Ze szkoły wybiegłam niemal natychmiast po tym, jak doszłam do siebie i wszystko, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu dotarło do mnie, i uderzyło we mnie niczym kubeł lodowatej wody. Po początkowym szoku opanowało mnie zdziwienie i pewnego rodzaju niepokój. Obawiałam się, że Bartek puścił moją prośbę o zostawienie mnie w spokoju mimo uszom i ją po prostu zignorował. Sama nie wiem, co podkusiło mnie by wykrzyczeć mu to prosto w twarz. Owszem, byłam zła na niego o to, że odciągnął mnie od Michała siłą i coś w głębi serca mówiło mi, że wiedział o tym, co blondyn wyznał mi kilka minut przed tym, gdy stałam z Bartkiem w ciemnym kącie holu. Poza tym nie chciałam, żeby brunet zaczął mnie ignorować jak to było wcześniej, bo nasza znajomość zaczęła się rozwijać. A może on po prostu się mną bawił jak innymi?
O tym, że wracam do domu nie powiedziałam nawet Izie a tym bardziej Fabianowi. Zadzwoniłam po taksówkę i pojechałam na pociąg kursujący w kierunku mojej miejscowości. Podróż minęłaby mi spokojnie gdyby nie tona wiadomości od moich przyjaciół. Wyciszyłam telefon zaraz po tym, jak napisałam im krótką wiadomość: Jadę do domu. Nie miałam zamiaru mówić im o tym, co się wydarzyło. Nie myślałam, że mi nie uwierzą, po prostu czułam się naprawdę dziwnie i potrzebowałam spokoju, ciszy i odpoczynku by to wszystko poukładać. Najpierw Michał, wyznający mi, że się we mnie zakochał, później Bartek, który ni stąd ni zowąd postanowił mnie pocałować. Czułam się jakbym zdradzała w ten sposób blondyna, w czasie gdy nawet nie powiedziałam mu nic po jego wyznaniu, tylko po prostu odeszłam, zostawiając go samego wśród tańczących licealistów.
Wysiadłam na przystanku oddalonym od mojej wioski jakiś kilometr, może dwa, dlatego nie tracąc czasu zaczęłam kierować się do domu na dziesięciocentymetrowych szpilkach, w temperaturze minusowej, ubrana w sukienkę do połowy ud. Gdy tylko dotarłam do domu pobiegłam przebrać się do pokoju jak najszybciej by uniknąć zwierzania się rodzicom, których zdziwił mój szybki powrót. Zmyłam makijaż pod prysznicem i nie zważając na wczesną godzinę po prostu położyłam się spać by na chwilę zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie zwracałam uwagi na mój pierwszy pocałunek, który wyobrażałam sobie zupełnie inaczej.
Gdy wstałam przez chwilę myślałam, że to tylko sen, co by się według mnie zgadzało, bo zakochany we mnie chłopak, do którego nic nie czułam, a zaraz po tym pierwszy pocałunek z osobą, do której nie ukrywam, że coś jednak czuję, wydawały się dla mnie niemożliwe. Odblokowałam telefon i wszystkie nadzieje szlag trafił w momencie, w którym zauważyłam kilkanaście wiadomości od Izy jak i Fabiana oraz jedną moją odpowiedź, informującą, że już wracam do domu. Rzuciłam smartfona na łóżko, na które po chwili sama się rzuciłam. To wszystko wydarzyło się naprawdę.
Spojrzałam na zegarek, na którym widniała godzina dziewiąta w nocy. Cicho westchnęłam i poszłam zjeść lekką kolację. Nie obeszło się bez przesłuchania przeprowadzonego przez moją mamę, w którym pytała mnie o to czy coś się stało. Każde jej pytanie wymijałam, mówiąc, że wszystko jest dobrze i nie powinna się przejmować, gdy tak naprawdę w głębi duszy czułam jak łamię się na kawałki.
