Trzy tygodnie minęły szybciej niż myślałam. Rano wstałam z tą świadomością, że dziś jest tak naprawdę ostatni dzień, w którym Bartek jest na mnie skazany i po weekendzie wszystko wróci do porządku dziennego. Popełniłam trochę tych głupstw przez ten czas, nie będę kłamać. Osobiście zaświadczyłam przed dyrektorem, że Bartek się zmieni, a on w tym czasie stał się jedynie bardziej kulturalny. Wiedziałam, że to już duży krok na przód, ale jak dla mnie za mały. Sama sobie powtarzałam, że to nie będzie zmiana nim się obejrzę, musiałam czekać, on musiał czekać. Czasem miałam wątpliwości, że podjęłam się niemożliwego, rzuciłam się na głęboką wodę, nie umiejąc nawet pływać. Ale czy to naprawdę od samego początku było skazane na porażkę?
Jeżeli miałam czuć jakiekolwiek zmiany w nodze to całe leczenie spaliło na panewce. Jedyne co czułam w okolicach lewej nogi to kompletne ograniczenie, ciężar i chcąc czy nie to koniec. Nic dodać, nic ująć. Miałam nadzieję, że mimo wszystko to było normalne i jak lekarze zdejmą mi ten gips magicznym cudem okaże się, że wyzdrowiałam.
Wstałam o piątej bez koniecznej interwencji budzika. Gdy sprawdziłam godzinę okazało się, że miałam jeszcze pół godziny snu, zanim planowo miałam wstać. Westchnęłam głośno i zakryłam głowę poduszkę, by stłumić cichy jęk. W sumie to wstawanie przed czasem nie sprawiało mi problemu, ale akurat tego dnia dopadła mnie niechęć do pójścia do szkoły. Wolałam zostać w domu i czekać pod bramą aż Bartek po mnie przyjedzie, i pojedziemy do szpitala. Tak, to Bartek miał mnie zawieźć na zdjęcie gipsu, dalej nie wiedziałam jak to będzie wyglądać. Pożegnamy się? Bartek powie, że wróci do tego, co mu kara przerwała? Zapomniałam, że miał mój szkicownik. W wyniku naparu tych wszystkich wydarzeń przestałam nawet o tym myśleć, dlatego zdanie sobie sprawy z tego, że on wciąż miał na mnie haka i nie musiał zważać na moje bezpieczeństwo zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń.
Od wizyty u Madzi minęły prawie dwa tygodnie. Miałam dużo testów, więc moją uwagę całkowicie pochłonęła nauka. Wracałam powoli do codzienności z tą różnicą, że Bartek wciąż miał karę, ale przestało mi to przeszkadzać. Nawet przyzwyczaiłam się do tego i nie jestem przekonana, czy to był aby na pewno dobry pomysł by zrobić z tego rutynę, która później zostanie mi odebrana. Wątpiłam by nasz kontakt się utrzymał, a mógł się nawet pogorszyć. Opanował mnie pesymizm pod tym względem.
Zaczął się listopad, który nawiasem mówiąc był najzimniejszy na przestrzeni ostatnich kilku lat. Czasem minusowa temperatura mogła przyprawić o niesamowite ciarki. Lubiłam tą porę roku. Może i zima nie była aż tak porywająca, gdy moje ciało było odmrożone i trzęsłam się z zimna, ale wolałam już to od upalnego lata. Uwielbiałam się grzać przy grzejniku, okryta kilkoma kocami i kołdrą, popijając kakao lub herbatę. Wracając do tego co się działo w minionych tygodniach, wraz z Izą i Fabianem wspieraliśmy się wzajemnie po tym wydarzeniu z udziałem Wiktora. Blondyn nie opuszczał dziewczyny nawet na krok, a ja miałam cichą nadzieję, że z tego wydarzenia wynikną jakieś plusy i Iza będzie w końcu z Fabianem.
Jak zwykle rano i po raz ostatni wykonałam wszystkie czynności z utrudnieniem w postaci gipsu na lewej nodze. Zaczynałam mieć wprawę w ubieraniu się, chodzeniu po domu bez kul i innych czynnościach, które wymagały u mnie ruchu. Z tego powodu czas, w którym rano musiałam się oporządzić i przygotować do dnia w szkole znacząco się skrócił. Nim się obejrzałam siedziałam w samochodzie i byłam w drodze do szkoły. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu wskazujący równy kwadrans po siódmej. O piętnastej miałam stawić się w szpitalu na zdejmowaniu gipsu, więc po zajęciach akurat wsiadałam do samochodu i Bartka, i jechaliśmy do celu. Cicho westchnęłam i zamknęłam oczy. Miałam obawy, że tego dnia zakończy się coś co mogło trwać o wiele dłużej - moja znajomość z Bartkiem, ale taka w charakterze bardziej koleżeńskim. Dogadywaliśmy się, a przynajmniej tak mi się zdawało.
Ubrałam się w fioletową bluzkę z nadrukiem, z którego nie rozróżniłam zupełnie żadnego elementu, czarne spodnie, buty z wysoką podeszwą tego samego koloru i do tego narzuciłam na siebie jasnobrązową kurtkę zimową. Na głowę nałożyłam siwą wełnianą czapkę i tak naprawdę byłam gotowa. Włosy jak zwykle pozostawiłam rozpuszczone, co ani trochę mi nie przeszkadzało zważywszy na ich długość.
Tata zaparkował pod szkołą, podał mi kule i plecak, po czym jak zwykle życzył mi dobrego dnia. Uśmiechnęłam się do niego, obiecując sobie w duszy, że ten ostatni dzień w towarzystwie Bartka odprawiającego swoją karę spędzę najlepiej jak potrafię. Wyszłam z samochodu i zaczęłam się powoli kierować w stronę wejścia. Dzień był pochmurny, a na dworze było mokro po nocy, w czasie której padał deszcz. Oczywiście weszłam w jakąś kałużę i zmoczyłam buty, które na moje szczęście miały wysoką podeszwę.
Gdy weszłam do szkoły, w holu od razu przywitała mnie Iza, za którą wlókł się Fabian. Ostatnimi czasy przypominał mi wraka człowieka, brakowało w nim tej radości co wcześniej i lekkiego podejścia do otaczającego go świata, co czasem wprowadzało mnie w zły nastrój. Podejrzewałam, że sprawa zmiany klasy w końcu ruszyła z miejsca i lada dzień nie spotkamy się z nim już na wspólnych zajęciach dla przykładu biologii. Iza od razu zaczęła przekazywać mi najnowsze plotki, jakie do niej dotarły. Podobno w drugim semestrze do naszej klasy miała dojść nowa uczennica, która z tego co słyszała miała mieć za sobą nieciekawą przeszłość. Krążyły pogłoski, że została wyrzucona ze swojej poprzedniej szkoły, ale u nas postarano się dla niej o czystą kartę. Cóż, na pewno nie miałaby czystej karty wśród wszystkich uczniów. Nie wiem dlaczego, ale zaczął mnie martwić ten fakt, bo mimo iż to były plotki mogłaby to być prawda. Pojęcia nie miałam dlaczego zaczęłam mieć podejrzenia, że mogła zawrócić Bartkowi w głowie, bo prawdą było, że w naszej szkole nie było jakichś nieposłusznych dziewczyn do granic rozsądku. Przecież on większości nienawidzi, tłumaczyłam sobie w myślach, ale miałam podejrzenia, że ona znajduje się w tej mniejszości. Początek dnia mogłam zaliczyć do tych gorszych.
Przyjaciele towarzyszyli mi w drodze do gabinetu dyrektora, pod którym jak później zauważyłam nie było Bartka. Pewnie jest w środku i rozmawia z panem Woźniewskim, pomyślałam i nie rozglądając się dokładniej weszłam do gabinetu. Fabianowi i Izie poleciłam poczekać na mnie na zewnątrz.
Tak jak myślałam - Bartek stał przed dyrektorem z wyraźnie znużonym wyrazem twarzy. Gdy tylko zauważył, że weszłam do pomieszczenia na jego twarz wkradł się cień ożywienia. Przynajmniej uratowałam go od zaśnięcia na stojąco przed głową szkoły. Nie czekając na ich pozwolenie odłożyłam kule w dobrze mi znany kąt i doskoczyłam na jednej nodze do Bartka. Nie wiem, czy udawał nadmierną troskę przed dyrektorem, ale gdy omal nie straciłam równowagi natychmiast mi pomógł i objął w pasie. Gdy stałam już samodzielnie odsunął się i skierował wzrok z powrotem na dyrektora.
Standardowa wizyta u głowy szkoły minęła nam jak zwykle na podpisaniu się i wyjściu z gabinetu, bo mężczyzna musiał porozmawiać z jakimś rodzicem. Wyszliśmy po kilku minutach. Będąc tego dnia na plecach Bartka czułam się naprawdę dziwnie i nietypowo. Straciłam jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, oparłam brodę o jego bark i pogrążyłam się w rozmyślaniu. Ostatni dzień, gdy mogłam poczuć się tak inaczej niż zwykle, będąc pod jego opieką. To już norma, że takie rzeczy doceniałam po czasie, gdy już było za późno. Zacisnęłam mocniej palce na swoich łokciach, za które się trzymałam. Miałam uzyskać tą upragnioną wolność, o którą błagałam już na samym początku kary trzy tygodnie temu, ale problem polegał na tym, że akurat teraz to była rzecz, której nie chciałam. Troska Bartka o moje bezpieczeństwo, którego miał pilnować jak oka w głowie by nie wylecieć ze szkoły i drużyny siatkarskiej wywierała na mnie zupełnie inne skutki niż myślałam. Czułam się silniejsza, gdy był obok, nawet ze świadomością, że gdy go poproszę o pomoc on się nie zgodzi, a gdy tylko zdejmą mi gips wszystko wróci do starego porządku, w którym pełniłam w jego oczach rolę popychadła. Czułam się jakbym nieodwracalnie traciła coś ważniejszego niż się spodziewałam, a dobijał mnie dodatkowo fakt, że sama nie odważę się by pociągnąć tą znajomość dalej. Czy to naprawdę miał być koniec?
Z rozmyśleń wyrwał mnie Bartek, a dokładniej jego bark, na którym opierałam brodę, którym gwałtownie poruszył rozpraszając moją otoczkę, która oddzielała mnie od rzeczywistości. Spojrzałam zdziwiona na zielonookiego. Skinął głową na lewo, wskazując Fabiana, który szedł ramię w ramię obok Bartka wraz z Izą obok. Blondyn pokręcił zażenowany głową i spojrzał na mnie z wyrzutem. Pewnie mówił coś do mnie, ale byłam tak pochłonięta rozmyślaniem, że nie zwróciłam uwagi. Zmierzyłam jego twarz przepraszającym spojrzeniem.
- Zgadzasz się? - spytał, nie zwracając na to uwagi. Spojrzałam na niego jednoznacznie, na co on westchnął głośno, łapiąc się za głowę. Mógł zwrócić uwagę na to, czy w ogóle go słucham zanim zaczął prawić jakieś wykłady na nieznany mi temat. - Razem z Izą chcemy pojechać z tobą na zdjęcie gipsu a potem chcemy pójść do miasta. Musimy nadrobić te trzy tygodnie, w których byłaś ograniczona przez swoją złamaną nogę
- I po co wam moja zgoda? - spytałam, nie rozumiejąc. Wydawało mi się, że moja chęć do wyrwania się gdzieś i chodzenia o własnych siłach bez gipsu jest na tyle oczywista, że nie musieli mnie o to pytać. Iza i Fabian źli zgromili mnie spojrzeniem, na co ja zdezorientowana wzruszyłam ramionami.
- Może masz coś przeciwko? Z tego co pamiętam moje propozycje wyjścia do miasta spławiałaś tekstami, że musisz iść się uczyć albo jesteś zmęczona i chcesz iść spać - powiedział. Zwróciłam smutna wzrok na ramię Bartka, które rytmicznie poruszało się w trakcie chodzenia. To niestety była prawda, że rzadko wychodziliśmy gdzieś poniekąd przeze mnie. Kątem oka zauważyłam jak Bartek kręci głową, zapewne kpiąc z mojego zachowania. - Więc? Zgadzasz się na przyjacielski wypad do miasta, czy musisz iść do domu popodlewać kwiatki?
Iza szturchnęła go w ramię, bo jego ton zaczął przybierać barwę bardziej poddenerwowaną. Skinęłam głową, że to mi nie przeszkadza, podczas gdy prawda była inna. W rzeczywistości nie chciałam by mnie obwiniał o to, ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że to prawda i to ja zazwyczaj psułam nam wypady gdzieś do miasta. Mimo to nie chciałam być w taki sposób stawiana pod ścianą zarzutów.
- Mam do załatwienia pewną sprawę w szpitalu po tym jak zdejmą mi gips - powiedziałam, bo przypomniało mi się, że od dawna już planowałam odwiedzić Madzię jak tylko będę wolna od gipsu. Obiecałam sobie, że od tego momentu zacznę jej poświęcać więcej czasu. Fabian westchnął zrezygnowany.
- Nie może to poczekać? - spytał. Nie wiedział o Madzi, więc wybaczyłam mu to pytanie kompletnie nie na miejscu.
- Czekałam już z tym dwa tygodnie - powiedziałam. Poczułam jak mięśnie Bartka delikatnie się spinają, pewnie domyślał się o czym, a dokładniej o kim mówię. - Nie mogę zwlekać dłużej. Zajmie mi to jakąś godzinę, może dwie. Dopiero później możemy gdzieś pójść
Fabian pokiwał delikatnie głową i powiedział, że może tak być. Zaplanował, że gdy ja będę odwiedzać Madzię oni pójdą do jakiegoś przydrożnego baru, którego nawiasem mówiąc nie było w okolicy szpitala, ale to już nie było moje zajęcie. Obiecał, że zagospodaruje jakoś ten czas a gdy wyjdę ze szpitala mam ich natychmiast powiadomić. Zgodziłam się i ruszyliśmy na lekcje.
Spodziewałam się, że zajęcia będą ciągnęły się w nieskończoność a moim ja jedynie będę liczyć sekundy do ich końca, ale było wręcz przeciwnie. Akurat tego dnia czas brał udział w jakimś szaleńczym wyścigu, którego meta była w szpitalu po zdjęciu mojego gipsu. Westchnęłam ciężko, bo nim się w ogóle zorientowałam siedziałam w ławce w trakcie lekcji matematyki. Iza ze skupieniem słuchała pani a mi prześwitywały jedynie pojedyncze zdania, które zrozumiałam. Nie mogłam się skupić i pani to chyba zauważyła. Przez całą lekcję obserwowałam zegar, ale nie dostałam za to żadnej uwagi. Całe szczęście, że pani Woźniewska była bardzo wyrozumiała i dostrzegając smutek, i rozkojarzenie na mojej twarzy nie zamierzała dodatkowo mnie zadręczać. Za to zaraz po zakończeniu lekcji poprosiła mnie bym została i z nią chwilę porozmawiała. Powiedziałam Izie i Fabianowi, żeby wyszli z klasy, i nie czekali na mnie, bo uznałam, że trochę czasu to zajmie. Dopiero gdy wyszli z klasy wpadłam na pomysł by przekazali Bartkowi, że kilka minut spędzę w klasie.
Pani wstała od biurka i podeszła do mnie. Stałam oparta o ławkę, podpierając się delikatnie o jej blat dłońmi. Zanim nauczycielka zdołała cokolwiek powiedzieć do klasy wszedł Bartek, który niemniej zdziwił się obrazkiem jaki zastał. Weronika została po lekcji sam na sam z nauczycielką, niech ktoś to zapisze w kalendarzu, pomyślałam o tym jak to odbiorą inni uczniowie. Dopiero wtedy przyjrzałam się uważniej temu jak akurat tego dnia wyglądał. Miał na sobie rozpiętą czarną kurtkę, która odsłaniała białą koszulkę,oprócz tego podarte ciemnoniebieskie dżinsy i stylowe sportowe buty. Zaciekawił mnie fakt, że ostatnio zaczął układać jako tako jego nieład na głowie i nie wyglądał w tej odsłonie wcale tak źle, jak spodziewałam się na początku. W jego fryzurze nie było widać nawet krzty śladu po żelu do włosów, co bardzo mi się podobało.
Nauczycielka zmierzyła chłopaka pytającym spojrzeniem, zresztą to samo zrobił Bartek w stosunku do niej. Po chwili kobieta odpuściła i podeszła bliżej do mnie. Czy to już był ten moment, w którym miałam zostać zbesztana za nieuwagę na lekcji?
- Weronika, coś się stało? - spytała mnie z wyczuwalną troską w głosie. Automatycznie pokręciłam głową, niczym mała dziewczynka. Chciałam się komuś wyżalić, a z panią Woźniewską mogłam porozmawiać o wszystkim i byłam pewna, że nie przekaże tego dalej, ale w tamtej chwili same nie byłyśmy. - Przecież widzę, że tak. Dzisiaj byłaś na zajęciach jedynie ciałem, bo duchem byłaś zupełnie gdzieś indziej. Na lekcjach zawsze uważałaś, a chcę ci tylko przypomnieć, że już dawno skończyliśmy powtórzenie materiału z gimnazjum i zaczynamy trudniejszy dział. Jeżeli nie będziesz uważać na lekcjach zaczniesz mieć zaległości - powiedziała, po czym głośno westchnęła. - Nie wierzę, że mówię coś takiego akurat do ciebie
- To jednorazowa sytuacja, proszę pani - powiedziałam cicho i co najgorsze - mało przekonująco. Mogłam się o chociaż postarać o bardziej zdecydowany ton.
- Mam nadzieję, Weronika, bo nie chcę abyś się opuściła w nauce - powiedziała nauczycielka i wskazała drzwi. Poszło szybciej niż myślałam.
Spojrzałam na Bartka, czekając aż podejdzie i jak zwykle weźmie mnie na plecy, wyjdziemy ze szkoły, i pojedziemy do szpitala na zdjęcie tego gipsu. Powinnam dostrzegać plusy w tym dniu, więc widziałam ten jeden - w końcu pozbędę się tej kłody u nogi. Nim się spostrzegłam Bartek zarzucił mnie na swój kręgosłup i zaczął kierować się w stronę wyjścia ze szkoły, za którym zobaczyłam Izę z Fabianem, cierpliwie czekających przy czarnym BMW.
Iza ubrała czarną kurtkę zimową, szary szal, którym starannie się owinęła, niebieskie dżinsy i brązowe kozaki. Fabian nałożył na siebie ciemnozieloną kurtkę, czarne spodnie i szare buty, które moim zdaniem nie za bardzo pasowały na taką pogodę, jaka aktualnie panowała. Co jakiś czas kropił przez kilka minut delikatny deszcz.
Bartek otworzył drzwi od strony pasażera z przodu i pomógł mi jak zwykle wejść do środka. Iza wraz z Fabianem zasiedli z tyłu, a Bartek po chwili usiadł na miejscu kierowcy. W duchu życzyłam mu powodzenia, bo podróż z nami jest czymś naprawdę trudnym do przetrwania, gdy masz komplet całej trójki na głowie.
- Więc jaką zamówimy pizzę? - spytał nas Fabian, gdy Bartek ledwo zdążył wyjechać z parkingu przed szkołą.
- Mamy jeszcze około trzech godzin, wliczając w to stanie w kolejce do zdjęcia gipsu i czekanie na to aż Weronika zakończy swoje sprawy w szpitalu na podjęcie tej jakże trudnej decyzji, Fabian - powiedziała Iza. Zaśmiałam się cicho, słysząc w jaki sposób ze sobą rozmawiają.
- Ma ktoś coś przeciwko wegetariańskiej wersji? - spytał Fabian, a ja od razu go zgromiłam spojrzeniem. Mimo że chciałam udawać całkowicie niedostępną i nieobecną to nie mogłam puścić mimo uszu takiej zbrodni dla moich kubków smakowych.
- Zapomnij, że będę to jeść - wycedziłam przez zęby, co wywołało u moich przyjaciół napady śmiechu. - Z całym uznaniem i szacunkiem dla wegetarianów, nie mam pojęcia jak można funkcjonować bez jedzenia mięsa - powiedziałam, na co Fabian odpowiedział mi głośnym napadem śmiechu. - A mówiłam, że szacunek ma być? Nie śmiej się, Fabian - powiedziałam z delikatnym cieniem uśmiechu na mojej twarzy.
Przez całą drogę to Fabian i Iza górowali, jeżeli chodzi o gospodarowanie ciszy, która mogła między nami zapanować. Z Bartkiem zapewne pojechałabym w ciszy do szpitala, gdzie byśmy się pożegnali albo w ogóle rozstali w milczeniu. Nie wiem, czy odpowiadało mu towarzystwo tej dwójki z tyłu, ale nadzieje na to były nikłe, naprawdę. Oni co chwilę wybuchali śmiechem, kłócili się o jakieś głupoty, innymi słowy sprawiali, że ja sama chciałam wyskoczyć z pędzącego samochodu byle się od nich uwolnić, a co dopiero mógł czuć Bartek. Kątem oka obserwowałam go co jakiś czas i wydawał się całkowicie odłączony od rzeczywistości, a skupiony był na jeździe samochodem. Czasami potrafił mieć naprawdę stalowe nerwy, co w przypadku znajomości z dwójką moich ukochanych przyjaciół było jak błogosławieństwo.
- Weronika, a tak w ogóle to po co zostajesz w szpitalu? - Fabian zwrócił się do mnie, gdy ja całkowicie się tego nie spodziewałam. Myślałam, że był pochłonięty na tyle rozmową z Izą, że nie zwróci na mnie uwagi.
Zwróciłam wzrok w jego stronę i byłam pewna, że mówił do mnie. Lustrował mnie pytającym spojrzeniem z uniesioną brwią. No i co miałam mu powiedzieć? Mogłam być szczera i wyznać, że pójdę do Madzi, która miała białaczkę, ale bałam się to zrobić. Bartek ostrzegał mnie by uważać na słowa przy niej, a Fabian bynajmniej tego warunku by nie spełnił. Prędzej czy później powiedziałby coś nie na miejscu, co mogło różnie poskutkować, a oberwać na tym mogłam też ja. Wciąż w głowie siedziały mi słowa Bartka, że pożałuję, jeśli zranię Madzię. Starałam się na to nie zwracać uwagi, ale nie potrafiłam wymazać sobie ich z pamięci. Bo w końcu to był Bartek, a ja wpakowałam się w niecodzienne tarapaty. Wolałam nie ryzykować.
- Fabian, muszę po prostu kogoś odwiedzić - kłamstwo mi nie wyszło, spaliłam się po całości. Nie byłam dobra w improwizowaniu na przestrzeni kilku sekund, bo zawsze była opcja, że moja wersja nie będzie się zgadzać z tą co wypowiedziałam kilka minut temu i jakby magicznie o niej zapomniałam. Irytujące.
- Kogo? - spytał. Weronika, wymyśl coś wiarogodnego, pomyślałam nerwowo główkując nad tym co mam mu powiedzieć. - Może dotrzymamy jej towarzystwa?
- Nie znasz jej - powiedziałam z wyraźnie nerwowym głosem. Ja nawet udawać w takich warunkach nie potrafiłam! Nawet jakbym bardzo chciała, nad głosem zapanować nie umiałam. - Fabian, tu chodzi o to, że...
- Nie chcesz abym poszedł z tobą, bo cię zawstydzę? - spytał smutno. I wszystko zmierzyło w zupełnie innym kierunku, zwanym potocznie: INNY SKUTEK. Nie o to mi chodziło, ale on to tak zrozumiał. Musiałam to jakoś odkręcić. - Spokojnie, rozumiem
- To nie tak, Fabian - powiedziałam szybko, ale zdałam sobie sprawę, że on po części miał rację, bo przecież bałam się, że powie coś złego. Może to i nie pokrywa się z zawstydzaniem, ale skutek obydwu jest podobny - z winy Fabiana miałabym kłopoty. - Chcę to załatwić sama, obiecałam jej to. Nie chcę was w to mieszać
Fabian pokiwał delikatnie głową, powtarzając, że rozumie. Nie, on nie rozumiał, bo nawet nie wiedział o co dokładnie się rozchodziło. Bo nie miałam na tyle odwagi by zwierzyć się moim dwóm ukochanym przyjaciołom z tego w co się wpakowałam. Bo zataiłam przed nimi fakt, że jadę do szpitala odwiedzić Madzię - chorą na raka dziewczynkę.
Pod budynek szpitala dojechaliśmy chwilę po tym, jak w niesamowitym stylu sprawiłam, że mój przyjaciel zrozumiał wszystko na opak. Bartek wyciągnął mnie z samochodu i udaliśmy się do środka, nie czekając nawet na Fabiana z Izą. Widziałam, że był z deka podirytowany, czyli podróż z tą dwójką odcisnęła na nim jakieś skutki. Westchnęłam na samą myśl o tym.
Wnętrze prezentowało się ostatnio pusto, bez żadnej żywej duszy, nie licząc nas. Bartek nie czekając na jakikolwiek znak skręcił w kierunku korytarza, na którego końcu był gabinet lekarski, w którym miałam mieć zdjęty gips. Fabian szedł obok nas trzymając w dłoni moje kule o czym kompletnie zapomniałam. Miałam je oddać do szpitala, a ja nawet nie pomyślałam wcześniej by zajść po nie do gabinetu dyrektora. Dobrze, że Bartek zadbał praktycznie o wszystko, bo ja tego dnia byłam zwyczajnie zbyt roztargniona by zwracać uwagę na takie rzeczy, które powinny być moimi priorytetami. Iza ciągnęła się za nami, będąc jakby nieobecną. Strzelałam, że miała w głowie moja rozmowę z Fabianem i to co przed nimi zataiłam, a właściwie przed nim, bo ona powinna się w tym mniej więcej orientować. Powinna, bo zamiast słuchać moich wykładów na temat wyjazdu z Bartkiem do szpitala w celu odwiedzenia jego rodziny wolała bujać obłokach, zwanymi: Wiktor.
Kolejki nie było, więc bez dodatkowego czekania mogliśmy wejść do gabinetu. Przed wejściem Bartek postawił mnie na podłodze, podał mi kule i wskazał na gabinet. Czy po tym jak wyjdę miałam szansę jeszcze go zobaczyć? Nie wiem dlaczego akurat to przyszło mi na myśl, po prostu bałam się, że mnie zostawi i już pojedzie, co tak naprawdę mógł zrobić bez żadnych zbędnych skrupułów. Mimo moich obaw usiadł na ławce i ponaglającym spojrzeniem świdrował mnie na wylot.
W gabinecie obsłużyli mnie zaskakująco szybciej niż myślałam. Spodziewałam się jakiegoś godzinnego zabiegu, bo w końcu gips był naprawdę twardy i ściąganie go mogło okazać się według mnie dłuższe. Nic bardziej mylnego. Lekarz rozciął go, ostrożnie zdjął i kazał mi stanąć. Chyba po raz pierwszy w życiu bałam się stanąć o własnych nogach. Myślałam, że coś poszło nie tak i stając na tej nodze automatycznie upadnę na podłogę albo co gorsza - na powrót ją złamię. Bezpodstawne zamartwianie okazało się nie wartym marnowaniem czasu, bo gdy stanęłam czułam się jak nowo narodzona. Co prawda dość specyficznie czułam się po tych trzech tygodniach, gdy znów stałam na dwóch nogach bez niczyjej pomocy, ale byłam niezmiernie szczęśliwa. Chciałam skakać radośnie, biegać ile sił mam w nogach, ale skończyło się na tym, że po stawieniu kilku kroków moją twarz ozdobił niewyraźny grymas wywołany przez rozchodzące się po nodze specyficzne uczucie. Lekarz zalecił mi nie nadwyrężanie kończyny przez najbliższe kilka dni. Wybłagałam u niego zwolnienie lekarskie jeszcze z zajęć wychowania fizycznego na tydzień i mogłam wyjść z gabinetu, wcześniej dziękując za pomoc, i odstawiając kule gdzieś w kąt.
W korytarzu czekali na mnie moi przyjaciele i Bartek. Zdziwił mnie jego widok i specjalnie tego nie kryłam. Zmierzyłam go zdziwionym spojrzeniem na co on cicho prychnął w odpowiedzi. Iza od razu do mnie podeszła i zaczęła wypytywać, czy wszystko w porządku, mogę chodzić i tego typu podobne. Uspokoiłam ją, mówiąc, że czuję się jak nowo narodzona, wolna bez tej zagipsowanej nogi, mogąc z powrotem cieszyć się obydwiema sprawnymi kończynami. Fabian zaśmiał się z tego, a mi kamień spadł z serca. Odetchnęłam z ulgą, co może i wprowadziło ich w zdziwienie, ale szybko o tym zapomnieli, i powróciliśmy do rozmowy o moim stanie zdrowia.
Po chwili przypomniałam sobie, że w końcu miałam w planach udać się w odwiedziny do Madzi.
- Ja już muszę iść, zajmijcie się czymś przez najbliższe dwie godziny - wydałam rozporządzenie. Po chwili Fabian i Iza zgodnie przytaknęli
Pożegnali się ze mną i powiedzieli, że mamy się zobaczyć za równo dwie godziny, bo będą pilnować czasu z zegarkiem w ręce, po czym odeszli w kierunku wyjścia ze szpitala. Uśmiechnęłam się na samą wizję tego obrazka i spojrzałam jeszcze na Bartka, który stał obok mnie trzymając telefon w ręce. Był na czymś wyraźnie skupiony.
- Dlaczego nie poszedłeś stąd? - spytałam, odrywając jego wzrok od wyświetlacza telefonu. Czasem przeklinałam w myślach ten jego wzrost, który wydawał mi się nawiasem mówiąc przesadzony. Z moim sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu ledwo sięgałam do jego barków.
A ludzie mówili czasem, że jestem zdecydowanie za wysoka jak na dziewczynę i ze świecą powinnam szukać kogoś wyższego ode mnie. Poszukiwania zakończone sukcesem, tylko, że on za bardzo nie ma zamiaru być ze mną w jakimkolwiek związku.
- A miałem iść? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Nienawidziłam takiego sposobu rozmowy, co najwyraźniej on wiedział, bo uśmiechał się lekko półgębkiem.
- Dyrektor nie kazał ci przecież zostać. Myślałam, że pójdziesz stąd, gdy tylko wejdę do gabinetu - powiedziałam, po czym natychmiastowo się skarciłam w myślach. Nie chciałam aby wyszło, że tak naprawdę od samego rana właśnie tego się obawiałam najbardziej - że mnie w taki sposób zostawi. Ale to nie zmienia faktu, że w tamtej chwili mówiłam mu coś, co mogło przynieść zupełnie odwrotny skutek. Tego dnia chyba miałam pecha, co do takich rozmów. Najpierw Fabian, później On.
- Nie widzę w tym sensu - powiedział, po czym westchnął ciężko i schował telefon do kieszeni.
Moją głowę opanował kompletny mętlik, z którego wywnioskować mogłam zupełne nic. Lustrowałam bruneta o szmaragdowych tęczówkach zdziwionym spojrzeniem, nie rozumiejąc o co mu chodzi, zamiast przystanąć na jego propozycję i spędzić z nim więcej czasu. Dopiero po chwili mnie olśniło, a w mojej głowie pojawiło się jakieś rozsądne wytłumaczenie, którego szukałam do tej pory.
- Też idziesz do Madzi? - spytałam. Jego tęczówki nagle rozbłysły a brwi uniosły ku górze. Zazwyczaj nie utrzymywałam z ludźmi kontaktu wzrokowego, jeśli wyraźnie im do końca nie ufałam, więc niezrozumiany był dla mnie fakt, że bezproblemowo umiałam wpatrywać się w niego. Coś niespotykanego u mnie, pomyślałam.
Bartek pokiwał głową i ruszył z miejsca, wyraźnie dając mu znak bym do niego dołączyła. Szybkim krokiem dotrzymywałam mu kroku, co po chwili poskutkowało kolejnym grymasem na twarzy, który był jak niemy znak dla chłopaka by zwolnić. I tak właśnie po oficjalnym zakończeniu kary Bartka, na którą został skazany kilka tygodni temu ja, Weronika Biernacka, cały czas utrzymywałam z nim kontakt. Uśmiechnęłam się mimowolnie na moje myśli, bo te kilka tygodni temu nie uwierzyłabym, że może to wszystko tak się potoczyć. Uśmiechnięta od ucha do ucha dotrzymywałam mu kroku, gdy ten nawet nie zwracał na mnie uwagi. W końcu przestałam w tym wszystkim szukać drugiego dna, on mógł mnie zostawić i zerwać nasz kontakt, ale nie zrobił tego. Widziałam gdzieś tą nikłą szansę na ciągnięcie tej znajomości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz