Gdy stanęliśmy pod salą Madzi spojrzałam jednoznacznie na Bartka, ale on tego nie zauważył i zanim otworzył drzwi powstrzymałam go delikatnie dotykając jego dłoni spoczywającej już na klamce. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć okazałam się szybsza i otworzyłam drzwi do sali. Chciałam wejść pierwsza, nie wiem w sumie dlaczego, po prostu czułam taką potrzebę. Bartek nie miał o dziwo nic przeciwko temu, tylko przepuścił mnie w drzwiach bym mogła wejść do środka.
Zaraz po tym jak weszłam do środka usłyszałam głośny dziewczęcy pisk szczęścia. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i przykucnęłam by Madzia bez problemu mogła przybiec, i mnie objąć. Dziewczynka nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie ze strony kobiety, którą zauważyłam kątem oka wskoczyła mi w ramiona. Zaśmiałam się głośno, po czym mocno objęłam Madzię w pasie, ale jednak nie za bardzo by jej nie skrzywdzić. Wydawała się być taka krucha w moich objęciach, że bałam się o to czy aby zaraz się nie rozkruszyła na miliony kawałków.
Niestety musiałam się oderwać od dziewczyny, gdy poczułam ból w okolicach lewej łydki. Z grymasem odsunęłam ją od siebie. Brunetka zmierzyła mnie zdziwionym spojrzeniem, ale widząc mój wyraz twarzy przejęła się moim stanem zdrowia.
- To tylko noga, spokojnie - powiedziałam, uspokajając ją. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że chodzę o własnych siłach a mojej nogi już nie ogranicza gips. Pokiwała ze zrozumieniem głową a na jej twarz ponownie zawitał wesoły uśmiech.
Później podeszła do Bartka i jego również powitała pogodnym wyrazem twarzy. Zaraz po tym jak oderwała się od chłopaka ruszyła do łóżka i ułożyła się na nim wygodnie, poprawiając nierównie usłaną pościel. Wskazała na białe krzesełko znajdujące się jakiś metr od szpitalnego sterylnego łoża. Chwyciłam plastikowe siedzenie i postawiłam je obok łóżka, wcześniej zdejmując z siebie kurtkę, i odkładając ją gdzieś w kąt. Oparłam łokcie o materac i rozejrzałam się szybko po tym, co mnie otaczało. Pomieszczenie było naprawdę dobrze ocieplane, co było jak największym plusem w tych warunkach, co panują poza salą. Dopiero chwilę po tym jak Bartek usiadł na kancie łóżka zauważyłam, że kobieta, która stała obok niego szeroko uśmiechnięta jest uderzająco do kogoś podobna. Jego matka, pomyślałam i trochę się speszyłam, bo jej obecności akurat się nie spodziewałam. Kobieta miała włosy zaplecione w warkocz i ubrana była elegancko w czarną spódnicę, i białą koszulę a przez jej przedramiona przewieszony był jasnobrązowy płaszcz. Szczerze jej współczułam chodzenia w takim stroju, gdy na dworze panuje taki mróz.
Madzia szybko sprowadziła mnie na ziemię, opowiadając o tym jak mijały te tygodnie, gdy jej nie odwiedzałam. Nie będę kłamać, że nie spodziewałam się tego co usłyszę. Wiedziałam, że dziewczynka spędzała je samotnie zaszyta w swojej nieskazitelnie białej pościeli z dala od jej rówieśników, sama nie wiedziałam dlaczego. Jednak zaskoczyła mnie sposobem w jaki to wszystko mi opowiadała, była tak niesamowicie podekscytowana, jakby doświadczyła czegoś niespotykanego wśród społeczeństwa. Właśnie dlatego jej nastrój udzielił się również mi i z pozoru zwykłej historii o tym jak spędzała każdy dzień w odizolowaniu wzbudziła we mnie zainteresowanie.
Po chwili Madzia wyciągnęła rękę w moją stronę, w której trzymała blok, jak się później domyśliłam, leżący cały czas na jej łóżku. Mój uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył, gdy zobaczyłam jej obrazki. Nie przedstawiały szarej rzeczywistości, której zapewne doświadczała każdego dnia. Były kolorowe a biły od nich jedynie radość i szczęście, które pewnie towarzyszyły dziewczynce w czasie ich tworzenia. Wyglądały, jak wyglądały - w końcu to była młoda dziewczynka, która dopiero uczyła się rysować, ale i tak można było rozpoznać co one przedstawiają. Na jednej kartce zauważyłam rysunek uśmiechniętego psa, na drugiej jak się domyślałam Madzię z Bartkiem po różnicy we wzroście. Dopiero na jednej z kartek, które zobaczyłam później zauważyłam dziewczynę w czarnych okularach, brązowych krótkich włosach i niebieskich oczach. Zaśmiałam się cicho, ale można było wyczuć jak byłam bardzo szczęśliwa, że Madzia postanowiła zrobić coś takiego.
Dziewczynka podejrzliwie zajrzała mi przez ramię i gdy zobaczyła, co oglądam natychmiast zabrała mi blok panicznie chowając go za plecy. Na jej twarzy malował się strach, ale nie taki, który przeraziłby również mnie. Strzelałam, że bała się o to co zobaczyłam, albo co mogę zobaczyć.
- Jeszcze nie skończyłam - powiedziałam z udawanym wyrzutem, który został zamaskowany przez uśmiech rozbawienia tą sytuacją. - Proszę cię, oddaj mi go - powiedziałam składając dłonie w gest błagalny, ale dziewczynka natychmiast pokręciła głową. - Pewnie tylko kilka mi zostało do końca, bardzo mi się podobają
Niestety, żaden argument nie zadziałał i dziewczyna wciąż trzymała swój czerwony blok z daleka ode mnie. Po chwili westchnęłam głęboko i odpuściłam z postanowieniem, że kiedyś i tak go zdobędę, i zobaczę co ona tak panicznie przede mną ukrywa.
Wróciłyśmy do rozmowy, do której dołączyła również mama Bartka. Starałam się nie pokazywać tego, jak bardzo krępuje mnie jej obecność, co dość dobrze mi wychodziło i atmosfera pomiędzy nami nie była napięta. Pytała czasem Madzię o samopoczucie, o to czy się nie nudzi już tak bardzo jak wcześnie, a dziewczynka za każdym razem odpowiadała rozradowana od ucha do ucha. Nawet nie spostrzegłam, gdy Bartek po cichu niczym jakiś agent podkradł się do Madzi i zabrał z jej łóżka blok, którego tak starannie broniła przede mną. Przekartkował go do momentu, w którym dotarł prawdopodobnie do celu. Dopiero wtedy podniosłam na niego wzrok i zauważyłam jak ściska w dłoni czerwoną okładkę. Przeraził mnie swoją reakcją, bo od razu pomyślałam, że właśnie oglądał obrazek przestawiający dziewczynkę w niecodziennym świetle osoby załamanej.
Bartek po chwili przyglądania się rysunkowi odłożył blok z powrotem na łóżko, westchnął głośno i oparł się o parapet, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Od razu zwrócił tym uwagę Madzi, która została jakby wyrwana z transu rozmowy ze mną, i mamą Bartka i rozejrzała się wokół siebie. Zauważyła zmianę położenia czerwonego szkicownika i od razu przeskanowała wzrokiem chłopaka stojącego metr od niej.
- Widziałeś? - spytała cicho. Bartek zacisnął usta w wąską kreskę i lekko pokiwał głową, mrużąc powieki.
Madzia zakryła twarz kawałkiem kołdry, chcąc ukryć swoje zażenowanie, cicho jęknęła a pościel, którą się okrywała stłumiła odgłos. Zmierzyłam ją i Bartka zdziwionym spojrzeniem, bo nie ukrywam, że zżerała mnie ciekawość. Reakcja Madzi wyprowadziła mnie z podejrzeń, że dziewczyna narysowała coś przygnębiającego.
- Co takiego narysowałaś? - spytała mama Bartka, siedząca naprzeciwko mnie. Wyjęła mi to pytanie z ust, bo też się zmierzałam by to powiedzieć.
- To nic takiego - powiedziała cicho, nie kryjąc zawstydzenia.
- Może nam go pokażesz? - zasugerowałam, bo naprawdę chciałam zobaczyć co takiego dziewczyna stworzyła na zwykłej kartce papieru.
- Nie - od razu zaprzeczyła i zdmuchnęła moje nadzieje, że dowiem się, co takiego przede mną ukrywała.
Bartek obserwował nas cały czas w milczeniu, ale zdawało mi się, że najwięcej uwagi poświęcał mi. Nie krępowało mnie to, bo przez te kilka tygodni zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że czasem okazywał zbyt duże zainteresowanie mną.
- Tylko popraw w nim jeden szczegół - zwrócił się do Madzi, która pod wpływem jego głosu opuściła kołdrę, którą się uparcie zakrywała. Nie czekając na jej odpowiedź Bartek kontynuował. - Ona ma szare oczy
Rozchyliłam lekko usta i ze zdziwionym spojrzeniem obserwowałam chłopaka, który lustrował dziewczynkę, siedzącą obok mnie.
Madzia po chwili ocknęła się i obróciła się gwałtownie w moją stronę, przybliżyła się, i zaczęła patrzeć ze skupieniem głęboko w moje oczy. Moje podejrzenia, że to o mnie mówił właśnie się potwierdziły, wprowadzając mnie w jeszcze większą chęć zobaczenia tego, co dziewczynka stworzyła.
- Rzeczywiście - powiedziała, odsuwając się ode mnie. Nie rozumiałam o co im chodzi a raczej wiedziałam, że mowa była o mnie, ale nie miałam pojęcia o czym dokładnie. - Później to poprawię
I na tym tak naprawdę temat się skończył. Później chciałam jeszcze coś wspomnieć o tym by zdradziła mi, co takiego przede mną ukrywała, ale Bartek skutecznie zmieniał wtedy temat. Irytował mnie tym, bo wiedział co takiego przedstawiał obiekt mojego zainteresowania a mimo to milczał w tej sprawie i nie chciał w dodatku dopuścić bym sama się dowiedziała.
Cała rozmowa, jak i wizyta przebiegała spokojnie, radośnie, mijała nam w towarzystwie śmiechów, i rozmowie na różne tematy. Między innymi ze względu właśnie na tą magiczną atmosferę nie spostrzegłam się, gdy minęły dwie godziny a ja miałam umownie stawić się pod szpitalem. Z rozmowy wyrwały mnie wibracje w mojej kieszeni, więc grzecznie przeprosiłam i spojrzałam na wyświetlacz, na którym widniało poinformowanie o nowej wiadomości. Otworzyłam ją i przeczytałam: Czekamy na ciebie przy drzwiach do szpitala. Dostałam dwie takie same wiadomości - jedną od Izy, drugą od Fabiana.
Westchnęłam smutno i schowałam telefon do kieszeni, wstając z krzesła. Przykułam do siebie uwagę wszystkich obecnych w pomieszczeniu, gdy zaczęłam ubierać kurtkę. Uśmiechnęłam się smutno do Madzi, usiadłam obok niej i przytuliłam ją delikatnie do siebie.
- Muszę już iść - powiedziałam cicho do jej ucha.
Po chwili odsunęłam się i zobaczyłam, że dziewczynka przybita ogląda swoje blade palce. Cicho westchnęłam i wstałam z łóżka. Pożegnałam się z mamą Bartka, bo z nim samym już nie miałam odwagi ani chęci. Może to dlatego, że nawet na mnie nie spojrzał, gdy żegnałam się z jego rodzicielką i Madzią? Zaczęłam kierować się z wyraźnie smutną miną powolnym krokiem do drzwi.
- Kiedy znowu przyjdziesz? - spytała, na co skierowałam swój wzrok na nią. To nie tak, że czułam się skrępowana tą obietnicą, bo wiedziałam co jej obiecuję i że muszę ją wypełnić, bo to był mój obowiązek. Już sam fakt, że Bartek jednoznacznie przekazał mi, że cokolwiek zrobię źle w stosunku do dziewczynki zostanie przez niego srogo potraktowane. Obiecałam coś nie tylko jej, ale również sobie i zamierzałam tego dotrzymać.
- Nie wiem - powiedziałam szczerze. Nie chciałam jej okłamywać, ani obiecywać, że pojawię się następnego dnia, bo zwyczajnie mogłam tej obietnicy nie dotrzymać. Sam transport do Gryfic stał pod znakiem zapytania, a co dopiero powrót do domu. - Postaram się jak najszybciej...
Nie dokończyłam, bo Bartek wstał gwałtownie z miejsca, powiedział coś do kobiety i wyprowadził mnie z sali. Był wyraźnie zdenerwowany, co mi się bardzo nie podobało i wprowadzało w niepokój. Cicho syknęłam z powodu kłucia w mojej nodze, które nie zniknie w zupełności do momentu, w którym zakończę rehabilitację.
Zamknął drzwi i spojrzał na mnie a w jego oczach widziałam drobne iskry złości. Domyślałam się o co chodzi, ale nie zamierzałam zaczynać pierwsza rozmowy. Byłam gotowa usłyszeć jego zarzuty.
- Na ile? - spytał Bartek, a ja w pierwszej chwili nie zrozumiałam pytania jakie do mnie skierował. Prychnął cicho i zwrócił wzrok gdzieś w bok, po czym znów skierował go na mnie. - Na ile znów ją zostawisz samą?
Nie zdziwił mnie tym pytaniem, bo właśnie jego się spodziewałam. Westchnęłam cicho, spuszczając wzrok na moje czubki butów, pod którymi zaczęłam ruszać palcami u stóp.
- Mówiłam już, że nie wiem - powiedziałam cicho i postanowiłam od razu kontynuować, bo spodziewałam się, że Bartek będzie chciał dołożyć swoje przysłowiowe trzy grosze. - Oprócz tego, że mam naukę to sam dojazd tu też jest ciężki...
- To dlaczego jej obiecałaś wcześniej, że będziesz ją odwiedzać? - spytał ostro. Denerwował się co raz bardziej, co rozpoznałam po jego wyrazie twarzy, który z każdą sekundą zmieniał się na bardziej zły. Musiałam coś z tym zrobić. - Wspominałem ci już, że powinnaś uważać na to co przy niej mówisz i co jej obiecujesz
Przypomniałam sobie, jak Bartek w samochodzie powiedział mi, że pożałuję, jeśli ją skrzywdzę, ale nie to przykuło moją największą uwagę. Ktoś już raz ją zranił i Bartek podejmuje profilaktyczne środki by do tego znów nie dopuścić. Nie wiem, co mnie do końca podkusiło by się go spytać o coś o co w głębi duszy czułam, że nie powinnam.
- Mówiłeś, że ktoś już ją skrzywdził - powiedziałam i kontrolnie skierowałam na niego wzrok. Wyglądał na trochę zdziwionego tematem, jaki poruszyłam. - Co ta osoba jej zrobiła?
- Dlaczego ciebie to interesuje? - spytał wymijająco, trochę spokojniej, na co odetchnęłam z ulgą w duchu, choć było na to jeszcze za wcześnie. Czekała mnie przecież rozmowa.
- Nie mam pojęcia do kogo mnie porównujesz i mimo tego, że mogę nie dotrzymać tej obietnicy to będę próbować - powiedziałam. Widziałam na jego twarzy jak złość powoli z niego się ulatnia. - Ale jednego jestem pewna - nie chcę jej skrzywdzić, nawet przez myśl mi to nie przeszło
- Ona też nie chciała - powiedział, wywołując u mnie mieszane uczucia. Czułam, że zamierza mi powiedzieć coś o tym wydarzeniu, ale nie wiedziałam, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Bałam się, że z czasem nawet ja mogę zrobić coś podobnego. - Ona tez obiecała jej codzienne odwiedziny. Z początku dotrzymywała słowa, ale później to co miało być codziennie stało się rzadkością. Tłumaczyła to brakiem czasu, który w rzeczywistości wykorzystywała na zabawy. Ale gdy już ją odwiedziła zrobiła coś, czego nawet ja się po niej nie spodziewałem - Bartek mówił jak najęty i możliwe, że nawet nie zdał sobie sprawy z tego o ilu informacjach mnie powiadamia. Nie przeszkadzało mi to, chciałam to usłyszeć, dlatego uważnie analizowałam każde zdanie jakie wypowiedział i z każdą sekundą czułam się co raz gorzej z myślą, że ktoś mógł tak postąpić. - Jak myślisz? Co może być najgorszą rzeczą, jaką człowiek może powiedzieć osobie chorej na raka?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Chwilę musiałam przeznaczyć na to by się poważnie nad tym zastanowić, bo przecież to było pytanie, na które może być wiele odpowiedzi, ale tylko jedna przychodziła mi na myśl i wydała mi się tą prawidłową, ale jednocześnie przeraził mnie fakt, że ktoś mógł jej to powiedzieć.
- Że nie ma dla niej ratunku i zostało jej niewiele czasu? - spytałam, mając nadzieję, że jednak się mylę. Moje ciche nadzieje rozwiało jego pokiwanie głową.
- Powiedziała jej, że nie znajdą dawcy a jej śmierć jest kwestią czasu - gdy Bartek to powiedział westchnęłam ciężko i oparłam się o ścianę obok. Przymknęłam powieki i spuściłam głowę na podłogę. Zacisnęłam usta na samą myśl o tym, jak nieczułym trzeba być by powiedzieć coś takiego dziecku, dla którego los mógł okazać się jeszcze łaskawy.
Bartek widząc moje zachowanie zrezygnowany poszedł w moje kroki i oparł się o ścianę w odległości jakiegoś metra ode mnie. Powiedział mi już dużo, ale jak na mnie wciąż za mało. Mimo że byłam oburzona tym jak można tak potraktować kogoś, kto na każdy dzień patrzy jakby miał to być jego ostatni.
- Jak zareagowała Madzia? - spytałam. Może i było to głupie, i nieprzemyślane pytanie, ale chciałam poznać odpowiedź. Wydawała mi się być silną dziewczyną, ale nie zdziwiłabym się gdyby nie wytrzymała wtedy i się nie rozpłakała.
- To były początki jej choroby - zaczął Bartek. - Trzy lata temu dopiero ją zdiagnozowali, każdy był w szoku a jej najbliżsi odwiedzali ją tu codziennie - powiedział. - Gdy przyszła do niej w odwiedziny akurat nie było mnie z nią. Sam ją przekonywałem by w końcu złożyła jej wizytę, bo Madzia cały czas o nią wypytywała - mówił, a ja słuchałam uważnie każdego zdania jakie wypowiedział. Czułam, że oprócz mojego priorytetu - dowiedzenia się więcej o sytuacji Madzi, dowiem się też czegoś o Bartku. - Poszła do niej, jak ją o to prosiłem i zrobiła coś zupełnie innego. Powiedziała jej, że ona umrze, nie ma dla niej ratunku, miną lata a jej bliscy w końcu o niej zapomną i pozostanie po niej pustka
Gdy skończył wyraźnie było po nim widać, że sprawiło mu to naprawdę dużo trudu, ale jednocześnie musiał to komuś powiedzieć by uwolnić się od niewidzialnego ciężaru, który na nim spoczywał. Pokiwałam głową, powtarzając sobie w głowie jego słowa.
- Madzia powiadomiła nas o tym niedawno, gdy dowiedziała się, że... - Bartek urwał wypowiedź i zmierzył mnie wzrokiem. Pokiwałam głową, jakby miało go to zachęcić do tego, że może mi zaufać i będę milczeć w tych sprawach. Wahał się, widziałam to. - Z nią zerwałem
Niby trzy słowa, ale wprawiły mnie w szok, którego nie jestem w stanie opisać słowami. Moją głowę opanowało setki myśli, z których rozumiałam niewiele. Bartek miał kiedyś dziewczynę. Poczułam lekkie kłucie w klatce piersiowej. Tak, zazdrość boli i to niewyobrażalnie. Nie wiedziałam, czy ją kochał, ale sam przyznał, że z nią zerwał. Nie zrywa się chyba z osobami, na których ci zależy, prawda? Z drugiej strony co ona takiego zrobiła, że z nią zerwał? Znudził się nią? Nie byłoby mi jej nawet szkoda, patrząc po tym co odważyła się powiedzieć Madzi.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś - przyznałam. Spojrzał na mnie, ale jego twarz nie wyrażała zdziwienia, był spokojny, jakby oczekiwał takiego obrotu spraw. - Wiem, że przejechałeś się na zaufaniu do osoby, która złożyła Madzi obietnicę i zdaję sobie sprawę, że mi nie ufasz, ale...
- Nie jesteś taka jak inne? - dokończył za mnie. Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam delikatnie głową, na co on cicho westchnął. - Madzia obiecała sobie, że nie zaufa już nigdy nikomu spoza jej rodziny. Fakt, że ufa teraz tobie powinnaś potraktować jako odpowiedzialność i zrobić wszystko, co w twojej mocy by jej nie zawieźć
Pokiwałam delikatnie głową, poprawiłam plecak, który miałam przewieszony przez ramię i znów spojrzałam na niego. Nie dość, że miał dziewczynę to w dodatku ośmieliła się ona skrzywdzić tą małą osóbkę, która przecież niczym jej nie zawiniła. Nie wiedziałam czy mam się z nim pożegnać, czy po prostu odejść. Na szczęście oszczędził mi podjęcia tej trudnej w tamtej chwili decyzji.
- Do zobaczenia - powiedział, po czym wszedł z powrotem do sali nim zdążyłam w ogóle otworzyć usta by odpowiedzieć.
- Tak - wyszeptałam pod nosem. - Do zobaczenia
Wyszłam czym prędzej ze szpitala, kręcąc się po labiryncie korytarzy. Wychodząc z jednego, wchodziłam w drugi, więc umiejętność orientacji w terenie w tej chwili była bardzo przydatna. Do wyjścia dotarłam po kilku minutach. Iza i Fabian czekali zniecierpliwieni na mnie, tak jak zapowiadali, obok wejścia. Widząc mój pośpiech, który malował się na twarzy blondyn zaśmiał się szczerze, czym wprawił mnie w lekkie osłupienie, bo spodziewałam się wyrzutów i tekstu typu: Dwadzieścia minut spóźnienia. Gdzieś ty się podziewała, młoda damo? A w zamian otrzymałam ich śmiechy.
- Idziemy? - spytał Fabian, a ja i Iza równocześnie pokiwałyśmy rozradowane głowami.
To był nasz pierwszy wypad gdzieś do miasta od bardzo dawna. Zazwyczaj dręczyła nas ta sama rutyna - przerwy, zajęcia, przerwy, zajęcia i tak w kółko. Można było od tego oszaleć, dlatego tak bardzo ucieszyliśmy się na wspólne wyjście gdzieś. Na początku panowała cisza, więc postanowiłam ją przerwać dość nurtującym mnie pytaniem.
- Jak wam udało się w ogóle namówić Bartka, żeby zawiózł was razem ze mną?
- Uroki bycia w jednej drużynie, Wera - powiedział Fabian, na co ja zmarszczyłam podejrzliwie brwi. - O co chodzi?
- Po prostu myślałam, że czymś go przekupiłeś - odparłam, co wcale prawdą nie było. Nie chciałam mu mówić, że między Bartkiem a Fabianem nie widziałam szansy nawet na zakolegowanie się, choć kontakty z treningów siatkówki mogły mieć wiele do znaczenia.
- Jestem rozgrywającym, Weronika - powiedział Fabian. Iza mruknęła cicho, że powtarza nam to już któryś raz. Odkąd dostał się do drużyny stał się zdecydowanie pewniejszy siebie i na każdym kroku gdyby tylko mógł, i miał do tego chęci zaznaczałby, że należy do tej grupy, która walczy i zdobywa dla naszej szkoły trofea. - Gdyby nie ja, Bartek nawet nie mógłby skoczyć do tej piłki
- Swoją drogą twoje wystawy są czasami zdecydowanie za niskie - odparłam. Fabian w odpowiedzi lekko mnie szturchnął w ramię. - No co? Mówię prawdę, nie zapominaj, że grasz w drużynie z prawie dwumetrowym atakującym
- Ma sto dziewięćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu - powiedział Fabian. Zlustrowałam go zdziwionym spojrzeniem. Nie spodziewałam się, że Bartek jest aż tak wysoki. - Kiedyś na treningu trener nas mierzył i jak możesz się domyślić Bartka nikt nie doścignął. Wiedziałaś, że jest jedynym uczniem w naszej szkole, który przekroczył granicę stu dziewięćdziesięciu centymetrów?
I tak na rozmowie tak naprawdę o niczym czas nam mijał aż dotarliśmy do restauracji o nazwie LUCYFER, do której zawsze chodziliśmy na pizzę. Na dworze wciąż panował mróz, więc ucieszył mnie widok budynku. Fabian wszedł dziarsko do środka i od razu zawołał:
- Dzień dobry! To co zawsze!
Dopiero po wejściu dostrzegłam z Izą długą kolejkę, która ciągnęła się aż do drzwi. Pomieszczenie nie należało do najmniejszych, ale taka kolejka spowodowała duży tłok. Na szczęście jeden stolik był wolny, więc niemal natychmiast po tym jak go zobaczyłam zajęłam miejsce, zostawiając Fabianowi obowiązek zamówienia. Iza poszła w moje ślady i po chwili obydwie siedziałyśmy i czekałyśmy aż kolejka się skróci. Oprócz naszego stolika wokół nas było jeszcze pięć czarnych innych z czterema krzesłami przy każdym. Na przeciw wejścia znajdowały się schody na piętro wyżej, ale na szczęście nie musiałam tłumaczyć moim przyjaciołom, że wchodzenie po schodach nie wchodzi w grę przy moim stanie przez najbliższe kilka tygodni. Może i przesadzałam, ale nie chciałam jakoś strasznie przeciążać nogi. Ściany obłożone były ciemnym drewnem, a na podłogę składała się nieco jaśniejsza posadzka. Zaraz za naszym stolikiem było wejście do jedynej w tym budynku toalety, z której korzystali zarówno kobiety jak i mężczyźni. To miejsce miało swój niepowtarzalny klimat, który tylko zachęcał do częstego odwiedzania.
Fabian po kilku minutach dosiadł się do nas wyraźnie podirytowany. Zaśmiałam się z Izą, widząc jego zachowanie, którym ośmieszył nas wystarczająco na początku. Bo kto wchodzi do lokalu z długą kolejką ciągnącą się aż do drzwi, krzycząc zamówienie całkowicie ignorując ten sznur ludzi?
- Jestem zły - powiedział. - Jestem przecież stałym klientem. Dlaczego nie moglibyśmy pominąć tej kolejki?
- Bo nie tylko ty tu często przychodzisz? - spytałam retorycznie.
- Poza tym obsługa ma ciebie dość, bo zawsze musisz coś tu zepsuć - powiedziała Iza. W pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi na to w jaki sposób to powiedziała. Dopiero później zaczęłam mieć podejrzenia, że bywała tu z Fabianem częściej niż mogłam się spodziewać i co ważniejsze - beze mnie. Czy oni chodzili na randki i nic mi nie mówili? Uśmiechnęłam się szeroko na samą myśl o tym. - Ostatnio zwaliłeś szklankę z piciem ze stołu, a jeszcze wcześniej odebrałeś kelnerowi pizzę i potknąłeś się o własne nogi a pizza, na którą czekałam - Iza przerwała i spojrzała teatralnie na wyświetlacz telefonu, gdzie miała zegarek. - Pół godziny wylądowała na tej podłodze - powiedziała, wskazując jakieś miejsce. Zaśmiałam się na samo wspomnie tego wydarzenia. - Trzydzieści minut mojego życia przeznaczone na czekanie poszło na marne
- Przesadzasz - powiedział. - Powinnaś się cieszyć, że ciasto nie wylądowało na twojej głowie, bo kolejne pół godziny przeznaczyłabyś na mycie się w toalecie
- O ile byłaby wolna - odparła Iza. - Jakoś zawsze, gdy chcę z niej skorzystać musi być zajęta
Nie wytrzymałam dłużej i wybuchnęłam głośnym śmiechem, do którego po chwili dołączyli moi przyjaciele. Ludzie wokół nas patrzyli na nas z dezaprobatą, ale my nie zwracaliśmy na to uwagi, bo nasze towarzystwo wystarczyło nam do pełni rozrywki.
Gdy przyszło nasze zamówienie nie kryliśmy naszej radości. Podziękowaliśmy za posiłek i wyciągnęliśmy dłonie przed siebie, biorąc kawałki pizzy. Zdziwił za równo mnie jak i Izę obrazek Fabiana, który chciał jeść swój kawałek nożem, i widelcem, gdy ja z piwnooką jadłyśmy nasze tak jak większość ludzi nas otaczających - przy pomocy jedynie dłoni.
- Fabian, od kiedy ty umiesz używać sztućców? - spytała Iza, udając zszokowaną. Jej udawanie spaliło na panewce, gdy Fabianowi po próbie przekrojenia jednego kawałka widelec spadł na podłogę a ona głośno się zaśmiała.
- Chciałem być kulturalny w przeciwieństwie do was - powiedział, wskazując nas nożem, którego tępe ostrze było już ubrudzone w sosie pomidorowym. Po tym jak odłożył nóż schylił się po widelec. Wyciągnął go z pod stołu i zaczął go uważnie oglądać. Gdy uświadomił sobie, że prawdopodobnie jest brudny wziął widelec, który leżał obok mojego talerza i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć skutecznie mi to uniemożliwił. - I tak go nie używasz
Później kontynuował swoje próby kulturalnego jedzenia, których zaprzestał po tym jak widelec spadł mu po raz drugi.
Nasza wizyta w lokalu mijała nam na rozmowach, żartach Fabiana i wspominaniu jego starych wpadek. Śmiechu było co nie miara. W pewnym momencie zastanawiałam się kiedy obsługa postanowi nas wyprosić z restauracji. Dopóki to jednak nie miało miejsca wykorzystywaliśmy czas wspólnie by choć w małym stopniu nadrobić te nudniejsze trzy tygodnie z naszego życia. Czekała mnie jeszcze rehabilitacja, ale nie rozmawialiśmy o tym, za co im w duchu dziękowałam. Wizja uczęszczania przez następne tygodnie na specjalne zajęcia nie odpowiadała mi.
- W ogóle słyszeliście, że za niedługo w szkole organizowana jest impreza? - spytała uśmiechnięta Iza. Zlustrowałam ją wraz z Fabianem pytającym spojrzeniem.
- Myślałem, że zrezygnowali z tego pomysłu po tym jak sprzęt grający został zepsuty - powiedział Fabian, upijając łyk coli w szklance.
- Naprawili go i przewodniczący postanowił urządzić z tej okazji dyskotekę - powiedziała zadowolona Iza. - Chce sprawdzić sprzęt w plenerze na większej scenie - powiedziała, robiąc w powietrzu cudzysłów. - Podobno DJ już jest załatwiony, pozwolenie nauczycieli też, więc nam jako uczniowie pozostaje czekać na oficjalne ogłoszenie
- Skoro wiesz to przed czasem to jak się dowiedziałaś? - spytałam podejrzliwie, unosząc brew.
- Ma się te kontakty - powiedziała zawadiacko, popijając napój ze szklanki z szerokim uśmiechem na twarzy. - I ty moja droga się nie wymigasz. Idziesz z nami
Nie miałam za wiele do gadania, bo jak Iza na coś się uprze to musiałabym wykazać się anielska cierpliwością i nerwami ze stali by dopiąć swego zdania. Więc w taki oto sposób zostałam skazana na udział w imprezie, na którą w żadnym stopniu nie chciałam iść. To właśnie w takich momentach moja dusza pilnej i wzorowej uczennicy dawała o sobie znać. Sama zdziwiłam się, gdy uświadomiłam sobie, że wolę siedzieć nad książkami niż iść na tą zabawę. Jednak Iza postawiła mnie przed faktem dokonanym i moją naukę musiałam przełożyć na kiedy indziej. Poza tym wypadało jeszcze pojechać na jakieś zakupy, bo wolałam uniknąć krzyków mojej przyjaciółki w przypadku, w którym w szkole pojawiłabym się w zestawie złożonym ze znoszonych dżinsów, pierwszego T-shirtu, który wpadłby w moje ręce i poobdzieranych trampek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz