wtorek, 27 września 2016

34. Radość, z jaką nie obchodziłam się od dawna.

          Gdy obudziłam się rano przez promienie słońca wdzierające się do środka pokoju usilnie, czułam się bardzo dziwnie. Nie spodziewałam się, że budząc się w obcym domu wśród obcych teoretycznie ludzi poczuję taką chęć kontynuowania tego do końca życia. Może to jakiś urok tkwił w tym pokoju, albo po prostu wydarzenia z nocy tak długo się mnie trzymały. Na samo wspomnienie wizyty Bartka na moją twarz zagościł szeroki uśmiech, a ja niechętnie odkopałam się z kołdry przez niego ułożonej.
          Podeszłam do dużego lustra, wiszącego na ścianie i z przerażeniem stwierdziłam, że mam szopę na głowie. Przeczesałam palcami włosy i jako tako je ułożyłam. Zatrzymałam się na chwilę na miejscu, gdzie Bartek kilka godzin temu złożył pocałunek. Czy kiedyś nadejdzie taki czas, gdy będzie to robił pewny mojej świadomości? Strzelałam, że zdawał sobie sprawy, że wcale nie śpię.
          Nie chciałam jeszcze zdejmować ubrań Bartka, więc zeszłam w nich na dół. Mijając drzwi przy samych schodach usłyszałam stłumione głosy męskie. Wszędzie rozpoznałabym głos Bartka, nawet za grubą ścianą. Uśmiechnęłam się lekko i w super nastroju zbiegłam energicznie po schodach.
          Mama Bartka wyszła z kuchni zaalarmowana odgłosem czyjejś pobudki. Przecierała akurat jakiś talerz, gdy zdziwił ją mój widok. Zmarszczyła delikatnie brwi, ale po chwili lekko się uśmiechnęła.
- Wyspałaś się? - spytała. - Jest godzina ósma rano, myślałam, że jeszcze trochę pośpisz.
- Naprawdę zasnęłam bez najmniejszych problemów. - Bo jakbym ich nie miała to wcale nie usłyszałabym Bartka i jego rozmowy z tą kobietą, prawda? - Jestem wypoczęta i gotowa do pracy.
          Kobieta roześmiała się głośno, wskazując mi dłonią kuchnię, w której wciąż trwały prace przygotowawcze do wigilii.
- Potrzebuję jeszcze pomocy przy sałatce greckiej i śledziach. - oznajmiła.
          Pokiwałam delikatnie głową i zajęłam miejsce przy blacie. Zapach potraw unosił się w powietrzu mieszając się w niesamowity aromat świąteczny. Jeszcze rok temu nie spodziewałam się, że będę pomagać w zupełnie innym domu w okresie świątecznym. Życie jednak lubi płatać niespodzianki.
          Usłyszałam odgłos czajnika, przez co delikatnie wzdrygnęłam. Kobieta wzięła elektryczny czajnik i zalała prawdopodobnie herbatę w filiżankach. Chwyciła z boku jakąś drewnianą tackę i ułożyła na niej filiżanki.
- Zaniesiesz Bartkowi herbatę? - spytała mnie z uśmiechem.
          Chyba spodziewała się mojej odpowiedzi, skoro od razu podała mi tacę i wskazała odpowiednie drzwi. Z cichym westchnieniem ruszyłam dumnie z uniesioną głową po schodach by tuż pod schodami speszyć się jak mała dziewczynka. Miałam mały problem z zapukaniem, bo ręce miałam zajęte. Wolałam nie ryzykować swojej niezdarności, więc wyciągnęłam delikatnie stopę i zatupałam w drzwi.
          Bartek po chwili wyszedł z pokoju od razu go zamykając, przez co uniemożliwił mi zobaczenie choć części jego wnętrza. No cóż, kiedy indziej, pomyślałam.
- Już wstałaś? - spytał zdziwiony.
          Każdy element tego poranka sprawiał, że chciałabym aby tak wyglądało już zawsze. Może to samotność w moim domu zostawiła taki odcisk w mojej podświadomości. Bartek z rana wyglądał lepiej niż zwykle i gdybym miała możliwość z pewnością korzystałabym z opcji spania tu i oglądania go o tej porze. Miał delikatnie zmrużone oczy i strasznie rozmierzwione włosy, które odruchowo przeczesał palcami.
          Wzruszyłam delikatnie ramionami.
- Co w tym takiego dziwnego? - nie rozumiałam.
          Bartek potrząsnął głową i rozumiejąc mnie bez słów odebrał tacę. Póki miałam okazję z nim porozmawiać i póki pamiętałam musiałam poruszyć jeszcze jeden temat.