Po zjedzeniu kolacji zmyłam naczynia i poszłam umyć zęby, a następnie planowałam umyć zęby. W powietrzu wyczuwałam napiętą atmosferę, rodzice patrzyli na siebie kątem oka z grymasami na twarzy, których nie znosiłam. Pokłócili się, znowu, pomyślałam. W duchu dziękowałam, że akurat wtedy nie było mnie w domu, bo nienawidziłam tego słuchać. Mama zawsze krzyczała, naprawdę głośno, na tyle, że ściany i fundamenty podtrzymujące nasz dom mogłyby z łatwością się posypać. Tata odpowiadał spokojniej tylko z pozoru, gdy w rzeczywistości jego głos przepełniony był jadem, którego nie lubiłam słuchać. Za każdym razem, gdy słyszałam krzyki dobiegające z piętra niżej wtulałam twarz w poduszkę, starając się stłumić ich głosy, co nigdy mi nie wychodziło. Czasem zaczynałam płakać, ale nie zwracali uwagi na mój szloch, bo w końcu byli tak zawzięci, że nie mogli odpuścić docinania sobie nawzajem. Większość tych kłótni toczyła się o sprawy naprawdę błahe, które mogliby rozwiązać na spokojnie popijając kawę. Tylko w snach, parsknęłam w myślach, wspominając ich niektóre kłótnie i ich powody.
Umyłam zęby i w milczeniu udałam się do mojego pokoju. Nie chciałam spać, więc pogrążyłam się w rozmyślaniu. Nie potrafiłam uciec od tego, czego byłam świadkiem w kuchni. Mimo że kłótnie czasami potrafiły być ich codziennością to nie mogłam się do tego przyzwyczaić. To trwało latami i pewnie jeszcze zanim się w ogóle urodziłam. Cicho westchnęłam, wiedząc, że i tak z tym nic nie zrobię, bo oni zwyczajnie mnie nie słuchali. Mimo tego, że mieli już dawno pięćdziesiąt lat na karku ich zachowanie czasami przekraczało wszelkiego rodzaju możliwości i zachowywali się zwyczajnie jak dzieci, czego szczerze nienawidziłam.
W takich sytuacjach, gdy psychicznie nie wytrzymywałam zazwyczaj pisałam do mojego brata, Wojtka, który zawsze starał się mnie pocieszać i pomagać jak tylko mógł, mimo że był w zupełnie innym mieście setki kilometrów ode mnie. To jemu zawsze się zwierzałam, gdy mnie coś gryzło, gdy mój umysł opanowywały straszne myśli o tym, co by było gdybym zakończyła swoje życie przedwcześnie. Od tego się zaczyna, później są plany samobójstwa, a następnie wcielanie ich w rzeczywistość. Brat pomógł mi to sobie uświadomić, on zawsze mi pomagał, choćbym nie wiem jakie głupstwo popełniła to nigdy mnie nie odrzucał i czytał każdą moja wiadomość, w której często nie było za grosz sensu. Te najważniejsze, w których chciałam przekazać mu moje wszystkie uczucia zazwyczaj pisałam pod wpływem chwili i wychodził z tego jeden wielki rozgardiasz.
Tym razem było inaczej. Przez grubo godzinę czekałam na jego odpowiedź, ale on nie odpisywał. Uznałam, że pracuje i jest zajęty, a następnego dnia jak zwykle odpisze mi zdania pocieszające, i poprawi mi humor wspominając swoje wpadki w dzieciństwie. Odłożyłam telefon na szafkę nocną i starałam się zasnąć po niedawnej drzemce.
Niedziela minęła w ciszy, której nawet jakbym spróbowała nie potrafiłabym przełamać. Rodzice nie odzywali się do siebie, a mnie ignorowali. Byli wciąż na siebie źli i rozumiałam to, bo nie pierwszy raz to mnie spotykało. Wyszłam na spacer, który przedłużył się na tyle, że cały dzień nie było mnie w domu i wróciłam zziębnięta do domu dopiero pod wieczór, gdy słońce już dawno zaszło.
Gdy tylko weszłam do domu mama od razu na mnie naskoczyła, bo potrzebowała pomocy w domu a ja nie raczyłam nawet odebrać telefonu. Bo zostawiłam go w domu, pomyślałam, ignorując jej wyrzuty. Spacer jak zwykle pozwolił mi odpocząć od otaczającej mnie rzeczywistości i dać możliwość opuszczenia domu, gdy atmosfera mówi sama za siebie, że należy uciekać stąd jak najdalej, jeśli nie chcesz być ofiarą.
Następny dzień nie zapowiadał się wcale lepiej. Rano obudziły mnie krzyki, rozchodzące się po całym domu. Zacisnęłam mocniej powieki, słysząc ich zarzuty i wtuliłam się w poduszkę. Nie przykładałam uwagi do tego o co się konkretnie kłócą, bo to i tak nie miało znaczenia. Oni nie potrzebowali powodu, czasem ich obecność im wystarczyła do wybuchu. Po moim policzku mimowolnie spłynęło kilka łez a ja sięgnęłam po telefon. Wciąż pustka, nic nie odpisał. Miałam jeszcze godzinę by wstać, więc wtuliłam twarz w poduszkę i rozpłakałam się, starając nie narobić tym za dużo hałasu. Byłam słabą psychicznie osobą, więc nawet najdrobniejszy szczegół z łatwością mógł wprowadzić mnie w płacz.
Gdy na dole nastąpiła cisza przerwana na chwilę trzaskiem drzwi uznałam, że to dobry moment by szybko pobiec do łazienki, przebrać się, zrobić śniadanie, umyć zęby, wrócić do mojego pokoju i czekać na autobus, którego kierowcę jeszcze przed weekendem poprosiłam o zatrzymywanie się przy moim domu, bo i tak jako jedyna jeździłam nim do szkoły z mojej miejscowości. Innymi słowy, musiałam szybko wykonać wszystkie poranne czynności.
Nie udało mi się tego zrobić przed powrotem mamy do domu. Akurat myłam zęby, gdy wróciła. Była wyraźnie zdenerwowana, a jej złość potęgowała każda czynność, która jej nie wyszła i cały otaczający ją świat, na którym chciała się wyżyć. Padło na mnie, bo według niej pobrudziłam jej ubranie do pracy, które ona sama dzień wcześniej w wyniku wypadku oblała kawą. Wsłuchiwałam się w jej wyrzuty ze spuszczoną głową, nie chciałam się odzywać, ale pod wpływem jej krzyków w końcu nie wytrzymałam i po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą chciałam jak najszybciej zetrzeć. Nie udało mi się, a mój płacz jeszcze bardziej ją rozzłościł.
Ktoś z boku mógłby stwierdzić, że dorastam w towarzystwie zwyrodniałych rodziców, którzy wychowywali mnie w obecności pasa, krzyków i bicia. Prawda była tak, że oni w życiu nie podnieśliby na mnie ręki ani tym bardziej jakiegokolwiek innego przedmiotu. Uczyli mnie, jak i moje rodzeństwo życia surowo, ale skutecznie. Dzięki takiemu wychowaniu, które czasami bywa zbyt surowe nie jesteśmy ćpunami, alkoholikami, jesteśmy asertywni w stosunku do złego i nie pakujemy się w problemy. Gdyby nie krzyki i łzy nie dotarłby do mnie, że niektóre rzeczy są złe. To może brzmieć szalenie, a ja mogę być w czyichś oczach wariatką, ale taka jest prawda i ludzie, którzy nie dostrzegają w swoich rodzicielach troski, którą okazują nawet w kłótniach z nimi są ślepi na ich miłość. Nie chodzi mi tu o rodziców, którzy faktycznie nie interesują się swoim dzieckiem i dla nich mogłoby ono równie dobrze nie istnieć. Moja rodzina miała wady jak każda inna, ale nie zmieniłabym w niej nikogo na kogoś innego, bo zwyczajnie pozbawiłabym siebie osób, które kocham. Czasem moich rodziców ponosiło, ale idealne rodziny bez kłótni przecież nie istnieją. Moim mottem, hasłem, które od dawna kieruje mnie przez życie było: Musisz przejść przez burzę, by oglądać tęczę.
Gdy mama skończyła na mnie krzyczeć jak najszybciej dokończyłam wykonywanie pozostałych czynności i poszłam do swojego pokoju czekać na autobus. Zrezygnowana wpatrywałam się w ekran telefon, chcąc żeby jeszcze przed moim wyjazdem Wojtek napisał coś, cokolwiek. Jednak komórka milczała, zarówno jak i on.
Wyszłam z domu po tym jak usłyszałam charakterystyczny klakson. Czym prędzej pobiegłam do pojazdu, ocierając po drodze ostatnie łzy, o których spływaniu po mojej twarzy nie miałam nawet pojęcia. Przywitałam się grzecznie i zajęłam miejsce jak najbliżej wyjścia, gdzie nie było za dużo uczniów. Zdecydowana większość siedziała z tyłu. W akompaniamencie muzyki, lecącej ze starego radia, które co chwilę przerywało transmisję szumem ruszyłam do szkoły. Przez całą drogę wpatrywałam się w widok za oknem, który nie przedstawiał nic nowego - szarość, wiatr, rwący przez trawy, pola i drzewa.
Iza i Fabian musieliby być ślepi by nie zauważyć w jakim stanie jestem po tym jak wyszłam z autobusu, i zaczęłam się kierować w ich kierunku. Zaczęli mnie obsypywać pytaniami, co się stało, ale zwyczajnie ich zbywałam. Nigdy nie rozmawialiśmy o kłótniach w moim domu, co nie oznacza, że o ich istnieniu nie wiedzieli. Potrafili rozpoznać po mnie, gdy miałam trudniejszy dzień spowodowany właśnie nimi, dlatego po kilku pytaniach zakończyli swój wywiad i wspierali mnie swoją obecnością. Nie mówili mi, że wszystko będzie dobrze, bo wiedzieli, że nigdy w to nie uwierzę. Niektóre rzeczy po prostu nigdy się nie mogły zmienić.
Między nami przez pierwsze kilka przerw panowała grobowa cisza, która została przerwana dopiero przed piątą lekcją, jaką planowo razem z Izą miałam mieć język angielski z Kozą.
- Idziemy z Izą do sklepu naprzeciwko - powiedział Fabian, wyrywając mnie z mojego własnego świata, w którym tego dnia się zamknęłam. - Kupić ci coś na osłodę?
Wymusiłam się na lekki uśmiech i pokiwałam delikatnie głową. Fabian i Iza również się uśmiechnęli, i zostawili mnie. Przełknęłam głośno ślinę, bo wiedziałam, że psuję im dzień, który mógł być udany. Moglibyśmy wspominać imprezę, która odbyła się w sobotę, a ja z rumieńcami na twarzy wyznawałabym im, że do niczego ważnego nie doszło w czasie jej trwania. Jednak było zupełnie inaczej, a ja nie umiałam wysilić się nawet na jeden żart, który może i nie miałby sensu, ale oni i tak dla poprawy mi humoru by się z niego zaśmiali.
Gdy już myślałam, że całą przerwę spędzę sama, bo ostatnio w sklepiku przed szkołą były niemiłosiernie długie kolejki podeszła do mnie Olka. Nie ukrywałam niechęci do rozmowy, ale wyraźnie nie interesował ją ten fakt, że nie chcę z nią rozmawiać.
- Hej - przywitała się wesoło, na co cicho mruknęłam to samo słowo. Cicho westchnęła i z szerokim uśmiechem na ustach szturchnęła mnie w ramie. - Już wystarczy, że pogoda jest tak ponura. Nie musisz jej odzwierciedlać kropka w kropkę - zaśmiała się cicho. Wymusiłam cichy chichot, bo spodziewałam się, że nie odpuści i będzie świdrować dziurę w moim brzuchu by dowiedzieć się, co się dokładnie wydarzyło, a na to bynajmniej ochoty nie miałam. - Jak tam noga w ogóle? Dalej nie przychodzisz na treningi a ja mam ochotę w końcu się zrewanżować za porażkę w ostatnim turnieju
Cicho się zaśmiałam, co najważniejsze szczerze. Nie spodziewałam się, że jej się uda a tym bardziej poruszając temat, za którym przecież nie przepadałam. Nie lubiłam rozmawiać o treningach tenisa z osobami, z którymi na nie uczęszczałam w szkole, bo to było dla mnie krępujące. Nauczyłam się oddzielać życie prywatne od życia szkolnego i sportowego, aktywnego. To było dla mnie niezmiernie ważne, bo za pomocą tego wyznaczałam granicę, których nie mogłam przekraczać.
- Chodzę na rehabilitację. Jeszcze trochę czasu minie zanim na dobre wrócę do tenisa
- Wczoraj byliśmy na specjalnym treningu dla osób chętnych. Michał był strasznie zdenerwowany i nie przykładał się do gry - zamarłam na chwilę. - Coś niespotykanego, prawda? - nie zareagowałam. Miałam cień nadziei, że on jednak zrozumiał moje zniknięcie, na które przecież nie miałam wpływu. A może się myliłam? Może powinnam walczyć o to, żeby zostać i wyrazić sprzeciw? Chyba właśnie tego ode mnie oczekiwał, ale nie rozumiał, że nie umiałam tego zrobić. - Weronika?
- Tak, tak - przytaknęłam odruchowo, ale można było usłyszeć moje zdenerwowanie. - Naprawdę niespotykane. Ciekawe, co takiego się stało, że był tak zdekoncentrowany...
Olka pokiwała głową podejrzliwie. Zignorowałam to. Już chciałam jakoś wymigać się od rozmowy z nią, gdy nagle przypomniało mi się coś ważnego - Fabian. Przypomniała mi się moja ostatnia rozmowa z Olką, która miała miejsce jakiś miesiąc wcześniej i to, że wspominała coś o jej wspólnie spędzonym czasie z Fabianem. Cicho odetchnęłam, bo wiedziałam, że Fabian nic mi na ten temat nie powie, więc co jak co zmuszona byłam porozmawiać o tym z Olką.
- Kiedyś pytałaś mnie o to, czy Fabian coś do ciebie czuje - zaczęłam trochę nerwowo. Dziewczyna od razu skierowała swój wzrok na mnie ożywiona. - I wcześniej wspomniałaś coś o wspólnie spędzonym czasie. Nie myśl, że go kontroluję na każdym kroku, po prostu chciałabym wiedzieć co takiego wtedy robiliście
Dziewczyna przez chwilę się wahała wyraźnie zastanawiając się nad tym czy powinna odpowiedzieć na moją prośbę.
- Rozmawialiśmy - powiedziała. Pokiwałam zachęcająco głową, by kontynuowała. - Znalazłam go siedzącego na murku przed szkołą. Wyglądał na przybitego i smutnego, więc do nie go podeszłam - mówiła, a ja powtarzałam to wszystko w głowie by o żadnym istotnym fakcie nie zapomnieć. - Porozmawialiśmy chwilę i powiedział mi, że wkrótce zmienia klasę, zaczął mi się zwierzać z tego, jak bardzo go to boli, że opuszcza ciebie i Izę - przełknęłam głośno ślinę. - Podejrzewał, że Iza się w nim zakochała - powiedziała. Niemożliwe, że się domyślił, pomyślałam i nie wiedząc czemu po prostu zwątpiłam w inteligencję, i spostrzegawczość mojego przyjaciela. Starałam się ukryć moje zdziwienie. - A on nie chciał jej sprawiać przykrości, bo miał was opuścić i poza tym mówił, że jest zakochany w kimś innym, i nie odwzajemniłby jej uczuć
Gdy skończyła mówić nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Nie potrafiłam zrozumieć, że Iza tkwiła w tak nieszczęśliwej miłości, o której ponadto Fabian zdawał sobie sprawę. W pierwszej chwili opanował mnie szok, w drugiej smutek z pecha mojej przyjaciółki.
- To prawda, że Iza jest w nim zakochana? - spytała.
Nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć. Z jednej strony nie chciałam opowiadać kłamstwa, bo to później mogłoby się źle na nas odbić, ale Iza nie mogła zostać wydana, bo to był sekret, o którym miałam nic nikomu nie mówić. Byłam w całkowitej rozsypce, ale ostatecznie zostałam posunięta do bramy z rozwiązaniem kłamstwa.
- Iza w życiu by go nie pokochała - powiedziałam, sama nie wierząc w to co mówię. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy to aby na pewno dobre wyjście. A może gdyby Olka znała prawdę odpuściłaby próby zwrócenia na siebie uwagi blondyna? Wróciłam do punktu wyjścia, gdy słowo już się rzekło. - Chodzi mi o to, że Fabian jest zbyt dziecinny, zarówno jak dla mnie, jak i dla niej. Brakuje mu czasem tej powagi, która powinna mu towarzyszyć i do wszystkiego podchodzi zbyt lekko
Czy przesadziłam? Zdecydowanie. Wystarczyło powiedzieć jedno zdanie przeczące a nie rozwijać wypowiedź i pogrążać się w kłamstwie bardziej. To co zrobiłam, a raczej powiedziałam było nieprzemyślane i zwyczajnie głupie, ale pozostawało mi mieć nadzieję, że nikt oprócz Olki o tym się nie dowie. Mimo że z Olką nie miałyśmy jakichś poważnych relacji to była moją koleżanką, z którą czasem dzieliłam się problemami i mi pomagała, ale to było dawno temu, gdy jeszcze obydwie uczęszczałyśmy do podstawówki a nasz kontakt zmierzał ku przyjaźni. Wszystko zmieniło się, gdy trener rozdzielił nasze grupy i trafiłyśmy na zajęcie o zupełnie innych godzinach i dniach.
Olka po chwili odeszła, żegnając się ze mną uśmiechem i życząc szybkiego powrotu do zdrowia. Uszczęśliwiłam ją tą wiadomością, w której nie było za grosz prawdy. Po raz kolejny czułam się jak zdrajca, a najgorsze było to, że nie wiedziałam co posunęło mnie do podjęcia takiego kroku. Czy to było aby na pewno dobro mojej przyjaciółki? A może po prostu żal, bo Fabian zakochany był w kimś innym? Wybieranie pomiędzy szczęściem przyjaciółki a przyjaciela było naprawdę trudne. Z jednej strony Iza, która kochała Fabian począwszy od podstawówki aż do teraz, z drugiej blondyn, który nie odwzajemniał jej uczuć. Pokręciłam głową, wzdychając głośno i ciężko.
Tuż po pierwszym dzwonku podeszli do mnie Fabian z Izą, śmiejąc się z jakiegoś żartu. Rozmowa z Olką poprawiła mi trochę humor, więc śmiałam się razem z nimi, wprawiając ich tym samym w szok, a po chwili zaskoczenie i radość. Wreszcie zaczęliśmy spędzać przerwy jak dawniej w towarzystwie żartów, tych słabych jak i lepszych.
Po lekcjach pojechałam do domu i wróciłam tak naprawdę do szarej rzeczywistości, w której moi rodzice byli dla siebie jak obcy ludzie, którzy udawali, że się nie znają i wcale nie są ze sobą w małżeństwie. Starałam się nie zwracać uwagi na przytłaczającą atmosferę i zająć się przygotowaniami do zbliżających się testów. Ostatnio zaczęłam przykładać się do nauki o wiele bardziej niż wcześniej, co nie oznacza, że przed tym jakoś ją ignorowałam. Była dla mnie ważna, ale nie aż tak bym przeznaczała na nią swój czas wolny. Tłumaczyłam to przebiegiem spraw, który ostatnio nastąpił, najedzeniem się dużych ilości szoku, zdziwienia, jak i strachu. Może i brzmi to nienaturalnie, ale nauka mnie rozluźniała.
Następny dzień zafundował mi kolejną krzykliwą pobudkę. Tym razem obudziła mnie trochę spokojniejsza sprzeczka z tego, co słyszałam o sklep a właściwie o sprzedaż towaru nieodpowiednim ludziom. Moi rodzice prowadzili sklep, który był wybudowany na naszym podwórku, dlatego po produkty spożywcze nie musiałam iść za specjalnie daleko, jedynie wyjść z domu, przejść parę kroków i stałam przed drzwiami czerwonego obłożonego blachą sklepu.
Rodzice kłócili się o wiele krócej niż poprzedniego dnia, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie muszę znów się w to wsłuchiwać rano. Szybko się przebrałam, zjadłam śniadanie, które mama zdążyła mi jeszcze przygotować, załatwiłam wszystkie sprawy w łazience i byłam tak właściwie gotowa.
Autobus jak zwykle zatrzymał się pod moim domem, a ja unikając uwagi moich rodziców wyskoczyłam z budynku i podbiegłam do pojazdu, ignorując zalecenia lekarza o nie przemęczaniu nogi. Czułam, że tego pożałuję, ale wolałam już mieć dłuższą kontuzję i przy okazji zwolnienie z zajęć wychowania fizycznego, niż słuchać ich wyżywania się na mnie. Musiałam odczekać kilka dni, jak ja to zwałam, stanu wyjątkowego zanim wszystko miało wrócić do normy a ja mogłabym spokojnie wyjść do szkoły.
Przez budynkiem mojego liceum nie czekała na mnie ani Iza, ani Fabian, co wydało mi się dziwne, bo przecież nie poinformowali mnie, że nie przyjdą do szkoły. Zaraz po tym jak przekroczyłam próg budynku usłyszałam ciche szepty za mną i wskazywanie mnie palcami, którego nawet licealiści nie próbowali ukryć. Nie rozumiałam o co chodzi, więc zszokowana chciałam jak najszybciej znaleźć Izę i poprosić ją, żeby to wszystko mi wytłumaczyła.
Szybko wbiegłam po schodach, czując na sobie wzrok co najmniej połowy mojej szkoły. Omal co sekundę nie wpadałbym na osoby, które wydawało mi się, że celowo nachodziły mi na drogę. Co jakiś czas do moich uszu dobiegały docinki ze strony licealistów, po których usłyszeniu moje nogi zrobiły się jak z waty. Czyli już zdążył im wszystkim powiedzieć, uświadomiłam sobie to, czego tak bardzo zaledwie miesiąc wcześniej się obawiałam - Bartek wyjawił uczniom, że narysowałam przeklęte kilkadziesiąt rysunków przedstawiających go. Co chwilę słyszałam teksty podobne do: A może zrobisz moją podobiznę? Mam nadzieję, że jeszcze nie zrobiłaś mojej karykatury. Wariatko, kogo szukasz? W oczach stanęły mi łzy, które za wszelką cenę chciałam powstrzymać przed spływaniem po mojej twarzy. Nie chciałam okazywać słabości w takiej chwili, więc czym prędzej starałam się uciec od zbiegowiska. Czasem ktoś mnie łapał za nadgarstek, mówiąc bym nie uciekała. Ze spuszczoną głową wyrywałam się i wracałam do poszukiwań kogokolwiek, kto mógłby mi w tamtej chwili pomóc. Michał, Iza, Olka, Fabian, naprawdę, ktokolwiek kto może mi wytłumaczyć o co chodzi, mimo że już domyśliłam się - pewnie Bartek w końcu dopiął swego i zniszczył mnie na tle całej szkoły, i teraz mają mnie za wariatkę, za którą co jak co mogliby mnie uważać.
Gdy zauważyłam posturę długowłosej brunetki, którą rozpoznałam dopiero, gdy wydostałam się z zatłoczonego korytarza natychmiast do niej pobiegłam. Zawołałam ją, a ona zrobiła coś czego się nie spodziewałabym po niej w takiej sytuacji, jaka właśnie miała miejsce. Cała szkoła wyśmiewała mnie, byłam pośmiewiskiem, wariatką, a ona po prostu widząc mnie obróciła się na pięcie i odeszła. W pierwszej chwili stanęłam jak osłupiała, ale długo w tym transie nie trwałam i od razu wystrzeliłam do przodu, oczekując wyjaśnień od niej. Nie byłam na nią zła za to, co najpierw zrobiła, chciałam usłyszeć tylko wyjaśnienia. Jednak gdybym wiedziała jak to wszystko się potoczy wolałabym zamknąć się w toalecie i nie wychodzić z niej przez cały dzień.
Dogoniłam ją, gdy ta skręcała w stronę schodów na pierwsze piętro. Z początku nie chciała na mnie nawet patrzeć, a gdy złapałam ją za nadgarstek, mówiąc by mnie nie ignorowała ta wyrywając się, jak myślałam, przypadkiem uderzyła mnie w brodę. Odruchowo złapałam się za obolałe miejsce, a Iza zmierzyła mnie wzrokiem. Dopiero widząc jej twarz byłam w pełni świadoma, że jest na mnie z jakiegoś powodu zła. Z tym, że ja miałam pustkę w głowie i nie przypominałam sobie bym cokolwiek jej zrobiła.
- Zasłużyłaś sobie - powiedziała słabym głosem. Niedawno płakała, widziałam to po jej wciąż lustrzanych oczach, które tak samo jak moje z trudem nie uwalniały strumieni łez. - Jak mogłaś powiedzieć Fabianowi, że go nienawidzę? I to tak nagle?
Spojrzałam na nią, jakbym właśnie widziała co najmniej ducha. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Te brednie były całkowicie nie na miejscu, bo ja z Fabianem w trakcie ostatnich dni praktycznie nie rozmawiałam. A co dopiero miałam mu naopowiadać takich bzdur, które w żadnym stopniu nie pokrywały się z rzeczywistością?
- O czym ty mówisz? - spytałam równie słabo, co ona. Nie wiem czy usłyszała dobrze moje pytanie ze względu na rechoty i niezły ubaw uczniów za nami. - Iza, ja nic nie...
- Milcz. Nienawidzę cię - powiedziała prosto z mostu. Przyrzekam, że słysząc te słowa przez moment przestałam czuć serce i zaczęłam się zastanawiać czy ono w ogóle gdzieś w moim ciele istnieje, i bije tak jak powinno. Gdy jednak zaczęło z powrotem bić czułam, jak chce mi koniecznie wyskoczyć z klatki piersiowej. Chciałam się przesłyszeć, chciałam, żeby to był właśnie jeden z tych najgorszych koszmarów. Ale to się odgrywało w rzeczywistości, a moja przyjaciółka, którą znałam od blisko dziesięciu lat właśnie mi oznajmiła, że mnie nienawidzi, a co najgorsze - ja nawet nie zdawałam sobie sprawy dlaczego. - Po dziesięciu latach znajomości nie spodziewałam się po tobie, że możesz okazać się tak dwulicowa. Dobrze wiesz ile poświęciłam dla ciebie i Fabiana, a ty po prostu wbiłaś mi nóż w plecy, pozbawiając mnie kogoś kto jest dla mnie naprawdę ważny, bo o tobie już nie mogę tego powiedzieć - milczałam, nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego słowa, nie mogłam się wytłumaczyć. A łzy, które od dawna tak bardzo cisnęły mi się do oczu potrzebowały tylko jednego delikatnego bodźca by wypłynąć i zrobić ze mnie straszydło. - Trzymaj się ode mnie z daleka, przynajmniej pięć metrów odległości, nie siadaj już ze mną w pierwszej ławce, tylko idź szukaj miejsc na tyłach. Nie interesuje mnie fakt, że twój wzrok nie pozwala ci czasem zobaczyć nawet tego co jest teoretycznie blisko. I jakbyś się jeszcze nie domyśliła - Domyśliłam, pomyślałam, bo wiedziałam co jej słaby głos, w którym i tak mogłam usłyszeć tą część pogardy, złości, i nienawiści skierowanej do mnie. - To koniec tego, co inni nazywali naszą przyjaźnią. Nie chcę cię znać
Odeszła ode mnie, co było jakby znakiem dla licealistów, którzy stali wokół i obserwowali całe zamieszanie z namalowanymi uśmiechami na ustach tak szerokich, że ich kości policzkowe pewnie już dawały o sobie porządnie znać. Jak można być tak nieczułym i śmiać się z tego, że czyjeś życie po prostu się wali? Nie spodziewałam się tego akurat po uczniach z mojej szkoły, ale jak widać w każdej znajdą się te osoby, które z krzywdy innych czerpią przyjemność i zabawę. Nie wiedziałam, gdzie mam uciec od drwin, śmiechu i kpin, które były właśnie we mnie kierowane. Chwyciłam mocniej plecak i zaczęłam kierować się do jedynego możliwie najbezpieczniejszego miejsca dla mnie w szkole - toalety.
Wbiegłam do damskiej znajdującej się w tym samym korytarzu, gdzie po raz pierwszy rozmawiałam z Bartkiem. Zły wybór, pomyślałam, ale nie zamierzałam zawracać i znów wyraźnie słyszeć jak z głośników ich śmiech. Otworzyłam drzwi do drugiej kabiny, zamknęłam się na klucz, plecak rzuciłam gdzieś w kąt i zrezygnowana usiadłam na desce klozetowej.
Nie blokowałam się dłużej i wybuchnęłam głośnym płaczem, który stłumiłam przykładając sobie papier toaletowy do nosa. Właśnie straciłam dwójkę moich najlepszych przyjaciół, bo Fabian i kłótnia z nim była dla mnie kwestią czasu. Cała szkoła miała mnie za wariatkę, zrobiono ze mnie po prostu pośmiewisko. Rodzice wciąż byli skłóceni, a o Bartku to już nawet nie chciałam wspominać. Spodziewałam się, że tak mnie potraktuje i w końcu rozpowie całej szkole o tym, co zrobiłam, ale podtrzymywała mnie wciąż nadzieja, że on jednak się taki nie okaże, jak widać - zbędna, bo nadzieja jest matką głupich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz