzało do moich policzków.
- Śpij dobrze. - powiedział cicho i wyszedł z pokoju.
Dopiero gdy byłam pewna, że już go nie ma, bo usłyszałam stłumione głosy na korytarzu otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Fotografię odłożył na miejsce, albo po prostu jej nie ruszał. Wyciągnęłam delikatnie rękę by dotknąć miejsca, w którym mnie pocałował, a na moją twarz zawitał szeroki uśmiech. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś, co wprowadziłoby mnie w taką radość. Dziękowałam w duchu, że akurat tej nocy sen mnie nie otulił przedwcześnie, dzięki czemu usłyszałam tę rozmowę i byłam w pełni świadoma, gdy Bartek złożył mi wizytę.
Przypomniałam sobie słowa Fabiana, gdy chciał mnie podbudować bym walczyła o Bartka i o to, żebyśmy byli razem. Później przypomniałam sobie jak pani Milena wspominała, że dla niej kwestią czasu jest moment, w którym będziemy mogły nazywać się rodziną. I na końcu słowa Bartka, gdy stwierdził, że nie zdziwi się, jeśli w pewnym momencie stwierdzi, że mnie kocha. Postanowiłam nie dać po sobie poznać, że wiem, co się święci.
Miałam wybór, mogłam mu dać czas by uświadomił sobie, że związek między nami jest możliwy, ale mogłam również, jak za radą Fabiana, przejąć stery i zadbać o to by to wszystko doszło do końca, jaki sobie kiedyś wymarzyłam, nie wierząc, że ktoś taki jak Bartek zwróci na mnie uwagę. Pewna byłam jednego - nawet jeśli kiedyś mnie opuści, jestem gotowa zaryzykować i podjąć się tej roboty.
Subskrybuj:
Posty (Atom)