- To dzisiaj jedziesz po Madzię? - spytałam. Bartek pokiwał delikatnie głową. - Chciałabym pojechać z tobą.
- Chciałabyś? - powtórzył, unosząc delikatnie brwi.
- Które to już życzenie z kolei? Piąte? - spytałam.
- Chyba tak. - potwierdził. Skinął na mnie głową. - Załatw swoje sprawy w nie mniej jak godzinę. Musimy wyjechać przed dziewiątą.
          Otworzył drzwi, a ja rozumiejąc niewidzialną aluzję zeszłam na dół by dokończyć pomagać jego matce.
          Zostało już kilka poprawek i przyprawienie potraw, więc uwinęłyśmy się z tym w mgnieniu oka. W międzyczasie wstał Kuba, który zaczął rozpakowywać ozdoby i biegać wokół nas, prosząc o pomoc w dekorowaniu choinki. Obiecałam mu, że od razu po tym jak się ubiorę zejdę do niego i ubierzemy ją razem. Nie musiał mnie okłamywać, żebym wiedziała, że zdecydowanie bardziej ode mnie wolał towarzystwo Bartka. Ostatecznie przystanął jednak na tę opcję.
           Nie miałam za dużego wyboru ubrań. Pozostawały mi wciąż te same dżinsy i szary sweter, co dzień wcześniej. Wcześniej zaszłam jeszcze do łazienki, bo mama Bartka była tak miła i wyprała mi te ubrania, żebym mogła założyć świeże. Włosy rozczesałam i związałam w koński ogon.
           Zeszłam z powrotem na dół i mimo stosunkowo krótkiej nieobecności to na stole już czekała na mnie herbata i kanapki.
- Zjedz śniadanie zanim pomożesz Kubie. - dobiegł do mnie kobiecy głos z kuchni.
           Wykonałam jej polecenie i byłam wolna od obowiązków by móc pomóc Kubie ubierać choinkę. Najpierw wzięliśmy lampki. Niski wzrost chłopaka przeszkadzał mu w zawieszeniu ich na wyższych gałęzi, więc podniosłam go najwyżej jak mogłam. Choinka była ogromna i już przestałam się dziwić, dlaczego Kuba chciał pomocy akurat Bartka. Przecież z moim wzrostem nie był w stanie dotknąć nawet czubka tego przeklętego drzewka. Już samo zakładanie łańcuchów było trudne.
            Musiałam zaufać Kubie i powierzyć mu, jakże trudne zadanie zawieszenia, a raczej zarzucenia światełek na najwyższą gałąź. Nie wiem jak nam się to udało bez przewrócenia choinki, albo upuszczenia chłopaka na podłogę. Okazało się, że jednak mam jakąś siłę w tych ramionach.
            Przy zakładaniu łańcuchów towarzyszyło nam o wiele więcej śmiechu. Na początku nie umiałam odróżnić, który łańcuch należy umieścić na samej górze. W tej rodzinie z góry była ustalona jakaś harmonia i porządek, którego należało przestrzegać. Kuba próbował mi to wytłumaczyć, ale skończyło się na tym, że moja mina mówiąca: Nie rozumiem ani słowa, z tego co do mnie mówisz. rozbawiła go do tego stopnia, że zrezygnowana zarzuciłam łańcuchy gdziekolwiek.
            Gdy Kuba przyznał, że to jednak nie jest tak trudne do zrobienia i umieściłam je w odpowiednich miejscach prychnęłam głośno, wprowadzając go na powrót w stan niedyspozycji wywołanej napadami śmiechu.
            Jakby tego było mało, czekało nas jeszcze wieszanie bombek. To dopiero było wyzwanie. Nie wiem, jak Kuba był w stanie zapamiętać jaka gałąź powinna odpowiadać danej bombce. Obserwowałam to wszystko ze zdumieniem, co jakiś czas wypominając mu, że kolorystyka nie będzie się zgadzać, ale udawał, że mnie nie słyszy. Pewnie domyślił się, że wprowadzałam własne poprawki przewieszając czerwone bombki bardziej do góry.
            Bartek przypomniał sobie o naszym istnieniu w najbardziej potrzebnym momencie. Zszedł na dół, rozmawiając z Tomkiem i widząc mnie, i Kubę ubierających choinkę uśmiechnął się szeroko. I choć widziałam to tylko kątem oka zapragnęłam prosić kogoś by zrobił zdjęcie by uwiecznić tę chwilę.
           Na chwilę zignorował Tomka, który wyraźnie nic sobie z tego nie zrobił i podszedł do nas.
- Młody, widzę, że nie poczekałeś na mnie - wskazał na niego oskarżycielsko palcem. Chłopiec wydął usta i wyglądał jakby chciał coś odpyskować, gdy go powstrzymałam.
           Oparłam dłonie delikatnie na jego ramionach, sygnalizując mu, żeby się uspokoić. Nie było to ciężkie ze względu na wzrost, w którym jeszcze go przewyższałam. Nie zdziwiłabym się, gdyby urósł do monstrualnych wymiarów podobnie jak jego starszy brat.
- Zaczekaliśmy na ciebie z najbardziej doniosłym momentem, jakim jest założenie gwiazdy na sam szczyt.
           Bartek zmierzył wzrokiem choinkę i z dumnym spojrzeniem zwrócił się do nas:
- Tylko dlatego, że nie dosięgnęlibyście do czubka? - spytał, uśmiechając się przy tym cwaniacko. Całe szczęście, że od początku do końca trzymałam się bardzo dzielnie, nie dając po sobie poznać, że mam miękkie kolana.
- Tak. - wypalił Kuba, zanim zdążyłam, rzecz jasna - zaprzeczyć.
           Zaśmialiśmy się głośno. Nie tylko ja i Bartek, bo z kuchni i jej okolic słychać było również śmiech przysłuchujących się rozmowie - jego mamie i Tomka.
- Chodź tu, młody. - powiedział Bartek, kucając.
           Z taką łatwością podniósł Kubę i posadził go sobie na barkach, jakby to wcale nie był człowiek, a poduszka lub zwykły worek. Nie zadał sobie najmniejszego trudu, jak dla przykładu ja, podnosząc go wyżej by mógł założyć gwiazdę.
- Poczekajcie! - usłyszeliśmy głośny krzyk z kuchni.
           Z pomieszczenia wybiegła kobieta, niosąc w dłoni podręczną kamerę.
- A tak przygotowują się do świąt nasze dzieci... - powiedziała, obchodząc Bartka i trzymanego przez niego na barkach Kubę.
- Mamo, odłóż to i daj nam założyć gwiazdkę. - ze względu na wiek jego ton nie zabrzmiał zbyt zdecydowanie, jak z pewnością chciał zabrzmieć. Niektóre głoski wypowiedział niewyraźnie, ale i tak sens ogólny można było zrozumieć bez problemu.
           Kobieta wyraźnie zbyła prośbę młodszego synka i zajęła się starszym.
- Jeden z niewielu momentów, w którym jesteś w domu, co?
- W przyszłości będzie gorzej pod tym względem.
           Starałam się by uśmiech nie zszedł z mojej twarzy, gdy usłyszałam to, niby żartobliwe, ostrzeżenie. Wyobraziłam sobie jak oglądają ten materiał kilka lat później i Bartek faktycznie w domu bywa coraz rzadziej przez pracę i wyjazdy. Nie nazwałabym go jakimś szczególnym jasnowidzem, wiedział po prostu czego chce i był gotowy to osiągnąć.
          Zbyłam te myśli, uśmiechając się jeszcze szerzej by nie wyróżniać się na tle obecnych.
- A to jest nasza przyszła synowa... - tym razem kobieta podeszła do mnie, a wzrok wszystkich skierował się w moją stronę. Chwila. Co ona powiedziała?
- Że co? - spytałam wyraźnie zmieszana, niewykluczone, że w części wyglądałam na zmęczoną.
- Bartek, powiesz coś na ten temat? - obeszła mnie dookoła , jakby ukazując w całości mój wygląd dzisiaj. Jak ja się cieszyłam, że postanowiłam się oporządzić o wiele wcześniej. Wizja mnie biorącej w tym udział w piżamie i poczochranych włosach na chwilę oderwała mnie od rzeczywistości.
          Bartek westchnął głośno.
- To kiedy pozwolisz nam założyć tę gwiazdę? - spytał, udając znużonego, ale widać, że dobrze się bawił.
- Mistrz zmiany tematu w akcji. - odparła jego matka żartobliwie. - Masz coś do dodania, Kubuś?
- Kto to jest sinowa? - spytał.
          Roześmialiśmy się wszyscy razem, nawet on cicho podrygiwał na ramionach Bartka, wydając z siebie odgłosy rozbawienia.
- To jest taka dla przykładu Weronika - zaczął Tomek, który do tej pory za specjalnie się nie wyróżniał. - Która się ożeni...
- Wyjdzie za mąż. - poprawiłam go. Starałam się udawać poważną, ale cała sytuacja mimo swojego podtekstu i krępującego charakteru zaczęła mnie powoli bawić.
- Właśnie. Lepiej, żeby była mądra, bo na głupią Bartek raczej nie zwróci uwagi .- skinął głową, wyrażając aprobatę. - Weźmie ślub z twoim bratem i będzie częścią twojej rodziny. Chciałbyś aby Weronika należała do twojej rodziny?
          Kuba udał, że się namyśla, po czym wesoło wykrzyczał:
- Jasne!
          Z tym entuzjazmem i radością spadł również niewidzialny kamień z mojego serca, który ciążył od momentu wspominki o synowej. Czyżbym się martwiła jak w ewentualności zostanę przyjęta przez jego rodzinę? Z każdą godziną zaczęłam pozbywać się tych obaw, widząc, że raczej smutni nie będą.
           Oprócz niego roześmialiśmy się również my.
- No to nie wiem, jak wy do tego podchodzicie - powiedział Tomek, wskazując mnie i Bartka. - Ale ja tu widzę chętnego do wszelkich pomocy przy weselu.
           Zauważyłam, że pani Milena już do mnie podchodziła, a pytanie malowała się na jej twarzy tak jasno, że już w połowie drogi ją powstrzymałam.
- Niech pani do mnie nie podchodzi. - zatrzymałam ją gestem ręki. - Nawet nie wiem co mam powiedzieć.
- Weronika, mówi się tak albo nie. - powiedział Tomek. - Odpowiedź Zastanowię się jest równa z odmową. Zapamiętaj.
- Najwyżej jeśli odmówi to znamy sposoby by ją przekonać, co nie? - wtrącił się Bartek.
- Oczywiście, najnowsza technologia zmusi ją do zmiany zdania szybciej niż by się spodziewała.
- Cicho, nie mów o tym przy dziecku. - Bartek żartobliwie zakrył usta jednym palcem.
           Niewykluczone, że od kilku minut stałam z lekkim uśmiechem i rozłożonymi rękoma, próbując zrozumieć co się właśnie odgrywa wokół mnie. Tylko nie traktuj tego poważnie, Weronika, oni przecież żartują, pomyślałam.
           W końcu pani Milena pozwoliła chłopakom założyć gwiazdę na sam czubek choinki. Widząc ekscytację w oczach Kuby i radość od niego emanującą, nie mogłam powstrzymać się od komentarza:
- Też tak chcę.
- Założyć gwiazdę na czubek choinki? - spytał Bartek, odwracając głowę w moją stronę, w czasie gdy Kuba wciąż siłował się ze złotą gwiazdą. Pokiwałam energicznie z lekkim uśmiechem głową. - Może bym się zgodził, gdyby nie ryzyko, że zwalisz przy okazji choinkę i połamiesz mój kręgosłup doszczętnie.
           Mimo wyczuwalnego podtekstu do mojej wagi, za który mogłabym go po prostu udusić, a raczej  próbować, roześmiałam się głośno, a po chwili zawtórowali mi pozostali.
           Postanowiłam wprowadzić go w błąd i przy okazji zobaczyć jego reakcję. Wyciągnęłam przed siebie dłoń powoli licząc na palcach i mówiąc pod nosem niewyraźne słowa, żeby nikt oprócz niego nie zrozumiał przesłania. Mina automatycznie mu zmizerniała, gdy zatrzymałam się na szóstym palcu z kolei i spojrzałam na niego jednoznacznie.
- Nie waż się. - powiedział.
           Starałam się nie wybuchnąć głośnym śmiechem, ale i tak całkowicie się nie powstrzymałam. Miałam wrażenie, a nawet byłam pewna, że tylko my w tym pomieszczeniu wiedzieliśmy o co chodzi. Tematy do rozmów, które tylko my rozumieliśmy, porozumiewanie się bez słów czasami składało się na tak swojego rodzaju inną i w pewnym sensie osobistą relację, że aż sama byłam pod wrażeniem kiedy ta znajomość awansowała na taki poziom.
           Na koniec filmiku pani Milena poprosiła nas, żebyśmy wszyscy razem zebrali się w jednym miejscu i za pozowali do końcowego ujęcia. Zanim jednak odpowiednio się ustawiliśmy minęła chyba połowa filmiku. W końcu Bartek polecił Kubie mocne trzymanie się, a sam wolnymi ramionami po kumpelsku objął Tomka, a mnie przycisnął delikatnie do swojego lewego boku, obejmując w talii. Nawet jeśli robił to wymuszenie, w co wątpiłam, uśmiechnęłam się szeroko i nie mając co zrobić z prawą ręką delikatnie ułożyłam ją na jego plecach, a prawy policzek wtuliłam w jego ramię.
           Gdy kobieta pokazała nam jak wyszliśmy na zdjęciu odruchowo chciałam się zapytać, czy może wyciąć Kubę i Tomka. Gdyby to zrobiła nasza dwójka bez wątpienia przypominałaby parę. Gdy pozowaliśmy nie zwróciłam uwagi na to jakie szczęście i radość gości na naszych twarzach, i z jaką delikatnością, a zarazem pewnością się ze sobą obchodziliśmy. Nie wiedziałam jak mam podziękować jej, gdy widząc jak ładnie wyszliśmy nie chciała czekać i od razu pobiegła wydrukować zdjęcie.
           Schowałam fotografię do torebki podobnie jak tą, którą dostałam dzień wcześniej. Bartek zauważył, że mam jeszcze jedno zdjęcie i najwyraźniej chciał mnie wpędzić w zakłopotanie, bo specjalnie nie ukrywał, że coś zauważył. Pewnie zaczęłabym panikować, gdyby nie fakt, że nie spałam w nocy.
- Co to jest za zdjęcie? - wskazał fotografię odwróconą do niego pustą stroną. Chciał mnie sprawdzić? Zaczęłam się zastanawiać, czy chce przetestować moją szczerość. Mimo to musiałam dotrzymać obietnicy i choć i tak już wiedział, to miałam nie pisnąć ani słówka.
           Westchnęłam, udając najlepiej jak mogę trochę poddenerwowaną i zakłopotaną.
- Niektóre zdjęcia przypominają mi o bardzo ważnych fragmentach życia, o których chciałabym zawsze pamiętać - odparłam. - Może nie zawsze są one przyjemne i mało bolesne, ale to właśnie te słabsze okresy w życiu uświadamiają mi jaka silna jestem teraz.
           Byłby głupi, gdyby po tej odpowiedzi uznał, że nie mówię o jego przeszłości. Widziałam po jego zdziwieniu, że najwyraźniej spodziewał się czegoś zupełnie innego. W ten sposób powiedziałam mu po części prawdę, trochę go podbudowałam i nie okłamałam w żaden sposób. Cel został osiągnięty, a próba zaliczona.
           Po pół godzinie byliśmy obydwoje gotowi do wyjazdu. Zabrałam od jego mamy prowiant na drogę i picie, po czym pożegnałam się z Kubą.
           Dzień był o wiele chłodniejszy niż wczorajszy, ale przynajmniej wiatr już bardziej odpowiadał jeździe. Zajęłam miejsce z przodu obok kierowcy i czekałam aż Bartek zapakuje coś do bagażnika. Uruchomił GPS i mogliśmy już ruszać.
           Na początku obydwoje milczeliśmy, szukając tematu do rozmów. Od samego wyjazdu i rozmowy z Fabianem nasuwał mi się tylko jeden, który chciałam mieć jak najszybciej z głowy.  Ponadto wyznanie Bartka w nocy dodało mi otuchy, że cała rozmowa nie zakończy się awanturą.
- Jak tam idą przygotowania do mistrzostw? - spytałam.
- Dobrze. - skwitował Bartek. Wydawał się nie być skory do rozmowy na ten temat. - Fabian nie opowiada tobie o ich przebiegu?
           Miałam do wyboru szczerość i nie owijanie w bawełnę, lub powolne wycofanie się i poruszenie tego tematu kiedy indziej.
- Zazwyczaj jest zmęczony po treningu i woli unikać tego tematu. - starałam się najlepiej jak mogłam, żeby nie mówić prosto z mostu, ale na tyle jasno, że mógłby mnie zrozumieć.
- Sugerujesz coś? - jego ton brzmiał dość ostro, żebym zrozumiała, że należy nie ciągnąć tego tematu.
- Nie mam nic przeciwko treningom, nawet nie powinnam w to ingerować - zaczęłam. - Ale nie zamierzam siedzieć i patrzeć jak powoli te zbyt częste treningi wykańczają graczy.
           Otworzył usta by coś powiedzieć, ale jak zwykle go wyprzedziłam.
- Nie zrozum mnie źle, Bartek. Po prostu martwię się o was - powiedziałam. - O ciebie. - dodałam, spodziewając się, że to może na niego podziałać. Nie myliłam się, złość i podirytowanie momentalnie uleciały z jego twarzy. Całe szczęście, pomyślałam. - Pomyślałeś co będzie jeśli doznasz kontuzji?
- Przecież uważam.
- Ale to nie wystarczy przy takiej ilości treningów po tyle godzin tygodniowo - odparłam. - Dobrze wiesz, że jeśli stracą ciebie to szanse na jakikolwiek turniej przepadną.
           Westchnął głośno.
- Mam zużyć życzenie, żebyś coś z tym zrobił? - spytałam. Poszłam ostatecznie na łatwiznę. Wiedziałam, że życzenia kiedyś się skończą, a ja powinnam się nauczyć przekonywać go do swojej racji. Jeśli powiedziałabym, że mam na to jeszcze czas, zachowałabym się źle?
- Aż tak ci na tym zależy? - spytał zrezygnowany. Pokiwałam energicznie głową. - Niech ci będzie. Zostało ci...
- Poczekaj.
           Skoro już miałam zużyć życzenie chciałam je sformułować tak bym nie żałowała tej decyzji.
- Nie chcę, żebyś, czy to w przygotowaniach do turnieju, kwalifikacji, czy czegokolwiek, stawiał coś ponad swoje zdrowie i wydolność. Nawet jeśli jesteś pewien, że dasz radę udźwignąć kolejne godziny chciałabym, żebyś robił częstsze przerwy.  Już możesz powiedzieć tę formułkę.
- Ale żeś to sformułowała... - skomentował. - Zostało ci siedemnaście życzeń.
           Najtrudniejsze miałam za sobą. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kilka minut po zakończeniu tego tematu zaczęliśmy normalną luźną rozmowę. Bartek pytał się o to, kiedy zdążyłam tak polepszyć kontakty z Tomkiem. Powiedziałam, że to wcale nie było nic trudnego i to on uparł się żebyśmy się lepiej poznali. Starałam się to ująć najbardziej żartobliwie jak tylko mogłam, żeby Bartek nie pomyślał, że Tomek mnie nachodził lub coś w tym stylu.
           Mieliśmy jeden postój na zatankowanie i za moją potrzebą skorzystania z toalety. Bartek z początku był niechętny, bo byliśmy już niedaleko Szczecina, a te dwie godziny podróży na rozmowie mijały szybciej niż można było się spodziewać. Zareagował dopiero wtedy, kiedy zadeklarowałam, że albo się zatrzyma albo ja wyskoczę z auta. Na pewno to ostatecznie go nie przekonało, ale przynajmniej zaparkował na pobliskiej stacji i uznał, że skoro już tu jest to uzupełni paliwo, żeby w drodze powrotnej nie stać w o wiele dłuższych korkach. W końcu dzisiaj była wigilia.
           W końcu dojechaliśmy do szpitala specjalistycznego w Szczecinie. Wyszliśmy z auta i w milczeniu udaliśmy się do sali Madzi. Czułam się jakby z każdym krokiem, którym zbliżaliśmy się do oddziału onkologii dziecięcej coraz bardziej atmosfera nas przytłaczała. To było okropne spędzać święta w szpitalu z dala od rodziny. Cieszyłam się, że Madzia mogła wyjechać na ten czas do rodzinnego miasta, a ja mogłam jej w tym towarzyszyć.
           Po krótkim spacerze korytarzami oddziału doszliśmy do odpowiedniej sali. Zanim weszliśmy Bartek zatrzymał mnie gestem dłoni.
- Ona nie wie, że przyjechałaś ze mną. - wyszeptał.
           Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem, który on delikatnie odwzajemnił i otworzyłam drzwi. Nie było jej.
- Chyba jest w stołówce. - powiedział i spojrzał na zegarek. - W tym czasie dzieciaki bawią się, albo czekają w kolejce do komputera.
           Poszłam za Bartkiem, który najwyraźniej cały plan oddziału znał na pamięć. Stołówka miała szklane ściany i drzwi, przez które zauważyłam mnóstwo dzieci, a wśród nich Madzię. Wyglądała na szczęśliwą, bawiła się z kilkoma chłopcami, rzucając w ich stronę piłkę. Miała sterylny fartuch, ale nie na to w pierwszej chwili zwróciłam uwagę. Była łysa, podobnie jak większość dzieci. Może nie całkiem, ale jednak włosy były naprawdę krótkie, dawały praktycznie wrażenie łysiny. Gdyby nie jej charakterystyczny uśmiech i śmiejące się zielone tęczówki pewnie bym jej nie poznała.
           Zamarłam i nie mogłam ruszyć się dalej, choćbym chciała. Bartka najwidoczniej nie zraził ten widok, dlatego zdziwił go mój postój. Dopiero po chwili zrozumiał, o co dokładnie chodzi.
- Chemioterapia. - wyjaśnił smutno. Ale ja przecież wiedziałam, dlaczego nie ma włosów, ale nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak źle. Czyli wcześniej miała po prostu perukę?
           Bartek wpatrywał się we mnie smutno.
- Rzadko ją zdejmuje - powiedział cicho. Wiedziałam, że chodzi mu o perukę. - Ale tutaj nie chce się wyróżniać na tle innych, dlatego jej nie zakłada. W domu to, co innego. Boi się wytykania.
           Zdobyłam się na to by pokiwać delikatnie głową. Dlaczego w moich oczach pojawiły się łzy? Natychmiast zdjęłam okulary, by je zetrzeć zanim całkowicie bym się rozpłakała.
- Przepraszam - wyszeptałam łamliwym tonem. - Ostatnio nie potrafię panować nad sobą.
- A kiedykolwiek umiałaś?
           Uśmiechnęłam się przez łzy. Dobrze, że nawet w takiej chwili umiał się zdobyć na poprawiający mi humor komentarz.
           Bartek przyciągnął mnie delikatnie do siebie i objął na wysokości ramion. Mimowolnie zacisnęłam dłonie na jego kurtce, a do oczu zaczęło cisnąć mi się coraz więcej łez.
- Chcesz żebym całkowicie się rozpłakała?
- Lepiej teraz, niż w czasie rozmowy z nią - wyszeptał mi do ucha. - Możesz uwierzyć mi na słowo - to nie nowość, że ludzie tu płaczą.
            Gdyby nie jego pomoc w postaci pocierania pokrzepiająco moich ramion i obejmowania mnie płakałabym pewnie o wiele dłużej. W końcu się opanowałam i po chwili odczekania, aby mój wygląd nic nie zdradzał byliśmy gotowi by przejść do stołówki. Jednak zanim to zrobiliśmy coś mnie tknęło.
            Odciągnęłam Bartka na bok. Nie opierał się, a nawet mi to ułatwił, bo wątpię bym miała tyle siły by w ogóle przesunąć kogoś tak ogromnego. Nie pytał mnie o nic, dopóki nie podeszłam do pielęgniarki - młodej kobiety w nieskazitelnie czystym fartuchu - która szła wyraźnie w stronę stołówki.
- Przepraszam - zwróciłam się do niej. Grzecznie przystanęła i skinęła na mnie głową. - Mogłaby pani poprosić Madzię, aby do nas wyszła?
- Ach, oczywiście - pokiwała uśmiechnięta głową. - Państwo przyjechali ją odebrać?
- Tak. - odpowiedziałam za niego.
             Chwilę później kobieta udała się do stołówki.
- I nici z niespodzianki.
- Pal licho niespodziankę, nie chcę, żeby tym dzieciakom zrobiło się przykro - powiedziałam. Bartek dał mi do zrozumienia, że nie wie o co mi chodzi. - Pewnie większość z nich zostanie tu przez święta i każdy widok ludzi, którzy odbierają stąd ich kolegów będzie dla nich bolesny. - wyjaśniłam.
            Bartek przez chwilę milczał. Nie chciałam patrzeć w jego stronę i przezwyciężałam ciekawość jego reakcji wiercąc wzrokiem szklane drzwi.
- Jesteś niesamowita. - powiedział po chwili, a po jego tonie słyszałam, że się uśmiecha.
            Oblałam się pewnie okropnym rumieńcem. Całe szczęście, że Madzia wyszła ze stołówki szybciej niż się spodziewałam.
            Przez chwilę powolnym krokiem szła w naszą stronę z wzrokiem wbitym w moją osobę.
- Weronika? - spytała.
            Uśmiechnęłam się szeroko i przykucnęłam. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć po korytarzu rozległ się pisk, a Madzia sprintem wbiegła w moje ramiona, wywracając mnie przy okazji. Może i była strasznie chuda i mizerna, ale wbiegając w kogoś sprintem naprawdę umiała dobrze powalić. Śmiałyśmy się przytulone do siebie na podłodze. Ten widok bynajmniej nie pasował do miejsca w jakim się znajdowałyśmy, ale nikt nam nie zwrócił na to uwagi. No może oprócz Bartka.
- Mnie tak nie witasz. - powiedział i żartobliwie wydął usta. - A gdzie podziękowania dla mnie? Ktoś ją tu musiał chyba przywieźć, co?
            Madzia, nie czekając z trudem oderwała się ode mnie i wyskoczyła do góry z nadzieją, że może tym razem doskoczy do jego ramion. Oczywiście nie udało się jej, ale Bartek bez problemu złapał ją za ramiona i podciągnął by mogła objąć go nogami w pasie i zawiesić ramiona na jego karku.
- Tęskniłam za wami!
            Później już udaliśmy się do sali, a Madzia radośnie podskakiwała.
            Gdy byliśmy w środku Bartek wyciągnął torbę i zaczął ją powoli pakować, a mi polecił oporządzenie jej. Zadanie do najłatwiejszych może i nie należało, ale obydwie zgodnie stwierdziłyśmy, że to może być świetna zabawa.
            Te ubrania, które Bartek zdążył spakować Madzia wyciągała i przykładała je do swojego drobnego ciała pozując w najrozmaitsze sposoby. Widząc, jak powoli wprowadza go w frustrację wybrałam jasnozieloną bluzkę i białe dżinsy.
            Madzia oznajmiła, że pójdzie się przebrać. Z uśmiechem wyszła z sali, zostawiając mnie w bardzo dobrym humorze i Bartka mamroczącego jakieś przekleństwa pod nosem w czasie zbierania ubrań z podłogi.
- Nigdy nie chcę mieć córki.
            Zaśmiałam się głośno z jego postanowienia i pomogłam mu zbierać ubrania. W pewnym momencie natrafiłam na coś włochatego i nieprzyjemnego w dotyku. Wyciągnęłam z pod łóżka perukę z kupą rudych poplątanych włosów. Odcień bardzo mi się spodobał i w umyśle wyobraziłam sobie jak ten ognisty kolor pięknie łączy się z zielenią jej oczu.
- Jest tu gdzieś szczotka? - spytałam.
- Po co niby? - Bartek odpowiedział pytaniem na pytanie. Teoretycznie miał rację, bo Madzia nie potrzebowała szczotki, ale mimo to myślałam, że co jakiś czas rozczesuje te peruki.
- Już nieważne, użyję swojej.
             Wyciągnęłam podręczną szczotkę z torebki i zaczęłam żmudną pracę rozczesywania peruki. Nigdy nie myślałam, że można aż tak poplątać sztuczne włosy. Co chwila natrafiałam się na coś w rodzaju sklejonego pukla włosów, którego za nic nie szło rozczesać.
             Gdy Madzia wróciła do sali ubrana w naprawdę piękny komplet wyraźnie zainteresowała się moim zajęciem.
- O jak fajnie - powiedziała i usiadła obok mnie z fascynacją obserwując moje poczynania, a raczej starania rozplątania tego bajzlu. - To jest moja ulubiona, ale przestałam jej używać, bo się poplątała, a ja nie umiałam jej rozczesać.
- Nie dziwię się - odparłam, siłując się z kolejnym sklejonym odcinkiem. - Co ty z nią zrobiłaś? Zamoczyłaś w kleju szybkoschnącym?
             Gdy jakimś cudem rozczesałam perukę poleciłam Madzi siedzenie spokojnie, a sama zajęłam miejsce za nią. Nałożyłam jej perukę, wyjęłam gumkę i poprosiłam by trzymała boki. Rozczesałam ją już tylko dla poprawki, po czym zaczęłam robić wizję fryzury dla niej. Całe szczęście, lekcje Izy jak się robi kłosa nie poszły na marne.
- Czuję się jakbym naprawdę miała długie włosy... - powiedziała zachwycona.
- O to chodzi. - wyszeptałam.
              Nie zwróciłam uwagi na Bartka, który skończył ją pakować i czekał aż będziemy gotowe do wyjścia ze szpitala i udania się do samochodu. Patrzył na nas z szerokim uśmiechem na twarzy, który gdybym mogła pewnie bym sfotografowała by mieć go na zawsze przy sobie. A tym bardziej teraz, gdy w torebce było zdjęcie jego jako wystraszonego jedenastolatka. Porównanie jego zmiany na przestrzeni lat nie raz wprowadziłoby uśmiech na moją twarz i zarazem żal, bo musiał w to włożyć wiele trudu.
               Gdy w końcu skończyłam swoją zabawę w fryzjera Bartek głośno westchnął i z lekkim uśmiechem stanął przed nami.
- Gotowe? - spytał.
- No pewnie. - odpowiedziałyśmy razem, a nasze głosy zlane razem biły taką radością jakiej dawno nie słyszałam.

1 komentarz:

  1. Piękny rozdział, wywołuje wiele uczuć i uśmiech na twarzy<3

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony