Stałam w miejscu dobre kilka chwil zanim dotarło do mnie, że Fabian najzwyczajniej w świecie odszedł. Byłam na niego wściekła. Oczekiwałam wyjaśnień. Nagle dowiedziałam się, że mój przyjaciel, z którym znam się od zerówki odchodzi z mojej klasy. My zawsze byliśmy razem - on, ja i Iza. Byłam na niego naprawdę zła. Wiedziałam, że jego wygłupy zostanę wzięte w końcu pod uwagę. Nauczyciele w liceum nie byli tak pobłażliwi, jak wcześniejsi. Wymagali od nas powagi i się im nie dziwię. Przecież za niedługo mieliśmy wkroczyć w dorosły świat i robili to dla naszego dobra. Próbowałam z Izą przemówić Fabianowi do rozsądku - nie poskutkowało i jego żarty przyniosły nieoczekiwany obrót spraw. Zdenerwowana zaczęłam iść o kulach w stronę gabinetu dyrektora. Chciałam to załatwić póki pamiętałam, a później miałam porozmawiać z Izą. Nie dowiedziałam się kiedy Fabian zamierza opuścić naszą klasę, ale nie chciałam, żeby Iza dowiedziała się o tym gdy będzie za późno. Należała jej się wiedza o tym, nawet jeśli miałoby to ją zranić. Jedyne, co mnie w pewien sposób bolało to, że to ja musiałam ją o tym powiadomić. Fabian najzwyczajniej wolał umyć od tego ręce. Może to i lepiej, że ja miałam jej to powiedzieć. Zrobiłabym to niezaprzeczalnie delikatniej od niego.
Trochę czasu zajęło mi dostanie się pod gabinet dyrektora. Akurat gdy się spieszyłam na holu musiał zrobić się nieziemski tłok. Myślałam, że ktoś mnie nie zauważy, co poskutkuje zgnieceniem. Cztery razy omal się nie przewróciłam. Ostatecznie gdy dotarłam pod białe drzwi gabinetu głowy szkoły odetchnęłam z ulgą. Obeszło się bez poturbowania, więc zadowolona z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy zapukałam delikatnie w drewniane drzwi. W duchu modliłam się by akurat w tej chwili nie był zajęty. Gdy usłyszałam donośne proszę otworzyłam ostrożnie drzwi. Weszłam o kulach do gabinetu i ujrzałam posturę dorosłego mężczyzny siedzącego przy biurku. Wyszeptałam ciche dzień dobry, po chwili usłyszałam odpowiedź. Głos mężczyzny był naprawdę donośny i mógł wydawać się groźny. Sam jego wyraz twarzy mógł sprawiać wrażenia niekoniecznie przyjemne. Dyrektor miał czarne włosy i zawsze chodził w garniturze tego koloru. Do szkoły zawsze przychodził odziany w eleganckie ubrania. Swoją rolę dyrektora traktował naprawdę poważnie, czym wzbudzał respekt innych. Był uważany za straszną marudę i zrzędę, ale wydawał mi się być porządnym mężczyzną. Najgorsze było jednak to, że jego wyraz twarzy nie zachęcał do rozmów. W jego gabinecie byłam po raz pierwszy. W powietrzu unosił się mocny zapach kawy. Odruchowo po wejściu wstrzymałam oddech by nie zakrztusić się nim. Nie narzekam na zapach kawy, ale w nadmiernych ilościach każdego mógłby obrzydzić. Pomieszczenie stosunkowo było małe w porównaniu do innych. Wszędzie było ponure, prawdopodobnie przez kolorystykę złożoną z odcieni brązu. Ściany pokryte zostały jasnobrązową tapetą, za to podłoga była pokryta kakaowym dywanem, spod którego wystawały kawałki beżowych paneli. Wzdłuż ścian ustawione były różne szafki i gabloty z ciemnego drewna. W gablotach za szybą ujrzałam różne opakowania kawy. Żaden rodzaj się nie powtarzał, każdy był inny. Odruchowo pokiwałam głową z uznaniem, bo ja nigdy nie wydałabym tyle pieniędzy w celu zakupu czegoś co lubię. Na oko naliczyłam ponad sto opakowań kawy. Mogłam się pomylić, ale nie zdziwiłabym się jakby było ich nawet więcej. Powoli podeszłam do stojącego na środku biurka. Trafiłam w dobrej chwili. Pan dyrektor akurat nie rozmawiał i zapewne nie zamierzał. Siedział wygodnie w czarnym fotelu i popijał kawę. Przyglądał mi się uważnie z pod przymrużonych powiek obserwując każdy mój ruch. Gdy podeszłam do niego, kuśtykając o kulach podałam mu trochę zmiętolone zwolnienie. Trzymałam je cały czas w dłoni i zapewne podczas mojej wyprawy do gabinetu trochę pogorszyłam stan tego papieru. Dyrektor wyciągnął rękę i zabrał delikatnie zwolnienie, następnie szybko przeczytał co mu podałam. Gdy skończył spojrzał na mnie.
- Z tym nie do mnie, Biernicka. - powiedział, oddając mi papier.
Cicho westchnęłam na dźwięk swojego nazwiska wypowiadanego przez dyrektora. Zawsze je przekręcał i zamiast Biernacka wypowiadał Biernicka. Na domiar tego moje imię też mylił. Uważał, że na imię mam Dominika, co również prawdą nie było. Do starych osób nie należał i żadnych powikłań z pamięcią raczej nie miał. Mimo tego że na większości apelów wywoływał moje imię to wciąż go nie zapamiętał. Z czasem darowałam sobie i na dźwięk imienia Dominika, lub nazwiska Biernicka reaguję jakby mówił o mnie. Czasem prowadzi to do pomyłek, ale innego wyjścia raczej nie ma. Skinęłam głową, nie wysilając się by go poprawić.
- Wiem, panie dyrektorze, ale pan Glik dziś jest nieobecny. - powiedziałam spokojnie z lekko opuszczoną głową - w ten sposób wyrażałam szacunek. - Uważam, że pan dyrektor słyszał o sposobie prowadzenia zajęć przez pana Glika. Nie przyjmuje zwolnień tuż przed lekcją, dlatego przyszłam prosić o przekazanie tej wiadomości. - powiedziałam ze spuszczoną głową.
- Dominika, wyglądam ci na sekretarkę? - spytał surowym tonem.
- Ależ skąd, panie dyrektorze. Po prostu uznałam, że pan dyrektor szybciej przekaże to zwolnienie, bo w końcu pan Glik codziennie rano składa panu wizytę. - powiedziałam szybko, jąkając się i dosyć niewyraźnie. - Przepraszam za najście, jeśli to niemożliwe.
Po dłuższej chwili milczenia pan dyrektor wstał z miejsca i wraz z moim zwolnieniem podszedł do jednej z szafek. Wyjął z niej ciemną teczkę, do której włożył mój dokument. Cicho odetchnęłam z ulgą. Jeszcze naprzykrzania się dyrektorowi mi brakowało do tego horroru. Miałam szczęście, że się zgodził, w innym wypadku nie byłoby ciekawie. Usiadł z powrotem przy wielkim, czarnym biurku i skinął na mnie głową. Podziękowałam skinieniem głowy i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia.
Zanim zdążyłam otworzyć drzwi doszedł do mnie głos dyrektora. Powoli się odwróciłam w jego stronę. Kiwnął ręką na znak, żebym podeszła. Zrobiłam to trochę zdziwiona i lekko przerażona. Ostatnio za łatwo wpadałam w popłoch, ale czemu tu się dziwić? Przecież moje życie obróciło się do góry nogami. Wszystko się w wolnym tempie burzyło, a najgorsze było to, że to dopiero był początek. Dyrektor gdzieś wyszedł, zostawiając mnie samą. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Pan Woźniewski bardzo rzadko wychodził z gabinetu, a co dopiero na długo. Patrząc na zegarek zauważyłam, że nie było go już około pięciu minut. Najgorsze było to, że nawet nie wiedziałam w jakim celu dyrektor opuścił pomieszczenie. Zostawił mnie oszołomioną przy jego biurku. Poczułam się tak, jak jeszcze niedawno przy Fabianie gdy powiedział mi prawdę i na moje pytanie odszedł bez słowa. Wbijałam wzrok w białe drzwi, czekając aż się otworzą. Mijały kolejne minuty a ja wciąż stałam w jednym miejscu. Pod nosem zadawałam sobie pytania odnośnie tego, co może szanownemu dyrektorowi zająć tyle czasu. W pewnej chwili zaczęłam panikować, że poszedł gdzieś i o mnie zapomniał a ja jak głupia stałam, i czekałam aż będę mogła wyjść.
Dyrektor wszedł do gabinetu równo z pierwszym dzwonkiem i zastał mnie bardzo zdenerwowaną. Dwa spóźnienia jednego dnia, trzy w ciągu tygodnia - taka wizja nie była dla mnie optymistyczna. Dzisiaj był wtorek, więc drugą lekcją miał być język polski. Z pewnością mój polonista nie jest typem człowieka, który toleruje spóźnienia na jego lekcje. Uważa, że to przeszkadza nam zgłębiać wiedzę, w którą stara się nas zaopatrzyć. W każdym razie nie znosi spóźnień. Zaczęłam uważać, że przychodzenia na lekcje z opóźnieniem stanie się moją codziennością. Drzwi wreszcie się otworzyły, a w nich ujrzałam posturę dyrektora. Miałam ochotę skakać ze szczęścia, gdy wszedł przepraszając, że tak długo. Czar prysł, gdy zobaczyłam kto za nim wchodzi. Otworzyłam szerzej oczy i usta, obserwując chłopaka, który kroczył wolno za dyrektorem. Jego również zdziwił mój widok.
- Co ty tu robisz? - spytaliśmy obydwoje w tym samym czasie.
Przede mną stał Bartek we własnej osobie. Nie przypominałam sobie, żebym opowiadała coś dyrektorowi o wybrykach mojego prześladowcy. W jednej chwili mnie olśniło - monitoring. Pewnie dzięki niemu zobaczył to, co się działo. Nie miałam ochoty na jakieś zeznania, nieważne czy w roli świadka czy ofiary. Po prostu chciałam szybko się stamtąd ulotnić. Bartek nie wyglądał na zdziwionego. Na jego twarzy raz zagościł ten znienawidzony przeze mnie chytry uśmieszek. Sfrustrowana jego obojętnością w takiej sytuacji pokręciłam głową. Dyrektor zasiadł w swoim krześle. Już chciałam się go pytać o to, dlaczego Bartek jest tu, gdy ten mnie uprzedził.
- Dlaczego mnie pan tu wezwał? - spytał, wkładając dłonie do kieszeni swoich dżinsowych spodni. - Nie przypominam sobie, żebym cokolwiek zrobił złego na terenie tej szkoły.
Jego ton głosu, jego wyraz twarzy, jego zachowanie - to wszystko wskazywało jedynie na to, że kłamie. Kłamał w żywe oczy, nie robiąc sobie z tego nic. Spoglądałam na niego ukradkiem, ale starałam się to ukryć.
- Nie byłbym tego taki pewny, Bartek. - powiedział dyrektor surowym tonem. - Od ostatniej twojej wizyty przyznam, że przymknąłem oko na twoje wybryki, ale mimo tego ty wciąż nie wykazujesz chęci poprawy. - na chwilę się zatrzymał. - Postanowiłem zasięgnąć po zupełnie inne środki, żeby cie w końcu uspokoić. - powiedział, opierając głowę o siedzenie.
Bartek parsknął śmiechem. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Jego zachowanie nie wyrażało nawet cienia skruchy i chęci współpracy. W sumie właśnie tego się po nim spodziewałam. Nie wydawał się być typem człowieka, który interesuje się przepisami. Z jakiegoś powodu pod tym względem przypominał mi Fabiana. Obydwoje robili, co chcieli nie zwracając uwagi na przepisy i konsekwencje, które im grożą.
- Co tym razem? Sprzątanie klas po lekcjach? Miesiąc odsiadki? Kolejna nagana? - powiedział z trudem wstrzymując się od wybuchu śmiechem. - Dyrektorze, to się robi powoli zabawne, nie uważa pan? Takie dziecinne kary na mnie nie podziałają.
Był naprawdę za bardzo pewny siebie. Nawet w takiej sytuacji potrafił zachować spokój i śmiać się. Nie rozumiałam go. Staliśmy przed dyrektorem, który po kilku telefonach i po załatwieniu paru spraw mógł go wyrzucić ze szkoły. Jego to nie obchodziło, a nawet bawiło? Może to jest tylko podejście szkolnej prymuski, która trzęsie się gdy nauczyciel podniesie na nią głos, ale uznałam, że to jest naprawdę nierozsądne z jego strony. Nie chodzi mi o to, że powinien bać się w takiej sytuacji, ale na pewno nie powinien urządzać sobie żartów z dyrektora. Gdy tylko zauważałam, że spoglądał na mnie od razu poważniałam i starałam się dać mu wyraźnie do zrozumienia, że nie bawię się w jego gierki. Wydawało mi się, albo wprowadzało go to w większy zachwyt. W sumie to by mnie nie zdziwiło.
- Też tak sądzę. - powiedział poważnie pan dyrektor. - Dominika, przepraszam, ale ci się nie spodoba ten pomysł. - zwrócił się do mnie.
W gabinecie zapanowała cisza. Poczułam jak moje ciało powoli drętwieje z tego wszystkiego. Nie mogłam ruszyć się z miejsca a jedyne co mi pozostawało to tępe wpatrywanie się w postać głowy szkoły. Nie widziałam nawet Bartka, ale mogłam wyczuć, że atmosfera między naszą trójką zrobiła się naprawdę nerwowa. Nie mogłam tego wytrzymać i głośno przełknęłam ślinę, a po chwili wzięłam głęboki oddech. Znów pomylił imiona, ale wiedziałam, że chodziło mu o mnie. Bartek też zapewne się tego domyślał. Pokiwałam lekko głową, sygnalizując tym, że jestem gotowa na to, co powie. Dyrektor wstał z krzesła i podszedł do jednej z szafek. Mój wzrok mimowolnie kierował się za nim. Wyciągnął białą teczkę z szafki i usiadł z powrotem.
- Bartek, wiesz, że tylko twoje zasługi wobec szkoły i moja znajomość z twoim ojcem uchroniły cię póki co przed usunięciem ze szkoły? - spytał dyrektor, przeglądając dokumenty.
Szok minął, gdy usłyszałam wypowiedź mężczyzny. O jego znajomości z ojcem Bartka nie miałam pojęcia. Chyba nikt tego nie wiedział. Bartek zawsze był tajemniczy, więc nie zdziwiłby mnie fakt, że nawet jego koledzy o tym nie słyszeli. Z drugiej strony takie kontakty wyjaśniałyby jego popularność. Jest synem znajomego dyrektora? W liceum posiadanie kogoś takiego za przyjaciela jest chyba bezcenne dla niektórych. Myśl, że w gabinecie dyrektora dowiem się więcej o Bartku niż ktokolwiek inny wprawiła mnie w chwilowe rozbawienie. Natychmiast się opanowałam.
- Ta kara jest moją ostatnią szansą dla ciebie. - powiedział dyrektor, odkładając papiery na bok. - Jeśli jej nie wykorzystasz to trudno. Zostaniesz wyrzucony z naszego liceum, dlatego lepiej się nad tym zastanów. - powiedział, obserwując go uważnie. - Oczekuję też zmiany twojego zachowania w stosunku do innych. W przeciwnym razie podejmę drastyczne środki i złożę wniosek o usunięcie ciebie z drużyny siatkarskiej.
Ostatnie zdanie podziałało na Bartka, jak płachta na byka. Natychmiast się ożywił, a w jego oczach pojawiły się iskierki złości. Zacisnął zęby w geście wściekłości i spojrzał na dyrektora. Przerażał mnie taki. Już wiem dlaczego Sebastian i Tomek tak bardzo nie chcą go wkurzać. Wydawało mi się, że podczas furii Bartek nie ma żadnych hamulców, nic go nie powstrzymuje, co jedynie potęgowało we mnie uczucie przerażenia.
- Nie może pan tego zrobić! - krzyknął rozdrażniony. - A nawet jeśli pan spróbuje to nikt pana nie poprze! Ta drużyna jest niczym beze mnie. Nie usuną mnie od tak z rozkazu dyrektora. - bronił się Bartek.
Patrzyłam na niego spod przymrużonych powiek. Było mi go nawet szkoda przez chwilę. Siatkówka była dla niego wszystkim i to było niezaprzeczalne. To było widać na pierwszy rzut oka, że ta gra to jego całe życie. To właśnie ona zawsze przyćmiewała jego prawdziwe zachowanie. Nie wiem, co ja bym zrobiła gdyby ktoś zabronił mi wykonywać tego co kocham.
- Owszem, mogą to zrobić. - powiedział dyrektor. - Nie zapominaj, że twój ojciec jest trenerem. Do tej pory nie informowałem go o tym, co robisz. Jeśli to zrobię, myślisz, że pozwoliłby ci dalej grać?
- Po tym wszystkim co zrobiłem dla szkoły i po tym jak zdobyłem tyle nagród chce mnie pan od tak wyrzucić? W dodatku jeszcze odebrać mi możliwość grania w siatkówkę? -dodał już spokojnie Bartek.
- Przecież mówiłem, że chciałbym abyś wykonał swoją karę. - westchnął dyrektor, po czym spojrzał na mnie. - I wspominałem, że tobie się nie spodoba. - powiedział do mnie.
Znów zamarłam w miejscu, oczekując tego co powie dyrektor. Nie chciałam się w to mieszać, ale nie umiałam tego mu powiedzieć. Odebrało mi mowę, zaschło mi w gardle i przez moje ciało co jakiś czas przechodził nieprzyjemny dreszcz. Mocniej zacisnęłam dłonie na kulach i wbiłam wzrok w czubki swoich butów, a właściwie jednego buta, bo na lewej nodze miałam gips. Czułam na sobie wzrok dyrektora i Bartka, co tylko potęgowało mój i tak już duży stres. Wzięłam głęboki wdech.
- Jaka jest ta kara? - spytał Bartek. - Związana jest z nią, prawda?
Wskazał na mnie palcem, na co zaczął mnie boleć brzuch. Tak, to mój odruch stresu. Gdy za bardzo się stresuję zaczyna mnie mocno boleć brzuch. Zaczynam czuć się jakby wiercono we mnie otwór. To jest naprawdę okropne doświadczenie. Ja nawet nie wiedziałam co za kara może być związana ze mną. Co ten dyrektor wymyślił? I dlaczego ja? Po chwili poznałam odpowiedź.
- Ile czasu nosisz gips, Dominika? - zapytał dyrektor.
- Siedemnaście godzin. - palnęłam bez namysłu.
Dopiero po chwili to do mnie dotarło, gdy zobaczyłam wpatrujących się we mnie zdziwionych Bartka i dyrektora. Tak, to kolejna moja cecha. Bywa, że czasem mój umysł źle przetworzy informacje. W każdym razie chodzi mi o to, że czasem źle zrozumiem o co innym chodzi przez co mówię głupoty. Ciężko to wytłumaczyć, zdecydowanie lepiej to widać w praktyce. Przykładem może być wydarzenie z przed chwili. Zamiast odpowiedzieć ile czasu lekarz zalecał mi nosić gips, powiedziałam ile czasu już go noszę. To dosyć dziwna cecha charakteru, ale co poradzę. Już dawno pogodziłam się ze świadomością, że pod tym względem jestem inna. Teatralnie złapałam się za głowę jedną ręką, co wcale łatwe nie było, zważywszy na to, że mam kule. Pokręciłam głową na wspomnienie moich słów.
- Trzy tygodnie, proszę pana. - poprawiłam się.
- Bartek, przez te trzy tygodnie, podczas których Dominika będzie nosić gips masz ją nosić. - powiedział dyrektor, co gorsza, na poważnie.
Milczenie jakie zapanowało w jednej chwili mówiło samo za siebie. Wiadomość od dyrektora jeszcze do nas nie dotarła, albo my po prostu jeszcze tego nie zrozumieliśmy. Za Bartka nie byłam w stanie się wypowiedzieć, ale wyglądał podobnie jak ja. Zauważyłam kątem oka, że zdziwiony tępym wzrokiem wpatruje się w pana Woźniewskiego. Obydwoje zapewne myśleliśmy, że się przesłyszeliśmy. Niestety, nasze nadzieje rozwiał poważny wzrok dyrektora skierowany w naszą stronę. On nie żartował. W jednej chwili ogarnęły mnie różne uczucia. Byłam sfrustrowana tą decyzją, zaskoczona, przerażona. Trzy tygodnie nieustannego noszenia mnie? W dodatku jeszcze przez niego? Miałam ochotę krzyczeć na dyrektora. Rozumiem, że kara typu nagana nie wiele wskóra w przypadku Bartka, ale nie miałam ochoty z tego powodu mieszać się w to. Czy naprawdę miałam być współuczestnikiem tej kary tylko ze względu na to, że akurat złamałam nogę? Przeklinałam w myślach za to, co zrobiłam. Mogłam bardziej uważać na tych schodach, a na pewno uniknęłabym wypadku. Obwiniałam wszystko, co mogłam. Nawet pana Glika, który akurat tego dnia zrobił sobie wolne. Spojrzałam zmieszana na dyrektora, podobnie jak Bartek. Obserwował nas w ciszy, oczekując naszej reakcji. Uważałam, że Bartek zaraz wybuchnie. To prawda, że kierowałam się pozorami domyślając się jego zachowania, ale po tym czego byłam przed chwilą świadkiem nie dopuszczałam do siebie innej myśli. Byłam pewna, że jeszcze nie ochłonął po tym jak się dowiedział, że może zostać wyrzucony z drużyny siatkarskiej. Z drugiej strony nie miał innego wyjścia. Musiał przystanąć na wykonanie kary, inaczej nie byłoby ciekawe. Jedno mnie tylko zastanawiało. Gdzie w tym wszystkim ja miałam mieć swoje zdanie? Dlaczego miałam się na to godzić? Tłumaczenie, że jestem jedyną osobą, która ma złamaną kończynę mnie nie przekonywało. Widocznie znalazłam się w naprawdę złym miejscu w naprawdę złym czasie. Bartek cicho westchnął.
- To jest ta kara? - spytał.
Jego ton głosu mnie zdziwił. Od dwóch dni poznawałam Bartka coraz bardziej. W przeciągu tych kilkunastu godzin dowiedziałam się o nim więcej, niż ktokolwiek z tej szkoły. Poznawałam jak się zachowuje, powoli mogłam przestawać kierować się pozorami wyciągniętymi z długich obserwacji. Mogłam już się sama domyślić jak się zachowa. Z jednej strony nawet mnie to interesowało, z drugiej - to działało w dwie strony. On również poznawał mnie i fakty na mój temat mógł wykorzystać w niekoniecznie miły sposób. W tamtej chwili mogłam usłyszeć w jego głosie coś dziwnego. Nie umiałam tego określić słowami. Bartek wydawał się być zrezygnowany, ale z drugiej strony był trochę podirytowany i smutny. Co do tego ostatniego to były tylko moje przypuszczenia. Nigdy nie słyszałam jego smutnego tonu. Równie dobrze mógł wyrażać w ten sposób zwykłą rezygnację i uległość. Spojrzałam na niego uważnie. Jego twarz mimo iż była skierowana na podłogę i tak była dobrze widoczna. W końcu miał prawie dwa metry. Nie był w stanie tego tak łatwo ukryć. Bynajmniej nie przede mną. Uważnie badałam każdą jego rysę na twarzy, chcąc w ten sposób domyślić się co myśli w tamtej chwili. Nie był obojętny - to było widoczne na pierwszy rzut oka. Nie umiałam dostrzec jak bardzo przejął go fakt, że będzie się mną opiekował przez najbliższe trzy tygodnie. Raczej go to nie uszczęśliwiło, w sumie - zdziwiłabym się jakby było inaczej. Nie był też przygnębiony. Po prostu się zamyślił. Wyglądał na lekko podirytowanego, bo delikatnie zmarszczył brwi, ale nie był zły. Miałam nadzieję, że to się nie zmieni zaraz po tym jak wyjdziemy z gabinetu. Nie miałam najmniejszej ochoty w ogóle na to, żeby mnie nosił, ani tym bardziej na męczenie się z jego humorkami.
Dyrektor wreszcie się poruszył. Przez cały czas stał jak posąg, wpatrując się w nas z kamiennym wyrazem twarzy. Zajrzał do szuflady swojego biurka. Po chwili wyciągnął plik z kartkami A4. Wyciągnął jedną i szybko coś napisał. Zaglądając przez jego ramię nic nie mogłam wyczytać. Dopiero po chwili pokazał nam kartkę, na której w nagłówku widniał napis: Karta obecności. Pod tym napisem ujrzałam nabazgrolone kilka cyfr. Pismo pana dyrektora było strasznie koślawe i rzadko się z niego rozczytywałam. Najczęściej myliłam takie litery jak: G, L, K. W jego charakterze pisma te trzy były najbardziej do siebie podobne. Położył papier na blacie biurka i po raz kolejny spojrzał na nas.
- Codziennie rano, przed lekcjami będziecie przychodzić i składać tu podpisy. - wskazał na kartkę. - Zaraz po tym Dominika ma odłożyć kule tam. - wskazał na róg gabinetu. Był pusty, jakby czekał aż zapełnię go moimi kulami. - Bartek, to w jaki sposób chcesz ją nosić zależy od ciebie, ale miej na uwadze, że ma chorą nogę. - skinął na Bartka. - Dominika, wiem, że tobie nie odpowiada ta kara. Przykro mi z tego powodu, że dodatkowo muszę ciebie męczyć, ale Bartek nie pozostawił mi innego wyjścia. Mam nadzieję, że wytrzymasz te trzy tygodnie. - powiedział, patrząc na mnie na co delikatnie pokiwałam głową. - Pamiętaj, Bartek - to twoja ostatnia szansa.
- Nie rozumiem jedynie wyboru kary. - palnął Bartek, podnosząc wzrok na dyrektora. - Czym pan się kierował? Wpadł pan na ten pomysł przed chwilą? - zadawał szybko pytania.
Bartek swoje zachowanie zmieniał w diametralnie szybkim tempie. W jednej chwili był potulny jak baranek, w drugiej - ostry. W milczeniu obserwowałam jego zirytowaną twarz. Czyli jednak ta kara go wkurzyła. W głębi serca miałam tą małą nadzieję, że może się dogadamy. Nie chodziło mi od razu o przyjaźń, albo o coś więcej. Chciałam po prostu się z nim dogadać. Może w ten sposób przekonałabym go do zwrócenia mi szkicownika. Nadzieja zniknęła w mgnieniu oka, zapadła gdzieś, skąd już jej nie mogłam wyciągnąć.
- Nie wydaje mi się, żebym był zmuszony odpowiadać na te pytania. - powiedział pan dyrektor. - Mówiłem, że poprzednie kary nie były strzałem w dziesiątkę, bo się nimi nie przejmowałeś. Noszenie Dominiki raczej ci nie sprawi przyjemności. - powiedział, na co charakterystycznie odchrząknęłam, zwracając uwagę, że jestem w pobliżu. - Bez urazy. - zwrócił się do mnie, na co skinęłam głową. - Widocznie tym razem wybór kary okazał się trafny. Szkoda mi jedynie Dominiki. - wskazał na mnie.
Powtarzał to po raz kolejny. Miałam dość, naprawdę nie lubiłam czegoś takiego. Gdy dorośli rozmawiają o czymś z moimi rówieśnikami czuję się strasznie zmieszana i zawstydzona, gdy co chwilę wspominają o mnie. Wydawało mi się to niestosowne, dlatego zawsze takie postępowanie spotykało się z moją dezaprobatą. Tym razem nie było inaczej. Nie umiałam się nie wtrącić i nie dołożyć swoich przysłowiowych trzech groszy.
- Niech pan przestanie to ciągle powtarzać, proszę. - burknęłam cicho. - Zrozumiałam za pierwszym razem. - dodałam, po czym znów spuściłam głowę i zaczęłam przyglądać się ciemnemu dywanowi.
Rzadko odzywałam się w tym gabinecie. Można było powiedzieć, że byłam jedynie świadkiem tego całego zdarzenia. Nawet cieszył mnie ten fakt. Dzięki temu mogłam wsłuchać się w rozmowę Bartka i dyrektora, skupiając się jedynie na tym. Jednak gdy wtrąciłam się w ich dyskusję nie ukryli zdziwienia. Spojrzeli na mnie obydwoje. Speszona skinęłam głową by kontynuowali i nie zwracali na to zbyt wielkiej uwagi. Chciałam też przypomnieć im o tym, że ja też tam jestem i wsłuchuję się w to, co mówią.
Rozmowę zakończyli chwilę po moim wtrąceniu. Dyrektor zabrał mi moje kule i odłożył je w róg, który wcześniej wskazywał. Położył kartkę papieru przed nami i kazał nam się podpisać. Najpierw zrobił to Bartek. Mogłam zobaczyć jego charakter pisma. Spodziewałam się, że może być nawet ładny, ale nie aż tak. Jego podpis ze względu na estetykę bardzo mi się podobał. Charakter pisma był wyrazisty a litery zapisane były równo. Mogłam bez problemu wyczytać z niego jego imię i nazwisko. Podziwiałam zwykły podpis, który mógł zrobić każdy. Gdy to zrozumiałam myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Miałam nadzieję, że Bartek nie był aż tak przenikliwy by domyślić się o czym przed chwilą myślałam. Po chwili przyszła kolej na mnie. Chwyciłam długopis i szybko kilkoma ruchami napisałam moje imię i nazwisko. W porównaniu do tego Bartka aż tak nie odstawał pod względem estetyki, co wywołało na mojej twarzy lekki uśmiech, który po chwili zniknął. Szczerzyłam się do zwykłych podpisów. Miałam ochotę uderzyć się w głowę, jak to czasem robiłam, gdy chciałam się skarcić za swoje zachowanie. Zaczęłam w myślach dziękować Bogu, że nie obdarzył Bartka umiejętnością czytania ludzkich myśli. I tak już miał mnie za wariatkę po tym jak zobaczył wynik mojej masowej produkcji jego podobizn.
Zanim odłożyłam długopis pan dyrektor poprosił bym zapisała jeszcze datę. W moim umyśle zapanowała pustka, tak bardzo charakterystyczna dla mnie, gdy musiałam przypomnieć sobie datę. W sumie nie tylko ja miałam tak słabą pamięć odnośnie tego. Fabian i Iza też się pod tym względem nie wyróżniali. Wszyscy, gdy byliśmy pytani o datę milczeliśmy, próbując szybko obliczyć w myślach, który dzisiaj ma być. Bartek najwyraźniej zauważył moją pustkę w głowie, bo głośno westchnął.
- Dwudziesty trzeci października. - powiedział. - Rok też mam podać? - dodał złośliwie, na co cicho prychnęłam pod nosem.
Pokręciłam głową. Zapisałam datę. Jak na złość, gdy pisałam rok akurat mi się pomyliły cyfry i zamiast dziewiątki zapisałam ósemkę. Bartek, widząc to nie ukrył rozbawienia. Parsknął śmiechem, obserwując jak panicznie kreślę zapisaną ósemką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz