Po kilku minutach stanęliśmy pod białymi drzwiami głowy szkoły. Bartek cicho zapukał i nie czekając na odpowiedź otworzył drzwi. Gdy weszliśmy pan dyrektor był w trakcie podpisywania jakichś dokumentów i jedynie wskazał na dwa czarne krzesła przed jego biurkiem. Odkaszlnęłam, czując drażniący aromat kawy, który unosił się w powietrzu. Czy sprzątaczki szkolne w ogóle wietrzą ten pokój? Pewnie i tak nic by to nie dało, bo opakowań kaw jest tu tak dużo, że po pięciu minutach ten zapach znów by się rozprzestrzenił.
Bartek jak zwykle pomógł mi usiąść na krześle i sam zajął miejsce obok mnie. Dyrektor głośno odkaszlnął i schował papiery to szuflady. Zacisnęłam usta w wąską linię i obserwowałam dokładnie jego poczynania. Spojrzał na nas i uważnie zmierzył wzrokiem każdego.
- Mam z wami kilka spraw do omówienia - powiedział pan Woźniewski, stukając palcem wskazującym o blat biurka. - Pierwszą z nich jest wasze opuszczanie lekcji - powiedział, a ja w odpowiedzi cicho westchnęłam. Bartek przewrócił oczami. - Nie chodzi mi o te godziny, które opuściliście ze względu na mój udział. Mam na myśli takie sytuacje jak dzisiaj. Dla waszego dobra, lepiej żebyście nie opuszczali zajęć, więc chciałbym zapytać ile jeszcze razy taka sytuacja się powtórzy?
Wzruszyłam ramionami i ukradkiem spojrzałam na Bartka. Ja musiałam w większej mierze dostosować się do niego, więc to on powinien znać na to pytanie najlepiej odpowiedź. W ciągu następnych trzech tygodni nie planowałam żadnego opuszczania godzin, więc większość była zależna od chłopaka. Zauważył, że na niego patrzę i cicho westchnął.
- W najbliższym czasie przynajmniej dwa razy muszę pojechać do szpitala - powiedział Bartek. Pokiwałam delikatnie głową, bo już o tym wiedziałam. - Nie jestem pewien, co do meczów. Dzisiejszy zapowiedziany był na weekend, więc zaskoczył mnie fakt, że został przełożony - dodał, po czym wzruszył teatralnie ramionami.
Dyrektor westchnął, pokiwał głową i wyjął z pod blatu czystą kartkę. Napisał coś na niej swoim koślawym pismem i skierował swój wzrok na nas.
- O co chodziło z twoim dzisiejszym przedstawieniem na lekcji pana Strzeleckiego? - spytał, mrużąc oczy.
Bartek cicho wypuścił powietrze z ust i przeniósł swój wzrok na okno zakryte brązową firanką. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie powinnam ponieść części winy za to, co się wydarzyło, bo w końcu to z mojego powodu w ogóle dowiedział się o tym, co się stało. Byłam mu wdzięczna za pomoc, bo ostatecznie dogadałyśmy się z Izą i nie chciałam odwdzięczać się mu w taki sposób. Ale brakowało mi odwagi, zresztą jak zwykle w takich momentach. Nie byłam na tyle śmiała by przyznać się przed dyrektorem w obecności Bartka. W trakcie jego milczenia przyszedł mi do głowy pewien pomysł, który postanowiłam wcielić w życie zaraz po tym jak dyrektor wyjaśni z nami wszystkie sprawy. Pozostawało mi jedynie w jakiś sposób pozbyć się Bartka z pomieszczenia, ale uznałam to za sprawę drugorzędną.
Pan Woźniewski pokręcił z dezaprobatą głową i stuknął palcem o blat biurka by zwrócić na siebie uwagę Bartka. Gdy chłopak posłusznie skierował na niego wzrok, mężczyzna wstał z miejsca.
- Zdajesz sobie sprawę, że odbywasz karę nie po to żeby robić takie numery? - odszedł od biurka, a mój wzrok automatycznie śledził każdy jego ruch. - Później pomyślę nad kolejną karą dla ciebie, tylko że delikatniejszą, ale chcę żeby to był ostatni raz - powiedział, na co Bartek od niechcenia pokiwał głową. Sytuacja naprawdę nie była ciekawa, tym bardziej, że czułam na sobie odpowiedzialność by chłopak nie został wyrzucony ze szkoły.
Po chwili dyrektor ponownie zasiadł na swoim miejscu, trzymając w dłoni czarną torbę, z której następnie wyjął czarną teczkę. Otworzył ją i wyjął z niej jakiś dokument. Nie zaciekawiłaby mnie za bardzo jego treść, gdyby mężczyzna nie podał mi papieru. Zdziwiona przejęłam kartkę i szybko przeskanowałam wzrokiem treść znajdującą się na stronie, która spowodowała, że szerzej otworzyłam oczy.
- Mistrzostwa powiatu w tenisie ziemnym dziewcząt? - spytałam powoli, analizując każde wypowiedziane słowo. - To są jakieś żarty? Taki turniej jest w ogóle organizowany?
- Najwidoczniej tak - powiedział dyrektor z lekkim uśmiechem. - Wszystkie informacje masz zawarte na tej kartce i na oficjalnej stronie naszej szkoły.
Uśmiechnęłam się delikatnie, czytając zgłoszenie. Pierwszy raz miałam brać udział w jakimś turnieju tenisa ziemnego za pośrednictwem szkoły. Zapowiadało się niesamowicie, tym bardziej, że turniej organizowany był w połowie czerwca, więc miałam dużo czasu na trening.
- Zgłoszenia są przyjmowane do końca listopada, więc jeśli potrzebujesz czasu to możesz się zastanowić, czy weźmiesz w nim udział - powiedział, na co ja zmierzyłam go zdziwionym spojrzeniem. - Ale mam nadzieję, że wystąpisz, bo od niedawna nasza szkoła nie odnosi jakichś szczególnych sukcesów - powiedział. Bartek głośno odchrząknął, słysząc jego wypowiedź. Mój uśmiech rozszerzył się, bo jego zachowanie wydało mi się zabawne. - Oczywiście, nie licząc siatkówki, w której nasze liceum dominuje na tle innych. Dzisiaj to doskonale pokazaliście - zwrócił się do Bartka, na co on pokiwał głową z sarkastycznym uśmiechem.
- Nie potrzebuję czasu - powiedziałam zdecydowana. - Zgadzam się
Dyrektor pokiwał zadowolony głową i polecił mi uzupełnienie zgłoszenia, i dokładnego przeczytania go w domu. Zgodziłam się i schowałam papier do plecaka.
- Bartek, mógłbyś wyjść i poczekać na zewnątrz? - pan Woźniewski zwrócił się do chłopaka siedzącego obok mnie i uważnie obserwującego okno.
Zdziwiony Bartek spojrzał to na mężczyznę, to na mnie, ale finalnie zgodził się i wyszedł z gabinetu.
Cicho odetchnęłam z ulgą, gdy opuścił pomieszczenie, bo mogłam w spokoju porozmawiać z dyrektorem.
- Chciałabyś mi coś powiedzieć? - spytał pan Woźniewski, lustrując mnie wzrokiem. Trochę się przeraziłam, ale nie dałam tego po sobie poznać. - Jak on się zachowuje? - skinął głową na drzwi, mając na myśli Bartka. - Wiem, że nie minęło wystarczająco czasu dużo by stwierdzić jakieś zmiany, ale widać chociaż drobną poprawę?
- Tak - powiedziałam bez zawahania, czym lekko zdziwiłam dyrektora. - Zaczął się kulturalniej zwracać do nauczycieli - powiedziałam, co wywołało niemały szok u mężczyzny. - I wydaje mi się, że nawet kontakty między nami też się trochę poprawiły - powiedziałam, przysparzając dyrektora w osłupienie.
Przez kilka chwil mężczyzna przyswajał informacje, które ode mnie usłyszał. Nerwowo kartkował swój dziennik, dopóki nie trafił na pustą stronę. Nie chciałam być wścibska, więc odwróciłam wzrok na to samo okno, w które kilka minut wcześniej wpatrywał się Bartek. Przypomniałam sobie o sytuacji na lekcji wiedzy o kulturze z jego udziałem. Wzięłam głęboki oddech i kątem oka spojrzałam na dyrektora, który lustrował od góry do dołu słowa zapisane przed chwilą w czarnym notesie.
- Ta sytuacja na lekcji pana Strzeleckiego - powiedziałam cicho, ale na tyle głośno by dyrektor skierował swój wzrok na mnie z nad dziennika.
- Tak? - spytał, wyczekując zapewne jak będę oczerniać Bartka. Uświadomiłam to sobie po jego tonie głosu. Był taki oschły.
- To po części też moja wina - powiedziałam trochę głośniej, ale nie udało mi się zamaskować łamliwego głosu. Ułożyłam dłonie na kolanach, ściskając je mocno. Przecież nie kłamię, mówię prawdę, pomyślałam by dodać sobie otuchy.
- Jak to? - zdziwiony dyrektor odłożył dziennik na bok. - Dominika, nie kryj go, jeśli ty faktycznie nic nie zrobiłaś. To on ma do odbycia karę, nie ty
- Mówię prawdę, panie dyrektorze - powiedziałam, głośno przełykając ślinę. - Wiem, że nie brzmię przekonująco, ale proszę mi uwierzyć. Nie kryłabym go - zatrzymałam się na chwilę. - Nigdy nikogo nie kryłam, bo jestem osobą, która bardzo ceni sprawiedliwość - mówiłam, nerwowo gestykulując rękami. - I zdaję sobie sprawę, że nawet jeżeli pan dyrektor chce wyciągnąć z tego wydarzenia jakiekolwiek konsekwencje to Bartek nie jest jedynym winnym. Tak naprawdę to ja mu o wszystkim powiedziałam, chodzi mi o to, co Iza zrobiła - zaczęłam tłumaczyć.
- Do czego zmierzasz? - spytał dyrektor, wchodząc mi w słowo. - Chcesz dostać karę? To bezmyślne, Dominika
Pokręciłam głową z dezaprobatą, źle mnie zrozumiał. Po części się tego spodziewałam, więc byłam na to gotowa.
- Nie - zaprzeczyłam. - Chciałabym, aby pan przymknął oko na jego zachowanie. On naprawdę się zaczyna poprawiać - przyznałam. - Potrzeba jedynie czasu, a mamy go trzy tygodnie. To nie jest jakaś powalająca ilość, ale możliwe, że starczy. Zważywszy chociażby na fakt, że już widać po nim drobne zmiany
Dyrektor zmierzył mnie wzrokiem, z którego nie umiałam nic odczytać i odszedł od biurka po raz kolejny. Podszedł do okna, któremu niedawno się przyglądałam i poprawił firankę wierzchem dłoni. Wpatrując się w widok za oknem zwrócił się do mnie:
- Jesteś nawet gotowa osobiście zaświadczyć, że on się zmieni?
Pokiwałam głową, ale po chwili uświadomiłam sobie, że tego nie widział, więc mruknęłam ciche przytaknięcie. Byłam pewna, że wyczuł moją niepewność w tym, co mówię. Podejmowałam duże ryzyko, tak naprawdę, na własne życzenie.
- Jemu do końca nie ufam. Nadwyrężył moje zaufanie już wiele razy - powiedział dyrektor. - Ale ty jesteś kimś zupełnie innym i mam nadzieję, że tego nie pożałuję - westchnął, a na moją twarz wkradł się delikatny uśmiech. - Też widzę małą poprawę w jego sposobie zachowania, ale zrozum też, że nie mogę takiego zachowania zignorować
- Ile on już razy coś takiego robił? - Sama nie wiem, dlaczego zaczęłam go bronić do tego stopnia. - To nie pierwszy i możliwe, że nie ostatni raz. On już taki jest i należy to zrozumieć. Wiem, że powinien dostać karę, ale to i tak nie pomoże - powiedziałam, kręcąc głową by dodać choć trochę wiarygodności moim słowom.
Mężczyzna głośno westchnął i pokiwał głową. Delikatnie uśmiechnięta wstałam z krzesła. Dyrektor chciał zawołać Bartka, ale zapewniłam go, że sobie poradzę z dotarciem do drzwi. Doskoczyłam na jednej nodze do wyjścia i delikatnie pchnęłam białe drzwi. Wyskoczyłam na korytarz, gdzie skoki były bardzo dobrze słyszalne ze względu na pustki. Zamknęłam drzwi i spojrzałam na prawo, gdzie stał Bartek. Był oparty o ścianę z dłońmi schowanymi w kieszeni, sprawiał wrażenie spokojnego i opanowanego. Nie zwracał na mnie uwagi, przez co zastanawiałam się czy go nie szturchnąć i nie uświadomić mu, że stoję obok niego.
Powoli wyciągnęłam rękę przed siebie i delikatnie szturchnęłam go w ramię. Swoją drogą musiałam unieść dłoń wyżej niż się spodziewałam. Bartek pod wpływem mojego dotyku gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem. Po chwili jego spojrzenie skierowało się na moją rękę, którą jak małe dziecko starannie ukryłam za plecami. Bartek cicho westchnął.
- Coś ty najlepszego mu naopowiadała? - zapytał, gdy zakładałam niesforny kosmyk włosów za ucho. - I jaki miałaś w tym cel?
- Cel? - spytałam, jakby nie rozumiejąc o co mu chodzi. - To, co robię jest całkowicie bezinteresowne. Nie oczekuję jakiejś zapłaty, czy czegoś w tym stylu
- Nie zrozumieliśmy się - powiedział. Przeklęłam w myślach, bo miałam nadzieję, że to co powiedziałam wcześniej zadowoli go w zupełności. Oczywiście, że wiedziałam o co mu chodzi od samego początku. - Dlaczego mnie przed nim usprawiedliwiłaś? Czemu tak bardzo zależy ci na tym, żebym się zmienił?
- To nie rozmowa na dzisiaj, a bynajmniej nieodpowiednie miejsce do jej przeprowadzenia - powiedziałam. Na twarzy Bartka pojawił się lekki grymas, spowodowany pewnie moją powagą.
- Po prostu przyznaj, że nie chcesz mi tego powiedzieć, zamiast odkładania tego na później - odparł. - W innym wypadku w końcu to od ciebie wyciągnę
- A tobie dlaczego tak bardzo zależy, żeby wiedzieć jaki w tym wszystkim mam cel? - zapytałam, krzyżując ręce na klatce piersiowej i unosząc jedną brew.
Bartek mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, za co zgromiłam go spojrzeniem. Wzruszył ramionami i po chwili ciszy postanowił się odezwać. Przywdział swój sarkastyczny uśmieszek, który mimowolnie powoli zaczynał mi się podobać. Po tym jak sobie to uświadomiłam, skarciłam się w myślach.
- Jesteś pierwszą dziewczyną, która podjęła się czegoś takiego - przyznał szczerze, ale po chwili ostentacyjnie prychnął. - I wbrew jakimkolwiek pozorom, wcale mi się to nie podoba
- Nawet przez sekundę nie pomyślałam, że to co aktualnie robię może ci się spodobać - przyznałam, po raz kolejny poprawiając pasma włosów, które akurat wtedy postanowiły sprzeciwić się ładu mojej fryzury. - I szczerze mówiąc nie interesuje mnie to
Bartek całkowicie ignorując to o czym do niego mówiłam podszedł do mnie i zarzucił na jego plecy. Zrezygnowana oplotłam ręce wokół jego karku i oparłam brodę na jego ramieniu. Po chwili doszliśmy do sali pani Woźniewskiej. Spodziewając się prośby, a raczej Bartka zapukałam w duże białe drzwi, następnie chłopak w jakiś sposób otworzył je łokciem i weszliśmy do klasy. Powoli zaczynałam przyzwyczajać się do spóźnień, co było niespotykane u tak postrzeganych ludzi jak ja.
Jak zwykle pomógł mi zająć miejsce obok Izy i wyszedł z klasy. Moja przyjaciółka od razu zasypała mnie pytaniami odnośnie tego, co robiliśmy u dyrektora. Powiedziałam jej jedynie o turnieju, w którym miałam wziąć udział, bo trwała lekcja, a pani Woźniewska mimo swego charakteru nie lubiła rozmów. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że to już ostatnia lekcja na dzisiaj i mogę spokojnie pojechać do domu.
Tuż po skończonej godzinie lekcyjnej z nieukrywanym zachwytem wstałam z krzesła i oparłam się o ławkę, czekając na Bartka. O dziwo w drzwiach zjawił się jeszcze przed tym, jak uczniowie zaczęli opuszczać salę. Widocznie koniec lekcji przynosił ulgę nie tylko mi, bo po jego wyrazie twarzy wywnioskować mogłam, że naprawdę nie mógł się doczekać końca dzisiejszych zajęć. Wziął mnie na plecy i zaczął kierować się po raz kolejny już tego dnia w stronę gabinetu dyrektora.
Gdy zabrałam kule z kąta Bartek po cichym pożegnaniu z dyrektorem opuścił gabinet. Było mi trochę smutno, że nie powiedział mi nawet krótkiego: Cześć. Miałam już się z nim pożegnać, gdy zamknął mi drzwi przed nosem. Spojrzałam zażenowana na dyrektora, który pochłonięty był jakimś ważnym telefonem, z tego co słyszałam w sprawie opłat. Nie interesowało mnie to, więc kulturalnie się pożegnałam i opuściłam gabinet.
Za drzwiami, w tym samym miejscu co niedawno stał Bartek była Iza. Stała wyprostowana, wpatrując się w drzwi od gabinetu. Uniosłam brew, mierząc ją spojrzeniem. Była bardzo wesoła, co budziło we mnie podejrzenia, że wpadła na jakiś pomysł, niekoniecznie taki, który by mi pasował. Już ja znałam ten jej uśmieszek.
- O co ci chodzi? - spytałam podejrzliwie, a jej uśmiech jeszcze się rozszerzył.
- Przypomnij mi, kiedy ostatni raz byłyśmy gdzieś w mieście we dwie? - spytała. W odpowiedzi cicho się zaśmiałam.
No tak, my nie byłyśmy takie jak te pozornie normalne przyjaciółki, które wychodziły ze sobą do miasta. Tak naprawdę bardzo rzadko gdziekolwiek razem chodziłyśmy ze względu na miejsca zamieszkania. Nasze miejscowości dzieliło kilkanaście kilometrów i byłyśmy zbyt leniwe by do siebie pojechać. Wizyta w lodziarni niedaleko naszego liceum to był szczyt naszych wypadów. Jakoś niepotrzebne nam to było do szczęścia i umacniania naszej przyjaźni. Choć akurat w tamtej chwili rozrywka była mi bardzo potrzebna, nie byłabym sobą gdybym nie znalazła jakichś argumentów przeciw.
- Zapomnij, mam skuteczną przeszkodę przed jakimikolwiek rozrywkami - wskazałam na zagipsowaną nogę. - Poza tym, co tak nagle cię wzięło na zwiedzanie Gryfic?
- Weronika, nie chcę tu zdziczeć - powiedziała, na co parsknęłam śmiechem. - Chodź, co ci szkodzi. Przecież ten gips w niczym nie przeszkadza
Westchnęłam cicho i zrezygnowana pokiwałam głową. Iza zadowolona klasnęła w ręce i zaczęła obok mnie kierować się do wyjścia. Nie było sensu w wykłócaniu się, bo Iza była jeszcze bardziej uparta ode mnie. Znając siebie po pewnym czasie bym odpuściła namowy w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki, która drążyła by temat dopóki nie osiągnęła upragnionego celu.
Szłyśmy powoli, zważywszy na moją nogę w gipsie. Co jakiś czas omal nie traciłam równowagi. Chodzenie na kulach dłużej niż pięć minut zaczynało mi sprawiać problemy, bo nie miałam kiedy tego wyćwiczyć. Iza to rozumiała i co jakiś czas podpierała mnie, żebym się nie przewróciła i nie zrobiła sobie większej krzywdy.Na dworze wciąż unosił się zapach mokrego betonu, a powietrze było wyraźnie chłodniejsze i z drugiej strony - znacznie przyjemniejsze. Taka rześka atmosfera była jednym z powodów, dla których lubiłam deszcz, choć nieznacznie.
W pewnym momencie zatrzymałam się, bo przed moimi oczami pojawiły się mroczki, obraz się rozmazał, a głowa sprawiała, że czułam się jakbym była w uruchomionej pralce. Nienawidziłam zawrotów głowy. Przystanęłam i mocno zacisnęłam powieki, opierając się o najbliższy budynek, jak sobie później uświadomiłam - jakiejś knajpy. Iza zauważyła, że gorzej się poczułam i podeszła do mnie. Nie panikowała, często miałam zawroty głowy i to było dla niej coś normalnego, jakkolwiek to nie brzmi. Nie histeryzowałam z powodu tego znienawidzonego przeze mnie wirowania, bo sama się do tego przyzwyczaiłam. Nie mówiłam o tym nikomu, nie licząc moich przyjaciół. Czasem zalecali mi udanie się do lekarza, bo według nich to nie jest normalne i z czymś takim nie powinno się od tak zacząć po prostu uczyć żyć.
Nie należałam do osób, które powalały innych na kolana swoją odpornością na infekcje i choroby, ale też nie byłam zbyt chorowita. Zawroty głowy tłumaczyłam w różne sposoby, ale o dwóch poinformowałam moich przyjaciół i właśnie te uznaliśmy za najbardziej prawdopodobne.
Pierwszym powodem była anemia, na którą kiedyś omal nie zachorowałam. Miałam niedobór żelaza w organizmie na skutek źle dobranej diety. Nie byłam jedną z tych dziewczyn pokroju anorektyczek, która wmawiała sobie, że jest otyła, gdy jej waga była w normie. Kiedyś tak nie było i miałam kilkanaście kilogramów nadwagi. Wyglądałam bardzo źle i nie pasowało mi to, więc postanowiłam wziąć się za siebie na początku mojej nauki w gimnazjum. Schudłam, wyglądałam w porządku i byłam z siebie zadowolona, ale nie obeszło się bez dość srogiej zapłaty. Zaczęły mi wypadać włosy, mój organizm znacznie się osłabił, przez jakiś czas miałam podejrzenia najrozmaitszych chorób. Od tamtego czasu wszystkie choroby, jakie kiedykolwiek mnie dopadły tłumaczyłam tym znacznym osłabieniem. Moi rodzice byli przejęci tą zmianą mojego stanu zdrowia. Nie kontaktowaliśmy się w tych sprawach jednak z lekarzami. Tylko dwa razy odwiedziłam dermatologa ze względu na moje wypadające włosy. A później wszystko się uspokoiło, zaczęłam jeść zdecydowanie więcej warzyw i owoców, dzięki czemu moje zdrowie powoli wracało do normy.
Drugim powodem i tym najbardziej prawdopodobnym był brak snu. Nie cierpiałam na bezsenność, po prostu chodziłam późno spać. Przy wstawaniu o godzinie piątej rano czasem zarywałam nocki, ale przeważnie zasypiałam o trzeciej w nocy, najwcześniej o północy. Przyzwyczaiłam się do funkcjonowania na takich obrotach i mimo moich prób wciąż spałam zaledwie trzy godziny w ciągu tygodnia. Wracałam ze szkoły i robiłam sobie krótką drzemkę po czym wstawałam i włączałam siódmy bieg by wyrobić się z nauką. Nie miałam jakieś konkretnego powodu, dla którego chodziłam spać tak późno. To nie była nauka, skłamałabym tak twierdząc. Ja po prostu nie lubiłam wczesnego chodzenia spać, byłam nocnym markiem i nie zwracałam uwagi na to, jak to może odbić się na moim zdrowiu.
Gdy uspokoiłam się zauważyłam jak Iza gromi mnie surowym spojrzeniem. Była wściekła, bo sama sobie robiłam krzywdę. Nie przeszkadzały mi jej uwagi, bo i tak nic sobie z nich nie robiłam. Zazwyczaj puszczałam je mimo uszu i funkcjonowałam dalej.
- Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że twoje zdrowie na tym cierpi? - wycedziła przez zęby, starając się sprawić wrażenie zdecydowanej, ale dobrze wiedziałam, że powoli traci do mnie cierpliwość. - Nie możesz chodzić spać o trzeciej w nocy, albo w ogóle nie spać. Nie obchodzi mnie to, że w jakiś sposób nauczyłaś się tak funkcjonować w ciągu dnia. Dziewczyno, ty się kiedyś wykończysz
- Nie dramatyzuj - powiedziałam, czym dodatkowo ją wkurzyłam. Syknęła niezadowolona. - Przecież nic mi nie jest, te zawroty głowy...
- Stały się dla mnie codziennością, tak wiem - fuknęła zła. - Czy ty siebie słyszysz? Uważasz, że zawroty głowy, osłabienie i ciągłe zmęczenie to może być coś z czym da się żyć i funkcjonować na co dzień? Weronika, kto tu pełni rolę tej mądrej osoby i inteligentnej, bo już zapomniałam? Już Fabian potrafi o siebie zadbać lepiej niż ty - wyrzucała z siebie kolejne zdania, jak pociski w moją stronę. Tylko, że one przestały mnie już ranić i mi doskwierać. Nie potrafiłam wziąć na poważnie tego, co oni mówią i choć wiedziałam, że to jest niezdrowe to i tak nie zaprzestawałam ani nie podejmowałam kroków, co do tego.
- Skończ już. I tak wiesz, że nic tym nie zdziałasz- powiedziałam. Iza w odpowiedzi westchnęła głęboko. Zdziwiła mnie jej reakcja, bo spodziewałam się kolejnych wyrzutów, co do mojego planu dnia.
Obróciła się na pięcie i cicho mruknęła coś pod nosem. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, który później stał się zdecydowanie szerszy. Patrzyłam na nią zdumiona jej nagłą zmianą nastroju.
- Masz rację - powiedziała z uśmiechem na ustach. Wydawało mi się, że właśnie się przesłyszałam. Czy ona w końcu odpuściła ten temat? - Ja już nic nie wskóram - O nie, ten uśmiech mówi więcej niż tysiąc słów, pomyślałam, gdy na jej twarz wkradł się charakterystyczny uśmieszek, którego używała w chwilach, gdy wpadła na jakiś plan, który zazwyczaj mi się nie podobał.
- O czym ty mówisz? - spytałam słabo, przeczuwając najgorsze. Do czego ona mogła się posunąć? Sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
- O niczym ważnym - odparła, wzruszając ramionami. - Po prostu zastanawiam się, czy Bartek zdziałałby więcej w tej sprawie niż ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz