poniedziałek, 18 lipca 2016

19. Chora na białaczkę.

          Bartek mnie co prawda zostawił na pastwę losu, ale zdołałam znaleźć sobie jakieś czasochłonne zajęcie, które całe szczęście nie było oglądaniem otoczenia, które już znałam na pamięć i każdy napis jaki przemknął mi przed oczami mogłabym wyrecytować bez zająknięcia się. Wracając, wyciągnęłam telefon i zaczęłam po prostu grać w jakieś gry, o których istnieniu na moim smartfonie zapomniałam jakieś kilka miesięcy temu. W czasie gdy wkurzałam się z powodu zdecydowanie zbyt dużego jak na mnie poziomu trudności przede mną wciąż przechodzili pacjenci, czasem lekarze, pielęgniarki, rodzice czy opiekunowie. Byłam tak całkowicie skupiona na bezsensownej grze, w której za cel miałam biegać tak naprawdę w kółko, że nie zauważyłam ich i równie dobrze ktoś mógłby usiąść obok mnie, i zacząć rozmowę, o którą tak desperacko błagałam ich w myślach kilkanaście minut temu.
           Oderwałam się od ekranu telefonu w momencie, w którym jakaś dziewczynka powolnym krokiem i leniwymi ruchami dotarła do drzwi przede mną. Młoda brunetka, która jak się obawiałam wyglądała naprawdę mizernie. Miała na sobie standardowy ubiór pacjenta, czyli jakieś luźne białe spodnie w niebieskie kropki sięgające po kostki, nieskazitelnie białe skarpety, siwą bluzkę i długi biały sweterek, którym starannie się okrywała. Była strasznie blada, nawet bardziej od sufitu, w który niedawno się wpatrywałam. Włożyłam telefon do kieszeni i wbiłam spojrzenie w małą osóbkę, która właśnie przede mną stała. Miała długie włosy, ale strasznie przerzedzone. Nie ukrywam - wyglądała strasznie, jak nie tak młoda dziewczyna na jaką pewnie wskazywały jedynie jej dokumenty, ale była chora. Ten argument od zawsze był dla niektórych wystarczający, jakby choroba oznaczała nie wiadomo jakie wyróżnienie na tle społeczeństwa.
           Zanim weszła do pomieszczenia odwróciła się w moją stronę a ja mogłam przyjrzeć się jej bladej cerze i zieleni tęczówek. Wyglądało strasznie słabo, porównywalna mogła być do ucieleśnienia zmęczenia, bo takie miałam wrażenie, gdy ją obserwowałam.
- Widziała pani może bardzo wysokiego chłopaka? - spytała cicho, a bardziej wymruczała. Słysząc jej głos moje serce krajało się na milion kawałków i dodatkowo powodowało ból w górze klatki piersiowej. Ściskał mnie żal, a najgorsze było to, że chociażby nie wiem co bym chciała nie mogłam jej pomóc. Nie licząc oczywiście szpiku, bo nie wierzyłam, że mogłabym okazać się dawcą a nawet jeśli mogłabym nim być nie wiem czy starczyłoby mi odwagi by poddać się oddaniu go, chociaż wiedząc, że uratuję w ten sposób czyjeś życie pewnie bym się bezmyślnie zgodziła.
- Tak, zaraz przyjdzie - uśmiechnęłam się do niej lekko, domyślając się, że rozmawiam właśnie z tą Madzią, przy której miałam uważać na słowa. Potraktowałam to trochę za poważnie, bo nie wiedziałam czy mogę nawet się uśmiechnąć. Jednak dziewczynka rozwiała moje wątpliwości swoim uśmiechem, który nawiasem mówiąc był piękny i powinien zdecydowanie częściej gościć na jej twarzy. - Wejdź do sali, zaraz do ciebie dołączymy - powiedziałam wskazując drzwi do zdecydowanie cieplejszego pomieszczenia niż korytarz, w którym nawet w płaszczu marzłam.
          Dziewczynka posłuchała mnie i weszła powoli do sali, nie zadając już więcej pytań. W sumie to i lepiej, bo uważanie na słowa w moim przypadku w końcu by nie wypaliło, i powiedziałabym coś czego później bym szczerze żałowała. Gdy weszła do ogrzewanego pomieszczenia i zamknęła drzwi poczułam ulgę, przez co głośno odetchnęłam. Pierwsze koty za płoty, poznanie się mam już z głowy, pomyślałam. Chociaż to zapoznanie było jako takie, bo ja znałam ją a ona miała mnie pewnie za zwykłą obcą kobietę, której przyszło powiadomić ją o chwilowej nieobecności Bartka.
          W tamtej chwili pozostawało mi tylko modlić się o to, by Bartek nie zabłądził gdzieś w drodze do sklepu, choć u niego to było niemożliwe. Już prędzej ktoś mojego pokroju, kto teoretycznie ma dobrą orientację w terenie zgubiłby się gdzieś w budynku. Oparłam głowę o ścianę i wpatrywałam się w korytarz, w którym Bartek miał się za jakiś czas pojawić. Z nerwów zaczęłam niespokojnie tupać nogą o brązową posadzkę.
          Wreszcie gdzieś w oddali wyhaczyłam posturę chłopaka, co trudne naprawdę nie było, nawet w przypadku gdy jestem krótkowidzem to prawie dwa metry wysokości robią swoje. Zmierzał do mnie mozolnym krokiem, za co miałam ochotę na niego nakrzyczeć, ale jak w większości innych przypadków skończyło się na postanowieniu w myślach. Gdy dotarł do mnie zauważyłam, że w dłoni ma dwie papierowe torby i dwie butelki picia. Jedna to była zwykła woda a druga to sok, zapewne pomarańczowy. A przecież o nic go nie prosiłam, pomyślałam, ale zanim spytałam, czy to dla mnie i ile mam mu oddać wytłumaczyłam to sobie Madzią, która właśnie wróciła z badań. Bartek przeżuwał w tamtej chwili kęs bułki z jednej z papierowych toreb.
          Miałam już zamiar mu powiedzieć, że Madzia wróciła z badań, gdy przerwał mi wyciągając przed siebie jedną z toreb. Obserwował mnie ponaglającym spojrzeniem, bym wzięła torbę prawdopodobnie z jedzeniem. Zamurowało mnie, bo nie spodziewałam się by mimo moich sprzeciwów on coś może mi kupić. Z zawahaniem wzięłam papierową torebkę i od razu zajrzałam do środka. Starannie zapakowana kanapka, która wątpiłam, że miała być sprzedawana w szpitalnych standardach. W końcu pacjenci mieli tu stołówkę, a dla odwiedzających wystarczył kiosk znajdujący się przed szpitalem. Jabłko dodane chyba dla uroku, ale mimo to wyciągnęłam owoc z torby i przyłożyłam do nosa. Dość nietypowy sposób na rozpoznawanie smaku, ale w ten sposób po prostu unikałam tych jabłek, które ostatecznie wyrzucałam. Jednak ten zapach był typowy dla słodszych odmian, więc odetchnęłam cicho z ulgą, że nie muszę kombinować jak się go pozbyć. Oprócz tego w torbie były jeszcze dwie małe tortille zawinięte w rulonik. To wszystko wyglądało naprawdę smakowicie, ale coś wewnętrznie powstrzymywało mnie przed ruszeniem czegokolwiek z tej torby. Czułam się jakby Bartek musiał mnie dokarmiać a to było nie w porządku, przynajmniej wobec moich zasad.
           Podał mi jeszcze butelkę z sokiem pomarańczowym, jak się domyślałam. Nie wiem, czy strzelał, czy posiada jakiś szósty zmysł, ale trafił w dziesiątkę. Sok pomarańczowy mogłam pić litrami i nie znużyłby mnie jego smak, naprawdę go uwielbiałam. Mimo to wciąż nie potrafiłam zjeść tego co mi dał, albo chociaż to ruszyć.
- Przecież nie prosiłam cię o to - powiedziałam cicho, ale z pewnością usłyszał. Podrapał się po karku i usiadł obok mnie. Ułożyłam wszystko w torbie i doprowadziłam do jako takiego ładu, wyjęłam jabłko, które zamierzałam zjeść za chwilę a samą torebkę zwinęłam a następnie wsadziłam do plecaka. Nagle przypomniałam sobie o czymś bardzo ważnym, co powinnam powiedzieć Bartkowi już jakiś czas temu. - Madzia wróciła z badań
          Od razu po dokończeniu ostatniego kawałka bułki zerwał się z miejsca i szybko przelatując dłońmi po kieszeniach w celu sprawdzenia, czy aby na pewno wszystko ma przy sobie piorunował mnie ponaglającym wzrokiem. Chwyciłam w jedną rękę plecak, w drugą czerwone jabłko i doskoczyłam do Bartka, który położył już dłoń na klamce, ale widocznie chciał mi coś jeszcze przekazać, bo zwlekał z otworzeniem drzwi. Spodziewałam się, że wiem do czego zmierza.
- Uważaj na słowa - wyszeptał, ale wciąż mogłam usłyszeć jego surowy ton, którego użył. Pokiwałam lekko głową, ściskając w dłoni owoc i czując jak moje paznokcie wbijają się przez skórkę. Nie byłabym sobą, gdyby ze stresu nie spytać go o zwyczajnie głupią rzecz.
- A jeść mogę?
- O ile nie zapomnisz oddychać - prychnął, po czym otworzył drzwi i pomógł mi wejść do środka. Parsknęłam cicho sarkastycznym śmiechem, słysząc jego żart lub coś podobnego do tego.                 
          Wnętrze sali prezentowało się nawet przytulnie. Było o wiele ciepłej niż na korytarzu, więc zdjęłam z siebie płaszcz i owinęłam go wokół mojego prawego przedramienia. Ściany były pomalowane na pomarańczowo. Zaraz naprzeciw drzwi były dwa wielkie okna, ukazujące obraz drzew, samochodów i fragmentów szpitala. Mimo iż w pomieszczeniu były dwa łóżka to tylko jedno było zajęte - przez Madzię. Obydwa nieskazitelnie białe i czyste ze świeżo zmienioną pościelą, co było widać na pierwszy rzut oka. Obok nich były dwie szarawe szafki nocne, jedna zapełniona była różnymi kolorowymi opakowaniami słodyczy, które służyły jedynie w celu dekoracji i zbierania kurzu. Żadna nie była chociażby w ogóle otwarta, a co dopiero zaczęta.
           Dziewczynka leżała okryta kołdrą, była do nas odwrócona plecami, ale słysząc otwieranie drzwi delikatnie odwróciła głową. Mimo swojego mizernego wyglądu jej twarz przybrała naprawdę radosny wyraz na widok Bartka. Podniosła się i usiadła na łóżku, chciała poprawić poduszkę, ale Bartek widząc jak usilnie próbuje jakoś ją ułożyć podszedł do niej, i wyręczył ją. W sumie to ten obrazek był naprawdę uroczy, gdy Bartek o kogoś tak dbał i w takim stopniu się troszczył. Wzięłam krzesełko ukryte gdzieś obok drugiego łóżka. Podsunęłam je jakiś kawałek do łóżka dziewczynki, ale zachowałam pewną odległość by im nie przeszkadzać.
          Jej blada twarz od razu po pojawieniu się Bartka przybrała o wiele więcej kolorów, śmiała się i gdybym nie znała prawdy nie domyśliłabym się nawet, że ma białaczkę. Chłopak usiadł na taborecie obok okna przy łóżku dziewczynki. Rozmawiali tak naprawdę o wszystkim i o niczym. Madzia pytała go o to jak mu idzie w siatkówce, czy wygrali coś od czasu, w którym ostatni raz się widzieli. Podobało mi się chociażby nawet udawanie, że mnie nie ma i jestem jedynie powietrzem. Mogłam wsłuchać się w coś zupełnie innego, w innego Bartka, który był naprawdę wesoły i niczego nie udawał, przynajmniej tak mi się zdawało. Czy to był ten przepis na rozmowę z dziewczynką chorą na białaczkę? Miało to sens, bo rozmowa o chorobie raczej nie należałaby do najciekawszych, przynajmniej dla niej. Widząc ich rozmowę wiedziałam, że Madzię należy traktować jak kogoś równego tobie, nie jak chore śmiertelnie dziecko, które oczekuje ratunku, ale to przypomina jakąś ruletkę, której wynik jest całkowicie zależny od figlarnego losu. A przecież to była naprawdę wesoła dziewczynka, przed którą życie nie ujawniło jeszcze wszystkich kart. Nie chciałam nawet myśleć, że może umrzeć w tak młodym wieku. Cóż, życie nigdy nie było sprawiedliwe.
          Gdy już myślałam, że Madzia i Bartek nie zwracają na mnie uwagi, i tak naprawdę mam wolną rękę poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam delikatnie głowę i moje spojrzenie skrzyżowało się z zielonymi tęczówkami dziewczynki. Nerwowo się uśmiechnęłam, co na pewno nie zachęciło jej do rozmowy. Dlaczego tak się stresowałam? Przecież to była tylko mała dziewczynka z jednym wielkim ale - była chora i choć to nie powinien czasem być wyznacznik tego jak kogoś się traktuje to najwyraźniej o tym zapomniałam w tamtej chwili. Tylko spokojnie, pomyślałam, bo gdzieś w głębi serca wiedziałam, że rozmowy nie uniknę. Cicho westchnęłam, opierając głowę o ścianę za mną. Miałam cichą nadzieję, że to dziewczynka zacznie rozmowę, bo ja się zwyczajnie do tego nie nadawałam.
- Jak się nazywasz? - spytała z lekkim uśmiechem. Odetchnęłam z głęboką ulgą w myślach, a kamień z serca w postaci strachu automatycznie spadł.
- Weronika - przedstawiłam się z delikatnym uśmiechem na twarzy, który na szczęście nie wyszedł jakoś krzywo i niewyraźnie. Odwzajemniła gest i zaczęła bawić się skrawkiem swojej kołdry.
- Rzadko przychodzi do mnie ktoś z poza rodziny - powiedziała. Delikatnie skinęłam głową by kontynuowała, bo może i zabrzmi to dziwnie, ale naprawdę lubiłam słuchać takich historii. - Pewnie dlatego, że nikt oprócz nich nie wie, na co choruję. A ty wiesz? - spytała, mierząc mnie spojrzeniem. Przez chwilę się zawahałam nad odpowiedzią. Wiedziałam, że to rak, dokładniej białaczka, ale nie miałam pojęcia, który jej rodzaj. A rozpoznać po wyglądzie, czy ma się do czynienia z ostrą czy przewlekłą dla mnie póki co nie było wykonalne. Ostatecznie postanowiłam nie komplikować sytuacji i po prostu pokiwać głową, bo odmiana przestała mieć dla mnie znaczenie. I tak, i tak to był nowotwór. - Zazwyczaj mnie unikają. Też uważasz, że nie powinnam w ogóle się urodzić?
          Bartek wyraźnie poddenerwował się słysząc to co mówiła dziewczynka. Chciał się wtrącić, ale powstrzymałam go gestem dłoni i kręceniem głową. Chciałam odpowiedzieć na to pytanie, ale najpierw pozostawała ważniejsza kwestia - jak miałam sformułować wypowiedź, by to dziecko zrozumiało o co mi chodzi a jej sens nie zboczył na zupełnie inny tor? Znając siebie i swój sposób mówienia spodziewałam się nawet, że zaczynając od poglądów na temat kwiatów kwitnących wiosną mogłam zakończyć na temacie pogrzebu, więc naprawdę musiałam uważać na słowa, bo śmierć powinnam omijać szerokim łukiem w tym, co mówiłam.
- Nie możesz tak mówić - powiedziałam, a mój głos przybrał karcący ton. Chciała już coś powiedzieć, ale zamierzałam jej przerwać i wyrzucić z siebie to, co aktualnie miałam w głowie. - Chociażby nawet nie wiem jak źle ci było w życiu, a zdaję sobie sprawę, że jest ci naprawdę ciężko nie żałuj swojego przyjścia na świat, bo to nic ci nie da. Póki masz wokół siebie osoby, które cię kochają i mimo przeciwności jakie stawiane są im pod nogi opiekują się tobą, i chcą walczyć razem, nie opuszczając cię nie powinnaś żałować czegokolwiek
          Dziewczynka przez chwilę wpatrywała się we mnie z lekkim szokiem wymalowanym na jej twarzy, który po chwili zniknął a jej twarz ogarnął smutek. Brawo, Weronika, pogratulowałam sobie ironicznie w myślach na widok skutków, do których doprowadziłam.
- Większość swojego życia spędzam sama zamknięta w czterech ścianach szpitalnej sali - powiedziała cicho, a moje serce z żalu ścisnęło się pewnie w mojej klatce piersiowej wywołując nieprzyjemne kłucie.
- By kochać nie trzeba być blisko - powiedziałam, czym ją trochę zdziwiłam. Zresztą nie tylko ją, bo kątem oka widziałam przysłuchującego się rozmowie Bartka, który zapewne był w gotowości by interweniować w razie potrzeby. - Jeśli się kogoś kocha naprawdę to odległość, samotność, upadki, gorsze chwile i wszystko inne, co wywołuje u ciebie smutek, i tęsknotę nie odgrywa znaczenia. Wskaż serce - powiedziałam, na co ona onieśmielona z zawahaniem wskazała prawidłowe miejsce. - Czy musisz je widzieć by mieć pewność, że bije?
          Nigdy nie miałam do czynienia z tego rodzaju ciszą, która nie była ani krępująca ani za specjalnie błoga i pozostawiająca dużo luzu. Właśnie takie milczenie zapanowała między nami, nietypowe, z którego nie mogłam wywnioskować za dużo. Sama nie miałam pojęcia, co właśnie mówię, kierował mną jakiś niespotykany u mnie instynkt. Miałam jedynie nadzieję, że moje złote myśli będą miały jakikolwiek sens, choćby najmniejszy.
- Ale czujesz, że jest i to robi, prawda? - spytałam retorycznie. Po tym jak pokiwała delikatnie głową postanowiłam wreszcie powiedzieć to, co miałam w głowie od dobrych kilku minut. - Jest wewnątrz ciebie, nie możesz go zobaczyć ani ty, ani inni. Niektórych rzeczy nie będziesz pewna, bo człowiek już taki jest, że nie wierzy w to czego nie zobaczył chociaż raz i to jest normalne, nie ma w tym czegoś nadzwyczajnego - powiedziałam i wzięłam głęboki wdech. - Z miłością jest podobnie, tylko, że co do jej istnienia będziesz pewna w momencie, gdy ją sama poczujesz i jak z sercem - będzie cię ciągnąć do góry i pozwalać żyć
          Żadne z nas nie miało odwagi się odezwać po tym, co powiedziałam. Dla mnie to było nawet lepsze wyjście, bo nie chciałam słyszeć komentarzy odnośnie tego. Atmosfera między nami zrobiła się napięta i dziękowałam skrycie Bartkowi, gdy postanowił przerwać to milczenie.
- Co ty w ogóle robisz całymi dniami? - spytał chłopak, zwracając jej uwagę na siebie.
Dziewczynka cicho westchnęła i delikatnie wzruszyła ramionami. Pewnie się nudziła, nic dziwnego. Nie wyglądała mi na duszę towarzystwa i całkowicie ją rozumiałam, a przynajmniej mi się zdawało, że rozumiem.
- Nudzę się. Jestem w szpitalu, Bartek. Tu nie ma innego wyjścia, niż spędzanie całych dni w łóżku i oglądanie widoku za oknem, który przeważnie składa się z innych budynków albo nieba - powiedziała Madzia, której uwagę pochłaniała całkowicie kołdra i jej struktura. - Mama miała mi kupić kolorowanki, jakieś książki, cokolwiek, ale chyba zapomniała. Te tutaj - powiedziała wyciągając z szuflady szafki nocnej kilka cienkich książeczek. Połowę dała Bartkowi, a drugą połowę mi. Z lekkim zawahaniem chwyciłam je w dłonie i powoli zaczęłam przeglądać. - skończyłam dawno temu
          Dostałam sześć kolorowanek. Pierwszy raz miałam do czynienia z tak starannie pokolorowanymi obrazkami, ale nic dziwnego skoro spędzała całe dni na obserwowaniu nieba. Zaczęło ją to pewnie tak nudzić, że postanowiła ulepszyć jakoś tą kolorowankę. Oprócz stron ze starannie opracowanymi obrazkami białe kartki również zostały zagospodarowane. Każda zawartość kolorowanki wyglądała tak samo - starannie pokolorowane obrazki, oprócz nich białe kartki również pokryte twórczymi rysunkami Madzi. Uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc, że dorysowała jednej z postaci wąsy, przepaskę pirata i monokl.
- Może zajdę gdzieś do sklepu kupić ci jakiś blok rysunkowy? - spytał Bartek. Madzia przecząco pokręciła głową.
- Nie ma sensu. Nie lubię patrzeć na moje rysunki, są strasznie brzydkie - bąknęła pod nosem, w trakcie gdy ja kartkowałam kolejną kolorowanką z nieukrywanym szerokim uśmiechem na twarzy, od którego zaczęły mnie boleć policzki. Bartek najwyraźniej to zauważył, ale nie zwracałam na niego uwagi, bo byłam zbyt pochłonięta oglądaniem.
- Jej się widocznie podobają - powiedział chłopak, a ja momentalnie podniosłam na niego wzrok. Wskazywał mnie palcem, patrząc na Madzię. Z początku nie rozumiałam o co mu chodzi, bo docierały do mnie kawałki ich rozmów. Byłam zbyt pochłonięta czym innym.
          Madzia zdziwiona obserwowała mnie i mój lekki uśmiech. Cicho odetchnęłam i oddałam jej kolorowanki, wcześniej starannie je składając. Dziewczynka wciąż była oszołomiona tym, że komuś spodobały się pewnie jej rysunki a ja wpadłam w tym samym momencie na pewien pomysł. Sięgnęłam do plecaka, wyciągnęłam z niego czarną teczkę na rzepę i otworzyłam ją. Wyjęłam dwa bloki rysunkowe, jeden czerwony drugi - fioletowy. Jak dobrze pamiętałam fioletowy był moim prywatnym i narysowałam w nim już kilka szkiców, a czerwony na razie świecił pustkami. Na razie, bo miałam zamiar go dać Madzi, żeby się aż tak nie nudziła.
          Gdy wyciągnęłam dłoń, w której trzymałam blok Madzia dopiero po chwili zawahania postanowiła go wziąć. Pokiwała głową z lekkim uśmiechem, szepcząc podziękowania. Przekartkowałam fioletowy blok pod łóżkiem by szkice pozostały niewidoczne i otworzyłam na ostatniej kartce. Uśmiechnęłam się przypominając sobie jak wraz z Izą robiłyśmy retrospekcje naszego starego stylu rysowania. Kanciaste kończyny, postacie bez szyi, niebieska kreska na górnej części kartki symbolizująca niebo, twarz składająca się z pomarańczowego kółka, niebieskich kropek, czerwonej wykrzywionej linii, symbolizującej uśmiech lub smutną minę i jakaś czarna kreska jako nos. Wspomnienia wracały, coś niesamowitego. Uczucie, w którym w twojej głowie pojawiają się obrazy, w których dla przykładu umiałeś narysować jedynie takie kreatury było naprawdę cudowne i niespotykane. Nie da się tego opisać słowami, gdy powracają do ciebie wszystkie uczucie związane z tamtymi chwilami a ty się śmiejesz, albo chcesz zapaść pod ziemię na wspomnienie o jakiejś krępującej sytuacji. Z czasem to się zmienia, a ty zaczynasz świat postrzegać realniej i co najważniejsze - niekoniecznie w tak radosnych barwach.
          Wyrwałam kartkę by nie musieć posiłkować się niepotrzebnie z całym blokiem i podałam ją dziewczynce. Ujęła ją niepewnie w swoje blade dłonie i wybuchła śmiechem. Nie spodziewałam się takiej reakcji po niej, nawet nie spytała po co jej to dałam. Dopiero po chwili zauważyłam w rogu napis: Nasze bazgroły w wieku siedmiu lat. Uśmiechnęłam się szeroko, widząc pismo Izy i dołączyłam do śmiejącej się w najlepsze Madzi. Muszę przyznać, że jej śmiech był bardzo zaraźliwy. Bartek patrzył na nas jak na jakieś wariatki i podniósł do góry ręce w geście, że nie rozumie o co nam chodzi. Nie otrzymał odpowiedzi, bo nie powinno się do tego zaliczyć co raz głośniejszego śmiechu. Wykorzystał okazję, w której dziewczynka położyła kartkę przed sobą i zakryła usta dłońmi by stłumić śmiech by zabrać papier, i odkryć co wywołało u nas taki napad.
          Zauważyłam to za późno, bo po chwili Bartek już kręcił głową z lekkim uśmiechem na twarzy i oddał kartkę Madzi, która już powoli się uspokajała. Zaczęliśmy rozmowę, a właściwie zgadywanie co dany obrazek przedstawia. Dziewczynka miała niesamowity ubaw, gdy wskazałam jej rysunek, który miał przedstawiać baletnicę, ale miała krzywe nogi, kwadratowe kolana, niezwykle elastyczne ręce albo po prostu nie miałam wtedy pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak łokcie. Później spodobał jej się sposób w jaki Iza rysowała postacie, bo był bardzo kolorowy i nie miał żadnych konturów jak w kolorowankach. Nawet Bartek udzielał się w zgadywaniu, co na początku trochę mnie stresowało, ale później przyzwyczaiłam się i czerpałam z tej zabawy radość, zapominając o tym co się działo tego dnia. Madzia była o wiele sympatyczniejsza niż się spodziewałam. Jak na osobę z białaczką, w dodatku dziecko spodziewałam się jakiegoś załamania, depresji. Cierpiała - to prawda, bo w końcu większość życia spędzała w szpitalu z daleka od rodziny, która miałam nadzieję, że pracowała ciężej niż komukolwiek mogło się zdawać by dziewczynka mogła być leczona a i tak nie mieli pewności, że wysiłek zostanie opłacony. Skarciłam się w myślach za to. Oczywiście, że by się opłacił, nawet gdyby lada dzień umarła wysiłek włożony w to by wydłużyć jej życie był tego wart. Chciałam sprawić by zaznała tego czym jest życie, a nie leżenie cały czas w łóżku. Pragnęłam zabrać ją ze szpitala, wziąć do wesołego miasteczka, gdziekolwiek gdzie mogłaby zaczerpnąć tej przyjemności jaką jest spędzanie czasu z bliskimi osobami, gdzieś poza murami szpitala.
          Nie zauważyłam nawet, gdy temat z rysunków, dokładniej bazgrołów zszedł na coś zupełnie innego. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, unikaliśmy tematu choroby, szpitala. Naprawdę dobrze się bawiłam, gdy zadawała mi różne pytania. Niektóre może i nie były komfortowe, jak to czy lubię Bartka, ale naprawdę lubiłam na nie odpowiadać. Te, na które nie chciałam udzielać odpowiedzi umiejętnie omijałam, sprowadzając temat na coś zupełnie innego. Rozmawialiśmy nawet o pogodzie, przecież to już był szczyt wszystkiego. Jak z dzieckiem można rozmawiać o pogodzie? Zaczęłam nawet myśleć, że jak któreś z nas nie zmieni tematu to zaczniemy rozmawiać o polityce i ustrojach. Nie wróżyła mi taka opcja, bo sama nawet się w tym nie orientowałam, więc zmieniłam temat na coś mniej standardowego i nudnego.
           Koniec wizyty zbliżał się nie ubłagalnie, a my na to nawet nie zwróciliśmy uwagi. Dopiero gdy do sali zapukała pielęgniarka i poinformowała nas o kolejnych badaniach Madzi zdaliśmy sobie sprawę, że naszej wizyty czas dobiegł końca. Dziewczynka podeszła najpierw do Bartka, który objął ją w pasie, ona zarzuciła mu ramiona na szyję i podniósł ją do góry, bo musiał się dość mocno schylić. Obrazek wyglądał naprawdę uroczo, na tyle, że chciałam wziąć telefon i upamiętnić ten moment na zawsze, a przynajmniej do momentu, w którym stwierdzę, że pamięć mojego telefonu niezwykle ubolewa, i nie mam miejsca na coś innego. Dziewczynka oplotła nogi wokół pasa Bartka i podziękowała mu za wizytę. Jej głos zaczął się łamać, więc domyśliłam się, że musiała zacząć płakać. Na twarzy Bartka dostrzegłam delikatny grymas, który starał się ukryć. Wiktor, pomyślałam i delikatnie pokręciłam głową, chcąc wybić sobie z niej jego osobę. Chłopak odstawił dziewczynkę z powrotem na ziemię i uśmiechnął się do niej delikatnie, następnie poczochrał ją po włosach.
- Trzymaj się, młoda - powiedział, wyjmując dłoń z jej włosów.
          Dziewczynka prychnęła, słysząc jak się do niej zwrócił i udała, że jest obrażona. Podeszła do mnie a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Czy powinnam ja przytulić? A może podać rękę? Całkowita pustka w głowie, nie miałam pojęcia jaki krok wykonać. Na szczęście Madzia mnie oszczędziła z wyborem. Wtuliła się w mój brzuch, mocno mnie objęła w pasie a ja poczułam jak moja koszulka powoli się nawilża. Westchnęłam cicho i delikatnie przycisnęłam jej głowę do siebie, po czym zaczęłam ją delikatnie głaskać po brązowych włosach.
- Przyjedziesz jeszcze? - spytała. Słyszałam w jej głosie ile trudu sprawia jej wypowiedzenie tego pytania. Starałam się zrozumieć, że jej choroba odstawia ją gdzieś do innej kategorii społeczeństwa, tej gorszej i jeżeli do kogoś się szybko przywiąże boi się, że ta osoba ją równie szybko zostawi.
          Mimo to spojrzałam w bok na Bartka, który stał jakieś trzy metry od nas, opierając się o pomarańczową ścianę. Przybrałam wyraz twarzy, pytający o pozwolenie. Wiem, że zrozumiał o co mi chodzi i bynajmniej nie takiej reakcji się spodziewałam. Oczekiwałam, że zaprzeczy i nie pozwoli mi mieszać się w sprawy jego rodziny, ale on jedynie się wyraźnie zdziwił, po czym pokiwał delikatnie głową. Nie chciałam się w to zagłębiać, bo zwyczajnie mogłam się sama w tym pogubić. On był jedną wielką tajemnicą, a mieszanie się w jego życie było jak podróż przez nieodkryty ląd, co znaczy, że wiele rzeczy nie powinno mnie dziwić przy nim.
- Pewnie, jeśli tylko znajdę czas i może gdy zdejmą mi gips przyjdę cię odwiedzić - powiedziałam, a Madzia się ucieszyła. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale przyszła pielęgniarka pospieszając ją i przy okazji nas.
          Nie czekając dłużej tuż za Madzią wyszliśmy my, a ja wciąż nie umiałam wyjść z podziwu poziomu spostrzegawczości pracowników szpitala. Miałam gips, byłam bez kul i to naprawdę ich nie obchodziło. Nie twierdzę, że to mi nie pasowało, bo gdyby zaczęli mi prawić kazania na temat chodzenia o własnych siłach cała wizyta mogła się zakończyć zupełnie inaczej. Najwidoczniej nie interesował ich fakt, że kule zbierają kurz w gabinecie dyrektora a ten chłopak, który zazwyczaj ostatnio mnie nie opuszczał nawet na krok ma za karę nosić mnie i je zastępować. Cicho wypuściłam powietrze z ust na samą myśl o tym.
          Bartek zarzucił mnie na plecy i gdy Madzia poszła w kierunku specjalnej sali on ruszył w przeciwnym kierunku. Wyszliśmy ze szpitala, pomógł mi wejść do samochodu stojącego na parkingu i w ciszy wyruszyliśmy w drogę powrotną. Innymi słowy, to był standard, który ostatnio mnie spotykał. Cisza nie trwała całą drogę, bo chłopak postanowił ją przerwać.
- Naprawdę masz zamiar ją odwiedzać? - spytał.
Z początku nie zwróciłam na niego nawet uwagi, bo uznałam, że się przesłyszałam i milczał, a ja wyobrażałam sobie jakieś zadawanie pytań. Jednak, gdy zatrzymując się na sygnalizacji świetlnej zmierzył mnie pytającym spojrzeniem zrozumiałam, że on naprawdę się mnie o coś spytał.
- Jeśli to jest problem nie będę tego robić, ale polubiłam ją - powiedziałam zgodnie z prawdą. - To miła dziewczynka i zupełnie inna niż się spodziewałam
- A czego się spodziewałaś? - spytał i ruszył dalej, gdy zaświeciło się zielone światło. Westchnęłam głęboko, opierając głowę o siedzenie, bo sama nie wiedziałam. - Aparatur podłączonych do niej z każdej strony? Depresji, która całkowicie by ją ogarnęła? Jakiegoś ponurego dziecka, które straciło wiarę w ludzi? - wyrzucał pytania jak w jakiejś serii pocisków. Nad niektórymi musiałam się dłużej zastanowić, bo w pierwszym momencie ich nie zrozumiałam. Zarzucił zbyt szybkie tempo ich wypowiadania. A gdy już pojęłam o co mnie pytał, bynajmniej nie chciałam odpowiadać.
- Sama nie wiem do końca czego po niej oczekiwałam - powiedziałam cicho. - Zdecydowanie lepiej jest mi powiedzieć, że nie kogoś takiego jak ona
- Odwiedzaj ją, jeśli chcesz. To nie ode mnie zależy - powiedział, na co się delikatnie uśmiechnęłam. I tak zamierzałam to robić, ale jego zezwolenie dodało mi pewności, że nie będzie mu to przeszkadzało. Nie chciałam po prostu abyśmy przerwy spędzali na kłótniach o jej pozorne dobro, które było zagrożone moją obecnością. Nie mam pojęcia skąd taki pomysł wpadł mi do głowy. - Tylko zanim złożysz jej jakąś obietnicę przemyśl to kilka razy - zdziwiona uniosłam do góry brew. O co mu dokładnie chodziło? - I bądź pewna, że dasz radę to zrobić. Nie miałem zamiaru tego robić, ale ona już raz przejechała się zaufaniem na takiej osobie jak ty. Jeżeli zrobisz coś podobnego do jej zachowania - zamilkł. Spuściłam wzrok na swoje kolana, bo wiedziałam co chce powiedzieć, nie musiał dokańczać. A już miałam nadzieję, że się dogadamy, pomyślałam. Przełknęłam głośno ślinę, uświadamiając sobie w co właściwie się wpakowałam. - Pożałujesz
Pokiwałam delikatnie głową, wiedząc już, że mogę być w strasznych tarapatach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony