Jakiś czas po całym wydarzeniu obok nas pojawił się przejęty Fabian, który wyraźnie sam ledwo się trzymał. Widząc nasz stan natychmiast podszedł do nas i objął przyciskając mocno do siebie, jakbyśmy zaraz miały zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, i już nigdy nie wrócić. Schował twarz w nasze włosy, ale czułam, że też to dość poważnie odczuwa. Wiktor znów nas skrzywdził, a on dowiedział się o tym przed chwilą w najgorszy sposób - krzyki i piski uczniów, wołanie o pomoc, a później widok Izy i mnie tulące się do siebie jak dwie małe przerażone dziewczynki. Chyba obie potrzebowałyśmy wtedy jeszcze jego by uspokoić się i poczuć bezpiecznie. To właśnie w takich sytuacjach jak te, gdy ja i Iza nie byłyśmy w stanie normalnie myśleć tylko cały czas byłyśmy pogrążone w rozpaczy on odgrywał główne skrzypce. Pocieszał nas i był obok dopóki obydwie nie odzyskałyśmy normalnego stanu. Jego cierpliwość czasem po prostu nie znała granic.
Nie zwracałam uwagi na Bartka, który zaczął nas obserwować zaraz po tym jak nauczyciele odprowadzili od nas Wiktora a uczniowie zaczęli się uspokajać. Patrzył na nas przez chwilę po czym zniecierpliwiony odchrząknął znacząco, dając mi do zrozumienia, że powinnam już ruszać z nim do szpitala. Nie chciałam ich wtedy zostawiać samych, ale wiedziałam, że jestem zmuszona do tego. Spojrzałam na Bartka, który obserwował nas z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Lustrował mnie pospieszającym spojrzeniem, skinął głową na drzwi i czekał aż wykażę jakąkolwiek oznakę tego, że go rozumiem.
Oderwałam się od Izy i Fabiana, którzy naprawdę mocno mnie ściskali, wskazałam palcem na Bartka. Pokiwali głowami, wyrażając zgodę bym już od nich odeszła, ale widziałam w ich twarzach coś niepokojącego. Nie wiem, czy czegoś się bali czy może to był po prostu żal, że ich zostawiam, ale nie miałam nawet czasu by się temu przyjrzeć. Bartek od razu podał mi rękę, którą chwyciłam po chwili zawahania. Mocno podciągnął mnie do góry, przez co znów wpadłam na jego klatkę piersiową. Miałam ochotę się do niego przytulić, mocno objąć go w pasie rękami i mimo tego, że nie wiedziałam jak miałoby to wyglądać to po prostu chciałam poczuć się bezpiecznie, a jak sobie uświadomiłam z czasem - w objęciach Bartka tak właśnie się czułam.
Pewnie wciąż bez ruchu tkwiłabym w tym samym miejscu, czyli oparta o niego gdyby nie jego syknięcie. Z początku nie rozumiałam o co chodzi i dlaczego Bartek nie mógłby zrobić wyjątku choć ten jeden raz. Widział przecież jak bardzo przeżyłam to, co się stało zaledwie kilka minut temu i nie chodziło mi o użalanie się nade mną, bo zostałam strasznie pokrzywdzona. Nie, to nie o to chodziło, ja nie byłam ofiarą w tym wszystkim. Ofiarą była Iza, która znów zaufała Wiktorowi, nie wiem czy na własne życzenie, czy w tym wszystkim było gdzieś może drugie dno, o którym nawet nie miałam bladego pojęcia. Spojrzałam w górę, dosyć mocno zadzierając głowę i zobaczyłam grymas na twarzy Bartka, który wyjaśnił mi w zupełności co miał oznaczać jego cichy syk.
Od razu jak oparzona odsunęłam się od niego a moja twarz przybrała przepraszający wyraz. Bartek oparł się o ścianę obok niego i złapał się za brzuch. Przeklęłam w myślach siebie za swoją głupotę i nieuwagę. Obserwowałam go z wyraźnym bólem w oczach, którego może i nie widziałam, ale byłam pewna, że to właśnie wyraża moja twarz. Gdy on cierpiał, cierpiałam ja i uświadomienie sobie tego bynajmniej nie powinno mieć miejsca akurat w takiej sytuacji. Może i on nie pokazywał tego to domyślałam się, że Wiktor potraktował go dość porządnie, a on nie był ze stali o co kilka razy go podejrzewałam.
Gdy Bartek już się uspokoił chciał wziąć mnie na plecy, ale zdecydowanie temu zaprzeczyłam delikatnie odskakując od niego. Zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem, ale nie protestował tylko cicho westchnął i wyszedł z budynku. Posłałam krótkie spojrzenie moim przyjaciołom, którzy cały czas obserwowali mnie i Bartka. Iza klęczała na podłodze mocno obejmowana przez Fabiana, w sumie to ten obrazek wyglądał naprawdę uroczo i w innych warunkach pewnie zrobiłabym im jeszcze zdjęcie, ale nie miałam do tego nastroju. Pomachałam im delikatnie i lekko się uśmiechnęłam, zanim opuściłam hol, wyszłam ze szkoły.
Bartek stał kawałek od wejścia do szkoły i wypatrywał mnie aż wyjdę z budynku. Gdy to zrobiłam podał mi rękę i pomógł dostać się do auta. Wygodniej, przynajmniej dla mnie byłoby wyjście z noszeniem na plecach, ale nie chciałam go jeszcze bardziej nadwyrężać. Już wystarczyło, że przyjął na siebie agresję Wiktora, która odcisnęła na nim widoczne skutki. Po kilku minutach zobaczyłam czarny samochód na parkingu, który od razu rozpoznałam. Chłopak otworzył mi drzwi bym mogła wejść do auta, zrobiłam to trochę nieudolnie i zapięłam pasy. Poprawiłam jeszcze położenie nogi, by było mi trochę wygodniej. Po chwili Bartek usiadł obok mnie na miejscu kierowcy, odpalił silnik i ruszyliśmy.
Droga mijała nam w ciszy, krępującym milczeniu a atmosfera między nami była bardzo napięta. Przez kilka pierwszych chwil jazdy mimowolnie wpatrywałam się w Bartka, ale zrezygnowałam z tego i zaczęłam obserwować widok za oknem. Na ulicach roiło się od samochodów, a chodniki zapełnione były przez dorosłych, którzy spieszyli się do pracy. Lekko się uśmiechnęłam na widok kobiety, która omal nie potknęła się o własne nogi, bo biegła jak na nią za szybko. Oprócz tego było kilku uczniów, którzy z przewieszonymi przez ramię plecakami spacerowali alejkami byle nie iść do szkoły. Cicho westchnęłam, gdy zobaczyłam papierosa w dłoni jednego z nich. Pokręciłam głową z dezaprobatą i postanowiłam obejrzeć co się dzieje w samochodzie, a dokładniej - jego wnętrze. Nie chciałam dać po sobie poznać, że badam każde miejsce w środku pojazdu, bo cały czas miałam wrażenie, że mimo prowadzenia Bartek co jakiś czas zerkał na mnie i uważnie obserwował co robię, dlatego moje uważniejsze oglądanie skończyło się na tępym wpatrywaniu w schowek nad moimi kolanami. Niczym się nie wyróżniał, zwykły szary schowek z uchwytem by go otworzyć. Nienawidziłam ciszy w czasie jazdy, bo zwyczajnie nie potrafiłam się wtedy odnaleźć. Nie wiedziałam czy powinnam odezwać się pierwsza, czy milczeć do momentu zakończenia trasy. Głośno wypuściłam powietrze z ust i oparłam głowę o siedzenie, zamykając oczy. Mogłam przysiąc, że Bartek na chwilę zwrócił spojrzenie w moją stronę, ale była ona tak krótka, że nic nie zdołałam wywnioskować z jego twarzy zanim na dobre zamknęłam oczy. Ogarnął mnie wewnętrzny spokój, który był mi naprawdę potrzebny. Mój umysł opanowała pustka a ja jak w jakimś amoku wczuwałam się w jazdę.
Z transu wyrwał mnie odgłos zgaszenia samochodu i dźwięk wychodzenia z auta. Dosłownie zerwałam się z miejsca i pierwszym co mnie przywitało był widok pustego siedzenia kierowcy. Obróciłam się w stronę drzwi, otworzyłam je szybko i wyszłam z pojazdu. Słysząc cichy trzask zacisnęłam mocno powieki, karcąc się w myślach za zbyt dużą gwałtowność. Bartek chyba nie zwrócił uwagi na to, że trzaskam drzwiami w jego samochodzie, za co skrycie mu dziękowałam, bo zawsze takie wybryki w aucie moich rodziców kończyły się ich krzykami i złością. Zauważyłam, że stał oparty o bagażnik pojazdu i odpisywał komuś coś. Nie chciałam wyjść przed nim na wścibską, więc powstrzymałam się od zajrzenia mu przez ramię z kim pisze. Oparłam się o drzwi od strony pasażera i cierpliwie czekałam aż skończy.
Bartek po kilku sekundach schował telefon do kieszeni i podszedł do mnie.Wyglądał na trochę poddenerwowanego, ale starał się to widocznie ukryć.
- Idziesz sama, czy mam cię wziąć na plecy? - spytał. Przez chwilę nie odpowiadałam, zastanawiając się co jest lepsze. W końcu szliśmy do szpitala, gdzie zwróciliby pewnie uwagę na to, że ktoś z zagipsowaną nogą chodzi o własnych siłach, przynajmniej tak mi się zdawało. Z drugiej strony nie chciałam obarczać Bartka dodatkowym balastem ze względu na jego klatkę piersiową, która na pewno wciąż go bolała. Byłam w punkcie wyjścia i nie wiedziałam, co powiedzieć. - Odebrało ci mowę? Jak nie chcesz iść ze mną, to mi powiedz. Zostaniesz tutaj
- Nie o to chodzi - od razu zaprzeczyłam, ale w sumie zostanie przy samochodzie najgorszym wyjściem nie było. Zawsze mogłam go popilnować jak jakiś ochroniarz lub pies, ale nie przeszkadzałoby mi to, naprawdę. Sama nie wiedziałam, dlaczego dopadły mnie jakiś wątpliwości. Może to po prostu strach przed obcowaniem z osobą z rakiem? Nie chodziło mi o to, że traktowałam tą dziewczynkę jak osobę trędowatą i chciałam od niej trzymać się z daleka. Po prostu się bałam, że tak jak Bartek mi wypominał mogłam powiedzieć coś głupiego i nieprzemyślanego, a to się mogło różnie skończyć.
- Nie mamy czasu na pogawędki. Streszczaj się - powiedział ukradkiem wpatrując się w srebrny zegarek.
Ostatecznie skończyło się na tym, że poddałam się, jakkolwiek to nie brzmi i Bartek wziął mnie na plecy. Nie usłyszałam jakiś odgłosów jego bólu, ale mimo to nie byłam pewna co do wykorzystywania go w ten sposób. Przeklęta noga, pomyślałam. Z drugiej strony gdyby nie ten wypadek to wątpię by to wszystko tak się potoczyło. Nie wierzę w przypadki, wszystko w życiu dzieje się po to by ukierunkować nas na inny tor, lub trzymać nas na tej drodze, którą stąpamy. Jeśli cierpisz, w końcu wzejdzie nad twoim niebem tęcza. Trzeba tylko przetrwać burzę, która czasem ciągnąć może się bardzo długo a grzmoty sprawiają, że w twoim sercu aż huczy od tego wszystkiego. Tak zawsze się motywowałam, gdy nad moim bezchmurnym niebie pojawiały się pierwsze deszczowe obłoki.
Budynek szpitala był duży, jak na taki typ przystało. Pokryty był jasnoniebieską farbą i miał naprawdę dużo okien. Praktycznie w każdym pomieszczeniu było ich kilka, więc nic dziwnego. Nie sprawiał wrażenia bezpiecznego miejsca, przynajmniej dla mnie ze względu na to, że wybudowany został kawałek poza miastem, można stwierdzić, że bliżej na obrzeżach Gryfic. Wokół było sporo drzew, co automatycznie sprowadzało moje myśli do lasu i do wrażenia, że aktualnie znajduję się na jakimś bezludziu. Nie da się ukryć, że naprawdę nie przepadałam za tym miejscem. Oczywiście na przeciwko wejścia, do którego dostać się można było po schodach, lub specjalnym wjeździe dla niepełnosprawnych osób był ogromny parking. Gdzieś między autami znajdował się mały sklep spożywczy.
Wnętrze budynku nie zachęcało mnie do przychodzenia, a nawet mijania tego miejsca. Korytarz ze ścianami pokrytymi odcieniem turkusowej farby. W niektórych miejscach widoczne było jak warstwy farby odrywają się od ściany pozostawiając nieprzyjemne dla oka białe odbarwienie. Pamiętam jak będąc dzieckiem, zwiedzając szpital zdrapywałam wierzchnią część pogarszając ich stan. Aż dziwne, że nikt wtedy nie zwrócił mi uwagi. Oprócz ścian, na które wręcz patrzeć nie chciałam hol był pusty. Jedynie na lewo były szklane ściany, zza których można było zobaczyć setki leków poukładanych starannie na półkach. Apteka prezentowała się zdecydowanie estetyczniej od tego korytarza, w którym znajdowałam się z Bartkiem. Gdzieś w kącie pomieszczenia było urządzenie, które zastępowało recepcję. Akurat gdy zwracałam na nie uwagę miało awarię. Nigdy więc z niego nie korzystałam, ale mama zazwyczaj brała z niego numerki do kolejek, czy gdziekolwiek miałyśmy iść. Oczywiście zanim doszłyśmy do upragnionego gabinetu musiałyśmy przez godzinę biegać po rejestracji albo czekać w kolejce. Z tym drugim bywało różnie, więc zazwyczaj mama wysyłała swoich znajomych by zajęli nam miejsce. Czasami nawet stanie w nich po godziny wymagało od pacjentów anielskiej cierpliwości.
Bartek skręcił w jakiś korytarz nie wyróżniający się zbytnio na tle wołającego o remont holu. Szybko doszliśmy do wejścia na oddział dziecięcy. Tam sytuacja wyglądała już lepiej. Ściany pomalowane na beżowo, podłoga czysta, w której bezproblemowo mogłam zobaczyć swoje odbicie. Co jakiś czas na ścianach były namalowane postacie z bajek takie jak : Kopciuszek, siedem krasnoludków, myszka Miki i różne inne tego rodzaju. Drzwi do sal były białe ze szklanym oknem. Wzdłuż ścian korytarza postawiono kilka jasnobrązowych ławeczek, wyglądające na nowe i świeżo polakierowane. Chociaż przy dzieciach się postarali, pomyślałam przyglądając się wystrojowi. Ostatni raz w oddziale dziecięcym byłam lata temu, jeszcze wtedy gdy sama byłam chora. Nie pamiętam dokładnie czy to było zatrucie czadem, czy zapalenie płuc, ale kilka razy odwiedzałam już to miejsce. Zatrzymaliśmy się przed jednym z wejść do sali.
Chłopak postawił mnie obok drzwi i sam otworzył je lekko, po czym zajrzał do środka. Szybko zamknął je i usiadł na ławce, opierając głowę o ścianę. Spojrzałam na niego pytająco, a on w odpowiedzi cicho westchnął i sięgnął do kieszeni po telefon.
- Madzia jest na badaniach - odparł. Wypuściłam powietrze z ust i doskoczyłam na jednej nodze do niego, usiadłam obok, i zaczęłam tępo wpatrywać się w drzwi. Gdy już chciałam się zapytać ile to trwa zrezygnowałam, bo nie chciałam go irytować a miałam przeczucie, że tak się właśnie stanie. - Z pół godziny musimy poczekać
Pokiwałam delikatnie głową, zastanawiając się czy on przypadkiem nie umie czytać w myślach. Co za irracjonalny pomysł, podsumowałam to w myślach. Oparłam plecy o beżową ścianę i zaczęłam świdrować wzrokiem drzwi naprzeciwko mnie.
Bartek wstał z ławki, trzymając telefon w dłoni i bez słowa odszedł prawdopodobnie wykręcając już numer do kogoś. Prychnęłam cicho, gdy znalazł się poza zasięgiem mojego wzroku. Zdziwiłam się, gdy wszedł do męskiej toalety, ale z drugiej strony tłumaczyłam to faktem, że nie chciał bym podsłuchiwała. Przez chwilę wpatrywałam się jeszcze w miejsce, w którym zniknął bez słowa po czym odwróciłam wzrok z powrotem na znajdujące się przede mną drzwi do sali. Miałam chwilę prywatności, której ostatnio chyba bardzo mi brakowało w towarzystwie Bartka. Cały czas był gdzieś obok, co zaczęło zdawać mi się naprawdę frustrujące. Nie potrafiłam przyzwyczaić się do tego całkowicie, więc tą chwilę, w której byłam sama potraktowałam jak jakieś zbawienie, ale wykorzystałam ją chyba najgorzej jak tylko mogłam, bo zaczęłam wpatrywać się w ekran telefonu, licząc sekundy, minuty do upłynięcia pełnej połowy godziny. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że znając mojego pecha to pół godziny przeciągnie się do dwóch. Porywające zajęcie, aż boki zrywać. Westchnęłam cicho, gdy zrozumiałam, że to nie ma sensu i zaczęłam bawić się swoimi palcami, sznurkiem od bransoletki, pierścionkiem na moim lewym palcu, paznokciami. Innymi słowy robiłam wszystko by nie zacząć wracać myślami do tego co miało miejsce przed wyjściem ze szkoły. Na samo wspomnie o tym zacisnęłam dłoń na moim nadgarstku tak mocno, że aż sama się zdziwiłam czując z jaką siłą ściskam rękę. Spojrzałam w sufit uważnie analizując każdy jego blady pergamin, po prostu się nudziłam i wyklinałam Bartka za to, że po prostu mnie zostawił. Nienawidziłam szpitali, to miejsce mnie zwyczajnie dobijało i omijałam je szerokim łukiem. A czekanie na coś w tym ponurym budynku już w ogóle było dla mnie niesamowitym wyzwaniem.
Gdy usłyszałam zamykanie drzwi z nadzieją oderwałam się od obserwowania sufitu i odruchowo spojrzałam na męską toaletę, która wciąż pozostawała zamknięta. Później odwróciłam się i zauważyłam jak pewnie rodzic opuszcza salę swojego dziecka. Westchnęłam głęboko i ponownie oparłam się o ścianę. Co jakiś czas mijali mnie dorośli, później pielęgniarki, pewnie też lekarze, ale nikt nie zadał sobie tyle trudu by zapytać się mnie chociaż o to, jak doszło do tego, że mam gips. Może i byłam obcą osobą, ale nudziłam się strasznie, nic poradzę na to, że jestem strasznie niecierpliwą osobą. Nie oczekiwałam jakiejś niesamowitej konwersacji z wymianą swoich poglądów na różne tematy, chciałam po prostu oderwać się od bezcelowego lustrowania wzrokiem sufitu, podłogi, drzwi i wszystkiego co mnie otaczało.
W końcu Bartek raczył wyjść z toalety, podejść do mnie i usiąść na swoim miejscu. Odetchnęłam cicho. Wiedziałam, że i tak pewnie nie będziemy rozmawiać a moje siedzenie bez celu w miejscu nie będzie się różniło niczym szczególnym od poprzednich minut, ale jego obecność wystarczyła mi. Dopiero po chwili zauważyłam, że ma telefon w dłoni, który schował do kieszeni akurat wtedy, gdy spojrzałam w jego stronę. Zmierzył mnie spojrzeniem swoich zielonych tęczówek, ale po chwili odwrócił wzrok. Ostatnio nie nawiązywaliśmy jakichś dłuższych kontaktów wzrokowych, może i powinnam się cieszyć z tego powodu, ale w jakimś stopniu mi tego brakowało.
Nagle do moich uszu dobiegł odgłos wibracji. Odruchowo spojrzałam na Bartka, który zdenerwowany wyciągnął telefon z kieszeni, spojrzał na wyświetlacz i jestem pewna, że przeklął pod nosem. Odebrał.
- Czego chcesz? - warknął do słuchawki. Nie chciałam podsłuchiwać, dlatego skrycie modliłam się by poszedł gdzieś. Nie wiedziałam, czy chcę słyszeć to co ma do powiedzenia rozmówcy. Do moich uszu dobiegały jakieś szumy, które zapewne miały być głosem osoby, która dzwoniła do Bartka, ale nie mogłam z tego za wiele zrozumieć oprócz krótkich słów takich jak nie, tak, dobra i temu podobne.
- Mówiłem ci już coś. Nie zamierzam... - zaczął Bartek, ale rozmówca mu przerwał w środku zdania. - Czekam, aż wróci z badań i dobrze wiesz, że nienawidzę, gdy przerywa mi się w środku zdania - warknął, na co w myślach przyznałam mu rację. Przerywanie komuś wypowiedzi było naprawdę denerwujące, a w szczególności, gdy ktoś robił to cały czas i nie dawał ci prawa do własnego głosu.
- Z nią też chce rozmawiać? - spytał Bartek. Zastanawiałam się przez jakiś czas czy sama nie powinnam odskoczyć od niego kawałek, albo pójść do toalety. Byłam pewna, że później będę wracać do tej rozmowy i nie da mi spokoju.
- Daj spokój. Nie mam ochoty nawet na niego patrzeć i nie chodzi mi o to, co odważył się zrobić - Bartek wycedził przez zęby niemal każde słowo. Był zdenerwowany, a jego głos był przepełniony jadem. - Skończ już i lepiej trzymaj go z daleka ode mnie, chyba że chcesz bym potraktował go tak jak na to zasłużył - zaczęłam się naprawdę obawiać, ale wiedziałam o kogo mu chodzi. Domyśliłam się, że mówi o Wiktorze i jego spotkanie z nim nie wyglądałoby zbyt kolorowo, no bynajmniej nie dla Wiktora i świadków tego wydarzenia.
Nagle wyraźnie ochłonął i cała złość z jego twarzy gdzieś się ulotniła. Powrócił spokój, opanowanie i zmartwienie. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, karciłam się w myślach, gdy powinnam już być kawałek od tego miejsca i nawet nie myśleć o tym by podsłuchiwać.
- Byłem tam przecież, wiem co się działo - powiedział cicho ze słyszalnym żalem w głosie. Zdziwił mnie ton jego głosu i można by stwierdzić, że zgubiłam trop, którym szłam aby wywnioskować o czym rozmawiał pewnie z którymś ze swoich kolegów. Wskazywał na to fakt, że mówił o Wiktorze w taki sposób.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie, rozumiesz? - spytał rozmówcę , zamilkł na moment oczekując pewnie potwierdzenia i znów zaczął. - Powiem ci więcej, gdy się spotkamy tam gdzie zawsze, przekaż to pozostałym, żeby stawili się punktualnie. Musimy omówić parę spraw. Przemyślałem to o czym mi wspominałeś... - zapewne rozmówca znów mu przerwał, bo na jego twarzy pojawiła się nuta irytacji. - Mówiłem ci coś, nie przerywaj mi. Nie interesuje mnie to, że jesteś zły. Wiem co robię... - Bartek zacisnął mocniej usta i ścisnął smartfona w dłoni. Rozmówca musiał być naprawdę zdeterminowanym człowiekiem skoro wiedział, że igra z ogniem a mimo to kontynuował dolewanie oliwy. Nagle chłopak skierował wzrok na mnie i przez jakąś sekundę obserwował mnie. Byłam pewna, że nie powinnam zwrócić na niego swojej uwagi. Obserwowałam go tylko kątem oka, przysłuchując się całej rozmowie jak najęta, ale tego mógł się tylko domyślać.
- Wiesz, że zazwyczaj tego nie mówię, co? - spytał cicho. Na chwilę zapanowało milczenie zarówno ze strony zielonookiego, jak i rozmówcy. Grobowa cisza przerywana jedynie otwieraniem i zamykaniem drzwi gdzieś niedaleko nas. - Więc zaufaj mi
Po ostatnim zdaniu rozłączył się i wstał z ławki. On chyba nie chce mnie znowu zostawić, przeraziłam się w myślach na wspomnienie bezcelowego oglądania otoczenia, którego w pewnym momencie nauczyłam się chyba na pamięć. Do moich uszu dobiegło ciche syknięcie Bartka. Od razu mój wzrok powędrował na jego twarz, z której po raz kolejny tego dnia wyczytałam odczuwalny ból. Chciałam mu jakoś pomóc, ale nie miałam pojęcia jak mogłam to zrobić. Nie mogłam już tak dłużej wpatrywać się w to jak odczuwa bójkę z Wiktorem w milczeniu, nawet jeśli zamierzał mnie zignorować musiałam się spytać.
- Bardzo cię boli? - spytałam cicho łamliwym głosem. Chwilę zwlekałam z odezwaniem się, bo formułowałam jako takie pytanie, którego odpowiedź nie była oczywista. Bo w końcu na pytanie czy wszystko w porządku lub czy go coś boli znałam odpowiedź. Nie musiałam prosić o potwierdzenie albo błagać, bo taki ton przybrała moja wypowiedź. Brzmiałam jakby udzielał mi nie wiadomo jakiej łaski, jeśli zdecyduje się odpowiedzieć.
- Co? - spytał zdziwiony, a mi dosłownie odebrało mowę. Nie wiedziałam czy mam powtórzyć pytanie czy jakoś je sprecyzować i powiedzieć, że chodzi mi o brzuch po bójce z Wiktorem. Dlatego jak głupia udawałam, że się przesłyszał i milczałam od momentu, w którym wyszliśmy ze szkoły. No cóż, już nie moja w tym wina, że jego nie dało się oszukać a przynajmniej dla mnie to było wyzwanie z wyższej półki określanej potocznie jako: NIEWYKONALNE. - Bywało gorzej
Jeżeli uważałam, że moje pytanie było nie do końca precyzyjnie sformułowane to jego stwierdzenie musiało mieć zupełnie inny poziom. Nie wiedziałam jak mam rozumieć to, co do mnie powiedział. Czy to znaczy, że nie powinnam się martwić? A może brał udział w gorszych bójkach? Miałam ochotę zapaść się gdzieś pod ziemię by nie musiał oglądać mojego wyrazu twarzy, który zapewne wyrażał więcej niż tysiąc słów.
- Ból bywał gorszy - sprostował, a ja w myślach mu cicho dziękowałam za tak dobrą przenikliwość. - W bójki się nie wdaję. Dlaczego w ogóle się tym interesujesz?
W ułamkach sekund mój umysł obiegło chyba tysiąc możliwych odpowiedzi, jakich mogłam mu udzielić, ale każda wydawała się nie na miejscu i ostatecznie znalezienie konkretnej zajęło mi trochę więcej czasu.
- Nie lubię widoku przemocy w takim wydaniu - powiedziałam. W sumie to go nie okłamałam, bo naprawdę wolałam takich obrazów unikać. Same wyrazy twarzy, rozgrzana do czerwoności twarz wprawiały mnie w dziwne odczucia. Obrzydzenie? Nie wiem, czy tak to mogłam nazwać. Po prostu nie przepadałam za bójkami i ludźmi, którzy uważali je za dobry sposób do rozwiązywania konfliktów.
- Doświadczenia z przeszłości? - zmierzyłam go zdziwionym spojrzeniem z początku nie rozumiejąc pytania. Westchnął głęboko i usiadł z powrotem obok mnie uważając tym razem na brzuch. Mimo to i tak na jego twarz wkradł się niewyraźny grymas. - Zauważyłem, ze jak za czymś nie przepadasz to zazwyczaj miałaś z tym do czynienia wcześniej. Nie jest tak?
Po chwili zastanowienia nad odpowiedzią i jej jako takim składem pokiwałam głową, zdając sobie sprawę, że ma rację.
- W innym wypadku nie mogłabym sobie wyrobić zdania o tym, prawda? - spytałam retorycznie i nie czekając na odpowiedź, której pewnie i tak by mi udzielił kontynuowałam . - To jest coś w stylu jedzenia czegoś nowego. Nie możesz powiedzieć czy ci to smakuje, jeżeli tego nie spróbujesz. Tak samo w większej mierze przypadków jest z doświadczeniami, z którymi czasami spotykamy się na co dzień. Jeżeli nie doświadczysz kilku rzeczy na własnej skórze nie mógłbyś powiedzieć o nich czegoś więcej, niż te stereotypy, które są powtarzane przez pokolenia
Bartek cicho parsknął śmiechem. Zmierzyłam go zdziwionym spojrzeniem, bo w końcu to o czym mówiłam było jak najbardziej poważnym tematem. Pokręcił głową i spojrzał na mnie. Jego zielone oczy mieniły się różnymi jaskrawszymi niż zwykle odcieniami. Z tak bliska wyglądały jeszcze bardziej niesamowicie.
- Twój sposób formowania wypowiedzi jest naprawdę specyficzny - powiedział, na co prychnęłam w odpowiedzi. Ja po prostu nie lubiłam mówić tą nastoletnią gwarą i używać ich słownictwa. Wyróżniałam się tym - to prawda, ale nie przeszkadzało mi to, bo przywykłam do odstawania od innych. Byłam zdecydowanie poważniejsza i czasem do niektórych spraw nie potrafiłam podjeść żartobliwie i lekko. - I to w nim lubię
Samo ostatnie zdanie nie wywołało tak dużego szoku jak jego lekki uśmiech, który mu towarzyszył gdy to mówił. Jeden, dwa, trzy, liczyłam w myślach do dziesięciu by się opanować i nie powiedzieć czegoś nieprzemyślanego. Oprócz zabójczo pięknego uśmiechu ukazującego olśniewające białe zęby miał jeszcze dołeczki w policzkach, o których nawet nie miałam pojęcia. Spodziewałam się jakichś kolan z waty czy wewnętrznego paraliżu, wspominając moje poprzednie reakcje, ale tym razem widząc chyba najpiękniejszy uśmiech kiedykolwiek zachowałam się normalnie tylko lekko uchyliłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale odebrało mi mowę. Jednak coś musiało pójść nie tak, pomyślałam, czując, że raczej nic nie powiem.
Chłopak wstał z ławki i leniwie przeciągnął się. Mimo grymasu na twarzy zauważyłam też ulgę, więc nie przejęłam się tym co robi. Zagłębił dłoń w kieszeń i po tym jak najwyraźniej znalazł to czego szukał wyciągnął portfel. Otworzył go, a ja specjalnie odwróciłam wzrok by nie widzieć tego pękającego w szwach skórzanego przedmiotu. Nie byłam zazdrosna, bo pieniądze szczęścia nie dają. Moja rodzina nie należała do tych biednych, ale na za wiele też sobie nie pozwalaliśmy. Miałam własne konto bankowe, gdzie od kilku lat zbierałam pieniądze, które chciałam przeznaczyć na studia gdzieś w głąb Polski. Nie wiem, może Wrocław? Kraków? Warszawa? To czas miał pokazać a mi pozostawało wierzyć, że utoruje mi drogę choćby przez mękę do szczęśliwego końca.
- Idę do sklepu. Chcesz coś do jedzenia? - spytał.
No i miałam powód do zastanawiania, dość poważny jak dla mnie. Nie chciałam aby fundował mi coś, bo wiedziałam, że później będę musiała oddać pieniądze, a bieganie za kimś, choć w moim stanie to bieganie odpadało, w celu oddania mu należytej gotówki nie pasowało mi. Dlatego do proszenia innych o kupno mi czegoś powoływałam się tylko w ostateczności. Z drugiej strony od rana nic nie jadłam, bo była spóźniona do szkoły i zestresowana z powodu wizyty u Madzi, więc pewnie, i tak nic by mi nie przeszło przez przełyk.
Finalnie pokręciłam głową, zaprzeczając. Bartek wzruszył ramionami, westchnął głęboko i mruknął, że wraca za jakiś czas. Kolejne kilka minut sama spędzę, pomyślałam i zaczęłam zmieniać pozycję by wygodniej oglądało mi się biały sufit.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz