piątek, 15 kwietnia 2016

1. Jesteśmy ludźmi.

          Nienawidzę zaczynać swoich opowieści tandetnie. Nienawidzę pisać tych powszechnie znanych tekstów typu: "Hej! Nazywam się ...!". To nie dla mnie. Zdecydowanie bardziej wolę zaczynać bardziej... oryginalnie. Czasem śmieszy mnie, jak bardzo pozory mogą mylić. Niby to tylko pozory i wiadome jest, że nie gwarantują stuprocentowej pewności, że coś jest prawdziwe, ale ludzie wciąż w nie wierzą. Zakładam, że w mojej szkole też nie znajdzie się osoby, która w swoim życiu ani razu nie pokierowała się tym, co mówi głowa i nie oceniła kogoś zbyt pochopnie. W końcu jesteśmy tylko ludźmi, tak? A może aż. Ludzie wciąż nas zaskakują. Robią rzeczy, o które byśmy ich nie podejrzewali, czym wywołują nasz podziw, innym razem złość. Potrafimy tak wiele czuć a mimo to często ukrywamy to przed światem. Nie jestem filozofem, ale przyznaję, że czasem poniesie moją wyobraźnię gdzieś gdzie nie powinno. To w takim razie kim jestem? Powiedzenie, że zwykłą dziewczyną byłoby równoznaczne z kłamstwem. Po pierwsze: to nieprawda. Po drugie: jaka jest "zwykła dziewczyna"? Mimo to nie jestem kimś za kogo mnie uważają. Zawsze słyszę z ust innych: "Ona jest idealna.". No może nie aż tak, ale często słyszę pochwały i nie ukrywam tego. Cieszy mnie ten fakt, że jestem doceniana przez innych, ale czasem uważam, że nie powinni mnie tak wychwalać. Zgadzam się, dobrze się uczę, mam dobre oceny, ale nie sądzę bym była odpowiednim wzorem dla innych. Jedynie moi przyjaciele - Iza i Fabian wiedzą, jaka naprawdę jestem. Przy nich nie muszę udawać, kogoś kim nie jestem. Często powtarzam innym: "Nie udawaj kogoś innego. Bądź sobą.", więc dlaczego sama się do tego nie stosuję? Nie wiem. W rzeczywistości jestem kimś zupełnie innym. Kimś, kim nikt by mnie sobie nie wyobrażał. Ale nie tylko ja...
          To chyba dobry moment by zacząć tą tandetną gadkę. Jestem Weronika. Nazwisko jest mniej ważne. Mam szesnaście lat. Mieszkam w małej wiosce, z której dojeżdżam około dwudziestu kilometrów do mojego liceum w Gryficach. Szkoła to jedyna okazja bym wyszła z domu. Przeważnie siedzę zaszyta gdzieś w kącie i czytam książki, albo je piszę. W wieczory mój czas pochłaniają kompletnie rozgrywki e-sportowe. Często ludzi zastanawia, skąd tak dobrze znam język angielski. Cała tajemnica tkwi w tym, że po nocach zamiast smacznie spać leżę w łóżku, przeglądając internet. Albo oglądam rozgrywki z gier moich ulubionych graczy, albo czytam jakieś fanowskie opowiadania w języku angielskim, lub polskim - to zależy od mojego nastroju. Przeważnie, gdy mam ciężki dzień nie mam ochoty posiłkować się dodatkowo z tekstem w innym języku, by na końcu uświadomić sobie, że nic z niego nie zrozumiałam. Trenuję tenisa ziemnego od około sześciu lat. Trochę tych medali nazbierałam, ale nigdy nie sądziłam, że dam radę więcej. A tu proszę. Za każdym razem, gdy wracałam z turnieju, wracałam z medalem. Podaję się za realistkę i to w sumie prawda, bo nie wyobrażam sobie nie wiadomo czego i nie próbuję tego zrealizować. Znam swoje możliwości i to na co mnie stać, więc tego się stosuję. Nie ukrywam jednak, że gdy leżę w nocy, próbując zasnąć zanim odpłynę pogrążam się w marzeniach, które nigdy się nie spełnią. Te marzenia zazwyczaj przepełnia jedyna rzecz jakiej brakuje mi w życiu, albo której mam aż nadto. W sumie, gdyby spojrzeć na moje życie z perspektywy kogoś trzeciego to można byłoby uznać, że jest perfekcyjne i niczego mi nie brakuje. Błąd. Mam szesnaście lat, to chyba dobry czas by wreszcie zacząć marzyć o czymś, czego nie sposób spełnić. Przynajmniej dla mnie. No bo jaka nastolatka w moim wieku nie marzyłaby by poznać tego jedynego, z którym mogłaby dzielić życie, smutki, wzloty i upadki? W mojej szkole takiej nie ma. Ja też się nie wyróżniam. Miłości w życiu mi nie brakuje. Spotykam się z nią praktycznie codziennie, ale sęk tkwi w tym, że nie o taką mi chodzi. Po prostu zależy mi na tym by być zakochaną, a moje uczucie było odwzajemnione. Czy to tak wiele? Niestety, wychodzi na to, że tak.
          Nigdy nie byłam zakochana, ani nigdy tym bardziej nie wzbudziłam czyjegoś zainteresowania. Jednak, gdy w końcu doznałam tego uczucia moje plany, co do wyśnionego księcia prosto z bajki legły w gruzach. Owszem, wyglądał jak książę. Był bardzo wysoki, jak na swój wiek. Miał około dwóch metrów, może metr dziewięćdziesiąt wysokości. Jego włosy były wiecznie rozczochrane, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Wręcz przeciwnie - jakby kiedyś mu przyszło do głowy je ułożyć i doprowadzić do ładu, spotkałoby się to z dezaprobatą innych.  Miał piękne, szmaragdowe oczy. W sumie nie wiem, jak to zauważyłam. Aby na niego w ogóle spojrzeć musiałam podnosić głowę, a do najniższych wcale nie należałam. Sylwetkę miał wysportowaną. W końcu trenował siatkówkę - nic dziwnego. To właśnie na treningach go spotkałam. Widząc go po raz pierwszy pomyślałam, że przede mną stanął jakiś ideał chłopaka. Czasem obserwowałam jego grę. Byłam ciekawa, jak wielką wagę przykłada do siatkówki. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam jak odbija piłkę, serwuje nabrałam do niego podziwu. Wydawało mi się, że trenował całe życie. Bez wątpienia był najlepszy w całej drużynie szkolnej. Na apelach często go wywoływano by mu pogratulować otrzymywania tylu nagród MVP. Zwycięstwa szkolnego zespołu siatkarskiego w większej mierze były jego zasługą. Przyczyniał się do tego bardziej, niż ktokolwiek inny. To właśnie siatkówka i jego gra przysłoniła mi jego prawdziwe oblicze. Gdy okazało się, że jestem w tym samym liceum, co on myślałam, że wyjdę z siebie. Cieszyłam się nieziemsko. Za każdym razem, gdy spotykałam się z Izą i Fabianem byłam cała w skowronkach. Zawiodłam się. Gdy przekroczyłam mury szkoły ujrzałam kogoś zupełnie innego. Bartek, bo tak się nazywał, nie był taki jakim go zapamiętałam z treningów. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, prócz zirytowania i obojętności. Każdego kogo widział olewał, nawet nauczycieli, którzy próbowali mu przemówić do rozsądku. O mnie już nie wspominając. Czasem wydawało mi się, że ma mnie za totalne zero i sam wywyższa się ponad wszystkich. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że musiałam zakochać się w kimś takim. Często wraz z kolegami sprawiał problemy w szkole. To złe oceny, to demolowanie ścian, to palenie papierosów przed szkołą. A ja za każdym razem, gdy lądował u dyrektora jak głupia martwiłam się o niego i nic nie mogłam na to poradzić. Instynkt i tyle. 
          To chyba tyle jeżeli chodzi o mnie. Po spotkaniu Bartka moje życie całkowicie się zmieniło. Przestałam przykładać taką wagę do ocen, jak na początku, przez co trochę się opuściłam w nauce. Nie uszło to uwadze nauczycieli, którzy na każdej lekcji wypytywali mnie czy czegoś nie rozumiem. Niestety, nie były to pytania przepełnione troską. Wydawało mi się, że narzucają na mnie jakiś balast w postaci wiedzy. Jeśli czegoś nie umiałam wyrażali oburzenie i złość. Bo jak to możliwe? Jedna z najlepszych uczennic w szkole nie rozumie materiału, który był w gimnazjum? Przecież to był skandal wśród nauczycieli przez dobre kilka tygodni. W sumie jestem im wdzięczna za to, że tak mnie potraktowali. Gdyby byli pobłażliwi i uznali to za chwilową pustkę w głowie, która później się zapełni nowym materiałem prawdopodobnie w ogóle bym nie ruszyła z miejsca, a moje myśli wciąż byłyby daleko poza lekcją. Te kilka gorszych ocen zmusiło mnie do większego starania. Poza tym nie tylko nauczyciele dali mi popalić. W domu rodzice urządzili mi niezłą awanturę, że opuściłam się w nauce. Do tej pory wyznaję zasadę, że: "najmłodsze ma najgorzej".  Spośród piątki dzieci moich rodziców jestem najmłodsza. Reszta, czyli Robert, Wojtek, Piotrek i Justyna już dawno zaczęli dorosłe życie. Justyna ma już dwójkę dzieci - małego Mikołaja i Natalię, która jest w moim wieku. Piotrek jest w szczęśliwym związku i planuje wraz z narzeczoną ślub. Wojtek pracuje w Łodzi i przyjeżdża bardzo rzadko, ale czuję się dumna, bo to ja mam z nim najlepszy kontakt. Często rozmawiamy przez Skype'a, bo on chce wiedzieć, jak mi idzie i czy może mi pomóc z chemii. Chemia to jego ukochany przedmiot i ilekroć mu mówię, że czegoś nie rozumiem on od razu siada przed komputerem i słucha uważnie tego, co mu mówię. Co prawda nie potrafi tłumaczyć, ale cieszą mnie jego dobre chęci. Robert odwiedza nas najczęściej z nich wszystkich. Mieszka sam. Niedawno rozstał się z dziewczyną, co go bardzo dobiło i na miesiąc przyjechał do domu. Gdy poczuł się lepiej wyjechał i wrócił do normalnego stylu życia, czyli pracy. Ja zostałam sama, czyli cała uwaga rodziców skupiona była wokół mnie. Myślałam, że zwariuję, gdy mama co godzinę wysyłała esemesa o treści: "Jak tam w szkole?". Skąd ona miała na to pieniądze? A gdy pogorszyły mi się oceny w domu wybuchł horror. Myślałam, że zaraz mnie z niego wyrzucą, a powodem miało być kilka trój?  Przyzwyczajeni byli, że ich najmłodsze dziecko miało bardzo wysokie stopnie, więc nagłe ich obniżenie bardzo ich zaniepokoiło. Starałam się ich zrozumieć, jednak nie zawsze mi to wychodziło.
          Dzisiaj rano wstawałam bardzo powoli i ociężale. Obudziłam się dwadzieścia po piątej, a z łóżka wstałam chyba kwadrans po szóstej. Nie spałam, po prostu leżałam i obserwowałam sufit. W duchu przeklinałam tego, kto wymyślił szkołę i to, że ma się do niej jechać rano. Wstałam, ubrałam się i zjadłam śniadanie. Mój ubiór nie był jakiś specjalny. Zwykły biały sweterek, do tego czarne dżinsy. Był październik, naprawdę chłodny październik, więc nie przesadzałam. Spojrzałam przed wyjściem jeszcze raz w lustro i poprawiłam fryzurę. Miałam dosyć krótkie brązowe włosy. Sięgały mi trochę powyżej ramion. Do tego moje szare oczy podkreślały czarne okulary w stylu popularnych wśród młodzieży "kujonek". Narzuciłam na siebie kurtkę, chwyciłam plecak i wybiegłam na autobus. Patrząc na zegarek zauważyłam, że jestem już spóźniona, więc czym prędzej nie tracąc czasu wybiegłam z domu. Gdy biegłam na przystanek słyszałam ciche śmiechy za mną. Pewnie moim sąsiadom przypomniały się czasy młodości, gdy zauważyli mnie biegnącą z kanapką w ustach, w jednej ręce trzymającej torbę, a w drugiej telefon. Gdy dotarłam na przystanek okazało się, że zostało mi jeszcze pięć minut do przyjazdu autobusu. W duchu odetchnęłam z ulgą i starałam się złapać oddech po tym odcinku, jaki przebiegłam zaledwie w dwie minuty. Zjadłam kanapkę i schowałam telefon do kieszeni. Słysząc warkot silnika i zapach spalin samochodowych wyjrzałam w poszukiwaniu pojazdu, który miał mnie zawieźć do szkoły. Po chwili na przystanek podjechał biały bus, do którego wsiadłam. Wyszeptałam ciche: "Dzień dobry" i zajęłam pierwsze miejsce z brzegu. Włożyłam słuchawki do uszu i czekałam aż dojedziemy do szkoły. Gdy usłyszałam muzykę oparłam głowę o siedzenie i zaczęłam oglądać widoki.
          Nie wiem ile czasu zajął mi dojazd do szkoły, ale wiedziałam, że byłam zdecydowanie przed czasem. Gdy pojazd się zatrzymał od razu jako pierwsza wybiegłam z niego. Musiałam jeszcze przejść kawałek piechotą, aby dojść do szkoły. Nie tracąc czasu szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. W oddali zauważyłam Izę i Fabiana. Widocznie Iza znów się z nim kłóciła. Ta dwójka była zabawna. Nasza historia jest długa i skomplikowana. Znamy się już od około jedenastu lat. Można powiedzieć, że znamy się od dziecka. Nasza przyjaźń nie była idealna. Często były kłótnie, czasem rękoczyny - głównie moje i Izy w stosunku do Fabiana, ale przetrwaliśmy to i teraz jesteśmy szczęśliwymi przyjaciółmi. Każde z nas pełni inną rolę w tym Trio. Ja zajmuję się pilnowaniem tej dwójki by podczas "zabaw" nic sobie nie zrobili. Mimo iż jesteśmy w liceum oni chyba jeszcze do tego nie dorośli. To były takie niby-nastolatki. Warto wspomnieć, że Iza była zakochana w Fabianie. Już od podstawówki zaczęło jej na nim zależeć. W sumie to było trochę pokręcone, ale nie mieszałam się w to. Czasem dostałam od niej burę za to, że "spojrzałam się na niego w zły sposób". Nie rozumiem jej. Ostatnio dość często denerwuje się z byle jakich powodów. To mnie bardzo wkurzało. W końcu jesteśmy przyjaciółkami, a ona bała się, że jej odbije chłopaka? To była istna głupota, bo ja nawet nigdy nie interesowałam się Fabianem. W tamtej chwili miałam inne problemy sercowe. Iza w naszym Trio zajmowała się Fabianem. Chodzi mi o to, że kontrolowała go by nie robił wielkich głupstw. Ludzie uważają, że chłopacy rozwijają się o dwa lata dłużej niż dziewczyny. W przypadku Fabiana to minimum sześć lat. Zawsze się wygłupia i wśród nas pełni rolę śmieszka. Nie idzie z nim porozmawiać na poważnie, ale w pocieszaniu nie ma nikogo lepszego od niego. Gdy podeszłam do bramki zauważyli mnie.
-Wera!-krzyknęli razem i podbiegli do mnie.
Uśmiechnęłam się, widząc ich reakcje. Powoli weszłam na teren szkoły, zamykając bramkę. Podeszłam do nich i skinęłam na nich głową. Dosyć dziwnie się witaliśmy. Oni krzyczeli moje imię, a ja skinęłam głową, bo nie chciało mi się mówić tego krótkiego zdania. Zaczęli rozmowę między sobą. Tak jak myślałam - kłócili się, znowu. Cicho parsknęłam śmiechem, słysząc ich zarzuty. Z tego, co usłyszałam kłócili się o to, że Iza nie chciała dać Fabianowi zadania domowego z matematyki. Mówiła, że daje mu już wystarczająco i nie jest jakimś "Centrum Pomocy dla Fabiana". Ich kłótnie były czasem naprawdę durne. Nie wiem, jak mogli być tak wytrwali w swoich postanowieniach. Patrzyłam na nich z zażenowaniem. Przynosili sobie wstyd w oczach innych, ale widocznie im to nie przeszkadzało.
-Weronika, masz ten rysunek, o który cię prosiłam?-spytała Iza, zmieniając temat.
          Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Jak mogłam zapomnieć o swojej pasji? Pasji, którą tak bardzo kocham? Z rysowaniem związana byłam od dawna. Już od dziecka rysowałam, a raczej bazgrałam. Bardzo to lubiłam, ale pokochałam dopiero w pierwszej klasie gimnazjum. Posiadanie swojej pasji, którą chce się udoskonalać jest naprawdę ważne. Z bazgrołów moje rysunki naprawdę stały się ładne. Teraz jak komuś pokażę swoje dzieło bez wątpienia rozpozna on, co miałam na myśli rysując. W moim pokoju wszędzie walały się segregatory z rysunkami. Mam ich już kilkaset. Rysunków jest kilkaset.
-Tak, jasne.-szybko potwierdziłam.
Otworzyłam plecak i zaczęłam szukać mojego czarnego szkicownika. Jednak nie mogłam go znaleźć. Zaczęłam trochę panikować, bo nie przypominałam sobie żebym go zgubiła. Szybko i dosyć niedokładnie przeglądałam plecak, lecz nic nie znalazłam. Spojrzałam przerażona na Izę i Fabiana. Od razu domyślili się, że prawdopodobnie go zgubiłam.
-Może go zostawiłaś w domu?-spytała, obserwując mnie.
-Nie, niemożliwe.- szybko zaprzeczyłam.-Wczoraj nawet go nie wyciągałam.
Iza zaczęła mi pomagać w poszukiwaniu. Jednak cały czas widziałam pustki. Nigdzie nie widziałam tego czarnego zeszytu. Fabian delikatnie mnie odciągnął i pomógł Izie w przeszukiwaniu mojej torby. Nie chciałam nawet myśleć, co się stanie jeśli ten szkicownik trafi w niepowołane ręce. To, co tam było przedstawione nie mogło ujrzeć światła dziennego. Ukrywałam to przed wszystkimi, nawet przed Izą i Fabianem. Czas dłużył mi się niesamowicie. Myślałam, że sekundy trwają godziny, oczekując aż wyjmą z torby szkicownik i mi go dadzą. Nic z tego. Iza spojrzała na mnie z żalem w oczach, kręcąc głową. Oczy zaszły mi momentalnie łzami. Moja przyjaciółka natychmiast mnie delikatnie objęła, mimo tego, że było to dla niej dość ciężkie, bo byłam od niej wyższa. Fabian spojrzał, na mnie jakby nad czymś się zastanawiał. Po chwili powiedział:
-Nie chciałem ci tego mówić, ale ktoś chyba ma twój szkicownik.
-O czym ty mówisz?-spytałam słabym głosem.
Patrzyłam na niego zaszklonymi od łez oczami, próbując przeanalizować każde słowo, które wypowiedział. Wciąż to do mnie nie docierało. Patrzyłam na niego, oczekując jego kolejnego żartu. Jak ja się modliłam, by to był żart. Wybaczyłabym mu chyba wszystkie jego grzechy, gdyby tylko wyciągnął nagle z torby mój szkicownik. Zrobiłabym chyba dla niego wszystko, olewając tym samym uczucia Izy. Jednak wiedziałam, że to nie było możliwe. On nigdy nie umiałby udawać aż tak poważnego.
-Myślę, że Bartek go ma.-powiedział.
Zanim te słowa do mnie dotarły wciąż miałam nadzieję, że to żart. Jednak z każdą kolejną sekundą uświadomiłam sobie, że jestem skończona. Dlaczego byłam tak głupia? Dlaczego podpisywałam się pod każdym rysunkiem? Przecież teoretycznie nikt nie mógł się pod nie podszyć. W takim razie dlaczego to robiłam? Po to by być całkowicie skończona w szkole? Kilka łez spłynęło mi po policzkach, lekko je drażniąc. Spuściłam głowę, odsuwając się od Izy. Delikatnie starłam łzy. Nie chciałam by ktokolwiek inny mnie taką zobaczył. Jeżeli to była prawda, musiałam natychmiast mu odebrać ten zeszyt, zanim zdąży cokolwiek tam zobaczyć. Chociaż nie wierzyłam, że zdążę.
-Proszę...-powiedziałam cicho.-Powiedz, że żartujesz. Uśmiechnij się! Powiedz ten swój głupi tekst, że to tylko żart!-krzyknęłam mu prosto w twarz.
-Weronika, ludzie patrzą.-powiedziała Iza, wskazując na uczniów i nauczycieli.
Miała rację. Chyba już każdy widział, że płakałam. Byliśmy w niezłym centrum uwagi wszystkich zebranych wokół. Szybko starłam ostatnie łzy. Zrobiłam to zbyt mocno, czym podrażniłam sobie trochę skórę i oczy. Fabian spojrzał na mnie z żalem w oczach. Nie chciałam by był poważny w takiej chwili. Dlaczego nie mógł nagle spoważnieć podczas odpowiedzi? Albo podczas wypełniania jakiejś kary, bo znów zrobił jakieś głupstwo? Dlaczego musiał akurat w tamtej chwili stać się tak poważny?
-Nie, Weronika.-powiedział cicho.-Nie żartuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony