Pogoda na zewnątrz była o wiele gorsza niż wcześniej. Zerwał się silny wiatr i zaczął padać śnieg. Szybko zrezygnowałam z czekania na Fabiana przed Gryf Areną i niemalże wbiegłam z powrotem do środka.
Czekając na przyjaciela na jednej z ławek mijało mnie sporo osób. Zazwyczaj byli to zawodnicy i dziewczyny, które przyszły oglądać trening. Fabian wyszedł dopiero na końcu, dotrzymując kroku Bartkowi, który zamykał salę i sprawdzał czy wszystko pozostało nienaruszone. Nie słyszałam z daleka o czym rozmawiają, ale widziałam, że na twarzy mojego przyjaciela gości szeroki uśmiech, a Bartek co jakiś czas kręci głową z lekko wykrzywionymi w ten kształt ustami.
Postanowiłam do nich podejść. Gdy byłam już blisko Fabian zauważył mnie i pomachał mi, zachęcając do dołączenia do tej rozmowy. Z lekkim uśmiechem i splecionymi ramionami ośmielona jego gestem podeszłam jeszcze bliżej.
- Nie chcę cię pospieszać, Fabian, ale im szybciej załatwimy sprawy na mieście, tym szybciej będę mogła się ogrzać w domu - powiedziałam z lekko drżącym głosem.
Mój przyjaciel zaśmiał się cicho i zwrócił do Bartka:
- To mam rozumieć, że teraz jest przerwa na święta, tak?
- Mam kilka rzeczy do zrobienia, zanim będę mógł z powrotem wrócić do organizacji takich treningów - odparł. - Ale to nie oznacza...
- Że zawodnicy mają się zaniedbywać i przestawać ćwiczyć na własną rękę - wyrecytował Fabian, wtrącając mu się w słowo. Cicho się zaśmiałam z jego miny, która wyrażała jedynie znużenie słuchania tego samego po raz kolejny. Bartek głośno odetchnął. - Widzisz, Wera, każdy z nas ma taki jakby regulamin na piśmie, który może sobie obejrzeć w każdej chwili, ale jest też taki, który ma być tu - wskazał na swoją głowę, pokrytą czupryną blond włosów. - I jest strasznie długi.
Bartek pokręcił delikatnie głową z dezaprobatą.
- To są niepisane prawa, które mają po prostu ułatwić współpracę. - oznajmił, jakby to była bardzo oczywista wiadomość.
- Powiedziałbym coś na ten temat, ale jedno z nich wyraża zakaz kwestionowania zdania kapitana, więc raczej puszczę to mimo uszu - powiedział Fabian.
Razem z Bartkiem uśmiechnęliśmy się pod nosem, chłopacy się pożegnali, a ja trochę zwlekałam z tym. Chciałam poruszyć temat wyjazdu następnego dnia i ewentualnego wzięcia również mnie, ale przy Fabianie wolałam unikać czegokolwiek co ma związek z umową. Brałam to za sprawę bardzo prywatną, o której istnieniu wiedziały tylko dwie osoby - ja i On. Dlatego wolałam milczeć w tej sprawie, obawiając się również, że jeśli ktoś by się dowiedział postanowiłby wykorzystać tę umowę do swoich celów, a ja byłabym na wszelkie sposoby przekonywana. Od razu na myśl przyszedł mi Sebastian, który bez wątpienia zacząłby mnie szantażować.
Zrezygnowana pożegnałam się z Bartkiem i z trudem powstrzymując się od odwrócenia w jego stronę wyszłam z Fabianem na wichurę, która szalała jak chciała niosąc za sobą śnieg. Nienawidziłam tego, gdy płatki śniegu lądowały na moich szkłach, a mój obraz stawał się niewyraźny. Czyszczenie ich zawsze zajmowało mi później sporo czasu.
Jak na złość by dojść do naszego celu, czyli centrum, musieliśmy iść pod wiatr, co było prawie niemożliwe. Zaskakujące w jak krótkim czasie może powstać coś takiego. Wcześniej, owszem, wiało, ale nie aż tak by w przypadku trochę lżejszej osoby z trudem utrzymywać się na powierzchni. Już nawet nam stanie i nie cofanie się przy tym do tyłu było ogromnym wyzwaniem.
- Wytłumacz mi dlaczego muszę po morderczym treningu iść pod wiatr o prędkości dwieście na godzinę? - niemalże wykrzyczał mój przyjaciel, bo od wiatru już szumiało nam w uszach i by usłyszeć siebie musieliśmy zdecydowanie podnieść ton.
- Wybacz, ale musisz mi pomóc w wybraniu prezentu dla Bartka.
- Czy ciebie pogrzało? - spytał oskarżycielsko, przez co mimo trudu pogody i tak się uśmiechnęłam lekko. - Wysyłasz nas na misję niemożliwą.
Westchnęłam głośno i zaciągnęłam Fabiana za ścianę jednego z budynków. Zgodził się by pójść dłuższą, ale bezpieczniejszą drogą.
- A może po prostu wykonaj coś od serca. Czy to nie ty twierdzisz, że prezent własnej roboty jest więcej wart od kupionego?
- Teraz to ciebie pogrzało - warknęłam. - Nie dam mu żadnej laurki z życzeniami!
- A ty od razu z tym - odparł Fabian. - Dziewczyno, czy to przypadkiem nie ty wykonałaś kilkanaście jego podobizn w naprawdę niesamowitym stylu?
- Co to ma do rzeczy? Nie zamierzam go rysować po raz kolejny. Już wystarczająco naoglądał się swoich karykatur. - podeszłam do tego trochę za surowo, bo rysunki faktycznie nie były tak złe i mi bardzo się podobały.
- Z takim podejściem to wyjdziesz z niczym - westchnął. - Własnej roboty nic mu nie dasz, na drogie rzeczy cię nie stać, a poza tym on i tak nie potrzebuje czegoś tego typu... - zrobił chwilę przerwy, by pokręcić głową i wznieść bezradnie ręce do nieba. - A może po prostu kupisz mu coś z automatu? Jeśli nie zapakujesz tego w tym charakterystycznym opakowaniu to nawet nie zauważy.
- Fabian - powiedziałam, niemal sycząc. - Z tobą czasami nie opłaca się rozmawiać.
Już w lepszych humorach doszliśmy do centrum, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a właściwie pogody, opustoszało i jedynie pojedyncze wytrwałe osoby wciąż szukały prezentów.
- Masz jakiś konkretny pomysł? - spytał mnie Fabian.
- Sądziłam, że ty masz.
- Wera, kto robi mu prezent? Ja, czy ty? - odparł pod nosem mój przyjaciel.
Fuknęłam cicho, zatrzymując się przy sklepie sportowym.
- Zapomnij, ostatnio kupił nowy sprzęt - powiedział Fabian, jakby czytając mi w myślach, że chcę właśnie tam wejść. - O przygotowanie sportowe dba jak mało kto, ma dosłownie wszystko czego dusza zapragnie, a suma pieniędzy jakie na to wydał wprowadzi cię w osłabienie.
- Więc lepiej milcz i znajdź mi tu coś, co mogę mu dać.
Po bezowocnych poszukiwaniach w każdym sklepie w końcu zrobiliśmy małą przerwę. Fabian kupił nam po bułce słodkiej i gorącej czekoladzie dla mnie, i kawie dla niego z automatu, po czym usiedliśmy na ławce by w spokoju wymienić się pomysłami. Nie było żadnego, nawet najgłupszego pomysłu na prezent. Pustka w naszych głowach błyszczała na kilometr.
- Jakbyś zdecydowała się na szukanie wcześniej to może jakimś cudem znaleźlibyśmy coś, co mu podpasuje - westchnął Fabian. - Może kalendarz? Ostatnio był tak zabiegany, że pewnie ledwo o swojej głowie pamiętał.
- Jego organizacja jest lepsza niż twoja i moja razem wzięte, nie potrzebuje jakiegoś zeszytu, który by tylko mu się walał wszędzie, gdzie nie trzeba - odparłam, biorąc gryza bułki.
Fabian podrapał się po karku, rozciągnął się leniwie i ziewnął przeciągle. Nie trzeba było mieć niesamowicie wyostrzonej spostrzegawczości by widzieć, że jest zmęczony.
- Przepraszam, że cię ciągam po sklepach, szczególnie po tak wyczerpującym treningu - powiedziałam cicho pod nosem. - Mogłam ci dać spokój, przecież i tak nic nie znajdziemy.
- Ej, Wera - szturchnął mnie w ramię. - Daj spokój, dobrze wiem, że sama tym bardziej nie dałabyś sobie rady. Nie jestem aż tak zmęczony, żebym nie mógł funkcjonować. Co jak co, ale ty powinnaś wiedzieć lepiej niż ja, że przy małej ilości snu i dużym wysiłku w trakcie dnia można dać sobie radę.
Jego przekonania nie dały mi tej pewności, że w trakcie zakupów ze mną, tym bardziej, że mogły przeciągać się w nieskończoność przez moje niezdecydowanie, nagle nie zasłabnie.
- A może znajdziemy taki prezent, na który spojrzy i automatycznie przypomni sobie o tobie? - spytał Fabian. Omal nie zakrztusiłam się przełykanym jedzeniem. On czasami potrafił być jednak genialny! Jak ja mogłam nie wpaść na taki pomysł? - Może damy mu pieska? Na pewno nie ma szczeniaka, z którym wychodziłby na spacery i mógł pobiegać ile dusza zapragnie.
- Fabian, jesteś genialny! - wykrzyknęłam, gwałtownie wstając i zbierając swoje rzeczy, gdy tylko przełknęłam jedzenie.
- Idziemy do zoologicznego? - również wstał, a jego oczy błyszczały nadzieją. Uśmiechnęłam się szeroko, widząc tę reakcję. - Ale ja nie mogę patrzeć na te wszystkie zwierzęta i nie zaadoptować przynajmniej połowy z nich.
- Nie idziemy po szczeniaka - powiedziałam wesoło. Fabian momentalnie lekko posmutniał, ale nie na długo, bo komplement, że jest genialny wyraźnie podbił jego samoocenę, która i tak była wysoka do granic niemożliwości. - Idziemy szukać czegoś pożytecznego, przydatnego, ładnie wyglądającego i co na najważniejsze - przypominającego o mnie.
- Równie dobrze możemy się wybrać na Alaskę, płynąc wpław przez ocean - powiedział Fabian. Jego pesymizm czasami mógł powalić na kolana. - Na pewno szybciej tam dotrzemy niż znajdziemy coś takiego. Chyba nie chcesz mu dać jakiegoś zestawu poduszek i pościeli z twoim wizerunkiem?
- Jak zwykle dobre poczucie humoru - odparłam kąśliwie. - Wiem, że ta wizja może ci się wydać niezwykle atrakcyjna, ale muszę cię zmartwić - już mam pomysł.
Po kilkuminutowych poszukiwaniach odpowiedniego sklepu i następnych minutach spędzonych na wyborze konkretnego modelu w końcu mogłam wyjść z centrum z pudełkiem zapakowanym od razu w pięknym czarnym i gustownym pudełku. Uśmiechałam się od ucha do ucha, a Fabian z niedowierzaniem potrząsał głową.
- Nie wierzę, że wpadłaś na tak prosty, a zarazem świetny pomysł - odparł z zadowoleniem, wyrażając dumę w moim kierunku.
- Ty też mi bardzo pomogłeś - przyznałam. - Gdyby nie ty pewnie nawet nie wpadłabym na ten pomysł.
Fabian uniósł dumnie pierś i po cichym wybuchu śmiechu z naszej strony obydwoje udaliśmy się do pobliskiej restauracji na obiad. Mój przyjaciel podobno nic nie jadł od dziewiątej rano, bo był za bardzo zabiegany i za dużo spraw musiał załatwić. Nie zastanawiając się długo zaproponowałam zjedzenie jakiegoś ciepłego posiłku na mieście. Zgodnie wybraliśmy pewien bar mleczny na obrzeżach miasta, do którego wcale tak ciężko nie było dojść ze względu na to, że szliśmy popychani przez nadzwyczaj silną wichurę.
Gdy byliśmy już w środku obydwoje zamówiliśmy porządną porcję pierogów i zasiedliśmy przy wolnym stoliku. Mimo dobrych, jak czasami na miejskie warunki, posiłków ruch tu był zaskakująco mały. Oprócz nas w kącie siedział jakiś mężczyzna w garniturze popijający, co chwilę kawę i kartkujący dzisiejszą gazetę. Nie zwróciłabym na to większej uwagi, gdybym na pierwszej stronie lokalnej gazety nie zauważyła nagłówka: Znów to zrobił! Młody gryficki talent ma szansę zaistnieć na scenie ogólnopolskiej. A pod napisem znajdowało się zdjęcie Bartka, który ze zniewalającym uśmiechem pokazywał do kadru medal i dyplom, udowadniający, że już niedługo zmierzy się z większym wyzwaniem.
I mimo że minęło już sporo czasu od eliminacji gryfickie gazety wciąż huczały tym osiągnięciem. Bartek pełnił rolę takiego koła ratunkowego w skrajnych przypadkach, gdy dziennikarze nie mieli pomysłu na artykuł, zawsze pozostawała opcja napisania o jego aktualnych postępach. Fanatyków sportu interesowało to jak mało co, wydawało się im, że czytają o przyszłej gwieździe polskiej reprezentacji, która tak jak teraz sukcesy osiąga z drużyną trzecioligową, tak za kilka lat osiągać je będzie w reprezentacji. Dla niebywałych optymistów, on już był mistrzem świata, olimpijskim, Europy i zwycięzcą wszystkich możliwych nagród.
Choć kiedyś rzeczywiście byłam szczęśliwa, gdy ludzie się nim zachwycali, tak w tej chwili byłam przerażona, że to wszystko idzie w tak zaskakującym tempie. Jeszcze trochę i on naprawdę może zaistnieć, wyprowadzić się, a ja go stracę. Przeklęty egoizm z mojej strony, nic nie mogłam na niego poradzić.
Fabian spojrzał do tyłu i zauważył w co mimowolnie wlepiłam swój wzrok, pogrążona w czymś zupełnie innym.
- Wyglądasz na zmartwioną.
- I tak się czuję - odparłam beznamiętnie. - On zaistnieje, prawda? Zauważą go, wezmą do klubów i opuści to miejsce, a odwiedziny będą się ograniczać do kilku na rok. Pogrąży się w pracy jeszcze bardziej, stanie się doskonałym siatkarzem cenionym na całym świecie.
- To brzmi świetnie - powiedział Fabian, starając się wmusić na moją twarz uśmiech. Bezskutecznie. - Otwierają się przed nim drzwi do niezwykłej kariery, powinnaś się cieszyć tym, że ma na to szansę, której na pewno nie zmarnuje.
- I tego najbardziej się obawiam - mruknęłam pod nosem. Wiedziałam, że stara się mnie zrozumieć. - Fabian, on stąd odejdzie, już go nie będzie.
Mój przyjaciel westchnął głośno i pokręcił głową z dezaprobatą. Czułam jak pod powiekami zbierają mi się łzy, a ja trzepoczę rzęsami by tylko nie zaczęły mi spływać po twarzy.
- Dlaczego tak bardzo wybiegasz w przyszłość skoro jeszcze masz szansę coś z tym zrobić? - spytał, wskazując na mnie oskarżycielsko palcem. - Skoro tak ci na nim zależy zrób wszystko by nie chciał stąd wyjeżdżać.
Zaśmiałam się głośno, ale nie było w moim głosie słychać ni krzty rozbawienia. Ten śmiech był bardziej przerażający, zimny i oschły, jak nie mój.
- Słyszysz co mówisz? Jak mam zmusić go do zostania po tym jak całe życie poświęcił na to by odnaleźć drogę do sławy na cały świat, która za niedługo stanie przed nim otworem?
- Weronika, idiotko skończona, nie zwróci na to uwagi, jeśli postarasz się by to właśnie z twojego powodu chciał zostać. - oznajmił.
Patrzyłam na niego, jakby robił sobie ze mnie żarty, których nie zrozumiałam.
- Proste pytanie: kochasz go?
To bynajmniej nie było łatwe pytanie jak myślał. Wiedziałam, że zakochanie a miłość to wcale nie to samo, a granica między nimi nie musi być wcale cienka. Ale nie wydawało mi się by ta znajomość szła tak szybkimi krokami, że już straciłam rachubę i wpadłam po uszy. Póki miałam świeżość umysłu i brak tej magicznej świadomości, po której byłabym pewna, że to jest to, byłam pewna, że z miłością jeszcze nie mam do czynienia.
- Jeszcze nie.
- Jeszcze?
- Granicę przekroczyć mogę w każdej chwili, wystarczy jeden nieostrożny ruch i - klasnęłam raptownie w dłonie. - jestem po uszy wpakowana.
- To brzmi tak słodko... - oznajmił Fabian rozmarzonym głosem z szerokim uśmiechem na twarzy, podtrzymując podbródek o nadgarstek i głośno wzdychając.
Żartobliwie trzepnęłam go w ramię, po czym obydwoje głośno się roześmialiśmy.
- Wiem, że masz niską samoocenę...
- No co ty - odparowałam. - W rzeczywistości zdaję sobie sprawę, że jestem najpiękniejszą szesnastolatką na świecie, a moje okulary wcale nie dodają mi powagi. Jestem najmądrzejszą osobą z jaką kiedykolwiek miałeś okazję się spotkać, a każdy na ulicy powinien bić mi pokłony, gdy chociaż zaszczycę go sekundą - wskazałam jeden palec. - Sekundą spojrzenia.
Powiedziałam to z taką powagą, że Fabian widocznie się pogmatwał i nie wiedział już, czy mówię na serio. Roześmiałam się cicho, widząc jak zakłopotany drapie się po swoich lekko zaczesanych i wilgotnych po treningu włosach.
- Możesz nie wierzyć w to, co teraz powiem - wyparował, najwyraźniej zapominając o moim ironicznym występie z samooceną. - Ale wasza znajomość jest na bardzo dobrej drodze do przerodzenia się w coś więcej. Tylko musisz własnoręcznie naprowadzić go na ten odpowiedni tor, z którego on stara się oddalić jak najbardziej może.
- To dlaczego wciąż ze mną rozmawia, skoro tak bardzo chce się od tego obronić?
- Bo te sprawy już dawno zaszły za daleko - powiedział, pochylając się delikatnie w moją stronę. - Jeśli przejmiesz ster on w końcu nie będzie miał wyjścia. Tylko, że wyzwanie jest trudniejsze niż myślisz. On z łatwością umie się od kogoś odciąć.
Odetchnęłam głęboko jeszcze raz analizując każdy fragment jego wypowiedzi. Miał rację, jeśli by mi zależało do tego stopnia mogłam się podjąć walki, w której mimo wszystko nie widziałam sensu. Jak mam walczyć o uczucie, które za niedługo i tak wygaśnie, bo on pewnie wyjedzie i mnie zostawi? Otwierając go na siebie pokażę mu zalety dziewczyn, przed którymi tak uporczywie się odcinał, a wyjeżdżając po tej zmianie bez wątpienia kogoś znajdzie. On nie miał tego problemu, co ja. Był postrzegany jako ideał, ja jako przeciętniak, niczym się nie wyróżniający. Bo co z tego, że noszę przyduże ubranie, w których czuję się najlepiej, a moje ubrania nie są markowe? W tym wieku mało kto zwraca uwagę na wnętrze po złym pierwszym wrażeniu w wyglądzie.
Fabian podrapał się karku i głośno westchnął. Zwróciłam spojrzenie na niego, wyglądał na wyczerpanego. Był całkowicie pozbawiony siły, siedząc na krześle jakby myślał jedynie o odpoczynku.
- Przecież widzę, że jesteś wykończony. - powiedziałam troskliwie.
W tej chwili przyszła kelnerka ubrana w brudny fartuch, niosąc ze sobą tacę z naszym zamówieniem. Życzyła nam smacznego posiłku i odeszła.
Mój przyjaciel nawet nie spojrzał w stronę parujących pierogów, gdy ja już zabierałam się zgłodniała do posiłku.
- Nie widzisz, że on przesadza? - spytał. Nie kierował tego pytania do mnie. Patrzył cały czas w przestrzeń za mną, wydawał się być taki nieobecny, jakby jego wcześniejszy humor nagle wyparował. - Siedemnaście godzin od czasu kwalifikacji poświęconych na trening - z wrażenia upuściłam widelec, który z hałasem zderzył się z kruchą porcelaną talerza. Nie miałam pojęcia, że jest aż tak źle, tym bardziej, że od kwalifikacji minęły przecież zaledwie dwa tygodnie. - Każdy ma prawo być wyczerpany po takim wycisku. Ta przerwa teraz zrobi więcej niż jakakolwiek w moim życiu. Jak tak dalej pójdzie to padniemy z wyczerpania zanim w ogóle dojdzie marzec.
Pamiętałam ostatnimi czasy, że Fabian miał problemy w nauce i prosił mnie o pomoc. Jeździłam do niego i dawałam mu korepetycje przez zaledwie pół godziny, bo później musiał się gdzieś zbierać, a ja zostawałam na jego wiecznie nieposłanym łóżku z resztkami herbaty w filiżance, stojącej na moim kolanie i książkami rozłożonymi wokół siebie. Nie rozumiałam go, byłam nawet zła, bo praktycznie marnowaliśmy czas, gdy moglibyśmy w jeden dzień załatwić jeden obszerny temat, a później go tylko utrwalić. Teraz wiedziałam, dlaczego to wszystko miało miejsce.
I choć wiedziałam, że dla Bartka te eliminacje to być, albo nie być to wściekła ścisnęłam w dłoni szklankę, parząc się lekko od gorącej herbaty. Wszystko ma swoje granice, których należy się trzymać, a jego przestały widocznie dawno obchodzić. Prychnęłam ostentacyjnie przepełniona złością.
- Wykończy was, a przy okazji siebie - powiedziałam wściekła. - Czy on nie wie, że przy takim wysiłku ryzyko kontuzji jest jeszcze większe?
- Teraz jeszcze może sobie na nią pozwolić, jeśli nie będzie bardzo poważna - odparł znużony Fabian. - Ale jeśli złapie ją w marcu to nie ma szans by na czas doszedł do siebie i odzyskał swoją super formę. Nie będziemy musieli się nawet pokazywać na boisku, bez niego nic nie zrobimy.
- Ktoś musi przemówić mu do rozsądku. - postanowiłam zdeterminowana.
- Odpowiednia do tego osoba siedzi właśnie przede mną.
Całe moje zdeterminowanie i wola walki w jednej chwili uleciały.
- Żartujesz.
- Nie, Weronika - powiedział z całkowitą powagą, na jaką mógł się zdobyć mimo zmęczenia. - Tylko ciebie może posłuchać.
- Wcześniej robiąc mi awanturę o wtrącanie się do jego życia.
- Jeśli ci na nim zależy to awantura powinna tym bardziej mieć miejsce - powiedział stanowczo. Nie rozumiałam go. Czy on chciał żeby nasze relacje się rozpadły? Przecież wcześniej dodawał mi pewności siebie bym o niego walczyła. - Gdy chciałaś przemówić do rozsądku mi lub Izie to zwracałaś uwagę na to, że możesz wywołać tym nasze sprzeczne emocje? Przyjaciele tak robią. Mimo świadomości reakcji i tak się od czegoś przyczepią byle zapewnić temu drugiemu dobro. Pamiętasz, jak Iza w głównej mierze na każdym kroku przypominała ci jak ważny jest zdrowy tryb życia i spanie normalnej ilości godzin? Wiedziała, że będziesz zdenerwowana, a mimo to uparła się.
- Z Bartkiem jest inaczej. - odparłam poirytowana.
- Bo w nim jesteś zakochana?
Autentycznie nie wiedziałam co powiedzieć. Odebrało mi mowę i nie byłam w stanie bronić się przed jego wyrzutami. Trafił w sedno, o którym nawet ja nieświadomie zapomniałam.
- Tym bardziej powinnaś z nim o tym porozmawiać, skoro ci na nim zależy jego dobro teoretycznie leży na jednym z najwyższych miejsc. Mylę się?
- Nienawidzę cię za to - mruknęłam cicho pod nosem. Mimo powagi i napięcia między nami Fabian wysilił się na lekki uśmiech. - Dlaczego zawsze musisz mieć rację w takich sprawach?
- Ja po prostu stwierdzam fakty, Wera - odparł. - A to, że zależy ci na nim widać na pierwszy rzut oka na twoje zachowanie w stosunku do niego.
Nie żeby stwierdził coś, czego ja sama nie byłam pewna, ale mimo to wyrażałam niedowierzanie jego słowom.
Zebraliśmy się by zjeść obiad, zapłacić za posiłek i wyjść w dobrych humorach na wciąż szalejące wietrzysko. Fabian martwił się o to, jak dostanę się do domu, ale od razu zbyłam go, każąc uważać na drodze i odwróciłam się w stronę drogi na dworzec.
Oczywiście, dotarcie na odpowiedni peron, wejście do pociągu i powrót do domu okazały się nie być wizją dla mnie. Po dotarciu na miejsce i chwili oczekiwania, co chwilę sprawdzając godzinę usłyszałam następujący komunikat:
- Z powodu pogorszenia pogody wszystkie kursy z Gryfic zostają odwołane. Za utrudnienia bardzo przepraszamy.
A idźcie z tymi przeprosinami, pomyślałam poirytowana wychodząc z peronu.
Na chwilę zapomniałam o pogodzie panującej na zewnątrz, więc silny podmuch wiatru, który rozmierzwił doszczętnie moją fryzurę wprawił mnie w zaskoczenie i przerażenie. Dopiero po chwili zrozumiałam - utknęłam w mieście, prawie trzydzieści kilometrów od domu bez żadnej podwózki, a w dodatku na zewnątrz szalała okropna wichura.
Nie pozostawało mi nic innego jak spacerowanie, co było naprawdę złym pomysłem ze względu na coraz to bardziej pogarszający się stan pogody i zastanawianie się nad tym, gdzie mogę się schować i jak dostać się do domu. Po Justynę zadzwonić nie mogłam, bo na wieczór zaplanowany mieli wyjazd do ich firmy by pozałatwiać kilka spraw jeszcze przed świętami, Natalia prawa jazdy nie miała, a rodziców nie zamierzałam informować nawet, że ich córka jest narażona na zamarznięcie. Pozostawała jeszcze jedna opcja, o której chwilowo zapomniałam.
Z nadzieją wykręciłam odpowiedni numer, który zaskakująco szybko nauczyłam się na pamięć. Jeden sygnał, drugi, trzeci... Z każdym kolejnym moje serce biło coraz szybciej. Nie odebrał. To są jakieś żarty, pomyślałam.
Drugie podejście. Brak zasięgu. Wściekła omal nie cisnęłam telefonem o chodnik. I co ja w takiej sytuacji miałam zrobić? Pozostawało mi chyba czekać, aż Justyna sama domyśli się, że potrzebuję podwózki, bo, delikatnie mówiąc, utknęłam. Zadzwoniłabym do niej i przekazała, że gdy będą mogli (czyli za jakąś godzinę, zanim nie zamarznę) niech przyjadą i zabiorą mnie do kominka w ich domu bym mogła ogrzać się za wszystkie czasy. Ale przeklęty brak zasięgu usilnie nie chciał mi pozwolić znaleźć się w ciepłym pokoju. Ponadto zaczęło się ściemniać. Pozostawała mi godzina, zanim ulice ogarnąłby mrok nocy i światło przydrożnych latarni.
Jak głupia biegałam po całym mieście, poszukując miejsca, w którym odzyskam zasięg. Zaczęłam przeklinać nawet siebie, widząc w jakim stanie jest moja bateria. Gdy wyświetliło mi się powiadomienie o mocno rozładowanej zrezygnowana schowałam telefon do kieszeni i usiadłam bez dodatkowych sił na pobliskiej ławce. Już nawet silny wiatr przestał mi robić różnicę.
Siedziałam tak dość sporo czasu, nie wiem ile dokładnie, zanim przede mną zatrzymał się jakiś samochód. Na ulicach panowały takie pustki, że zauważenie jakiejś żywej duszy oprócz mnie nie było specjalnie trudnym zadaniem. Już chciałam mówić, że nie jestem żadnym autostopowiczem, albo kimkolwiek za kogo mnie wziął, gdy rozpoznałam kierowcę, który widząc mnie dygoczącą z zimna z podkulonymi wyszedł z auta i podchodził do mnie ostrożnie, jakby nie rozpoznawał mojej twarzy.
Nie kontrolowałam się, naprawdę. Rozpoznając twarz Bartka wyrwałam przed siebie i, nie spodziewając się, że umiem tak wysoko skakać, w jednej chwili zawisłam na jego szyi. Na szczęście był podobnie oszołomiony jak ja, więc nie zareagował na ten czysto instynktowny gest. Pod wpływem siły z jaką na niego wpadłam omal nie osunął się na ulicę, gdyby nie maska jego samochodu. Jednak los się do mnie uśmiechnął.
Nie zwracałam uwagi na to ile czasu dokładnie zwisam z jego szyi. Bartek delikatnie objął mnie w pasie, żebym nie urwała mu karku i pomógł mi bezpiecznie opuścić się na podłogę. Z innego punktu widzenia, przytulanie się do niego, gdy byłam w powietrzu było naprawdę interesującym doświadczeniem.
- Co się tobie stało? - spytał wciąż zdziwiony moją reakcją. - Dlaczego tu siedzisz?
- Wydarzyło się tak dużo, że w dużym skrócie mówiąc, po prostu utknęłam w Gryficach bez możliwości wydostania się stąd.
Bartek pokiwał delikatnie głową wyraźnie zmartwiony. Wskazał mi ręką na samochód, dając do zrozumienia, że mam wejść do środka. Uratowana, pomyślałam z ulgą.
Dopiero w środku zauważyłam, że nie jesteśmy sami. Na tylnym siedzeniu był fotelik, a w nim miejsce miał Kuba. Wyglądał na zaskakująco szczęśliwego. W końcu zbliżała się gwiazdka. W dłoniach trzymał dwóch zabawkowych komandosów i wydając odgłosy wyimaginowanej walki, dosłownie, tłukł nimi o siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc ten obraz.
Kierowca po chwili usiadł na miejscu i zanim ruszyliśmy napisał coś jeszcze w telefonie. Nie pytałam nawet, gdzie konkretnie ma mnie zawieźć, nie zwróciłam szczególnie na to uwagi. Ze względu na obecność brata w aucie prawdopodobnie nie poruszał żadnego tematu, więc droga minęła w ciszy przerywanej odgłosami "wybuchu". W międzyczasie zdjęłam okulary z nosa, bo od zmiany temperatury szkła mi porządnie zaparowały. Lekko dygocząc z ulgą przyjęłam dawki ciepła oferowane przez ogrzewanie w samochodzie.
W końcu zatrzymaliśmy się pod jakimś domem, a ja dopiero teraz zrozumiałam, że nie mam pojęcia gdzie jesteśmy. Dom był niemal niewidoczny, bo wkoło już dawno było ciemno. Bartek bez uprzedzenia wyszedł, zatrzaskując drzwi. Zdezorientowana obejrzałam się do tyłu, gdzie po chwili pomagał odpiąć pasy swojemu bratu.
Spojrzał na mnie ponaglająco.
- Wyjdź z samochodu.
Jak omotana wykonałam jego polecenie i nie w pełni świadoma szłam za nim powoli. Kierował się w stronę wejścia, a ja byłam niemal pewna, że to jest jego dom. Stres potęgował dodatkowo fakt, że nie miałam pojęcia, co ja tu robię.
Otworzył drzwi bez wcześniejszego pukania, a głośny krzyk: Jesteśmy! jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że właśnie weszłam do jego miejsca zamieszkania.
Nim w ogóle zdążyłam się rozejrzeć po skromnie urządzonym korytarzu, w przejściu pojawiła się kobieta, którą już znałam - jego matka. W rękach trzymała kilka koców i widząc mnie, nie czekając na jakiekolwiek wyjaśnienie złapała mnie za rękę i zaciągnęła do salonu. Obejrzałam się, szukając wyjaśnienia w twarzy Bartka, ale on przestał na mnie zwracać uwagę i zajął się swoim bratem.
Nic nie rozumiejąc usiadłam na obłożonym kocami miejscu na białej kanapie, gdy kobieta biegała wokół mnie szukając czegoś.
- Zdejmij kurtkę, skarbie - powiedziała zatroskanym głosem.
Nim zdążyłam rozpiąć zamek kobieta już dokończyła czynność i miała moją kurtkę w swoich rękach. Rzuciła nią w kierunku Bartka, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Pokręcił głową z dezaprobatą i poszedł gdzieś, znikając mi z pola widzenia na schodach obok wyjścia z korytarza.
Po chwili kobieta pojawiła się znowu obok mnie, a kocami trzymanymi przez nią wcześniej okryła mnie szczelnie, tak że nawet ciepło rozchodzące się po domu nie mogło się równać z tym ogrzaniem. Mimowolnie podkuliłam nogi, wcześniej stopami delikatnie ściągając kozaki i okryłam kocami, dosłownie całe swoje ciało, pozostawiając jedynie głowę wolną. Dopiero w tej chwili zauważyłam, że jestem cała przemoczona i trzęsę się jak galareta z zimna.
Bartek zszedł po schodach wciąż ubrany w kurtkę i przeszedł przez salon do kuchni.
- Wracam za kilka godzin. - powiedział.
- Tak, tak, tak - jego matka najwyraźniej nic sobie z tego nie zrobiła, bo nad czymś usilnie pracowała.
Chłopak bez żegnania się ze mną wyszedł z domu. Zaczęłabym pewnie panikować, gdyby nie szok jaki przeżyłam pod wpływem wydarzeń tak szybko rozgrywanych. Zamiast tego okryłam się bardziej kocami na tyle, że wystarczyło przykryć mi głowę bym przypominała jedną wielką poduszkę.
Po chwili do salonu weszła z powrotem kobieta niosąc szklankę z parującym napojem.
- Mam nadzieję, że lubisz czarną herbatę - powiedziała z uśmiechem, który od czasu mojego przybycia po raz pierwszy zawitał na jej lekko pomarszczoną twarz.
- Uwielbiam - przyznałam cicho. - Jeśli mogę wiedzieć, co ja tu właściwie robię?
Kobieta roześmiała się głośno, słysząc to przerażenie w moim głosie. Naprawdę nic nie rozumiałam, ja chciałam jechać do domu, a nie lądować w mieszkaniu Bartka. Czułam się strasznie skrępowana, tym bardziej, że go nie było i miał wrócić za kilka godzin.
- Pogoda jest straszna - oznajmiła. Pokiwałam delikatnie głową, zgadzając się z jej opinią. - Myślę, że nie będzie możliwości by ciebie odwieźć do domu - Chwila. Co? Jak to nie będzie możliwości zawiezienia mnie do domu? Co to znaczy? - Dlatego obawiam się, że będziesz musiała tu przenocować. - zakończyła z szerokim uśmiechem na twarzy. - Zaraz przygotuję ci pokój.
Odeszła gdzieś, a moja twarz wyrażała bez wątpienia ogromne oszołomienie. Podsumowując: znalazłam się w domu Bartka, nawet nie wiem dlaczego akurat tu i mam spędzić tu noc. Spędzić noc, spędzić noc w domu Bartka, powtarzałam sobie w myślach jak otumaniona. Ja chyba naprawdę byłam w jakiejś ukrytej kamerze...
Noc w domu Bartka?! Zszokowałaś mnie! Oczywiście pozytywnie ;) Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Czuje, że będzie się działo...
OdpowiedzUsuń